Katolik radykalny?

Miłosz jest jednym z najwybitniejszych myślicieli naszych czasów. Jednak w podejmowanych przez krytyków próbach zmierzenia wielkości jego dzieła pewien wymiar niknie, a przynajmniej bywa niedoceniany czy pomniejszany.

12.09.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Miłosza rzadko czyta się jako pisarza katolickiego czy też, by ująć rzecz szerzej, wprowadzającego na forum kultury temat religii. W ten sposób zignorowany zostaje pewien zasadniczy wymiar jego wielkości, więcej: gubi się istota jego twórczości.

Katolicyzm i skrzypce

Samo określenie “literatura katolicka" może mieć wiele znaczeń. Może to być literatura o księżach i zakonnicach oraz świeckich, którzy bez przerwy chodzą do kościoła. Mogą to być próby pisania o Jezusie, Maryi i Józefie, albo przemyślenia katolickich doktryn czy pojęć i sprawdzenia, jak funkcjonują one w dramacie powieści czy też w strukturze i pięknie wiersza. Inny typ polega na tym, że oto katolicki pisarz włącza się w dynamikę swojego czasu i kręgu kulturowego. Trochę tak, jak “katolicki skrzypek" gra po prostu wielką muzykę swoich czasów, ze świadomością, że to wiara jest ostatecznie sekretem jakości jego gry. Miłosz należy do tej ostatniej kategorii.

Katolicyzm nie jest bynajmniej głównym tematem jego dzieła. Głównymi tematami są życie, świat, Bóg i zło. Można tu odkryć ważną cechę literatury katolickiej, jej istoty i jej zadań. Oto pisarz katolicki tworzy utwory piękne, porywające i przekonujące, i w ten sposób zwraca się nie tylko do katolików, ale do wszystkich ludzi wrażliwych na formę. Tym sposobem Ewangelia dociera w miejsca, w które inaczej by nie dotarła. Nie chodzi o ukryty prozelityzm, dzieje się tu coś o wiele głębszego i odważniejszego. Wiara pojawia się pomiędzy innymi dostępnymi sposobami bycia w świecie, gdzie albo się utrzyma, albo, uznana za nieistotną, zniknie.

Chociaż sam katolicyzm nie jest głównym tematem dla Miłosza, to przez ponad 70 lat pisarz zanotował sporo uwag na jego temat. Sądzę, że wytropienie tych właśnie punktów dostarczy nam podstawowego klucza do zrozumienia tej twórczości. W “Piesku przydrożnym", patrząc wstecz na swoje życie, narrator wykrzykuje: “Jakież życie, jakiż los! Absolutnie niemożliwy do logicznego ułożenia w przyczyny i skutki, z lukami, które mogły wypełnić jedynie cudowne przypadki boskiej interwencji". To dobrze i pięknie powiedziane. Może stać się myślą przewodnią dla każdego człowieka o otwartym sercu. Tymczasem jest to wielka katolicka refleksja: oto Bóg prowadzi nas i nadaje sens naszemu życiu na sposób, którego zrozumienie znacznie przekracza możliwości ludzkiego umysłu.

Mówiłem o tym, że Miłosz włącza się w dynamikę swoich czasów. Doświadczenia wojny i komunizmu oraz świadomość skarbu, jaki w podobnych okolicznościach stanowi wiara, sprawiają, że jest zniecierpliwiony ekspansywnością liberalizmu, który, pomimo deklarowanej otwartości, dla religii nie zostawia miejsca. Pisze na przykład: “Jest w Anglii poeta Philip Larkin, który miał czelność zatytułować swój tom wierszy »The less deceived«, nie domyślając się wcale, że elegancki towarzyski sceptycyzm jest obrzydliwością w poezji możliwej jedynie jako gra o pełną stawkę" (“Prywatne obowiązki"). Miłosz traktuje poezję ze śmiertelną powagą. Bezlitośnie krytykuje tanie ataki na wiarę, jakże powszechne w zachodnich kręgach artystycznych i intelektualnych. “Mąż pobożny i bogobojny jest, śmiem twierdzić - powiada - wyższym okazem człowieka niż ruchliwy szyderca, chętnie nazywający siebie »intelektualistą« i dumny ze swej zręczności w posługiwaniu się ideami, które bierze za swoje własne, choć otrzymał je w lombardzie, zastawiając prostotę serca (...) Istnieje sakralność mocniejsza od wszelkich naszych buntów" (“Widzenia nad Zatoką San Francisco").

