Gruzińskie zmagania na górze

Politykę w Tbilisi rozgrzewa do białości konflikt między prezydentem a miliarderem, który kilka lat temu postanowił kupić sobie gruzińskie państwo. Tymczasem prezydent, którego stworzył, niemal natychmiast zerwał mu się ze smyczy.

11.09.2017

Czyta się kilka minut

Widok na pałac prezydencki w Tbilisi, na pierwszym planie Most Pokoju, 2015 r. / CHRISTIAN KOBER / AFP/ EAST NEWS
Widok na pałac prezydencki w Tbilisi, na pierwszym planie Most Pokoju, 2015 r. / CHRISTIAN KOBER / AFP/ EAST NEWS

Zanim został prezydentem, mało kto w Gruzji wiedział, że w ogóle istnieje. Sam mawiał o sobie, że jest jak ludzik z plasteliny: będzie takim, jakim go sobie ulepi największy wśród Gruzinów bogacz, który – mając już wszystko – postanowił jeszcze kupić sobie gruzińskie państwo i po swojemu je urządzić.

Dziś przeciwnicy prezydenta Giorgiego Margwelaszwilego, którzy kiedyś przezywali go marionetką, wynoszą go pod niebiosa – jako ostatniego obrońcę wolności. A ów bogacz, dawny dobrodziej, zmienia konstytucję, żeby zmusić „swojego” niegdyś prezydenta do posłuszeństwa.

Kto bogatemu zabroni

Gruzini wciąż się dziwią, dlaczego miliarder Bidzina Iwaniszwili – bo on nim mowa – dorobiwszy się w Rosji niewyobrażalnego wprost majątku (w 2012 r. magazyn „Forbes” szacował go na 6,4 mld dolarów i była to równowartość połowy rocznego budżetu Gruzji), na stare lata nie tylko wrócił do kraju, ale i zajął się polityką.

Mało kto wierzył w jego zapewnienia, że kieruje się miłością ojczyzny i pragnieniem, aby uwolnić ją od rządów ówczesnego prezydenta Micheila Saakaszwilego. Iwaniszwili uważał go za szaleńca i dyktatora, prowadzącego Gruzję do zguby. A Saa- kaszwili odgryzał się, że bogacz wrócił i chce odebrać mu władzę na rozkaz rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, któremu Iwaniszwili miał zawdzięczać swój majątek (miliarder dorobił się bowiem w Moskwie, gdzie zajmował się biznesem od przełomu lat 80. i 90. XX w.).

Kto bogatemu zabroni? – wzruszali ramionami Gruzini, tłumacząc sobie, że inni miliarderzy kupują jachty czy wyspy, a temu zamarzyło się posiąść na własność kraj, w którym się urodził (w 1956 r.). Niewielki, ale piękny. Jak Gruzja.

Najpierw Iwaniszwili zamierzał pokonać Saakaszwilego w wyborach parlamentarnych, a po roku także w prezydenckich. Nie urządzał ulicznych pochodów ani wieców. Za to wszystko obiecywał załatwić i kupić, za własne pieniądze. Swoją partię nazwał Gruzińskim Marzeniem i też obiecał je spełnić. Kupił więc sobie wyborców, a także partyjnych towarzyszy spośród skłóconej gruzińskiej opozycji, która na widok worków z rublami i dolarami poprzysięgła mu dozgonną zgodę.

Kupił też sobie dziennikarzy, których na swój koszt sprowadzał samolotami z Rosji, Europy i Ameryki do Tbilisi, żeby się przedstawić, oprowadzić po swoim pałacu – przypominającym statek kosmiczny, na górującym nad miastem wzgórzu Sololaki. Aby wprawić w zachwyt, zaskarbić sobie ich wdzięczność i życzliwość. Nie skorzystałem wtedy z zaproszenia do Gruzji i audiencji u Iwaniszwilego. Drugiej szansy już nie dał i więcej nie spotykał się z dziennikarzami.

