Historia pewnego mężczyzny

Pomoc rozwojowa jest inna od humanitarnej – nie tak spektakularna. Najczęściej składają się na nią projekty poruszające tematykę, która nigdy nie trafi na czołówki gazet. Ktoś by pomyślał – nuda. Nie. W „rozwojówkę” trzeba uwierzyć.

23.08.2015

Czyta się kilka minut

Klub Ukraińskich Kobiet – takie projekty sprzyjają rozwojowi społeczeństwa obywatelskiego. / Fot. Mariusz Michalik
Klub Ukraińskich Kobiet – takie projekty sprzyjają rozwojowi społeczeństwa obywatelskiego. / Fot. Mariusz Michalik

W projektach rozwojowych polskim partnerem po ukraińskiej stronie najczęściej są organizacje pozarządowe. Według wielu publicystów to właśnie społeczni aktywiści mogą uzdrowić Ukrainę. Z jednej strony kontrolując władzę, a z drugiej – powoli wchodząc w jej struktury i zmieniając ją od środka. Polska od lat dorzuca tutaj swoje trzy grosze.

Niechciane bogactwo

Radzieckie maszynki do mięsa. To ich używa się czasem do przerabiania saponitu. Saponit to minerał wykorzystywany szeroko: od przemysłu paliwowego po rolnictwo. Można na nim sporo zarobić.

– Na Ukrainie znajdują się jedne z największych na świecie złóż saponitu, ale są w niewielkim stopniu eksploatowane – tłumaczy Krzysztof Kalita z kieleckiego Stowarzyszenia Integracji Europa-Wschód. – Ukraina nie posiada technologii pozwalającej jej w pełni wykorzystywać swoje bogactwo. Często nie ma też świadomości istnienia i wartości tych złóż.
Kalita mówi otwarcie: SIEW stawia na projekty, które przynoszą konkretne efekty. Przystąpili więc do działania – projekt „Innowacje ekologiczne dla biznesu” ma doprowadzić do wzrostu konkurencyjności ukraińskich przedsiębiorstw, które zaczną szerzej wykorzystywać saponit. Jak to zrobić?

– Musimy wyposażyć tamtejsze labotaria, tak aby Ukraińcy mogli przerabiać saponit – tłumaczy Kalita. – Przeprowadzamy też szkolenie dla trzydziestu ukraińskich firm, a w sześciu z nich wprowadzamy pilotażowe technologie zastosowania saponitu.

A jaki jest główny cel?
– Przecieramy szlaki, ale potrzebne są duże inwestycje. Głównym celem jest zachęcenie polskich przedsiębiorców do zaangażowania się na Ukrainie – mówi Kalita. – Na razie polski kapitał się tym nie zainteresował, chyba jeszcze nie zdaje sobie sprawy z szansy.

Projekt „saponitowy” wciąż trwa, sukcesem zakończyła się natomiast inna inicjatywa SIEW. W Winnicy ułatwiano ludziom zbiórkę baterii.

– Na Ukrainie nikt nie wiedział, co ze zużytymi bateriami robić, brakowało też bazy prawnej – mówi Kalita. – Firmy zainteresowały się ich zbiórką i recyklingiem. W mieście i okolicach umieściliśmy dziesiątki kontenerów, zebraliśmy dwie tony baterii.

Inicjatywy rozpoczynane przez zachodnich partnerów często kończą się wraz z ich wycofaniem. W Winnicy jednak, gdy SIEW „odszedł” w 2013 r., pojawił się inny lider, który podjął wyzwanie – lokalne władze. Postanowiły one przejąć współpracę z firmami i kontynuować recykling baterii. Sama Winnica jest liderem w skali Ukrainy w wielu prodemokratycznych i proekologicznych działaniach.

Denis Pawłowski pracuje w kijowskiej organizacji ekologicznej MAMA-86, która była partnerem SIEW. Rozmawiamy o bolączkach ekologii nad Dnieprem.

– W ostatnich latach Ukraińcy zaczęli myśleć o ekologii, ale wciąż są daleko w tyle za Zachodem, a dla władz ekologia jest na ostatnim miejscu – podkreśla Pawłowski. – Ukraińcy są na przykład gotowi segregować śmieci, ale tylko cztery procent odpadów podlega recyklingowi, a te posegregowane wsypuje się na oczach ludzi do jednego zbiornika.