Miłosz uważa, że w każdym społeczeństwie poeta pełni rolę krytyka, niezależnie od tego, jak wysoko ceniona i na ile rozumiana jest jego twórczość. Dlatego tak ważne jest, by w poezji mówić prawdę i mieć jasność, do czego się zmierza.

Paradygmatycznym przykładem może tu być jego twórczość w czasie i tuż po II wojnie światowej. Zakończenie wojny przyniosło światu szok deziluzji. Mieszkańcy Polski byli świadkami okropności wojny i obnażonej przez nią głębi ludzkiej nieprawości. Jak powinien na tę sytuację reagować poeta? Oto odpowiedź Miłosza: “Jak wiadomo, filozof Adorno powiedział, że po Oświęcimiu pisanie liryki byłoby ohydą, a filozof Emmanuel Lévinas podawał rok 1941 jako datę, kiedy »Bóg odszedł«. Natomiast ja napisałem pogodne wiersze - »Świat« i parę innych, w samym środku tego, co się w anus mundi działo, i bynajmniej nie z niewiedzy. (...) Życie nie lubi śmierci. Ciało, dopóki może, przeciwstawia jej bicie serca i ciepło krążącej krwi. Pogodne wiersze pisane w środku horroru opowiadają się za życiem, są buntem ciała przeciwko jego zniszczeniu" (“Abecadło"). Siła tych stwierdzeń mówi sama za siebie. Należy jednak podkreślić, że ich korzenie są katolickie. Afirmacja życia i tworzenie piękna nawet wobec istnienia Auschwitz - jeżeli Miłosz wiedział, jak tego dokonywać i jak istotne jest, by tego dokonywać, to dzięki lekcji wiary.

Cena wiary

Wiara oczyszcza się w zmaganiu. I tu kolejna niezwykła wartość twórczości Miłosza: ujawnia on własne zmagania i ich siłę. Dlatego czytelnicy mogą z ufnością, a przynajmniej z powagą, przyjmować wnioski przekonujące go do pozostania w kręgu wiary. W roku 1959 w liście do Thomasa Mertona Miłosz pisał: “Co do mego katolicyzmu, jest to zapewne temat na cały list. W każdym razie niewielu ludzi podejrzewa moje zasadniczo religijne zainteresowania i nigdy nie zaliczano mnie w poczet »pisarzy katolickich«. Co, strategicznie, jest być może lepsze. Jesteśmy obowiązani dawać świadectwo? Ale czemu? Że modlimy się, by mieć wiarę? Ten problem: ile winniśmy mówić otwarcie - jest zawsze obecny w moich myślach". Dwie co najmniej kwestie można podnieść na podstawie tego listu: po pierwsze widzimy, że co do podejmowania tematów religijnych Miłosz rozważał posługiwanie się pewną strategią; po drugie dostrzegamy pokorę i ubóstwo w obliczu wiary.

Poeta dał mocne świadectwo kosztów, jakie ponosił dla wiary. W jednym z wierszy zwraca się do Boga gorzko: “Myślę, że ludzie, jeżeli z tego powodu nie mogą uwierzyć, / że jesteś, zasługują w Twoich oczach na pochwałę" i dodaje: “Oto ja modlę się do Ciebie, ponieważ nie modlić się nie umiem" (“Alkoholik wstępuje w bramę niebios"). To zmaganie przenika całe jego życie. Czując już ciężar swojego wieku, napisał: “Teraz pięć moich zmysłów powoli zamykasz, / I jestem stary człowiek leżący w ciemności (...) Uwolnij mnie od win, prawdziwych i urojonych. / Daj pewność, że trudziłem się na Twoją chwałę. / W godzinie mojej agonii bądź ze mną Twoim cierpieniem, / Które nie może świata ocalić od bólu" (“Modlitwa").

W tekście pochodzącym z roku 1991 Miłosz rozmyśla nad dzieleniem się tego rodzaju refleksjami: “Czuję się wobec moich współczesnych zobowiązany do prawdomówności i odczuwam wstyd, jeżeli biorą mnie za kogoś, kim nie jestem. Szczęśliwy ich zdaniem jest człowiek, który »posiadł wiarę«. Zakładają, że wskutek jakichś przeżyć wewnętrznych udało mu się znaleźć odpowiedzi, podczas kiedy oni znają tylko pytania. I jakże tutaj wobec tych moich bliźnich składać wyznanie wiary? Przecież jestem jednym z nich, tak samo szukających praw do dziedzictwa i tak samo bezradnym".