Filozof prezydentem

Jesienią 2012 r. Iwaniszwili (tj. jego partia) z łatwością wygrał wybory parlamentarne. Rok później do wyborów prezydenckich – mających przypieczętować klęskę Saakaszwilego – zgłosił mało komu znanego Giorgiego Margwelaszwilego, doktora nauk filozoficznych i rektora jednego z tbiliskich instytutów badawczych.

Wybór wydawał się zaskakujący. Margwelaszwili niczym się nie wyróżniał. Był uosobieniem przeciętności. W średnim wieku (wtedy 44 lata), przeciętnego wzrostu, urody i intelektu. Nie zapadł w pamięci widzów, występując jako komentator politycznych wydarzeń, nie zadziwił zasługami w nauce. Na dobrą sprawę znany był głównie z powodu związku ze sławną w Gruzji pięknością, aktorką, piosenkarką i mistrzynią makijażu Maką Cziczuą.

Gruzini zachodzili w głowę, dlaczego kogoś tak przeciętnego Iwaniszwili postanowił zrobić prezydentem? Czyżby w ten sposób chciał jeszcze bardziej dopiec i jeszcze bardziej upokorzyć zakochanego w sobie bez reszty Saakaszwilego?

„Nie, nie” – kręcił głową Iwaniszwili, wyjaśniając, dlaczego nie wystawił na prezydenta np. Iraklego Alasanii (młodego, światowego i ambitnego ministra obrony o urodzie amanta), lecz niezgrabnego i niedźwiedziowatego Margwelaszwilego, pozbawionego charyzmy i uroku. „Giorgi jest właśnie taki, jak należy, takiego jak on potrzebowałem. Nie ma politycznych ambicji. Polityka, władza w ogóle go nie zajmują, nie zależy mu na tym. Nie potrzeba nam w Gruzji więcej prezydentów-supermanów” – mówił wtedy miliarder.

Z tylnego fotela

Odkąd w 1991 r. Gruzja odzyskała niepodległość, każdy z jej kolejnych prezydentów uważany był za męża opatrznościowego, ludowego bohatera – i to już od chwili, gdy obejmował władzę. Nastawali zwykle w czas kryzysu i smuty, a rodacy widzieli w nich zbawców.

Pierwszy, Zwiad Gamsachurdia, urzędował krótko: od maja do grudnia 1991 r. On rozpalił w Gruzinach niepodległościowy ogień. Drugi, były minister spraw zagranicznych Związku Sowieckiego Eduard Szewardnadze, rządził już znacznie dłużej, w latach 1992–2003. Powygaszał wojny domowe, które trawiły kraj, przywrócił spokój. Trzeci, Micheil Saakaszwili, został głową państwa w 2004 r. na fali „kolorowej rewolucji” i rządził niemal dekadę, do 2013 r. Przeprowadził remont generalny kraju, unowocześnił go, upodobnił do Europy.

Sukcesy, które wszyscy trzej odnieśli, wystarczyły jednak na krótko. Rodacy oczekiwali od nich dalszych cudów. A widząc, że prezydenci nie umieją ich zdziałać, odwracali się od nich, oskarżali o zdradę, szukali nowych bohaterów.

Nowego zbawcę widzieli Gruzini także w Iwaniszwilim – i nie wierzyli mu, gdy zapowiadał, że jeśli po wygranych wyborach parlamentarnych wygra także w wyborach prezydenckich, to wypełni swoje zadania i będzie mógł wycofać się z polityki. Rodacy uznali po prostu, że woli wybrać na premiera i prezydenta ludzi całkowicie od niego zależnych i mu posłusznych, i że będzie sprawować władzę, nie pełniąc żadnego urzędu, z tylnego fotela, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności.

