Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Konstytucyjne pomysły najważniejszego polityka opozycji z natury rzeczy zasługują na uwagę. Ściślej: zasługiwałyby na nią, gdyby pomysłodawca traktował serio swój własny projekt. Nic nie wskazuje na to, iż tak właśnie jest. Proszę tylko spojrzeć na fotografię w "GW": nie trzeba znać prac Paula Ekmana, by zauważyć, że Jarosław Kaczyński kpi w żywe oczy. A jeśli nawet nie kpi - to bawi się, prowadzi grę. Zatem: problemem zasadniczym nie jest kwestia prawno-ustrojowej świadomości, wpisanej w projekt Kaczyńskiego - lecz określenie adresatów i celu jego przedsięwzięcia.
Przedstawiając projekt, który nie ma żadnych szans na realizację, Jarosław Kaczyński sprawdza spoistość własnej partii i lojalność współpracowników. Byłaby to czynność rutynowa, poprzedzająca wiosenny zjazd partii, gdyby w powietrzu nie krążyły pogłoski o detronizacji prezesa przez zwolenników Zbigniewa Ziobry. (Pogłoski te omówiły Agata Nowakowska i Dominika Wielowieyska w zabawnym i pouczającym artykule "W oczekiwaniu na partyjny zamach stanu", opublikowanym w "GW" dwa dni przed wspomnianą powyżej konferencją prasową Kaczyńskiego). To adresat pierwszy.
Adresatem drugim jest Donald Tusk (a wraz z nim wszyscy przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości). Prezes PiS-u kusi ewentualnego zwycięzcę wyborów prezydenckich mirażem nieograniczonej władzy; przy okazji: liczy na wywołanie kilku ideologicznych awantur, które mogą Tuskowi zaszkodzić i jednocześnie wzmocnić konserwatywny elektorat...
Rzecz jasna: nie wiem, jak skończą się gry prezesa PiS-u z wewnątrzpartyjnymi i innymi przeciwnikami. Pewny jestem tylko tego, iż owe gry i zabawy mają pokazać światu poczucie humoru Jarosława Kaczyńskiego. Jest ono, przyznajmy, wyrafinowane. A nawet nieco perwersyjne.
Kiedy myślę o konstytucyjnych żartach Jarosława Kaczyńskiego, przychodzi mi do głowy, że plany wysłania go na odpoczynek mają pewne uzasadnienia. Nie twierdzę, iż prezes PiS powinien zamieszkać w Sulejówku. Mógłby, na przykład, przeprowadzić się do Milanówka i prowadzić z zaprzyjaźnionym poetą długie rozmowy o kotach i o wieszaniu politycznych przeciwników.