W obronie religii

Zobaczmy jednak, jaka jest zawartość Miłoszowej wiary: “Bardzo prosto i brutalnie to ujmując, należy zapytać, czy wierzę, że cztery Ewangelie są prawdomówne. Na to odpowiadam: tak. Czy więc wierzę w absurd, że Jezus zmartwychwstał? Tylko bez żadnych wybiegów i sztuczek uprawianych przez teologów: albo tak, albo nie. Odpowiadam: tak, i tym samym obalam wszechmoc śmierci. A jeżeli mylę się w tej mojej wierze, ofiarowuję to jako wyzwanie rzucone Duchowi Ziemi".

W tym samym tekście Miłosz pyta: “Czy powinienem starać się wytłumaczyć »dlaczego wierzę«? Nie sądzę. Wystarczy, jeżeli próbuję podać koloryt czy ton. Gdybym wierzył, że człowiek może zrobić coś dobrego o własnych siłach, nic by mi było do chrześcijaństwa. Ale nie może, bo jest w niewoli swoich drapieżnych i władczych popędów (...) Zło rośnie i owocuje, co zrozumiałe, bo ma logikę i prawdopodobieństwo po swojej stronie, jak i, oczywiście, siłę. Zupełnie tajemnicza natomiast jest odporność małych ziarenek dobra, którym nikt nie przyznaje władzy powodowania daleko sięgających skutków. Takie prawie nic nie tylko trwa, ale zawiera w sobie olbrzymią energię, która objawia się stopniowo" (“Gdyby to można było powiedzieć...").

Przez całe życie Miłosz walczył o prawo do roztrząsania kwestii religijnych w głównym nurcie literatury i kultury. Jako stary poeta, użył swojego niewątpliwego autorytetu, by podjąć tę kwestię i rzucić wyzwanie kolegom po piórze. W 1997 r. napisał: “Pisanie o literaturze i sztuce uchodzi za godne szacunku, natomiast ile razy pojawiają się pojęcia wzięte z języka religii, natychmiast powoduje to cichą niechęć, jakby została złamana milcząca umowa. A przecie żyłem w czasie, kiedy odbywała się olbrzymia przemiana w zawartości ludzkiej wyobraźni. Za mego życia znikło piekło i Niebo, wiara w życie po śmierci uległa znacznemu osłabieniu". Po czym podsumował: “Jakże mogłem o tym wszystkim nie myśleć? I czy nie zastanawiające, że w tym moim myśleniu byłem, przynajmniej z pozoru, odosobniony?" (“Piesek...").

Wiele spośród okrucieństw XX wieku swoje korzenie znajduje w próbach tak zwanego wyzwolenia z religii. Oto refleksje kogoś, kto był świadkiem owego wyzwalania i przemyślał jego konsekwencje: “Religia, opium dla ludu. Ponieważ cierpiącym ból, poniżenie, chorobę, niewolę obiecywała nagrodę w życiu pośmiertnym. W przemianie, której jesteśmy świadkami, może być odwrotnie. Prawdziwe opium dla ludu to wiara w nicość po śmierci. Ogromna pociecha w tym, że za nasze świństwa, upadki, tchórzostwa, morderstwa nie będziemy sądzeni" (“Piesek...").

Kiedy czytam te słowa, przypominają mi się skierowane do Mertona uwagi o strategii. Jeśliby takie zdania wygłaszał oficjalny przedstawiciel Kościoła katolickiego, mogłyby one z łatwością zostać zlekceważone. Jeżeli jednak wypowiada je Miłosz ze swojej pozycji wielkiego barda XX wieku, to prezentowane przez niego katolickie prawdy znajdują odbiór.

Ostateczną miarą wielkości, jaką daje autentyczna wiara katolicka, jest po prostu miłosierdzie, głęboka uwaga wobec innych, szacunek, a nawet pełen respektu podziw i zachwyt dla drugiego człowieka. Częścią tego szacunku jest protest wobec wszystkiego, co obraża godność ludzką. Miłosierdziem Miłosza jest jego dzieło. Powiedział: “(...) gdybym zaczynał na nowo, każdy mój wiersz byłby życiorysem albo portretem jakiejś konkretnej osoby, a ściślej, lamentem nad jej przeznaczeniem" (“Piesek...").

Odwaga "Traktatu"

Temat katolicyzmu rzadko jest przez Miłosza podejmowany wprost. Jednakże trzy lata temu opublikował długi poemat-świadectwo zatytułowany “Traktat teologiczny". Katolicyzm poety wysuwa się tu mocno na plan pierwszy.

