Gwałt na Twitterze

Wbrew zdrowemu rozsądkowi, który nakazuje trzymać się z daleka, postanowiłam jednak przejrzeć forum internetowe pod moimi felietonami.

10.04.2017

Czyta się kilka minut

Nauczona lekturą komentarzy na różnych portalach, byłam oczywiście ostrożna i gotowa w razie czego udawać, że nie dostrzegam wiader pomyj, które wylewa się na każdego, kto publikuje w sieci. Czekało mnie jednak zaskoczenie, bo nie było tak źle. Oto bowiem prócz klasycznych głosów kilku przewidywalnych Wujków Dobra Rada (przemawiających w stylu – „dużo jeszcze pracy przed tobą dziewczynko, nim osiągniesz jakiś akceptowalny przez nas poziom”, „jak można było świetnego faceta zamienić na takie babskie »memłanie«”, „uroda jak wiadomo powszechnie – rzadko idzie w parze z inteligencją, a w tym wypadku to w ogóle nic nie idzie z niczym”) nie napotkałam niczego, co sprawiłoby mi przykrość większą niż niezbyt dobra prognoza pogody na święta. Ale obawiam się, że to sytuacja wyjątkowa. I pewnie tymczasowa.

Kobiety nieustająco padają ofiarą seksizmu i przemocy w internecie, a skala tych zjawisk jest tak wielka, że przywykliśmy. Seksistowskie komentarze traktujemy jak oczywistą cenę za obecność w przestrzeni publicznej. Coś w rodzaju ostrzeżenia: masz głos, więc uważaj, bo chcemy, byś go mieć przestała.

A przecież, jak przytomnie zauważył jeden z internetowych trolli w ferworze dyskusji: „Grożenie komuś gwałtem na Twitterze nie jest trollowaniem. Jest grożeniem gwałtem. Na Twitterze”. Gdy kiedyś przy okazji jakiejś kontrowersyjnej sprawy dotyczącej Śląska czytałam, że powinno się mi usunąć macicę, bym się przypadkiem nie rozmnożyła, czułam realny strach, choć przecież nikt nie stał nade mną ze skalpelem. Zapowiedź przemocy była dla mnie w tamtej chwili odczuwalna jak przemoc sama w sobie. Zaś słowa pocieszycieli, „no, przecież to tylko internet, po prostu tego nie czytaj, najlepiej wyłącz komputer”, wcale nie pomagały. Myślę, że gorsze od takiego ględzenia mogły być wyłącznie słowa policjanta, któremu jedna z ofiar przemocy raportowała o groźbach gwałtu, jakie dostawała właśnie na Twitterze. Rzekł jej wówczas: „chętnie pomogę, ale niech pani powie, co to tak konkretnie jest ten Twitter” (opowieść prawdziwa, choć zdawałoby się, że nieprawdopodobna).

Kiedy więc myślę o emailach i wiadomościach, które dostają kobiety, w związku ze swoją działalnością publiczną narażone na krytykę, skóra mi cierpnie.

Amerykańska aktorka Ashley Judd niedawno padła ofiarą cyberprzemocy na ogromną skalę. Jako wielka fanka koszykówki w czasie meczu swojej ulubionej drużyny napisała na Twitterze krytyczny komentarz pod adresem sędziów. I rozpętało się pandemonium: grożono jej śmiercią i gwałtem, obrzucano najbardziej wulgarnymi wyzwiskami, a komentarze w stylu „jesteś, szmato, tak odrażająca, że nie chciałoby mi się ciebie nawet zgwałcić” wystrzeliły jak seria z karabinu maszynowego. Judd jakimś cudem postanowiła jednak przekuć to traumatyczne doświadczenie w apel o ucywilizowanie sieci. Razem z innymi aktywistami założyła stronę Speech Project (wmcspeechproject.com), gdzie publikuje artykuły poświęcone analizie mowy nienawiści i przemocy wobec kobiet w sieci, wyniki badań i narzędzia, które mogą pomóc w tej nierównej walce z ciemną stroną natury ludzkiej. Wszystkie ofiary cyberprzemocy mogą szukać tam porady.

Judd mówi: potrzebny jest międzynarodowy standard, regulacje, które pozwolą ścigać takie działania, które umożliwią oddzielenie walki o wolność słowa w sieci od poniżania i zastraszania tych, którzy z sieci korzystają.

Użytkownicy internetu bowiem, reagując alergicznie na słowo „regulacje”, chętnie powołują się na prawo do nieskrępowanej wolności wypowiedzi. Jednak to właśnie przyzwolenie na przemoc w sieci, jak słusznie zauważają twórcy Speech Project, jest krępowaniem wolności słowa. Nienawiść wymierzona jest zazwyczaj w te grupy, które chce się uciszyć – kobiety, mniejszości seksualne czy etniczne. Grożąc – odbiera się im odwagę mówienia swoim głosem o swoich sprawach. Cyberprzemoc wymaga uregulowań choćby dlatego, że wiele z zachowań, które mogą zrujnować czyjeś życie, nie jest niezgodnych z prawem albo ich status prawny jest nie do końca precyzyjnie określony. Szara strefa legislacji ułatwia działania przestępcom. W jednym z odcinków swojego show satyryk John Oliver opisał, jak wygląda prawo kobiety do jej własnego wizerunku w internecie. Jeśli obywatelka USA żąda usunięcia swoich nagich zdjęć z portali, na które wrzucił je ktoś w ramach cyberprzemocy, najpierw musi te zdjęcia zastrzec prawem autorskim. By je zaś zastrzec, musi ich kopie wysłać do specjalnego urzędu w Waszyngtonie. Dzięki temu rozwiązaniu jeszcze więcej obcych osób może sobie pooglądać jej nagie ciało.

Ofiarą przemocy w sieci padają zwyczajni ludzie. Jeśli więc uznajemy za naturalne istnienie setek przepisów, różnych kodeksów praw, które opisują niemal każde nasze możliwe działanie, i czerpiemy z nich poczucie względnego bezpieczeństwa, dlaczego nie walczymy o to samo w sieci? Przecież to także nasz osobisty interes. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2017