Nienawiść? Nie państwa sprawa

Sprawa szkalowania „Tygodnika Powszechnego” przez Leszka Bubla to klasyczny przykład tego, jak wymiar sprawiedliwości lekceważy polski język nienawiści.

23.07.2012

Czyta się kilka minut

Okładka wydawanego przez Leszka Bubla pisma "Tajne historie świata" /
Okładka wydawanego przez Leszka Bubla pisma "Tajne historie świata" /

W numerze 5/2011 dwumiesięcznika „Tajne historie świata”, dostępnego w kioskach i prenumeracie pocztowej wydawnictwa oficjalnie propagującego antysemityzm, sporo miejsca poświęcono „Tygodnikowi Powszechnemu”. O Zuzannie Radzik, autorce tekstu opisującego wojenną przeszłość słynnego partyzanta „Barabasza” (dawny kolega z oddziału zarzucił mu mordowanie Żydów) Przemysław Harczuk napisał m.in. „Polonofobka Żydówka Zuzanna Radzik (...) szkaluje w »Tygodniku Powszechnym« bohaterów polskiego podziemia niepodległościowego”. Pod fotografią naszej autorki widać zdjęcie plakatu propagandowego do nazistowskiego filmu „De eeuwige Jood”. Karykaturalnie wykrzywiona, zła twarz, na czole ozdobiona jest gwiazdą Dawida.

O samym „TP” wypowiedział się autor podpisany inicjałami L.B.: „»Żydownik Powszechny« to było i jest siedlisko zdegenerowanych moralnie UBeko-SBeków i innych świń, które w czasach żydokomuny zainstalowała w seminariach Żydówka Luna Brystygierowa”.

Na okładce, pod tytułem „Łobuz w sutannie ks. Boniecki”, fotografia naszego redaktora seniora zestawiona jest z fotografią wspomnianej już Brystygierowej, jednej z najciemniejszych postaci polskiego stalinizmu.

W styczniu 2012 r. zarząd spółki „Tygodnik Powszechny” oraz ks. Adam Boniecki złożyli skargę przeciwko Leszkowi Bublowi, zarzucając mu pomówienia i nawoływanie do nienawiści na tle rasowym i wyznaniowym. Wnieśli też o objęcie czynu ściganiem z urzędu, zwracając uwagę, że „Tajne historie świata” szerzą mowę nienawiści oraz propagują treści jawnie antysemickie. „Tygodnik” wyszedł z założenia, że podobne ataki nie mogą być odpierane na polu prywatnym, dotykają bowiem podstawowych zasad życia społecznego.

W lutym tego roku nadeszła odpowiedź. Prokurator Katarzyna Gynaszewska-Janczy z Prokuratury Rejonowej Warszawa Praga Południe odmówiła wszczęcia dochodzenia. Owszem, stwierdziła, że kalumnie publikowane przez Bubla są czynem ściganym, nie znalazła jednak interesu społecznego w ściganiu przestępstwa z urzędu. Uznała też, że reprodukowanie postaci Żyda z faszystowskiego paszkwilu nie oznacza nawoływania do nienawiści rasowej i wyznaniowej oraz nie nosi znamion przestępstwa. Dotychczasowe zażalenia zostały oddalone.

PO PROSTU BRZYDKI CZŁOWIEK

Przyjrzyjmy się uzasadnieniu decyzji, zdradza ono bowiem znacznie więcej niż suchą wykładnię prawa. Pisze np. pani prokurator: „Okoliczności wskazane przez zawiadamiających we wnioskach o objęcie tych czynów ściganiem z urzędu, takie jak konieczność przeciwstawienia się szerzeniu mowy nienawiści, rozpowszechnianiu treści jawnie antysemickich, lżeniu i zniesławianiu osób cieszących się powszechnym szacunkiem i uznaniem i związanych z opiniotwórczym »Tygodnikiem Powszechnym« jakkolwiek zasługujące na akceptacje, nie mogą być podstawą uznania, iż stanowią przesłanki do objęcia tych czynów ściganiem z urzędu. Oczywistym jest, że zarówno ks. Adam Boniecki jak też osoby wchodzące w skład zarządu i redakcji gazety, ze względu na swoje wykształcenie, zajmowane stanowiska oraz poziom wiedzy i intelektu, a także niewątpliwie istniejącą w strukturach spółki pomoc prawną, są w stanie zapewnić sobie oraz »TP« skuteczną ochronę swoich interesów we własnym zakresie – w drodze postępowania z oskarżenia prywatnego bez udziału prokuratora” (pisownia oryginalna – red.).