Miłosz jest świadom, że pisząc tak bezpośrednio na temat teologii, ryzykuje własną reputację, a jednak mierzy się z tematem, który - jak sam narzeka - znajduje się poza zasięgiem uwagi literackich mód. “Dlaczego teologia?" - pyta w pierwszej części poematu. I odpowiada: “Bo pierwsze ma być pierwsze. // A tym jest pojęcie prawdy". Początkowy akapit kończy się modlitewnym wezwaniem, ale i warunkiem, pod jakim może ono zostać wysłuchane: “Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość. / To znaczy sens, niemożliwy bez absolutnego punktu odniesienia". W poemacie Miłosz mówi o tym punkcie odniesienia - o Bogu - bezpośrednio, niemniej w całej jego twórczości punkt ów był nieustannie obecny.

Jednym z ważnych tematów “Traktatu..." jest osobiste zmaganie z różnymi aspektami życia katolickiego. Traktując teologię katolicką przez całe życie bardzo poważnie, dostrzega Miłosz również powody, żeby przyjmować wobec niej ton ironiczny. Po części wynika to z zauważanego przez niego przesadnego i niesmacznego klerykalizmu. “Przepraszam, wielebni teologowie, za ton nie licujący / z fioletem waszej togi. // Miotam się i przewracam w łożu mojego stylu, / szukając kiedy będzie mi wygodnie, / ani za świętobliwie, ani zanadto świecko. // Musi być miejsce środkowe, między abstrakcją / i zdziecinnieniem, żeby można było rozmawiać / poważnie o rzeczach naprawdę poważnych". Odnajduję w tym sformułowaniu ideał, do którego sam chciałbym zmierzać: rodzaj drogi pośredniej pomiędzy abstrakcją a dziecięcością, ani zbyt wzniosłej, ani zbyt przyziemnej. Miłosz z pewnością miał do czynienia z teologią katolicką głoszoną w postaci beznadziejnie abstrakcyjnych formuł, nie mających nic wspólnego ze straszliwymi pytaniami, na które szukał odpowiedzi. Z pewnością też napotykał dziecinną wersję wiary. Dlatego zwraca się ku “miejscu środkowemu", gdzie można “rozmawiać poważnie o rzeczach naprawdę poważnych".

Czy zawsze udaje mu się to miejsce odnaleźć? W tej samej części poematu narzeka: “Katolickie dogmaty są jakby o parę centymetrów / za wysoko, wspinamy się na palce i wtedy / przez mgnienie wydaje nam się, że widzimy. // Ale tajemnica Trójcy Świętej, tajemnica Grzechu / Pierworodnego i tajemnica Odkupienia / są opancerzone przeciw rozumowi. (...) // I co z tego mogą zrozumieć biało ubrane dziewczynki / przystępujące do pierwszej komunii?".

Chciałbym na to odpowiedzieć, że przez owo mgnienie widzimy - nie dogmaty jednak, lecz miejsce, w które nas te dogmaty rzucają. Dogmat to zestaw stwierdzeń. Nie jest jego celem prezentowanie czy uchwycenie rzeczywistości nadprzyrodzonej. Użyty właściwie, ukazuje nam kierunek, a jednocześnie wyklucza inne, które okazały się ślepymi uliczkami. Dogmaty nie wyczerpują świętej tajemnicy, raczej chronią ją przed fałszywym rozumieniem. Wszak to nie jakaś idea jest przez nie rozważana czy chroniona, lecz rzeczywistość nadprzyrodzona, w której objawienie wierzą chrześcijanie. Każdy dogmat zakorzeniony jest w rzeczywistości znacznie przekraczającej wszelkie stwierdzenia i pojęcia. Dla chrześcijan tą rzeczywistością jest spotkanie z Bogiem w osobie Jezusa Chrystusa.

Wchodzę w spór z Miłoszem, wielkim poetą katolickim, bowiem tak jak i on chcę “rozmawiać poważnie o rzeczach naprawdę poważnych". Kwestia dogmatów jest tu bardzo istotna, jako że bez dobrego jej zrozumienia łatwo w dzisiejszym klimacie kulturowym popaść w skrajność wyrażającą się pełnymi emocji pytaniami typu “Z jakiej to racji Kościół uważa się za posiadacza monopolu na prawdę?". Kościół nie przedstawia idei Boga. Kościół daje świadectwo swojemu spotkaniu z Jezusem Chrystusem. Dogmatów nie można zdyskredytować dlatego, że dziewczynki przystępujące do pierwszej komunii ich nie rozumieją. One wchodzą w kontakt z rzeczywistością nadprzyrodzoną bez udziału dogmatów. Jednak w pewnym momencie swojego życia we wspólnocie, kiedy ich wiara będzie szukać rozumienia, niektóre zechcą wniknąć w misterium udziału w spotkaniu, jakim jest komunia.