Ekspert zwraca także uwagę, że – jak wynika z ministerialnych danych – tylko 78 proc. Ukraińców korzysta z usług firm wywożących odpady komunalne. Reszta wciąż wyrzuca je, gdzie popadnie.

Szklane ściany 

Prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew powiedział kiedyś, że niezależne media są niezależne, bo nic od nich nie zależy. Warszawska Fundacja Edukacja dla Demokracji twierdzi inaczej. Zebrała dziennikarzy z różnych regionów Ukrainy: od obwodu lwowskiego po wschodni, dniepropietrowski, i południowy, odeski. Nie chodzi jednak tylko o zgromadzenie ludzi i nauczenie ich czegoś – raczej o to, aby uczestnicy mogli się uczyć od siebie nawzajem.

– Nie chcieliśmy zapraszać ich do Polski i pokazywać, jak u nas wszystko wspaniale działa albo zawozić na Ukrainę polskich specjalistów – mówi Natalia Kertyczak z FED. – Zamiast tego umożliwiliśmy im lepsze poznanie ukraińskich dobrych praktyk z innych części kraju. Staramy się być katalizatorem.

To ważne, bo Ukraińcy często nie wychylają nosa poza swój obwód, słabo znają swój kraj, który jest przecież różnorodny. Dużą rolę odgrywają stereotypy i nieuzasadnione obawy – to one pomogły rozkręcić donbaski separatyzm i omal nie doprowadziły do realizacji podobnego scenariusza w kilku innych obwodach. Przyczyn tej niewiedzy jest wiele: czasem to brak pieniędzy na bilet na pociąg, różna pamięć historyczna, języki, odległości – pamiętajmy, że Lwów od Doniecka dzieli taka sama odległość jak od Wenecji, a Donieck jest znacznie bliżej Kazachstanu niż Galicji. Dlatego gdy dziennikarze skończą cykl wizyt i powstanie – jak zakłada projekt – kilkadziesiąt materiałów, ich czytelnikom mogą otworzyć się oczy.

Ciekawa była wizyta w Winnicy – mieście w środkowej Ukrainie, z którym związane są dwie formalnie najważniejsze osoby w państwie: przewodniczący parlamentu Wołodymyr Hrojsman i prezydent Petro Poroszenko. Uczestników zainteresował winnicki urząd miejski.

Jest ciekawy architektonicznie: zamiast ścian ma szyby, za którymi urzędnikowi trudniej się skryć i wziąć łapówkę. Ponadto – co mniej efektowne, a jednak efektywne – jest dobrze zorganizowany, obywatel wie, gdzie co się załatwia.
Winnickie rozwiązanie pokazuje, że kiedy władze centralne nie potrafią wprowadzić reform, regiony mogą działać same.

Nie wszystko było jednak tak proste, jak z początku się wydawało.

– W Kijowie poprosiliśmy dziennikarzy, aby wyszli na ulice i jako reporterzy opisali ciekawe historie – opowiada Kertyczak. – Uczestniczka z miejscowości w obwodzie winnickim spotkała na ulicy mężczyznę ze swojego miasta, który był dezerterem – aby uniknąć poboru, ukrywał się w stolicy. Mimo tego, że mąż tej dziennikarki walczył właśnie na wschodzie kraju, ona stwierdziła, iż sama nie ma moralnego prawa, aby oceniać chłopaka. I napisała o nim artykuł. Wówczas uwidoczniły się różnice między regionami: dziennikarze z zachodu kraju oświadczyli, że trwa wojna i nie można publikować takich historii – to osłabia morale. Ich koledzy z południa i wschodu zajęli odmienne stanowisko. Rozgorzała dyskusja, na ile wojna jest winą obwodów południowo-wschodnich, tego, że mówiło się tam po rosyjsku. Różnice nie znikną z dnia na dzień – większość projektów „rozwojówki” to działania z gatunku „kropla drąży skałę”. Ten też.

Gdy pytam Piotra Pogorzelskiego, wieloletniego korespondenta Polskiego Radia w Kijowie, o kondycję ukraińskich mediów, jako jeden z głównych problemów wymienia właśnie brak obiektywizmu.

– Jeżeli po twoim kraju jeżdżą rosyjskie czołgi, to trudno zachować obiektywizm w relacjonowaniu tego konfliktu, ale można to zrobić nie uderzając w nadmierny patriotyzm – mówi dziennikarz. – Tamtejsze media często nie spełniają też podstawowych standardów dziennikarskich, co wynika z kilku problemów. Pierwszy to zwykłe lenistwo: materiały są kopiowane, wielu młodych dziennikarzy nie ma warsztatu.

