Hejter, ale geniusz

Gdyby żył dzisiaj, a literatura rozpalała nas tak, jak rozpala polityka krajowa, doczekalibyśmy się nagłówków: „Nabokov masakruje Franzena i Pilcha!”, „Knausgård zmiażdżony!”, „Zapytali Nabokova o... i porażająca odpowiedź!”.

28.03.2016

Czyta się kilka minut

Vladimir Nabokov, 1960 r. / Fot. Mondadori Portfolio / UIG / EAST NEWS
Vladimir Nabokov, 1960 r. / Fot. Mondadori Portfolio / UIG / EAST NEWS

Vladimir Nabokov, światło mojego życia... I tak dalej. Bywało – dekadę temu – że czytałem tylko jego. Tygodniami, miesiącami. Czytałem Nabokova i o Nabokovie. Myślałem Nabokovem, Nabokovem oceniałem książki, ludzi i konstrukcje językowe, poprzez Nabokova oglądałem świat, a oglądając, tropiłem w nim motywy stałe i płoche motyle. Nabokov był mi sondą, tarczą. Nabokovowskie tezy estetyczne i etyczne traktowałem niczym spersonalizowane instrukcje płynące ku mnie kanałem prywatnym od osobistego, wymagającego guru, wyroki boga. To nie mogło dobrze się skończyć...

Szczera fascynacja stała się z czasem żarliwym kultem, lekcją odbieraną na kolanach. Uznałem wręcz, że literatura Nabokova jest tak naprawdę jedyną godną uwagi literaturą i powinienem o tym odkryciu poinformować resztę ziemskiej społeczności. W jaki sposób najlepiej to uczynić? Otóż kontynuując pracę rosyjsko-amerykańskiego olbrzyma. Cokolwiek wtedy pisałem – maile, recenzje, komentarze w internecie – pisałem tak, jakbym był polskojęzyczną inkarnacją Nabokova, jego duchowym sukcesorem, wnukiem trwoniącym schedę po hojnym dziaduniu.

Dzisiaj jest inaczej. Wiem, że zbyt często przybierał Nabokov imperatorski ton, uogólniał dla efektu, wyśmiewał tych, którzy na to nie zasługiwali. Potrafię wyważyć jego dzieło – i podzielić je na żywego Nabokova i Nabokowa uwięzionego już w manierze Nabokova. Nie przekonuje mnie późny Nabokov, uwielbiam Nabokova środkowego, cenię Nabokova przed sukcesem. Pewnie z dziesięć razy przeczytałem „Lolitę”, podobnie i „Blady płomień”, „Pnin” jest wspaniały, „Dar” – niezwykły. Lektura „Pamięci, przemów!” to świetna przygoda, pomimo że znam przecież i jej początek, i finał. „Przezroczyste przedmioty” i „Patrz na te arlekiny!” nużą, męczą i rozczarowują. Zakładka w moim egzemplarzu „Ady” wciąż tkwi między stroną 260 a 261. Mniejsza o to, i tak był geniuszem!

Vladimir Nabokov, 1960 r.



Vladimir, ty nie mów, tylko pisz

Wydane właśnie po polsku „Własnym zdaniem” to z kolei Nabokov publicystyczno-polemiczny. Tom obejmuje wywiady (zajmujące około dwie trzecie książki) i listy do redakcji z lat 1962-72 oraz artykuły z tego samego okresu – plus dwa starsze, odpowiednio: z roku 1939 i 1949 – wzbogacone o „pięć pism lepidopterologicznych”.

W błędzie jednak będzie ten, kto pomyśli, że „wywiady” oznaczają tu zapis swobodnej wymiany pytań i odpowiedzi pomiędzy słynny literatem a dziennikarzem. Kiedy w dojrzałym wieku osiągnął Nabokov status gwiazdy, wypracował na użytek kontaktów z prasą rodzaj ceremoniału, w którym to on zajmował pozycję centralną, górował nad stadkiem czołobitnych, stropionych petentów. Przedstawiciel mediów winien mu zatem przedłożyć na piśmie listę pytań, na które ten odpowie również na piśmie. Legendarny był jego występ w telewizyjnym programie „Apostrophes” Bernarda Pivota. Nabokov odpowiadał tam na pytania prowadzącego, czytając swoje kwestie z kartki – taki był jego warunek wzięcia udziału w rozmowie. Pytania ustalono oczywiście wcześniej (można ten odcinek zobaczyć na internetowym kanale dailymotion.com).
Powodem, dla którego Nabokov unikał tradycyjnej formy rozmowy, było ponoć to – choć trudno dociec, ile w tym prawdy, ile kokieterii, a ile obsesji na punkcie kontroli wizerunku publicznego – że fatalnie wypadał jako mówca i dopiero ołówek i kartonowa fiszka wydobywały z niego mądrość, dowcip, ironię najwyższej próby. Nieprzypadkowo „Własnym zdaniem” otwiera deklaracja: „Myślę jak geniusz, piszę jak najlepszy stylista, ale mówię jak dziecko”. W rezultacie czytelnik otrzymuje zestaw opracowanych enuncjacji, manifestów i analiz – edykty apodyktycznego króla urzędującego na trzecim piętrze Palace Hotel w szwajcarskim Montreux.

