Gry w trójkącie

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta: na sporach o zmiany w Polskim Radiu i Telewizji najbardziej skorzysta lewica.

11.03.2008

Czyta się kilka minut

Propozycje zmian w mediach publicznych przedstawione przez Platformę Obywatelską warte byłyby przedyskutowania. Tyle tylko że nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek miał zamiar to zrobić. Cała inicjatywa wygląda na słabo przemyślany odruch politycznego instynktu. Odruch, który może skończyć się pierwszą bezdyskusyjną porażką PO.

Które dno jest ważniejsze?

Projekt medialnej rewolucji ma wiele warstw. Pierwszą z nich jest jakieś rozwiązanie problemu TVP, która stanowi w tej chwili wątpliwą hybrydę. Instytucja publiczna finansowana z pseudopodatku jest jednocześnie wielką korporacją, kluczowym graczem na rynku reklamy, którego oferta różni się od oferty telewizji komercyjnych dopiero po bardzo uważnym oglądzie (czyli w późnych godzinach wieczornych). Do tego rzesza obywateli zaniedbuje płacenie abonamentu, a korporacja oferuje swoim gwiazdom i szefom pieniądze, o których funkcjonariusze publiczni, z premierem i prezydentem, mogliby tylko pomarzyć.

Każde rozwiązanie tego problemu ma kapitalne znaczenie dla pozostałych nadawców. Jakikolwiek ruch porządkujący czy racjonalizujący status telewizji publicznej jest komuś na rękę, a komuś innemu nie. Prywatni nadawcy zaś nie są słabymi graczami: warto wspomnieć, jak zaciekle atakował RMF rząd Millera, gdy działania Włodzimierza Czarzastego naruszyły interesy tej rozgłośni. Trudno zresztą mieć pretensje, że prywatni nadawcy ostrzą sobie zęby na największy kawałek reklamowego tortu.

Nie mniej istotną sprawą dotyczącą medialnej rewolucji jest jej potencjalny wpływ na to, kto nadaje ton telewizyjnym relacjom. Polityczne znaczenie telewizji jest uznawane za oczywistość. Donald Tusk zwracał wprawdzie uwagę, że opanowanie TVP przez żaden z politycznych obozów nie uchroniło przed klęską. Politycy pamiętają jednak także o rządzie AWS zsuwającym się po równi pochyłej przy trudnej do przecenienia pomocy telewizji kontrolowanej przez SLD.

Kolejną sprawą są stanowiska w mediach publicznych, które można obsadzać swoimi ludźmi. Działania takie, niezależnie od ich rzeczywistego wpływu na zachowania mediów i wyborcze poparcie, stanowią ważne narzędzie budowania swojej pozycji - zarówno w walce między partiami, jak i wewnątrz partii.

Wreszcie ostatnim z aspektów problemu są relacje w łonie samej telewizji, w szczególności kwestia ewentualnej decentralizacji, nakładająca się na dwie wcześniejsze - kontrolowanie ośrodków regionalnych przez samorządy wojewódzkie może być przedstawiane zarówno jako gwarancja rzeczywistej niezależności, jak i zagrożenie upolitycznieniem na oba wspomniane sposoby.

Wszystkie te sprawy tworzą trudny do ogarnięcia labirynt interesów. Wydaje się jednak, że dla polityków, którzy przesądzą o biegu wydarzeń, najważniejsze jest to, co bezpośrednio dotyczy ich władzy i szans na sukces w przyszłych wyborach.

Etyka argumentacji

Potencjalne zmiany w mediach publicznych są obiektem rozgrywki między trzema kluczowymi podmiotami na scenie politycznej: PO, PiS i LiD. Każda ze stron przedstawia swoje intencje jako szlachetne, oskarżając jednocześnie przeciwników o wszelkie możliwe grzechy. PO, w naturalnym dla polskich polityków odruchu, próbuje (przynajmniej wedle własnych deklaracji) ograniczyć wpływy PiS w telewizji publicznej. Zdaniem jej krytyków, w naszych warunkach oznacza to powiększenie swoich oddziaływań, nawet jeśli nie bezpośrednio, to przez sympatyzujących z PO ekspertów. Protest PiS przeciwko takiemu zagrożeniu brzmi jednak wyjątkowo niewiarygodnie. Wystarczy porównać zapowiedzi Jarosława Sellina z czasów prac nad obowiązującą ustawą z praktyką.

