Gwiazda i cierń

Zachwycić się Miłoszem to znaczy popełnić "grzech anielstwa", odwrócić oczy od nieładu, od własnego brudu i skaz? Wątpię.

12.07.2011

Czyta się kilka minut

W trwodze i drżeniu myślę, że spełniłbym swoje życie,

Tylko gdybym się zdobył na publiczną spowiedź,

Wyjawiając oszustwo, własne i mojej epoki:

Wolno nam było odzywać się skrzekiem karłów i demonów,

Ale czyste i dostojne słowa były zakazane

Pod tak surową karą, że kto jedno z nich śmiał wymówić,

Już sam uważał się za zgubionego.

Czesław Miłosz, "Zadanie" (1970)

Gdy niespełna trzydziestoletni Czesław Miłosz wybrał się w pierwszą podróż do Włoch, niósł w sobie jątrzący cierń, który nie pozwalał i na zwyczajowe estetyczne zachwyty, i na coś znacznie więcej: na przymknięcie oczu, ucieczkę od ziemi poranionej, na oswojenie tyleż rewolucyjnego, co metafizycznego buntu. Z kilkutygodniowej wędrówki, prócz ujrzanej na Lido dziewczyny pięknej i niedostępnej niczym Diana, zapamiętał tak naprawdę tylko freski Signorellego z Orvieto; udający Jezusa Antychryst z ustami pełnymi diabelsko uwodzących słów rymował mu się bowiem z politycznym fałszem i gorączką czasu, upływającego w rytm kłamstw brunatnych i czerwonych retorów. Jako poeta bronił się przed pokusą ładu, pragnął niedoskonałości, chropowatości, bólu i głodu - prawdziwszych od kamiennego piękna i kamiennego snu Sieny, której poświęcił przewrotny wiersz. To w nim zapisuje zbrzydzenie wszelką słodyczą, która "od ziemi odpycha", to tu wypowiada słowa żarliwej modlitwy: "Gwiazdo, chroń nas - od szczęścia i spokoju"...

Zamieszkać w katedrze

Czy zatem nad polszczyzną Miłosz "szybuje jak nad ziemią, podobny w tym do lecącego nad Szwecją na gęsi bohatera »Cudownej podróży« Selmy Lagerlöf" - jak w błyskotliwym szkicu, opublikowanym na tych łamach przed dwoma tygodniami, pisze Michał Paweł Markowski ? Obraz rozpięty jest tu między młodzieńczym listem do Iwaszkiewicza, w którym - jak sam o sobie pisał - "szczeniak" zwierza się z "tęsknoty do monumentu", a chwilą największego triumfu: Nagrodą Nobla, monumentem zbudowanym - uważa krytyk - na zdradzie niedoskonałej ziemi i zdradzie żywiołu polskiego języka, czy raczej mowy jako takiej. Oto bowiem w wierszach Miłosza zbytnio się ona oczyszcza, zastyga w kształt fałszywie klasyczny, traci związek z naszym doświadczeniem, a nawet zakłamuje pełne niepokoju i bezładu egzystencjalne treści. Wszak autor "Ocalenia", "ustawiając poetycką polszczyznę, wymyślił ją całkiem na nowo, wyprowadził z życia i umieścił w językowym niebie, z dala od ziemi, na której mówi się inaczej: zwyklej, codzienniej, mozolniej". Jego mowa jest mi obca - dodaje MPM - "to nie jest język mojego życia".