Gdzie kończy się Wersal

W swoich starannie ułożonych i zredagowanych responsach jest Nabokov na przemian jowialny i srogi, empatyczny, kiedy mówi o dawnej Rosji lat dziecięcych, motylach i gościnnej Ameryce, i nieprzejednany, dosadny podczas oceniania Związku Radzieckiego, wrogów Ameryki, tępych recenzentów, współczesnych mód intelektualno-materialnych, obyczajów. Leje napalm i lukier. Wspomina, puszy się i wypomina. Obnosi się ze swoim konserwatyzmem i niechęcią względem tego, co nowe, rozwydrzone. Momentami brzmi jak Tomasz Terlikowski – momentami dorównuje narcyzmem Donaldowi Trumpowi. Zdarza się, że psioczy i fuka niczym Hiacynta Żakiet.

Nieustannie ocenia, gani i poucza innych. Samemu sobie okazuje doprawdy sporo rewerencji. Czytelnik co kilka, kilkanaście stron dowiaduje się, jakim to wunderkindem był mały Vladimir – poliglota, entomolog amator, świadomy konsument klasyków w ilościach hurtowych, najczulszy radar wyłapujący przekazy i zakłócenia rzeczywistości – i w jaką to skałę obrócił się, będąc dorosłym, jaką skałą pozostał na starość.

„Nigdy się nie upiłem. Nigdy nie używam czteroliterowych sztubackich słów. Nigdy nie pracowałem w biurze ani w kopalni węgla. Nigdy nie należałem do żadnego klubu ani do żadnej grupy. Żadne kredo ani żadna szkoła nigdy nie miały na mnie wpływu” – wylicza Nabokov z lubością.

Rychło okazuje się jednak, że owa litania to litania w odcinkach: „Nie łowię ryb, nie gotuję, nie tańczę, nie chwalę książek, nie podpisuję książek, nie podpisuję apeli, nie jem ostryg, nie upijam się, nie chodzę do kościoła, nie chodzę do psychoanalityka ani na demonstracje” oraz „nigdy nie należałem do żadnej koterii literackiej, politycznej lub społecznej”.

W dodatku skała ta wypiętrzyła się samodzielnie, albowiem praktycznie nikt i nigdy nie miał na niego wpływu. Do wszystkiego w swojej sztuce doszedł w pojedynkę – ewentualnie równolegle z jakimś innym artystą gigantem, ale i to przypadek. Nie znając Kafki, miał kafkowskie pomysły, nie znając Borgesa, wprawiał się w ustawianiu borgesowskich labiryntów, Joyce’a poznał za to zbyt późno, by ten odcisnął na nim piętno, pomiędzy nim a Robbe-Grilletem zachodzą pewnego rodzaju powinowactwa, lecz to on był pierwszy. Może wielbić swoich wielkich rosyjskich poprzedników, Puszkina, Czechowa czy Tołstoja, lecz nie przyzna, że jest ich uczniem, choćby i korespondencyjnym. Ale ci i tak należą do wąskiego, ekskluzywnego grona szczęśliwców, którym oddane zostały honory. Innych – same głośne nazwiska, takie jak Barth, Pynchon czy Bellow – zbywa prychnięciem. „Nie znam”, „jest mi obojętny” – to jego typowy refren.

Nabokov łowi motyle w pobliżu swego domu w Montreux w Szwajcarii, lipiec 1962 r. / Fot. GETTY IMAGES

W najniższym kręgu lądują zaś twórcy upadli, przereklamowani, mierni, społecznie zaangażowani i ci, którzy mogliby uszczknąć mu nieco z blasku i atencji milionów. Tu kończy się Wersal – zaczyna się Wietnam.

Nabokov włącza regularny, wyrafinowany hejt. Gdyby żył dzisiaj, a literatura rozpalała nas tak, jak rozpala polityka krajowa, twitterowa gównoburza z udziałem influencerów i celebów czy kryzysy w soszialach, to z pewnością po jego wystąpieniach doczekalibyśmy się nagłówków typu „Nabokov masakruje Franzena i Pilcha!”, „Knausgård zmiażdżony!”, „V.N. nie dał Pielewinowi żadnych szans!” „Zapytali Nabokova o... i ta odpowiedź!”.

