Dzik i strach

Być może powszechna lękliwość bądź na nią odporność bierze się z języka, którym badana populacja włada.

23.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Może należałoby rzec bądź zapytać: czy strach albo odwaga ogółu nie biorą się przypadkiem z powszechnego nadużywania czy też nieużywania pewnych słów, związków frazeologicznych, zbitek i uzusów? Jest to niewątpliwie zagadnienie z dziedziny raczej nieakademickiej, a w każdym razie z zakresu czegoś, co można by nazwać parapsychologicznym znachorstwem w lingwistyce.

Opukajmy tę sprawę, bo dziś, mimo braku warsztatu, jest ona paląca. Oto wszyscy zanurzeni w polszczyźnie, czy to po szyje, czy to zaledwie brodzący w języku naszym po kostki, bez trudu zauważą, że wyrażenia w rodzaju „boję się” bądź „obawiam się” są używane nader często, by nie rzec tu – za często. O baniu się czegokolwiek słyszymy z ust naszych bliźnich codziennie, i to nie raz, nie dwa. Boją się głównie politycy, co niewątpliwie jest szokujące, zważywszy, że nikt przy zdrowych zmysłach nie głosuje po to, by jego przedstawicielem w parlamencie był osobnik skichany ze strachu. Zostawmy jednak polityków i wsiądźmy do tramwaju. „Boję się...” – rzecze człowiek jadący z nami, człowiek, dodajmy, postury dzika – „...boję się bardzo, że tramwaj ten skręca w lewo”. Jest to przykład dla przedstawionego we wstępie problemu mistrzowski i pełny. Zaiste, w oczach dzika strachu nie widać. W lewo skręca coś z zasady niegroźnego, w stronę na dodatek, gdzie nie straszy nikt, a więc mniemać należy, że bać się nie ma tam czego. Skrętem w lewo można się zaledwie zirytować, co, nawiasem, jest permanentnym i opisanym stanem narodu idącego i jadącego bohatersko ulicami miast naszych. Widać tu, że wyrażanie strachu niekoniecznie ilustruje precyzyjnie stan i emocje u dzika. Zapewne: zadeklarowany lęk przed skrętem w złą ulicę jest rodzajem przenośni, czy jakkolwiek to nazwać, i można by uznać, że jest owa przenośnia nie dość, że używana powszechnie, to zupełnie bez znaczenia dla ogólnego stanu dzików naszych miast i wsi.

Wiadomo powszechnie, w świecie naszym nie ma darmowych drinków – tak mawiają ludzie biznesu, ale wiele wskazuje też, że nie ma nic darmo, gdy się mówi i gdy się słucha. Powiedzmy tu dość wyraźnie, że gdy wiele razy dziennie, w sytuacjach całkowicie niegroźnych, słyszymy „boję się”, nasz poziom rzeczywistego zalęknienia musi być bezwzględnie wyższy niż u narodów o strachu mówiących i o nim słuchających znacznie mniej. Populacja taka jak nasza, bez żadnych hamulców strasząca się i bojąca, musi być zatem strachem podszyta gruntownie, co widać od razu, gdy się z populacją naszą człowiek styka albo gdy jej słucha. Strach jest najpewniej podstawową emocją tu buzującą. Ponieważ boimy się tramwajów jadących nie tam gdzie trzeba, boimy się innych narodów, religii bądź zjawisk, ponieważ boimy się właściwie wszystkiego i chyba ta drobna konkluzja nie wywołuje niczyjego sprzeciwu, wypada zapytać, czy ktoś – do jasnej ciasnej – boi się nas? Byłoby w tej sytuacji niewątpliwie miło usłyszeć, że ktoś boi się nas, Polaków, tak jak my zwierzęco boimy się wszystkich wokół. Można by ten temat rozwinąć i dopytać, czy oto tych, co się nas boją, lubimy, czy wręcz odwrotnie? Czy strach przed nami nas koi, czy niepokoi? Nie ulega żadnej kwestii, że jest to temat na dysertację.

Klasyk nieżyjący od lat rzekł kiedyś, że dopiero dzięki internetowi dowiedział się, ilu jest na świecie kretynów. To prawda. Jest to cenna wiedza o tyle, o ile poprawia ona nastrój każdemu nie kretynowi z deficytem poczucia własnej wartości. Dziś można to spostrzeżenie wzbogacić, bowiem dzięki internetowi wiemy więcej: wiemy, ilu jest kretynów strachliwych. A na dodatek, jak mocno ich strachliwość przylega do deklarowanego i opisywanego przez nich heroizmu ich przodków. Między tymi dwoma, biegunowymi przecież zjawiskami, nie ma żadnej luki, żadnej szparki, w którą można by wsunąć choćby bilet tramwajowy. Ten brak szparki robi wrażenie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2015