Jerzy Turowicz czyta wiersz "Kraina poezji" Czesława Miłosza

Przyznam, że sam z moją ułomną egzystencją zupełnie dobrze czuję się w poezji Miłosza, w domostwie wzniesionym ze słów oczyszczonych, mocnych i trwałych, nie mając zupełnie wrażenia, jakbym musiał - by przywołać inną polemikę - zamieszkać w katedrze. Odczucie to prywatne, może na jakiejś skrytej potrzebie fundowane, ale i sąd przeciwny zda się opierać na chwili wyboru, na milczącym założeniu, iż należy być możliwie blisko przypadkowości, żywiołu rodzących się i transformujących cząstek mowy, na pół artykułowanych dźwięków, pokracznych nieraz, niczym ułamki myśli, które przemykają przez umysł w mgławicy niedocieczonych kształtów. Czemu jedynie język na poły kaleki jest zdolny oddać "żywioł egzystencjalnego doświadczenia", czemu w doświadczeniu tym nie może mieścić się także wykraczanie poza ułomność? Zachwycić się Miłoszem to znaczy popełnić "grzech anielstwa", odwrócić oczy od nieładu, od własnego brudu i skaz? Wątpię. Przecież jego wiersze - mówione językiem, owszem, klarownym, uładzonym, pełnym - nie zakłamują naszej egzystencjalnej sytuacji, a przeciwnie: precyzyjnie choć zmysłowo pochwytują ją w wielości odcieni, w bólu i nędzy, i w rzadkich przejawach wzniosłości.

Było ucho Miłosza zamknięte na pewne rejestry - choćby na wczesną poezję Wata, o której wspomina MPM? Naturalnie, mało który zaangażowany w język poeta akceptuje idiomy radykalnie różne od własnego. Czy sam Miłosz właśnie z powodu języka nie budzi nieraz agresji przesłaniającej sens jego słów? I czym miałaby się różnić jego dykcja od mowy Wisławy Szymborskiej, którą przywołuje Markowski, analizując poświęcone obłokom utwory obojga poetów? Trudno przeoczyć olbrzymią różnicę temperatury między "Obłokami", młodzieńczym, żarliwie bolesnym wierszem Miłosza, którego bohater jest skoncentrowany na wiwisekcji swego sumienia i którego obłoki zdają się przygniatać przypomnieniem grzeszności, a "Chmurami", zrównoważonym utworem blisko 80-letniej poetki, w którym gorzki błysk żałoby poskromiony zostaje dystansem, umieszczeniem siebie w krajobrazie świata obojętnego na nasze udręki, lecz przecież język w obu przypadkach dąży do ładu i komunikatywności.

I skąd jeszcze, u diabła, to zaskakująco krzepkie zalecenie, które dojrzały MPM chce przekazać 24-letniemu, zawęźlonemu poecie: "chłopcze, wyluzuj się, popatrz chwilkę na świat, nie zmieniając go w groźną pieśń o tobie, odstąp od siebie na chwilkę, bo zwariujesz"? Czemu wzruszenie ramion, machnięcie ręką, bo "jest jak jest" ma być lepsze od pałającego bólu, jaki pobrzmiewa w "Obłokach"? Przecież w tym właśnie utworze dotykamy Miłosza najprawdziwszego: z jego złem, udręczeniem, niezgodą i z ciągłym buntem, który był jak otwarta, jątrząca się rana. I nie są bynajmniej "Obłoki" początkiem ucieczki od ziemskości. Wcześniejszy o rok wiersz "To co pisałem" zapisuje obezwładnienie - uciekającym słowom - ogromem świata:

To co pisałem, nagle się wydało

błazeństwem. Znaleźć nie mogłem wyrazów.

Patrzyłem na świat olbrzymi, tętniący,

z łokciami o kamienną poręcz opartymi.

Płynęły rzeki, pruły chmurę żagle,

mdlały zachody. Wszystkie piękne kraje,

wszystkie istoty, których pożądałem,

wzeszły na niebo jak wielkie księżyce.

W te lampy dziwne ruchome wpatrzony,

licząc ich łuki astrologiczne,

szeptałem: świecie, giń, litości, tonę.