Gnostyckie pytania

Poetyckie świadectwo Miłosza nosi ślady jego zainteresowań gnostyckich. Stanowiąc podstawę interesujących wierszy, fascynacje te wpisują się również w zmaganie Miłosza z katolicyzmem. “Nie z frywolności, dostojni teologowie, / zajmowałem się wiedzą tajemną wielu stuleci - / ale z bólu serdecznego, patrząc na okropność świata". Miłosz wyjaśnia tu i usprawiedliwia swój zwrot ku pismom gnostyków, a do “dostojnych teologów" kieruje skargę, że to, co głoszą autorzy oficjalnej nauki Kościoła, nie odpowiada jego potrzebom. Ból serdeczny wywołują u niego okropności świata - oto klucz do zrozumienia pisarstwa Miłosza. Nie pisze on tylko o tragedii uniwersalnej; pisze również o tragediach własnego życia. Na obu tych płaszczyznach z ogromnym bólem poszukuje zrozumienia, szczególnie zrozumienia zła i niewinnego cierpienia: “Jeżeli Bóg jest wszechmocny, może na to pozwalać, / tylko jeżeli założymy, że dobry nie jest. // Skąd granice jego potęgi, dlaczego taki a nie inny / jest porządek stworzenia - na to starali się odpowiedzieć / hermetycy, kabaliści, alchemicy, rycerze Różanego Krzyża". To właśnie gnostyckie źródła, ku którym poeta się zwracał. W tym kierunku z pewnością popchnęła go lektura Jakuba Boehme, który wpłynął znacząco na Mickiewicza, a twórczość tego ostatniego z kolei stanowi zasadniczy punkt odniesienia dla całej nowoczesnej poezji polskiej.

W pewnym sensie Miłosz nie mógł nie obrać drogi gnostyckiej. Kierował go ku gnostykom nie tylko wpływ Mickiewicza, ale i własny temperament. Koszmarne wydarzenia, które stały się jego udziałem, skłaniały go do stawiania tych samych co gnostycy pytań, podczas gdy główny nurt katolicyzmu nie przynosił potrzebnych mu duchowych wartości. Trzeba tu jednak uważać. Jeżeli nawet katolicyzm w tamtym czasie i miejscu tych wartości nie przynosił, to nie znaczy, że ich w katolicyzmie nie ma. Miłosz instynktownie wyczuwał, że są. Dlatego właśnie w “Traktacie teologicznym", obszernie prezentując gnostyckie pytania, opowiada również o własnych praktykach katolickich. Stwierdza: “Niestety stosowało się do mnie amerykańskie porzekadło, / zresztą ułożone w nieprzyjaznej intencji: / »Raz katolik, na zawsze katolik«". Nie można przeoczyć niuansu wprowadzonego przez to “niestety". Nie zawsze odpowiada mu obrane stanowisko, a jednak coś go w nim pociąga.

Miłosz wyczuwa, że w jego stosunku do własnej wiary czegoś brakuje. W “Traktacie..." pyta: “Dlaczego nie przyznać, że nie postąpiłem w mojej religijności poza księgę Hioba?", a pytanie to łączy się ze słowami wypowiedzianymi nieco dalej: “Jedynie ciemna tonacja i skłonność do szczególnej, / niemal manichejskiej odmiany chrześcijaństwa, / mogły naprowadzić na właściwy ślad". Słowa te padają w części poematu rozpoczynającej się od wersu: “Żeby wreszcie przedstawić siebie jako spadkobiercę lóż mistycznych...". W tych miejscach swojego testamentu Miłosz wyznaje i odsłania bardzo wiele.

