Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Grexit – ten słowny potworek, oznaczający wyjście Grecji ze strefy euro, znów krąży po Europie. Jedno jest jasne: 11-milionowe państwo jest bankrutem. Nie tylko w aspekcie finansowym, także jego instytucje nie działają, moralność podatników pozostawia wiele do życzenia, gospodarka tkwi w recesji. Wszystkie działania ratunkowe Unii pozostały bez efektu, gdyż Ateny okazały się niezdolne do reform – w przeciwieństwie do innych krajów mających kłopoty, jak Irlandia czy Portugalia.
Mimo to jest jeszcze nadzieja. Po żmudnych rozmowach na szczycie Unii po koniec minionego tygodnia, trwających znów do nocy, unijni politycy wydobyli od premiera Tsiprasa obietnicę, że w ciągu kilku dni przedstawi nową listę reform. W przeszłości Ateny składały wiele takich obietnic. Ale tym razem Grekom grozi absolutna niewypłacalność w okolicy Wielkanocy. Bez reform Unia nie da nowych pieniędzy. Przynajmniej tak zapowiada.
Coraz trudniejsza staje się przy tym relacja Aten z Berlinem. Aby się jakoś uporać choćby z częścią długów, grecki „rząd skrajności” – koalicja skrajnej lewicy i skrajnej prawicy – żąda od Niemiec reparacji za straty będące wynikiem okupacji sprzed 70 lat. Czy są one zasadne, to osobna sprawa. Ale na pewno nie mają nic wspólnego z obecnym położeniem Aten. Mówi się, że tony nadają kształt muzyce. I nie tylko muzyce, także relacjom między państwami, zwłaszcza należącymi do jednej wspólnoty. Między Atenami i Berlinem panuje dziś wzajemna niechęć – stąd potrzeba werbalnej deeskalacji z obu stron. Nawet jeśli w Grecji nie ustaną szkalujące porównania Angeli Merkel do Adolfa Hitlera. ©