Żadna na piękność nie wystarczy mowa

- a świadomość ułomności języka towarzyszyć będzie Miłoszowi przez resztę poetyckiego życia, które w dużej mierze upłynie mu na pogoni za szczegółem, łowach na konkret. Poeta patrzy na świat z wysoka, z grzbietu unoszącego się pod niebem dzikiego gąsiora? Tak, ale ziemi nie zdradza, bo jednocześnie teleskopowym wzrokiem sięga tego, co pojedyncze i niepowtarzalne. Ponosi klęski, bo taka jest materia języka czy mechanizm pamięci, ale nie ustaje w dążeniu - ku owalowi tej, a nie innej gruszki, ku zmiętej pończosze, sukni przerzuconej przez oparcie krzesła, ku wiklinowemu koszowi "z położoną w poprzek rudowłosą lalką poru".

Bełkot lęku

Zamknąć oczy na zło, odsunąć je od siebie i snuć pochwalną pieśń na cześć świata i jego Stwórcy? Być może jest to paradygmat, wcielany - jak chce MPM - u źródeł polskiej poezji przez Kochanowskiego, nie sądzę jednak, by była to droga Miłosza. Jeśli on sam wskazywał, że jego poezja bliska jest medytacji, modlitewnemu skupieniu, to jeszcze nie oznacza to, iż - tak rozumie to Markowski - jest "modlitewną medytacją nad dobrocią świata". Przeciwnie, brała się raczej z ciągłego napięcia między świadomością rzeczywistej piękności świata i rozsianych w nim grudek dobra a jednoczesnym odczuciem zła; z fundamentalnej niepewności i zarazem niezgody na pogrążenie się w chaosie, być może z lęku, iż pogrążenie takie byłoby nieodwracalne. To właśnie Miłoszowa rana, otwarta już w młodości, gdy w szubieniczną pętlę splatały się w nim poczucie gorszości i pycha, kiedy odkrył grzeszność tak silną, iż spychającą w piekielną otchłań, kiedy zaczął uważać, że pomóc mu może jedynie Łaska, nieziemska ręka, o własnych bowiem siłach ratunku odnaleźć nie zdoła.

Żebym wreszcie powiedzieć mógł, co siedzi

we mnie.

Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was

Mówiąc, że tego we mnie nie ma,

Kiedy TO jest tam ciągle, we dnie i w nocy.

Chociaż właśnie dzięki temu

Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta,

Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające

się w próchno,

Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko,

Sceny w sypialniach i na pobojowiskach.

Pisanie było dla mnie ochronną strategią

Zacierania śladów. Bo nie może podobać się

ludziom

Ten, kto sięga po zabronione.

Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora

Z kładką między sitowiem, dolinę,

W której echu pieśni wtórzy wieczorne

światło,

I wyznaję, że moje ekstatyczne pochwały

istnienia

Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu,

A pod spodem było TO, czego nie podejmuję

się nazwać

- zapisze w późnej starości i mniejsza o to, czy raz jeszcze grzeszył pychą, myśląc, że niesie w sobie wiedzę dla innych nie do udźwignięcia. Ważniejsze jest pytanie, które czytając Miłosza stawia przed nami MPM:

"co jest pierwsze: ład czy nieład? Czy nieład jest efektem rozpadu odwiecznego porządku, dziełem nieroztropnych harcowników, czy też odwrotnie, porządek świata jest tylko przekonującą fikcją, pod którą buzuje wieczny chaos? I tu nie ma zgody, bo być nie może, ale jasne jest, że kto wybiera Kochanowskiego, wybiera też ład, pewność, jasną hierarchię wartości, naturalny, trocheiczny akcent, przejrzystą frazę, nawet jeśli w nim samym, w jego ciemnych pokładach, gada niespokojnym jambem i timbrem Sęp. (...) Kto przedkłada Kochanowskiego nad Sępa, ten marzy o czasie zastygłym, ten marzy o świecie ściętym w monument".