Do takiej roli Margwelaszwili wydawał się pasować jak ulał. Gruzini, choć go nie znali, wybrali go na prezydenta, bo tego życzył sobie Iwaniszwili. Podobnie jak sekretarz Iwaniszwilego, młody Irakli Garibaszwili, któremu po podwójnym wyborczym zwycięstwie bogacz oddał zajmowane przez siebie stanowisko premiera.

Uroczystość zaprzysiężenia nowego prezydenta była krótka i skromna; odbyła się na dziedzińcu gmachu parlamentu przy alei Rustawelego. Nie było wojskowej parady, jaką z hollywoodzkim rozmachem urządził sobie Saakaszwili, ani składania przysiąg nad grobami dawnych królów.

Nazajutrz po inauguracji Margwelaszwili przyszedł do pracy na piechotę, jak urzędnik do biura. Urządzono mu je w kancelarii premiera, gdzie wydzielono mu dwie izby. Miał je zajmować do końca remontu przeznaczonej na prezydencką kwaterę niewielkiej kamienicy, w której kiedyś mieściła się ambasada USA.

Wszystko szło zgodnie z planami Iwaniszwilego. Nic nie zapowiadało, by cokolwiek miało je zakłócić.

Szklany pałac niezgody

Trudno uwierzyć, ale tak naprawdę poszło o przeprowadzkę. Przynajmniej na początku. A właściwie o odmowę przeprowadzki.

Po kilku tygodniach gnieżdżenia się w dwóch pokoikach w kancelarii premiera prezydent Margwelaszwili postanowił przenieść się do opuszczonego przez Saa- kaszwilego pałacu – na lewym brzegu rzeki, w ormiańskiej dzielnicy Awlabari.

To jeden z największych i najdroższych gmachów w Tbilisi. Do jego budowy Saakaszwili sprowadził architektów z Włoch i wydzielił z kasy państwa ponad ćwierć miliarda dolarów. Komnaty z białego marmuru i szkła zajmują ponad półtora hektara powierzchni, a monumentalny dach wieńczy szklana kopuła, która – podświetlona nocą – widoczna jest z każdego miejsca w śródmieściu. Saakaszwili uwielbiał to miejsce i chętnie oprowadzał po swoim pałacu co znaczniejszych gości.

Ze swego kosmicznego pałacu na przeciwległym, prawym brzegu Kury Iwaniszwili spoglądał na budowlę Saakaszwilego z pogardą i złością. Saakaszwili z takim samym obrzydzeniem musiał pewnie patrzeć na górującą nad jego pałacem siedzibę miliardera. Obaj uważali się za największych znawców sztuki, arbitrów smaku i stylu. To, co jeden uważał za doskonałe, drugi nazywał kiczem. Szklane pałace, które Saakaszwili budował w całym kraju na urzędy i komendy policji, zdaniem Iwaniszwilego dowodziły tylko rozrzutności i manii wielkości.

Najchętniej zburzyłby on szklany prezydencki pałac, który psuł mu widok na Tbilisi z okien własnego domu. Jeszcze jako premier, gdy Saakaszwili wciąż pozostawał prezydentem, Iwaniszwili wytykał mu, że samo oświetlenie pałacu w Awlabari pochłania co roku pół miliona dolarów. Gdy Margwelaszwili zastąpił Saakaszwilego, nowe władze ogłosiły, że pałac w Awlabari zostanie oddany na uniwersytet.

Tymczasem wiosną 2014 r. Margwelaszwili obwieścił, że ani myśli wyprowadzać się z Awlabari. Wyremontowaną dla niego za kilkanaście milionów dolarów willę na ulicy Atoneli trzeba było oddać ministerstwu gospodarki i rozwoju. „Nie poznaję tego człowieka, nie sądziłem, że można się aż tak zmienić, już się nie przyjaźnimy, nie rozmawiamy ze sobą” – narzekał w telewizji Iwaniszwili, nie kryjąc zaskoczenia zachowaniem protegowanego. „Przecież sam nazywał pałac Saakaszwilego symbolem zła i nadmiaru, zapowiadał, że za nic się tam nie wprowadzi. To są własne słowa pana Giorgiego. Bardzo się nim rozczarowałem” – ubolewał.