Pogorzelski dodaje, że trudno obecnie mówić o naciskach władz na media, ale wpływ wywierają oligarchowie. Dlatego często kanały telewizyjne realizują ich interesy, stają po stronie miliarderów w konflikcie z państwem. Także sympatie oligarchów widoczne są w ich mediach.

Są też inne trudności. Kertyczak zwraca uwagę, że na Ukrainie brakuje codziennej ogólnopaństwowej gazety, która byłaby czytana masowo w całym kraju – media są zregionalizowane i rozdrobnione. Na przykład w obwodzie odeskim działa kilkadziesiąt lokalnych stacji telewizyjnych. Media ukraińskie mają do przebycia długą drogę. Polska im pomaga.

Głodny? Gotuj

Laurie Ahern, prezes amerykańskiej organizacji Disability Rights International, pisała kilka miesięcy temu w „Huffington Post”: „Producenci pornografii dziecięcej idą prosto do [ukraińskich – przyp. aut.] domów dziecka, żeby szukać swoich ofiar. A dzieci z upośledzeniami są szczególnie narażone na to, że staną się ofiarą handlu organami”. Ahern dodaje, że młodzi ludzie opuszczający dom dziecka są czasem porywani prosto z ulicy, że handlarze organami mogą czekać pod bramą.

Prawniczka Bogna Chmielewska w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka od kilku lat koordynuje projekty współpracy z ukraińskimi instytucjami pomocy dzieciom i młodzieży.

– Dzieci nie głodują, mają zapewnioną opiekę, ale problemów jest wiele – tłumaczy. – Trzeba rozbić ogromne molochy na mniejsze jednostki: ukraińskie placówki miewają po kilkuset podopiecznych. Zapewnienie warunków zbliżonych do rodzinnych to podstawowy europejski standard.

W Polsce nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji, a obecnie w jednym domu dziecka przebywać może u nas maksymalnie trzydzieścioro podopiecznych. Wśród problemów Chmielewska wymienia też fakt, że na Ukrainie dzieci nie są przygotowywane do samodzielnego życia.

– W Polsce podopieczni domów dziecka chodzą do szkoły z rówieśnikami, którymi opiekują się rodzice, a na Ukrainie ich szkoły znajdują się na terenie placówek – opowiada prawniczka. – Obowiązują sztywne regulaminy. Polskie dzieci mają znacznie więcej swobody: mogą same robić zakupy, prać, gotować.

Podczas jednej z wizyt studyjnych w polskim domu dziecka Ukrainka spytała: „A jeśli dziecko jest głodne, to kto przygotowuje mu posiłek?”. Miejscowa opiekunka odpowiedziała: „Tak jak w domu – jeśli jest głodne, samo robi sobie jedzenie”.

„Helsinki” szkolą: urzędników, opiekunów, działaczy trzeciego sektora. Odbiorcy szkoleń są różni, bo różne są problemy, ale – jak mówi prawniczka – państwo w tym zakresie jest na Ukrainie mniej aktywne niż NGO i dlatego współpracują przede wszystkim z organizacjami pozarządowymi. Bo gdy na państwo nie ma co liczyć, ludzie biorą sprawy w swoje ręce. Zajęcia dotyczą i technik monitoringu, i regulacji prawnych, i praktyki. Jeśli zliczyć uczestników wizyt studyjnych i szkoleń, wyjdzie kilkaset osób.

Chmielewska: – Nasz system opieki został w ostatnim czasie korzystnie zreformowany i ogólnie rzecz biorąc spełnia standardy europejskie. Teraz w ramach realizowanych projektów pokazujemy, jak funkcjonują polskie placówki opiekuńcze i resocjalizacyjne, jakie obowiązują standardy opieki, resocjalizacji i ochrony praw człowieka.

Polskie organizacje pozarządowe pokazują Ukraińcom nie tylko polskie dobre praktyki, ale też uczciwie mówimy, co mamy jeszcze do zrobienia i jakich błędów Ukraina powinna unikać zmieniając swój system. ©

Autor jest sekretarzem redakcji dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”.

Projekt współfinansowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Właśnie Polska: Nam się udało