Zdaniem Markowskiego, o świecie ściętym w monument marzy Miłosz i dlatego z ziemi ucieka w bezpieczne napowietrzne rejony. Ja jednak sądzę, iż nie da się powiedzieć ani tego, że poecie "po prostu" była dana pewność wiary, ani tym bardziej tego, że sam sobie ją narzucał, fabrykował, by zapomnieć o śmierci, przemijaniu, cierpieniu. Myślę, że "ekstatyczne pochwały istnienia" były równie prawdziwe (choć czasem, może, opierające się na świadomej decyzji, którą można by nazwać męstwem), co nienazywalny bełkot lęku, mamroczący nisko, w ciemności. Właśnie w pulsowaniu, naprzemiennym rytmie ufności i zwątpienia kryje się duchowy wymiar, tyleż tworzący Miłosza, co umożliwiający nam z nim współodczuwanie.

Skamieniałe słońce

Miejcie zrozumienie dla ludzi słabej wiary.

Ja też jednego dnia wierzę, drugiego

nie wierzę.

Ale jest mi dobrze w modlącym się tłumie.

Ponieważ oni wierzą, pomagają mi wierzyć

w ich własne istnienie, istot niepojętych

- notował w "Traktacie teologicznym" uczucia bardziej złożone niż język tego późnego poematu. Do chwili nie całkiem jednoznacznego uczestnictwa w zbiorowym obrzędzie, bycia parafianinem, przemierzył zresztą Miłosz długą drogę. Gdy otworzymy jego "Wiersze wszystkie", znajdziemy tam debiut, drukowaną w wileńskim czasopiśmie "Kompozycję", której bohater - usadowiony wysoko na kościelnym chórze - właśnie mszy przygląda się z dystansu, odkrywając w niej tylko teatralną maskaradę. Ale już tu pada słowo "śmierć", już tu przez mgnienie brzmi ton najprościej wypowiedziany w "Traktacie...", jednym z utworów ostatnich:

Sześcioletni, czułem grozę w kamiennym

porządku świata.

Na próżno później szukałem schronienia

w kolorowych atlasach ptaków, pucułowaty

kustosz

Koła Miłośników Przyrody.

Karol Darwin, niedoszły duchowny, z żalem

ogłosił

swoją teorię doboru naturalnego, przewidując,

że będzie służyła teologii diabelskiej.

Ponieważ głosi ona triumf silnych i przegraną słabych,

co jest dokładnie programem diabła,

którego nazywają dlatego Księciem

Tego Świata.

Wszystko co biega, pełza, lata i umiera,

jest argumentem

przeciwko boskości człowieka.

Zwróciłem się do przeciw-Natury,

czyli do sztuki,

żeby z innymi budować nasz dom z dźwięków

muzyki, barw na płótnie i rytmów mowy.

Dla Miłosza za granicą ludzkiego, świadomie konstruowanego porządku nie kryje się kraina radosnej potencjalności, niekończącej się gry, ironicznej wolności, ale królestwo diabła, świat skamieniały w grymasie bólu, niczym na tym niewielkim płótnie anonimowego hiszpańskiego malarza z połowy XV wieku, który wisi w madryckim muzeum Thyssen-Bornemisza. Scena ukrzyżowania, lamentu, bólu i zmieszanej z nimi podłości - jeśli można tak lekko powiedzieć: nie zaskakuje, choć trudno przeoczyć koronę na głowie Chrystusa, z cierniami, których końce grożą naszym oczom. Prawdziwie wstrząsa jednak drugi plan, z fantazyjnymi górami, skazującymi ludzki dramat na peryferyjność. Wygięte ciała umierających, zbroje oprawców, rachityczne roślinki, zabłąkany w rogu piesek, mury Jerozolimy niczym dziecięca układanka... wszystko to ginie w połaci suchawej, szorstko-brązowej ziemi, wypiętrzającej się w szczyty ostre niczym ciernie. Oto "świat kamienny" Aleksandra Wata, albo kalifornijska Dolina Śmierci, która tak przerażała Miłosza pustką, że przywoływał na pomoc pamięć ludzkiego szczegółu, sposób upinania włosów, błysk reflektora na studenckim balu. "W Dolinie Śmierci błyszczy sól na dnie suchego jeziora. / Broń się, broń się, mówi tykot krwi. / Z litej skały nadaremnej żadna mądrość" - powtarzał, a oczyszczona mowa nie łagodzi tu jakoś dramatyzmu i lęku.