Mówiąc o sobie, Miłosz stawia fundamentalne religijne pytanie o to, jak wyjść poza księgę Hioba czy wręcz poza chrześcijaństwo manichejskie. To pytanie zasadniczej wagi dla każdego czasu. Tradycja katolicka dostarcza tu rozwiązań, ale ta właśnie część owej tradycji jakimś sposobem nie dotarła do Miłosza. Poza Hioba można wyjść tylko poprzez Hioba. W tradycji egzegezy biblijnej istnieją odczytania Hioba jako zapowiedzi Chrystusa. Bożą odpowiedzią na skargę Hioba było wcielenie i krzyż. Szczególnie jasne staje się to w wersach 10: 4,5, gdzie Hiob zwraca się do Boga: “Czy oczy Twoje cielesne lub patrzysz na sposób ludzki? / Czy dni Twoje są jak dni człowieka, jak wiek mężczyzny Twe lata". We wcieleniu i śmierci Jezusa Chrystusa Bóg może na te pytania odpowiedzieć “Tak". Owo “tak" podkreślone zostało z mocą w słowach św. Pawła do Filipian 2:8: “stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej". W tej samej części poematu, gdzie Miłosz wygłasza cierpką uwagę o ubranych na biało dziewczynkach, ostrzega również: “Nie jest to jednak dostateczny powód, / żeby szczebiotać o słodkim dzieciątku Jezus na sianku". Słodkie dzieciątko Jezus nie jest centralnym przesłaniem wiary chrześcijańskiej. Centralnym przesłaniem tej wiary jest Jezus Chrystus “i to ukrzyżowany" (1 Kor 2:2). Ostrzeżenie Miłosza jest odpowiednikiem Hiobowego żądania poważnej odpowiedzi na poważne pytanie. Tą poważną odpowiedzią Boga jest śmierć Jezusa na krzyżu. Ostatecznie jednak “Traktat teologiczny" Miłosza nie dosyć zmaga się z tą odpowiedzią.

Wróćmy jednak do różnicy, jaką autor dostrzega między Hiobem a sobą. Hiob uważał się za niewinnego, a Miłosz wyznaje: “Nie byłem niewinny, chciałem być niewinny, ale nie mogłem". W istocie jednak poecie potrzebne jest zrozumienie, że to nie niewinność Hioba była tu ważna, lecz majestat i tajemnica Boga, przed którym Hiob się ukorzył i zamilkł. W jednym z utworów z wcześniejszego okresu Miłosz daje wyraz świadomości tej zasadniczej dla znaczenia księgi Hioba kwestii, nawet jeżeli wkłada w usta Boga słowa ostrzejsze niż w biblijnej księdze. W tekście zatytułowanym “Nieszczęście" z “Abecadła" czytamy: “Stworzyć taki wszechświat jest to nieuczciwe. »A dlaczego mam być uczciwy? - zapytuje Bóg. - Skąd te wasze pomysły?«". To śmiały pomysł. Ale w istocie głęboko katolicki i Miłosz dobrze o tym wie. To jest właśnie poddanie się niezgłębionej tajemnicy Boga, poddanie się temu, cokolwiek śmierć krzyżowa Jezusa Chrystusa mówi nam o Bogu.

Mimowolna pokora

Wspomniałem, że stawiając gnostyckie pytania, Miłosz mówi w poemacie o własnym życiu katolickim. Ujawnia wtedy charakterystyczną pokorę, z której sam nawet nie zdaje sobie sprawy. Nie powinna ona ujść uwagi czytelnika tym bardziej, że temperamentalnie Miłosz jest człowiekiem łatwo ulegającym pysze. Wielkość i wyrafinowanie własnego umysłu każą mu zawahać się przed spełnieniem wymagań wiary. W końcu jednak odrzuca możliwość zwrócenia swojego wyrafinowania przeciwko prostym wiernym. Już na samym początku poematu stwierdza: “Przeciwstawienie ja-oni było niemoralne, // Bo dowodziło, że sam uważa się [poeta mówi tu o sobie] za coś lepszego od nich". W końcu, po rozważeniu pytań stawianych przez gnostyckich ulubieńców, Miłosz wraca z wielką mocą do, mówiąc po prostu, obrony różnych postaci, które łączy wiara. “Miejcie zrozumienie dla ludzi słabej wiary", zaczyna poeta tę część poematu. “Ja też jednego dnia wierzę, drugiego nie wierzę. // Ale jest mi dobrze w modlącym się tłumie. Ponieważ oni wierzą, pomagają mi wierzyć / w ich własne istnienie, istot niepojętych (...) // Naturalnie, jestem sceptyczny, ale razem śpiewam, / pokonując w ten sposób przeciwieństwo / pomiędzy prywatną religią i religią obrzędu".

To wyznanie musiało się znaleźć w poemacie-świadectwie, powtarza się tu bowiem temat obecny już we wcześniejszej poezji Miłosza. Przykładów jest wiele. Oto trzy z nich.