„Bardzo mnie to rani” – odparł, również w telewizji, Margwelaszwili. I dodał: „Wszyscy zdają sobie chyba sprawę, że nie idzie tu o to, komu się ile metrów kwadratowych należy. Chodzi o politykę, bo niestety pan Bidzina nie może się pogodzić z tym, że jako prezydent wszystkie decyzje będę podejmował samodzielnie. Gruzja nie potrzebuje prezydenta, któremu ktoś będzie nakazywał, co ma robić i gdzie ma mieszkać”.

Wojna na weta

Znawcy tbiliskiej polityki uznali, że odmawiając przeprowadzki, prezydent chce się uniezależnić od swego dobrodzieja. Nieprzywykły do tak ostentacyjnego nieposłuszeństwa, Iwaniszwili uznał to za wypowiedzenie wojny, w której rolę głównego zagończyka powierzył wiernemu i znanemu z gwałtownego usposobienia premierowi Garibaszwilemu (niegdyś swemu sekretarzowi). Niespełna pół roku po rozgromieniu obozu Saakaszwilego w Gruzji wybuchła więc bratobójcza wojna między prezydentem oraz premierem, ministrami i posłami. Wojna na słowa, na coraz bardziej nieprzyjazne gesty i na prezydenckie weta.

W ciągu czterech lat urzędowania Margwelaszwili oprotestował ponad dwa tuziny ustaw przyjmowanych przez parlament, zdominowany przez Gruzińskie Marzenie. Zgłaszał weta m.in. w sprawie ustaw dopuszczających podsłuchy i dotyczących sposobu przesłuchiwania świadków, ordynacji wyborczej do samorządów i Trybunału Konstytucyjnego. Posłowie „Marzenia” odrzucali jego weta i bojkotowali doroczne orędzia, które od początku swej prezydentury Margwelaszwili wygłasza w pustawym parlamencie – jego słuchaczami są tylko politycy opozycji.

Nie pozostając dłużnym, prezydent nie zostawiał suchej nitki na polityce rządu. Zarzucał mu opieszałość w reformach, gospodarcze błędy, podatność na korupcję, niewystarczająco prozachodnią politykę zagraniczną i nadużywanie władzy. Premier z kolei ignorował prezydenckie prośby, by zapraszać go na posiedzenia rządu, oraz nie uprzedzał o ministerialnych dymisjach i nominacjach. Prezydent zwlekał więc z zatwierdzaniem nowych ministrów. Posłowie „Marzenia” insynuowali, że nadpobudliwość Margwelaszwilego bierze się z jego skłonności do whisky. Z kolei prezydent oskarżał policję i służbę bezpieczeństwa o nękanie jego rodziny...

Jesień będzie gorąca

Dwa lata temu gruzińska „wojna na górze” przybrała już tak poważną formę, że w Tbilisi zahuczało od plotek, iż prezydent przemyśliwa, by z dysydentów „Marzenia” i politycznych sierot po Saakaszwilim zbudować własną partię i jesienią 2016 r. wystartować z nią w wyborach do parlamentu. Uznając, że sprawy zaszły za daleko, pod koniec 2015 r. Iwaniszwili kazał się podać premierowi do dymisji, zastąpił go szefem dyplomacji Giorgim Kwirikaszwilim i polecił załagodzić konflikt z prezydentem.

„Wojna na górze” ucichła, ale tylko na chwilę. Ożyła wiosną tego roku, gdy „Marzyciele” zaczęli pisać nową konstytucję. Przewiduje ona, że prezydenta Gruzji będą odtąd wybierać nie obywatele w głosowaniu powszechnym, lecz posłowie i radni zebrani w Zgromadzeniu Elektorskim. Przepis ten odebrałby prezydentowi szczególny mandat do sprawowania władzy i podporządkowałby go szefowi rządzącej partii.