Przetłumaczmy ten tok rozumowania na język bardziej zrozumiały, bo dopiero wówczas kompromitujący wydźwięk uzasadnienia zabrzmi wystarczająco mocno: owszem, Leszek Bubel propaguje język nienawiści i antysemityzm, owszem, jest to działanie niezgodne z prawem. Ponieważ jednak jesteście, szanowni redaktorzy „Tygodnika”, ludźmi wykształconymi, a na dodatek korzystacie z obsługi prawnej, państwo postanawia umyć ręce. Nienawiść? To nie jest sprawa wymiaru sprawiedliwości. Antysemityzm? Zajmijcie się tym, mądrale, sami. Interes społeczny nie jest zagrożony.

Zapytajmy więc, w jakich sytuacjach prokurator może uznać, że interes społeczny jest zagrożony. I żeby jeszcze bardziej usprawnić procesowanie, wykreślmy z ewentualnej listy wszystkie zdarzenia, w których agresja skierowana jest przeciwko konkretnym osobom. Nieznani sprawcy zbezcześcili grób rodziców Adama Michnika, wydrapując na płytach powieszone na szubienicach gwiazdy Dawida? To nie jest problem państwa, poza tym Adam Michnik jest człowiekiem wykształconym, z pewnością poradzi sobie sam. Plują na was w internecie, zaglądając do rozporka albo wysyłając do gazu? Szkodliwość społeczna tego zdarzenia jest przecież tak mikra, że policjant musiałby jej szukać z lupą. Radźcie sobie sami, tak, jak minister Radosław Sikorski, który wydał prywatną wojnę internetowym anonimom, jakby nie miał innych wojen na głowie. Jak pisze pani prokurator: „z woli ustawodawcy, ściganie tych czynów następuje z oskarżenia prywatnego”.

Na tym nie koniec uzasadnień. Skupmy się na plakacie, na którym Żyd zmienia się w postać diaboliczną i odrażającą. Nie jest on w oczach polskiego wymiaru sprawiedliwości niczym zdrożnym. Pisze pani prokurator: „Plakat ten stanowi abstrakcyjną formę prezentacji, historycznej w tej chwili, produkcji filmowej i dopatrywanie się w tym działaniu bezpośredniego intencjonalnego działania redaktora naczelnego tej gazety byłoby nadinterpretacją”.

Wszystko jasne: jeśli wydaje się państwu, że na tym obrazku widać kogoś, kto powinien wywołać w nas poczucie odrazy i pogardy, dokonują państwo grzechu nadinterpretacji. To po prostu brzydki człowiek z gwiazdą Dawida przypadkowo pacniętą na czoło. I tyle.

PIEKŁO WOLNOŚCI

Skupiam się na „Tygodniku” i sprawie, która nas dotyczy, ponieważ można potraktować ją jako smutne exemplum szerszego zjawiska, którego zasięg wyznacza np. szereg przegranych batalii sądowych prowadzonych przez Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita, monitorujące m.in. przypadki nawoływania do nienawiści rasowej. Lista hurtowo umarzanych spraw, uznanych przez sądy i prokuratury za nieistotne, jest bardzo długa, tu wypada przywołać przypadek, w którym prokuratorka, wbrew opinii biegłego, uznała, że zdanie z antysemickiej książki Tadeusza Bednarczyka „atakujmy w celach samoobrony naszych opluwaczy, szkodzącym nam...” nie jest wezwaniem do przemocy.

Niechęć polskiego wymiaru sprawiedliwości do szczegółowego rozpatrywania spraw związanych z szeroko rozumianym językiem nienawiści (nie mówimy przecież wyłącznie o antysemityzmie) jest doprawdy zastanawiająca. Jakby polscy prokuratorzy i sędziowie a priori uznawali tego rodzaju incydenty jako uprzykrzone błahostki, które należy jak najszybciej odepchnąć od siebie. Nikt przecież nie zginął, nikogo nie okradli, ze Skarbu Państwa nie zostało wyprowadzone mienie znacznej wartości. Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie, i nie ma potrzeby przywiązywać do tego zbyt wielkiej wagi. Można np. zgodzić się na rejestrację znaku „Zakaz pedałowania” i jeszcze dowodzić, że nie poniża on homoseksualistów. Można uznawać, że hajlowanie to gest o znikomej szkodliwości społecznej. Można wyrozumiałym okiem spoglądać na komentarze internetowe, często kojarzące się z dołem kloacznym.

W ostateczności najłatwiej zamknąć usta dopominającym się o uważniejsze wsłuchiwanie się w język nienawiści wyświechtanym argumentem o wolności słowa. Sprawa „Tygodnika” mieści się bowiem w pejzażu, w którym jest miejsce nie tylko dla Leszka Bubla, ale również dla milionów internautów. Wolność słowa jest w Polsce bożkiem, do którego modlimy się chętnie wszyscy, nie bardzo zważając na konsekwencje. A jakie są konsekwencje połączenia wolności słowa z anonimowością, możemy przekonać się, czytając komentarze w sieci. To nie wolność. To piekło wolności albo jej wynaturzona forma: jeśli uznamy, że istotną częścią polskiej swobody jest prawo do lżenia innych, uznajemy prawo do tego, by pluć przeciwnikowi w twarz całkiem dosłownie.

