Irokezi znad Warty

Jeśli chcecie zobaczyć migrujące gęsi, przyjeżdżajcie w drugiej połowie lutego albo w marcu. Jeśli ptaki lęgowe – w kwietniu lub w maju. Klangor żurawi nie da wam zasnąć od końca sierpnia do października.

28.06.2021

Czyta się kilka minut

 / Anna Prusiewicz, Renata Surowiec / DoLasu
/ Anna Prusiewicz, Renata Surowiec / DoLasu

Ponad 240 lat temu Warta – dziś uregulowana i skanalizowana – płynęła szeroką, bagienną doliną, wypełnioną przeplatającymi się odnogami koryt, starorzeczami, zastoiskami i mokradłami. Pierwsze prace w ramach zagospodarowywania delty ruszyły w 1767 r. Pięć lat później Fryderyk Wielki, władca Prus, na pewien czas oderwał się od osuszania nadwarciańskich błot, by oddać się wraz z Rosją innej zgoła operacji pozyskiwania terenu – pierwszemu rozbiorowi Polski. W liście do encyklopedysty d’Alemberta określił Polaków mianem „biednych Irokezów” i zadeklarował, że będzie starał się wpoić im trochę kultury europejskiej.

Tymczasem wzdłuż brzegów rzeki, od Landsberg an der Warthe, dzisiejszego Gorzowa Wielkopolskiego, po Küstrin, dzisiejszy Kostrzyn, został usypany wysoki na ponad trzy metry wał, a bagienną dolinę osuszono i zamieniono w pastwiska i ziemię pod uprawę roli. Poczynając od 1785 r. wydarte rzece tereny mogli już zasiedlać koloniści. Grupie chłopów proszących o pozwolenie na emigrację do Ameryki król Prus odpowiedział, że ma dla nich coś lepszego, mianowicie neu Amerika, nową Amerykę.

W zamian za wysiłek kolonizowania osuszonych ziem, naprawę wałów przeciwpowodziowych, kopanie rowów melioracyjnych i wypasanie bydła chłopi – wśród których było zresztą wielu „Irokezów” z zaboru pruskiego – dostali łan ziemi ornej, pół łana łąk, materiał na budowę, opał, zwolnienie ze służby wojskowej dla dwóch pokoleń i zwolnienie od podatków przez osiem lat. I mogli sobie zamieszkać w Maryland, Hampshire, Ceylonie albo na Jamajce.

Dudki na wierzbie

Delty Warty nie osuszono na tyle, by odstraszyć setki tysięcy dzikich gęsi, żurawi i łabędzi krzykliwych, które wciąż zatrzymują się tu podczas jesiennych i wiosennych przelotów. Latem pokazują się tu podobno stadka bocianów czarnych. Zawsze chciałam zobaczyć tych płochliwych i skrytych braci bocianów białych, dlatego pakuję męża i dziecko do samochodu, zostawiamy za sobą rozgrzany do niemożliwości Berlin i po godzinie jazdy jesteśmy nad Wartą.

Zatrzymujemy się w Słońsku, w wodomistrzówce, u gospodarzy Biura Turystyki Przyrodniczej Dudek, którzy prowadzą też agroturystykę. To przedostatni budynek we wsi. Za nim jest jeszcze jeden dom, dawniej służbowa kwatera mistrza wałowego, a dalej jak okiem sięgnąć dziesiątki kilometrów kwadratowych wałów i polderów, otwarte niebo i kreska horyzontu, tu i ówdzie poznaczona kostropatymi wierzbami.

Wodomistrzówka to dom, w którym mieszkali służbowo pracownicy obsługujący sąsiednią stację pomp. Bo wały przeciwpowodziowe, które kazał usypać król Prus, chociaż odcięły ponad 30 tysięcy hektarów ziemi od zalewowych wód rzeki, sprawiły też, że nie odpływały wody opadowe. Dlatego w 1910 r. Niemcy, wyzyskując nowy wynalazek maszyny parowej, postawili tu pompownię, która usuwała z pol­derów nadmiar wody. W latach 30. dołączyła do niej mniejsza pompownia elektryczna. Pracowano na zmiany. Dziś stację obsługują dwie osoby. Budynek dużej pompowni to elegancki zabytek techniki, którego wąskie, podłużne okna, płaskie lizeny, historyzująca wieżyczka z hełmem i mansardowy dach wyglądają wśród bezludnego ptasiego królestwa niczym cokolwiek natrętna demonstracja cywilizacyjnej potęgi.