Prezydent, ma się rozumieć, zaprotestował. Ale „Marzyciele”, mający 115 posłów w 150-osobowym parlamencie, zignorowali sprzeciwy Margwelaszwilego oraz opozycji – i jeszcze przed wakacjami przyjęli projekt nowej konstytucji w pierwszym i drugim czytaniu. Trzecie czytanie i ostateczne głosowanie zaplanowano na sesję jesienną. Prezydent odgraża się, że jej nie zwoła. Posłowie odpowiadają, że sami mogą zwołać parlament... Konflikt trwa.

Długi cień Saakaszwilego

Tymczasem, wobec słabości opozycji, od kilku już lat gruzińska polityka sprowadza się do wojen prezydenta z „Marzycielami”.

Po złożeniu prezydentury Saakaszwili pospiesznie wyjechał bowiem z kraju, by uniknąć procesów sądowych. Nie poczuwa się on do zarzutów o nadużywanie władzy i twierdzi, że jest ofiarą politycznego polowania na czarownice. Najpierw mieszkał w USA, potem przeniósł się na Ukrainę, gdzie rzucił się w otchłań ukochanej polityki. Jeszcze rok temu, przed wyborami w Gruzji, wahał się, czy bardziej opłaca mu się zostać premierem w Tbilisi, czy w Kijowie.

Ale wybory w Gruzji przegrał z kretesem, a zaraz po nich jego partia rozpadła się i straciła znaczenie. Z kolei latem władze w Kijowie odebrały mu ukraińskie obywatelstwo – po tym, jak skonfliktował się z prezydentem Petro Poroszenką i postanowił stworzyć własną partię oraz wystartować wraz z nią w ukraińskich wyborach parlamentarnych jesienią 2018 r. Najwyraźniej Poroszenko, którego notowania dziś dołują (tj. notowania jego osobiste, a także jego partii rządzącej), wystraszył się konkurencji ze strony Saakaszwilego, który – będąc przez chwilę gubernatorem obwodu odeskiego – zdążył zdobyć sobie nad Dnieprem pewną sympatię i popularność.

Dziś Saakaszwili odgraża się, że wróci z Polski na Ukrainę, by dochodzić swoich praw. Ale ścigają go listy gończe, rozesłane po świecie przez gruzińskie władze.

Bez łaski pryncypała

Marną pociechą dla Saakaszwilego może być fakt, że jednym z powodów dzisiejszych kłopotów miliardera Iwaniszwilego i jego rządzących w Tbilisi „Marzycieli” jest konstytucja, którą po sobie pozostawił. Wiedząc, że z końcem drugiej i ostatniej prezydenckiej kadencji będzie musiał złożyć urząd, ale pewny wygranej w wyborach parlamentarnych, Saakaszwili kazał bowiem poprawić konstytucję tak, by odbierała władzę prezydentowi i przekazywała ją premierowi, którego urzędowanie nie będzie ograniczone liczbą kadencji.

Potem przegrał jednak wszystkie wybory, a pisana na kolanie konstytucja przypadła jego pogromcom. Pełna luk i sprzeczności, sprawiła, że walcząc o władzę i niezależność, prezydent Margwelaszwili wyrósł teraz na najbardziej szanowanego z gruzińskich polityków – w rankingach ustępuje tylko zwierzchnikowi gruzińskiej Cerkwi prawosławnej, katolikosowi Eliaszowi II. Nieliczna opozycja w parlamencie uważa więc dziś prezydenta za jednego z ostatnich obrońców demokracji.

Szukając jakiegoś porozumienia ze szklanym pałacem, „Marzyciele” obiecują, że powszechne wybory na prezydenta zostaną zniesione dopiero w 2024 r. Jeśli tak się stanie, za rok Margwelaszwili będzie mógł spokojnie ubiegać się o reelekcję – już bez konieczności zabiegania o łaskę Iwaniszwilego.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2017