W jednym z wierszy Miłosz mówi z aprobatą o “religii Helenki": “W niedzielę chodzę do kościoła i modlę się / ze wszystkimi. / Kimże ja jestem, żeby odróżniać się od innych ludzi?". Pomimo tej obserwacji, z wielką siłą ujawnia się także ów drugi temat, temat zawodu nauką głoszoną oficjalnie przez Kościół. Helenka mówi dalej: “Tyle że nie słucham tego, co księża wygadują / w swoich kazaniach, / Bo musiałabym udawać, że wyrzekam się zdrowego sensu". To dobrze wymierzony i w wielu przypadkach zasłużony cios. Helenka jednak mówi dalej - a przez nią wypowiada się Miłosz - “Starałam się być wierną córką mego / rzymskokatolickiego Kościoła. / Odmawiam Ojcze Nasz, Wierzę i Zdrowaś Mario / Na przekór paskudnemu niedowiarstwu mojemu". Oto obraz praktyk katolickich rzucony na tło Miłoszowskiego sceptycyzmu.

W innym wierszu (“Z nią") poeta przywołuje myśl, która przyszła mu do głowy w trakcie niedzielnej Mszy. Porusza go lekcja: “Czytanie tej niedzieli z Księgi Mądrości, / O tym, że Bóg nie uczynił śmierci / I nie raduje się zagładą żywych". Nie można się dziwić, że te słowa przykuwają jego uwagę. Dotykają wszak bezpośrednio kwestii zasadniczej dla niego i jego gnostyków: jak pogodzić śmierć i niezawinione cierpienie z pojęciem dobrego Boga? Dalszy ciąg wiersza zawiera treść wysłuchanej ewangelii: “Czytanie z Ewangelii według Marka: / O dzieweczce do której rzekł »Talitha, kum!«" Następnie poeta daje świadectwo, w jaki sposób przyjął te słowa - i to właśnie określam mianem jego nieświadomej pokory. Powiada: “To dla mnie. Żebym z martwych wstawał / I powtarzał nadzieję żyjących przede mną". Jest tu poetą prawdziwie katolickim: słowo Pisma odbiera jako skierowane w tym momencie do niego, jak i do wszystkich, którzy przed nim wyznawali wiarę. Teologiczny termin brzmi tu “świętych obcowanie".

Trzecim przykładem może być wiersz “W parafii". Wyraża on cudowną zdolność katolicyzmu do łączenia bardzo różnych ludzi we wspólnocie modlitwy i nadziei. Wybitny myśliciel i poeta czytając inskrypcje nagrobne dobrowolnie wchodzi w krąg nieznanych sobie ludzi. Rozpoczyna - znów w pokorze: “Gdybym nie był kruchy i przełamany od środka, / Nie myślałbym o innych - jak ja, przełamanych od środka. / Nie wybrałbym się na pagórek, na cmentarz koło kościoła, / Żeby starać się pozbyć litości nad sobą".

Patrząc na imiona zmarłych na grobach ze swego “przełamanego środka", zaczyna poeta budować z nimi więź wspólnoty. W ironicznych rozważaniach o etymologii nagrobnych imion zawiera się ogromna doza współodczuwania. Poeta dostrzega “Zośki szalone, / Przegrywających wszystkie bitwy Kazików, / Samoudręczające się Agaty". Oto kiedy dziecko się rodzi, nadajemy mu imię niosące obietnicę i nadzieję. Jednak kiedy umiera, opowiedzieć trzeba smutniejszą historię. Imiona te jednak znajdują się pod symbolem, który dla chrześcijan oznacza ostateczne wyjaśnienie egzystencji ludzkiej w tym kruchym i przełamanym świecie. Wszyscy “leżą pod krzyżami z rokiem urodzenia i śmierci". W tej chwili poeta czuje na nowo swoje powołanie. Pyta: “I któż / Ich wypowie? Ich mamrotania, szlochy, nadzieje, łzy upokorzenia?". W wierszu nie ma odpowiedzi, ale jest sugestia, że poeta sam to uczyni. I rzeczywiście, celem jego dzieła poetyckiego było udzielanie głosu smutnym historiom tylu mężczyzn i kobiet.