Iza Engel z mężem Jackiem mieszkają w Słońsku od lat 80., gdy Jacek został kierownikiem tutejszego rezerwatu przyrody. Z czasem rezerwat został otoczony przez park krajobrazowy, a na początku nowego wieku znalazł się w granicach Parku ­Narodowego „Ujście Warty”. W tym roku parkowi stuknęła dwudziestka. Choć jest obszarem chronionym, to wolno, a nawet trzeba tu wypasać bydło, bo na wystrzyżonych pastwiskach żerują ptaki. Krowy i konie przez cały rok biegają wolno, tworzą stada. Widoki jak na prerii. Amerika.

Gdy Iza i Jacek zakładali Dudka w 1997 r., prawie nikt w Polsce nie interesował się amatorsko ptakami. Do Słońska przyjeżdżali Niemcy i Holendrzy z drogim sprzętem. Jeśli Polacy, to wędkarze i myśliwi.

– Wtedy na wczasy jeździło się w dwóch kierunkach: albo nad morze, albo w góry – śmieje się Iza. Nikogo nie ciągnęło na bagna. Od lat 90. spragnieni południowych plaż rodacy masowo latali za granicę. Dopiero w XXI w. zaczął się u nas birdwatching z prawdziwego zdarzenia. – Nie każdy tu przyjedzie, bo ludzie coraz bardziej boją się przyrody. Wolą wyciąć, uporządkować, zatruć i mieć spokój.

Dlatego najważniejszy szlak Parku – „betonka”, stara droga na wyniesionej w górę grobli, raj dla obserwatorów ptaków – raczej nie zostanie drugimi Krupówkami.

Dla takich, którzy przyrody się nie boją, Towarzystwo Przyjaciół Słońska założyło Rzeczpospolitą Ptasią. RP ma własną konstytucję i ponad 3500 obywateli wyposażonych w paszporty. Już 31 lipca przyjadą na dwudziesty, jubileuszowy zlot bird­watchersów. Poza zlotami szachistów to chyba najcichszy zlot na świecie, przynajmniej w części plenerowej. A 12 września ruszy ze Słońska rajd śladami Theodora Fontanego. XIX-wieczny realista Fontane, rozkochany w swoim brandenburskim heimacie, to również autor pięciotomowych „Wędrówek po Marchii Brandenburskiej”, które czyta się jak długi felieton podróżny.

Jeśli chcecie zobaczyć gęsi i migrujące kaczki, przyjeżdżajcie do Słońska w drugiej połowie lutego albo w marcu. Jeśli ptaki lęgowe – w kwietniu lub w maju. Wiosną gnieżdżą się tu ohar, krakwa, ostrygojad, płaskonos, perkoz rdzawoszyi, zausznik, rybitwa czarna i mewa mała – wszystko gatunki zagrożone wyginięciem. Klangor żurawi nie da wam zasnąć od drugiej połowy sierpnia do października. Przez cały rok widać bielika. Coraz częściej pokazuje się też dudek. To ten śliczny ptaszek z irokezem.

Poniemieckie Pompeje

Jedziemy do Kostrzyna nad Odrą – to zaledwie 12 kilometrów od Słońska. W styczniu 1945 r. podczas ofensywy sowieckiej Küstrin an der Oder został obwołany ­Festung, a mieszkańców starówki, umoszczonej we wnętrzu XVI-wiecznych fortyfikacji, ewakuowano, podobnie jak w innych miastach twierdzach. Podczas zaciekłych walk w marcu twierdza padła, a stare miasto zrównano z ziemią. Równie ciężkie, niemal stuprocentowe zniszczenia dotknęły na dawnym niemieckim wschodzie tylko Glogau, dzisiejszy Głogów.

W pierwszych powojennych latach Kostrzyn był zamkniętym miastem kolejarzy i celników. Starówki już nie zaludniano – zbyt blisko granicy. Aktywność nowych mieszkańców skupiła się w dawnym Küstrin-Neustadt, gdzie teraz jest centrum. Kikuty budynków Küstrin-­-Altstadt straszyły jeszcze długo, dopóki w latach 60. nie wysadzono ich w powietrze. Ruiny czekały na uprzątnięcie do lat 90.