POLSKI HEJT

Zbyt szybko przyzwyczailiśmy się do myśli, że zamieniona we własną karykaturę wolność słowa jest w Polsce stanem, którego zmienić się nie da. Zbyt szybko, bo istnieją wokół kraje, w których udaje się godzić potrzebę uczciwej rozmowy z ochroną przed oszczerstwem. Takim przykładem jest Francja, w której na dyrektorów wydawniczych, blogerów i właścicieli stron internetowych państwo nałożyło szereg obowiązków.

– Każda strona internetowa musi z mocy przepisów prawa przedstawiać w widocznym miejscu odpowiedzialnych za jej treść – opowiada „Tygodnikowi” Geneviève Fouéré, szefowa działu prawnego Ouest-France, największego wydawcy gazet codziennych we Francji. – Zarządzający jest odpowiedzialny wobec prawa za zawartość strony wtedy, gdy mając świadomość, że opublikowana treść jest niedozwolona, nie usunął szybko danych ani nie zablokował dostępu.

Fouéré mówi o przykładzie z miasta Arras. Autor bloga został skazany na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu, ponieważ pod jego wpisami internauci zamieszczali oszczerstwa i groźby karalne pod adresem radnych, policjantów i jednego z sędziów śledczych. Sędziowie skazując blogera, stwierdzili, że jeśli z mocy prawa każdy autor bloga jest odpowiedzialny za swoje wypowiedzi, to odpowiada również za pozostawione komentarze.

Polska odpowiedź na tę historię pojawiła się w ostatnich dniach. Historia Grażyny Żarko, podstawionej przez specjalistów od kultury internetowej autorki wideobloga, wywołała w sieci falę nienawistnych komentarzy tak potężną, że zaskoczyła nawet autorów pomysłu (tematem na zupełnie inny artykuł jest fakt, że nastąpiła w tym przypadku znacząca zamiana ról: pod internetowym pręgierzem stanął „moher”, odarty z czci przez młodych, podobno nowoczesnych ludzi). We Francji te potoki pomyj popłynąć by nie mogły – każdy właściciel strony zastanowiłby się dwa razy nad ich umieszczeniem.

U nas problemu z „polskim hejtem” nie ma. Co ciekawe, każda próba ujęcia go w choćby najogólniejsze ramy spotyka się z potężnym oporem, szczególnie w środowisku internautów i właścicieli serwisów. Jest to, przyznajmy, rozwiązanie wymarzone: daje sposobność uniknięcia odpowiedzialności za choćby największe obelgi, a przy okazji przekłada się na całkiem wymierne zyski – im większy „hejt”, im więcej napięcia i ruchu wokół tekstu w sieci, tym większa klikalność. A klikalność przekłada się na zyski.

Jeśli na twojej kamienicy wymalują nienawistne hasła, musisz zamalować je, bo grożą ci kary. Natomiast polski internet jest miejscem poza jakąkolwiek kontrolą, a polski wymiar sprawiedliwości w ewidentny sposób nie nadąża za współczesnymi wyzwaniami. Co powiedziałby prokurator, gdyby Grażyna Żarko była osobą prawdziwą i zechciała dochodzić swoich praw? Nie miałaby absolutnie żadnych szans w walce z właścicielami stron.

Jedyną osobą, pod presją której ugięły się portale, jest wspomniany już Radosław Sikorski. Udało mu się jednak doprowadzić do usunięcia części szkalujących go komentarzy wyłącznie dlatego, że owszem, jest osobą prywatną, tyle że taką, za którą stoi machina państwowa. Ten casus nie zmienia obrazu ogólnego: żyjemy w kraju, w którym prawo do lżenia jest ważniejsze niż prawo do godności, a nienawiść werbalna traktowana jest przez wymiar sprawiedliwości jak niegroźny wybryk. Co dowodzi daleko posuniętej amnezji historycznej: każde ostateczne rozwiązanie w XX wieku – czy to w Niemczech, czy w Rwandzie – rozpoczynało się od słów.

***

Zaczęliśmy od sprawy „Tygodnika” i na niej zakończmy. Wszystko wskazuje na to, że wpuszczanie w obieg społeczny trucizny (trzymajmy się tej metafory) nie interesuje państwa, jeśli następuje na terenie prywatnym. Jest to myślenie naiwne i zgubne: wylewanie szamba na cudzej posesji grozi konsekwencjami nie tylko dla jej właściciela.

Śmierdzi cała okolica.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2012