Wedle wiary katolickiej pod każdym krzyżem i pod każdą smutną historią trwa nadzieja zmartwychwstania. I tę nadzieję wyraża Miłosz. W zakończeniu zwraca się do zmarłych: “Schodzimy tedy w ziemię, parafianie". Można tu odczytać smutek, ale i poczucie wspólnoty. Jak jednak schodzimy? “Z nadzieją, że trąby Sądu wywołają nas po imieniu". Wiara katolicka uczy, że nie będzie to wezwanie w jakąś nieokreśloną wieczność. Zostaniemy raczej odrodzeni jako poszczególne, pojedyncze osoby, którymi mieliśmy być, w tajemniczy sposób zapisane w naszych imionach, w ich najgłębszym, najprawdziwszym znaczeniu. I to właśnie będzie w “niebie nowym i nowej ziemi", którą obiecuje Pismo. Miłosz tak kończy swój wiersz: “Zamiast wieczności, zieleń i ruch obłoków, / Wstaje tysiąc za tysiącem Zoś, Katarzyn, Bartłomiejów, / Maryś, Agat, Bronisławów, / Żeby wreszcie wiedzieli, / Dlaczego to było i po co".

Piękna Pani

Ostatnia część “Traktatu" może zaskoczyć nawet czytelników przyjmujących katolicki wymiar twórczości Miłosza. Poeta zwraca się tu bezpośrednio do “Pięknej Pani, która dzieciom ukazała się w Lourdes i Fatima". W tym miejscu ryzykuje wszystko. Czy można go nadal uważać za jednego z najbardziej ważkich myślicieli XX wieku, jeżeli szczerze wyznaje, że poważnie bierze objawienia maryjne? Przecież wiara w te objawienia nie jest nawet obowiązkiem katolika. Tymczasem oto mamy laureata nagrody Nobla, który stwierdza: “bo byłem w Lourdes / pielgrzymem u groty" i dalej: “Prosiłem Ciebie o cud".

Ktoś, kto brał poważnie całą twórczość Miłosza, musi i teraz potraktować ją poważnie. Nie jest w porządku zgłaszać tu obiekcje, przeciw którym sam poeta tak często protestował: “ile razy pojawiają się pojęcia wzięte z języka religii, natychmiast powoduje to cichą niechęć, jakby została złamana milcząca umowa". Świadom problemu, w zakończeniu poematu umieszcza Miłosz słowa: “Moja obecność tutaj była zamącona // Obowiązkiem poety, który nie powinien schlebiać/ Ludowym wyobrażeniom. // Ale pragnie pozostać wierny Twojej niedocieczonej intencji // Ukazywania się dzieciom w Lourdes i Fatima".

Oto ostatnie słowo poety w tym długim poemacie. Po licznych strofach zawierających bolesne pytania i rozważających rozmaite gnostyckie odpowiedzi, kończy spokojną modlitwą do Pięknej Pani, a za przykład bierze dzieci. Nie żąda już rozwiązań i wyjaśnień tajemnic. Chce pozostać wierny “niedocieczonej intencji" matki Chrystusa. Wcześniej, w tej samej części wiersza sugeruje, jakie mogły być intencje objawień: “Jakbyś chciała przypomnieć, że piękno jest jednym z komponentów świata". Pani jest piękna, piękne jest i miejsce, w którym się objawia: “u groty, kiedy szumi rzeka i na czystym niebie nad górami widać rąbek księżyca". Trzeba zatrzymać się tu, żeby uchwycić znaczenie tego kończącego poemat skupienia na pięknie. To dużo więcej niż tylko przypadkowa fraza. Miłosz włącza się w wielką tradycję chrześcijańskiej nauki o pięknie, wyraziście ujętej przez Dostojewskiego w stwierdzeniu, że piękno zbawi świat. Dla Miłosza nie jest to odkrycie lat starości; mamy tu tylko późną wersję tego, co ujawnia się już w poezji, jaką pisał w najciemniejszym czasie II wojny światowej. Późna, przynajmniej w pewnym sensie, jest tu zgoda na to, by nie samemu tworzyć piękno, ale by je otrzymywać z innego źródła, nie z tego świata pochodzącego.

Jeśli piękno jako komponent tego świata jest częścią intencji Pięknej Pani, to można pójść dalej i stwierdzić, że jej odwieczną, choć ostatecznie zawsze niedocieczoną intencją jest objawienie Syna oraz tajemnica piękna jej samej i świata. Niekatolików niepokoi kult Maryi. Katolicy wiedzą jednak - i w tym miejscu, czyniąc Maryję ostatnim punktem odniesienia, Miłosz okazuje się prawdziwym katolikiem - że jakkolwiek piękna sama w sobie, Maryja prowadzi do Chrystusa, Chrystusa, który nawet w swojej śmierci jest piękny tym pięknem, które zbawi świat.

Przeł. Magda Heydel

O. Jeremy Driscoll jest benedyktynem w opactwie Mount Angel w stanie Oregon (USA), teologiem i poetą.

Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2004