Spacerujemy po polu z resztkami zabudowy, które bierze we władanie przyroda. Stary Küstrin był jednym z naj- ładniejszych miast w Brandenburgii, dziś jest powidokiem miasta. W broszurach turystycznych często nazywany jest polskimi Pompejami. Albo Hiroszimą. Mimowolnie ściszamy głosy. Tu schody bez domu, tam cokół bez pomnika. Zachowane w doskonałym stanie bruki z kratkami ściekowymi. Myślę o tym, co zostało pod ziemią, skazanej na wieczną bezczynność kanalizacji. Nasze polsko-niemieckie dziecko rwie garściami trawę i wydłubuje z ziemi kamyczki.

Zatrzymujemy się przy pozostałościach zamku. To tu więziony był za młodu Fryderyk Wielki. I tak, zamiast na bociana czarnego, który miał być przewodnikiem wyprawy, co krok natykamy się na ślady Fryderyka. Ten, zanim zapracował sobie na przydomek Wielki i zaczął prowadzić wojny, kolonizować, oświecać i reformować Prusy, uchodził za młodzieńca subtelnego i kochającego poezję. Na ojca, Króla-Żołnierza Fryderyka Wilhelma I, który uważał, że prawdziwie męskie zainteresowania winny ograniczać się do wojny i polowań, francuskie ciągoty potomka w połączeniu z jego zapałem do gry na flecie i filozoficznych dysput działały jak płachta na byka. Nazywał go zniewieściałym i osobiście wybijał mu niedorzeczności z głowy. Tymczasem syna połączyła zażyła przyjaźń ze starszym o osiem lat porucznikiem. Co do charakteru owej zażyłości do dziś spierają się historycy, ale z pewnością składało się na nią wspólne muzykowanie.

Wkrótce Fryderyk Wilhelm dowiedział się, że junior, któremu do reszty zbrzydł ojcowski dryl, planuje z przyjacielem ucieczkę za granicę, i wtrącił syna do więzienia na zamku w Küstrin. Przyjaciela spotkał los stokroć gorszy: został ścięty na zamkowym dziedzińcu, a egzekucji dokonano na oczach osiemnastoletniego Fryderyka. Według niektórych źródeł wcale jej nie zobaczył, bo zemdlał podczas odczytywania wyroku. Kto wie, jak potoczyłyby się losy Europy, gdyby Fryderykowi udało się uciec ze swoim porucznikiem i wieść życie artysty z dala od ojca.

Jeszcze do niedawna do Kostrzyna zlatywały dzieciaki z obu stron Odry na Przystanek Woodstock. Chociaż amerykańskich nazw w ujściu Warty już nie ma, bo po 1945 r. Komisja Ustalania Nazw Miejscowości je zmieniła – Ceylon został Czaplinem, Jamaika Jamnem, Luisiana Przemysławiem, Philadelphia Koszęcinem, a Hampshire Budzigniewem – Wood­stock nad Wartą wydawał się mimowolnym ukłonem w stronę Fryderyka Wielkiego: późnego, który dał chłopom nową Amerykę, i wczesnego, który chciał wyrwać się spod kurateli despotycznego ojca.

W tym roku festiwal przenosi się na lotnisko w Makowicach. To tam dzieciaki będą słuchać muzyki, pogować, jeść wegańskie kotlety, wąchać kadzidełka i robić wszystkie te rzeczy, na których wyobrażenie każdego rodzica ogarnia trwoga i wstydliwa tęsknota za czarną pedagogiką.

Wracamy do Słońska. Wokół wodo­mistrzówki nadaje na cały regulator ­ptasie radio. Puszczamy naszą niespełna dwuletnią córkę na kocyk, radzi, że trochę wody w Warcie upłynie, nim wyfrunie z gniazda, a my na razie nie musimy martwić się ani o niestosowne przyjaźnie, ani o to, co też może wyprawiać na letnich ­festiwalach. ©


Czytaj także: Lato w galeriach i muzeach nie będzie sezonem ogórkowym. Można pójść tropem wystaw-hitów. Można też obrać inną ścieżkę: tematów i motywów niekonieczne oczywistych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2021

Artykuł pochodzi z dodatku „Włóczykij kulturalny