Nad litą skałą madryckiego obrazu unosi się z trudem - i dlatego nie sposób tego obrazu zapomnieć - ciężkie skamieniałe słońce, niczego nie oświetlając, niczym koło utoczone z zastygłej, zgasłej, brudnej lawy. Świat zwątpienia, nieprzemożonej śmierci, całkowitego bez-sensu działań, wierzeń, oczekiwań. Ale jeśli Miłoszowi jest to świat boleśnie znany, przemierzany w długich chwilach depresji, to zarazem jego oczy zawsze dostrzegały prześwit, jakby ciemności jeszcze kryły ziemię, ale już rozdzierała się ich zasłona, wpuszczając pierwszy błysk światła. Ugruntowane gdzieś w głębi duszy, niedające nigdy do końca się przytłumić, pozostają wątła nadzieja i wiara. Unicestwia nas kamienny deterministyczny porządek genów, młyn czasu, ale pozostaje też coś więcej, choćby nie dawało się pojąć, niczym te mistyczne, mówiące o człowieczości kosmosu pisma Oskara Miłosza, które jego młody czeladnik zgłębiał, pisząc jednocześnie "Obłoki". Gdyby nie niedocieczona tajemnica Trójcy Świętej, czytamy z kolei w "Księdzu Sewerynie", "krew człowieka byłaby obca krwi wszechświata / I daremne byłoby wylanie własnej krwi przez cierpiącego Boga", ale tajemnica pozostaje w mocy, cienka nić porozumienia nie zostaje zerwana, a i nawet nasze własne, egoistyczne, splątane losy nigdy nie są do końca przewidywalne, zawsze możemy pocieszyć się odrobinę tym retorycznym pytaniem: "A my, czy wiemy, do czego jesteśmy przeznaczeni?".

Jest zatem, jak chce MPM, świat Miłosza Czyśćcem, w którym czekamy na przebóstwienie, gdy nasze ciała zostaną oczyszczone i zbudowane na nowo, ze stężonego światła? I zarazem wielką retortą, w której słowa tracą związek z ziemską niedoskonałością, podźwiękując skłamaną harmonią? Myślę raczej, iż jest to świat, który mieści się w "ale", jak w szczelinie między pewnością a zwątpieniem, w prześwicie między pniami czarnych drzew otchłannego lasu, gdy zgubiliśmy drogę i gdy nagle, najniespodziewaniej, odnajduje nas głos ojca:

Tu jestem. Skądże ten lęk nierozumny?

Noc zaraz minie, dzień wzejdzie niedługo.

(...)

Tu jeszcze ciemno. Jak rzeka w powodzi

Mgła czarne kępy borówek otula.

Ale już w wodę świt na szczudłach wchodzi

I dzwoniąc toczy się słoneczna kula.

***

Monument? Raczej kinetyczna rzeźba, nieledwie perpetuum mobile napędzane sprzecznymi namiętnościami. Otchłanną rozpaczą i niegasnącą nadzieją, pasmami zwątpienia i powracającymi momentami pewności, jednoczesną gwałtownością Sępa i klasycyzującym umiarem Kochanowskiego, mrukliwym mamrotaniem "tego", kamienną pustką otchłani, cierniem rozpaczy i nigdy niegasnącym "ale", niczym światło gwiazdy zarannej leczącym zbyt przerażone serca. Bo czytając Miłosza jesteśmy

Przygotowani na to, że dźwignie się z otchłani zimna ręka,

żeby nas wciągnąć razem z naszym

niedokończonym budowaniem.

Ale wierząc, że niektórzy z nas otrzymają dar, łaskę

wbrew sile ciążenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1971 r. Krytyk literacki, pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, sekretarz Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta, wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „Miłosz. Biografia” (Wydawnictwo Znak,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2011