Hemingway i Conrad to „autorzy książek dla chłopców”. „Pod względem myślowym i uczuciowym są to autorzy beznadziejnie młokosowaci, co odnosi się również do innych uwielbianych pisarzy, pieszczoszków świetlic i klubów, pocieszycieli i wspomożycieli magistrantów. (...) nie potrafię zdzierżyć Conradowskiego stylu sklepu z pamiątkami, klisz romantycznych na poziomie okrętów w butelce i naszyjników z muszelek”. T.S. Eliot to poeta „nie całkiem pierwszorzędny”, Pound – „całkiem drugorzędny”, a oboma nie należy się przejmować. „Odkąd takie straszne miernoty jak Galsworthy, Dreiser, osobnik nazwiskiem Tagore, drugi nazwiskiem Maksym Gorki, trzeci nazwiskiem Romain Rolland uchodzą za geniuszy, taśmowo wytwarzane brednie na temat »wielkich książek« nie przestają wprawiać mnie w osłupienie i rozbawienie”.

„Śmierć w Wenecji” jest głupkowata – w ogóle cały Mann to gips, a nie marmur, podobnie jak Balzac. „Doktor Żywago” Pasternaka jest „melodramatycznie i paskudnie napisany”, książki Faulknera to „kukurydziane kroniki”. Camus, Lorca, Kazantzakis, D.H. Lawrence, Thomas Wolfe i „dosłownie setki innych” – dęci autorzy „miernych i efemerycznych dzieł”. „Głęboko nie znoszę »Braci Karamazow« i obrzydliwego bredzenia »Zbrodni i kary«”. „Dostojewski był prorokiem, tandetnym dziennikarzem i żałosnym komediantem”. Lowell i Auden natomiast są zbrodniarzami przekładu. Obrywają nie tylko najwięksi, ale też i ci wzięci: „Pewnego rodzaju fikcji literackiej nawet nie tykam – na przykład kryminałów, którymi się brzydzę, ani powieści historycznych. Nie cierpię również tak zwanej »mocnej« literatury – pełnej banalnych obscenów i beznadziejnie rozwlekłych dialogów”.

Młot na bałwany

Wokół ugór i bagno, a pośrodku on, Nabokov – olbrzymi, oślepiający samorodek. Oddać mu należy, że swojej furii nie kieruje w stronę maluczkich i na dorobku – z drugiej strony może właśnie dlatego nie są oni równorzędnymi partnerami w tej grze – i nie idzie na łatwiznę, którą jest pastwienie się nad słabszymi, bo ci i tak nie oddadzą. A to metoda popularna również i w naszych czasach i stronach, kiedy wpływowi krytycy objeżdżają debiutanta lub autorów tycich oficyn, ale patrzą w sufit, milcząc z zakłopotaniem, gdy na rynku pojawi się wyjątkowo nieudana, wtórna i nudna rzecz któregoś z żyjących tytanów, rasowych ogierów z mainstreamowych stajni.

Nabokov działa inaczej. Im donośniej i bardziej mechanicznie oklaskiwana sława, tym zajadlejsza jego szarża, mocniejszy cios, pogarda o wyższym stężeniu. Nie bał się nikogo – obalał fałszywe bałwany, profanował świętości swojej epoki, bezceremonialnie szturchał nietykalnych i obnażał zorganizowane fałsze, dzięki którym specjaliści od wkupywania się w łaski publiczności, moralnie wzmożeni grafomani i męczybuły zasiadali na szczycie.

Na pewno kwestią do dyskusji pozostaje, z jakich pobudek to czynił – prywatnych i niskich, czy w imię ogólnej prawdy i piękna. Kolejną – jego liczne skądinąd pomyłki, gdy pisarzom bezwzględnie wybitnym odmawiał wręcz racji bytu. A ci po dekadach nadal okazują się być interesujący, żywotni i ważni.

Lecz taki właśnie jest Nabokov – tak w pozostałych swoich książkach, jak i w tej oraz w licznych aktywnościach okołoksiążkowych. Frapujący i nieznośny, błyskotliwy i małostkowy. W artykule zatytułowanym „Uwagi jubileuszowe” obśmiewa i wytyka błędy w tekstach, które ukazały się w poświęconym mu z okazji 70. urodzin numerze specjalnym „TriQuarterly”! Jest zupełnie niekiedy strupieszały, jeśli chodzi o poglądy na literaturę i świat, i mistrzowski, kiedy w takich esejach jak „Bębnienie w klawikord” czy „Odpowiedź moim krytykom” z wdziękiem i uśmiechem rozjeżdża walcem swoich oponentów. Odstręcza swoją pryncypialnością, besserwisserstwem i pozą, a zaraz rozczula opowieściami o tym, jak w półnegliżu łowi rankami motyle w alpejskich ustroniach, i imponuje naukową wiedzą o nich, precyzją, z jaką oddaje detale ubarwienia oraz zachowania ukochanych łuskoskrzydłych.

„Własnym zdaniem” to książka, z której da się wyciągnąć parę rozsądnych przykazań i rad na dzisiaj. W tym tę najważniejszą, żeby unikać koterii i chórów, choćby i za cenę towarzyskiego ostracyzmu, niepartycypowania w profitach lub śmieszności. Mieć własne zdanie i nie wahać się go użyć. ©

Vladimir Nabokov, WŁASNYM ZDANIEM, przeł. Michał Szczubiałka, Aletheia, Warszawa 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2016