Starając się w takiej sytuacji jakoś zachować kontakt z rzeczywistością, liderzy PiS próbują innej argumentacji. Twierdzą, że obrona status quo oznacza obronę pluralizmu, ponieważ prywatne stacje jednoznacznie sympatyzują z PO. Jest przykrym faktem, że w swoim raporcie o upartyjnieniu mediów publicznych, ogłoszonym w 2006 r., Platforma przypisywała służalczość względem PiS każdemu, kto nie był ostentacyjnym "pisofobem". Jednak wspomnienie oprawy, jaką TVP zrobiła pamiętnej przedwyborczej konferencji prasowej Mariusza Kamińskiego, jest mocnym argumentem w drugą stronę. Tu naprawdę trudno odróżnić szlachetność od cynizmu.

Pole manewru

Jeśli przekonać się nie sposób, pozostają zawsze handlowe negocjacje. Wydaje się, że na tym polu najbardziej komfortowe jest położenie polityków LiD. Wiadomo, że ewentualne zmiany wymagają ich poparcia, dlatego że Lech Kaczyński zawetuje każdą ustawę, która zmieni obecny układ sił w mediach publicznych. LiD zdaje się postrzegać intencje PO nie inaczej niż PiS.

Tym, co PO może zaoferować lewicy, jest więc udział w kontrolowaniu mediów publicznych. Samo w sobie stanowi to zaprzeczenie górnolotnych haseł, podawanych jako argument za zmianą i za odpolitycznieniem mediów publicznych. Z drugiej strony, warto zwrócić uwagę na to, że kalkulacje PO są oparte na wątpliwych przesłankach. Z punktu widzenia LiD, obecna sytuacja, w której PiS dominuje w mediach publicznych, wcale nie jest aż tak niekomfortowa, a w każdym razie znacznie mniej niebezpieczna niż sytuacja, w której ludzie związani z PiS byliby zastąpieni ludźmi PO. LiD jako partia opozycyjna jest zainteresowana tym, żeby dziennikarze jak najintensywniej krytykowali rządzących - wcale nie muszą tego robić pod sztandarem lewicy.

Walka z rządem, prowadzona przez media utożsamiane z PiS (w końcu biografia obecnego prezesa TVP nie pozostawia w tej sprawie cienia wątpliwości), pozwala ustawić się LiD w ulubionej pozycji Fortynbrasa i patrzeć, jak PO i PiS zasypują się oskarżeniami. Oczywiście, może się to okazać ryzykowne, gdyż grozi lewicy marginalizacją, ale i tak jest to mniej niebezpieczne niż sytuacja, w której jednoznacznie wygrywa Platforma.

Lewicy i Demokratom opłaca się więc gra z PO i doprowadzenie do zszargania reputacji rządzących poprzez jednoznaczną próbę opanowania mediów publicznych, w dodatku próbę nieudaną. Podbić stawkę jak najwyżej i uzyskać jak najwięcej obietnic ze strony Platformy, a następnie te obietnice ujawnić mediom, które chętnie tego typu sygnały podchwycą. Samemu zaś w ostatniej chwili odmówić poparcia zmian i tym samym sprowokować obalenie ustawy przez prezydenckie weto. Oczywiście, argumentując to wszystko troską o pozycję mediów publicznych i obawami o zawłaszczenie ich przez PO.

Tą metodą będzie można zyskiwać punkty w obecnych mediach. Nie ma wszak wątpliwości, pamiętając, że powodem odwołania Urbańskiego ze stanowiska prezydenckiego ministra były jego biznesowe kontakty ze środowiskiem SLD, że tak jak w tej chwili prezes TVP stara się kokietować PO, tak w jeszcze większym stopniu, jeśli dojdzie do przyjęcia uchwały, będzie starał się kokietować LiD.

To LiD może być głównym beneficjentem inicjatywy PO. Jednocześnie może na tym zyskać PiS, argumentując, że tak naprawdę Platforma nie różni się w standardach działania od poprzedniej koalicji, poza tym że nic jej się nie udaje.

W takiej sytuacji dyskusje o merytorycznej stronie tego projektu nie bardzo mają sens. Miło byłoby pomarzyć o telewizji, która przynajmniej stara się o obiektywizm swoich programów informacyjnych i różnorodność wizji dobra wspólnego przedstawianych w publicystyce. Nie wygląda jednak, by właśnie w ten sposób wyobrażali sobie szczęście ci, którzy ustawami medialnymi się zajmują.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2008