Grafika na rozdrożu

Jeszcze w latach 70. grafika - łatwiej dostępna i tańsza niż malarstwo czy rzeźba - była rodzajem pasa transmisyjnego, dzięki któremu wszystko, co działo się w zamkniętych środowiskach twórców, miało szansę dotrzeć do szerszych kręgów odbiorców. Dziś, w świecie reklamy i internetu, trzeba postawić pytanie o jej nowe zadania.

12.10.2003

Czyta się kilka minut

Po Polsce wędruje właśnie wystawa dokumentująca zakończoną już niestety działalność Galerii Zewnętrznej AMS. Przez kilka lat Galeria stworzona przy agencji reklamowej prezentowała na ulicach wielkich miast billboardy z pracami głośnych polskich artystów: Maciejowskiego, Sobczyka, Sawickiej, Kozyry i innych. Ich przejrzyste, lapidarne komunikaty, zazwyczaj o tematyce społecznej, czasem budziły kontrowersje, zawsze jednak zatrzymywały uwagę. Zarówno treść, jak i artystyczna forma na tyle wyróżniały te billboardy z morza reklam i szyldów, że na trwałe pozostawały one w pamięci. Choćby sugestywny, odwrócony szablon “solidarycy". Albo rysunek przedstawiający rodzinę skupioną wokół stołu, z dramatycznym podpisem: “Jak tu teraz żyć?"

W krakowskim Bunkrze Sztuki prezentacja dorobku Galerii Zewnętrznej AMS odbyła się na krótko przed wystawą konkursową tegorocznego Międzynarodowego Triennale Grafiki. To dobre zestawienie, sytuujące grafikę wobec najważniejszych zjawisk nastawionej na szybkość, masowość, informację i promocję kultury współczesnej.

Manifest niepewności

Znaczący, a nawet dramatyczny wydaje się tytuł wystawy głównej Triennale: “Grafika na krawędzi". Kurator generalny MTG, prof. Witold Skulicz, napisał w brzmiącym niezwykle pesymistycznie wstępie do pokonkursowego katalogu: “Dziś nie powiedziałbym, że grafika bierze ze współczesności to, co chce i ile chce. Świat, w którym teraz istnieje, stworzył mechanizmy ograniczające wolność takich wyborów. Zapowiedź o wchodzeniu technologii cyfrowej na sale wystaw graficznych zamieniła się w globalną konfrontację w całym szerokim polu eksperymentów twórczych. Jednak i to nie wszystko. (...) Teraz fala cyfrowego przepływu w grafice jest tylko małą częścią globalnych zmian wychodzących daleko poza samą sferę kultury, zmian ogarniających wszystko i wszędzie. Ten przypływ zmienił nie tylko wygląd sal wystawowych, zmienia ogólny system wartości. Czy tego chcemy, czy nie, nasze oczy patrzeć będą na świat inaczej i postrzeganie rzeczy zmienia swoją skalę ostrości na inną".

W 2000 roku jury Triennale uhonorowało główną nagrodą krystaliczną pracę Tomasza Struka. I był to wyraz wiary w nowe media, w możliwości, jakie daje grafice nowoczesna fotografia i komputer. Odważna deklaracja, że w nowej sytuacji można pozostać odpowiedzialnie - ku czemuś - niezależnym. Tegoroczne Grand Prix, choć kontynuujące tamto myślenie, wydaje się manifestem zupełnie innego rodzaju: wyrażającym niepewność i chęć obrony “zrównoważonego", wartościującego rozwoju sztuki.

Mnie jednak ostatni wybór jurorów - choć czytelny, zrozumiały, a przede wszystkim znaczący - nie przekonuje do końca. Laureatka Nagrody Głównej, Davida Kidd z Kanady, zaproponowała pracę (99 x 91 cm) wykonaną w nowoczesnej technice druku cyfrowego, w gruncie rzeczy jednak bardzo klasyczną - co dowodzi, jak bardzo nowe możliwości technologiczne zostały już przez grafikę zasymilowane. Ta podwójność formy odbija się także w treści.

“Nawigator" - ascetyczny, nieco rzeźbiarski grą światła i cienia, tragicznie grecki w charakterze - chce mówić o zniewoleniu, konieczności i przymusie, którym ulega każdy człowiek. Brak mu jednak jednoznaczności. Chciałby pozostać w jakiejś nieokreślonej, uniwersalnej przestrzeni, uciec przed teraźniejszością po to, by ją uratować. Z drugiej strony, jakby nie ufając samemu sobie, wikła się niepotrzebnie w jej zaangażowany opis, dla którego nie potrafi znaleźć odpowiedniego dla współczesności języka. I dlatego praca ta wydaje się repetycją, kopią - i to zarówno dawno minionej przeszłości, jak i modnych dziś, ideologicznych haseł.

Drogi ucieczki

Wewnętrzne rozchwianie - pozostawanie na krawędzi - zdaje się jednak charakteryzować całą najnowszą grafikę, którą pokazano właśnie w Krakowie. A niewątpliwie jest to przegląd reprezentatywny. Tym razem organizatorzy konkursu zmienili nieco jego regulamin: najpierw stworzono bazę danych i na jej podstawie wysłano zaproszenia. Zrezygnowano z selekcji wstępnej, która dawniej polegała na przeglądzie zaproponowanych diapozytywów. Artyści z 54 krajów nadesłali ponad 3000 oryginalnych prac.

Po obejrzeniu wystawy w Bunkrze Sztuki pozostaje obraz pomieszania, zagubienia, nieskutecznego jak na razie poszukiwania nowych kierunków. Można odnieść wrażenie, że artyści nie rozeznali się jeszcze w nadmiarze bodźców swego nowego języka. Że uciekają przed zajęciem stanowiska w ważnych, toczących się dziś w sztuce sporach. Że nie mają czasu, cierpliwości i pewności siebie, by zdobyć się albo na wyciszoną refleksję, albo na ostry komentarz. Choć niektórzy próbują.

Jedni, jak nagrodzony honorowym Grand Prix Japończyk Toshihiro Hamano, estetyzują świat informacyjnych technologii. Jego serigrafia nosi tytuł “Świt". Przypomina płynny obraz pojawiający się na ekranie włączanego właśnie telewizora, a zarazem ruchliwą wiązkę DNA z podręczników do genetyki. Jest w tej pracy coś ze sztuki wideo, a jednocześnie pamięć kaligraficznej tradycji.

Inni uciekli w eksperymenty formalne, w których wyraźne są echa niedawnej przeszłości, choćby op-artu, wspartego dziś często możliwościami techniki komputerowej. Kolorem oddziałują przecięte kolumny-pnie drzew, widoczne na wklęsłodruku Marcina Surzyckiego (nagroda rektora krakowskiej ASP). Prace idące w tym kierunku są na wystawie mocno reprezentowane. Cieszą oko, ale przede wszystkim wskazują na mocne (ze wszystkimi plusami i minusami tego faktu) związki dzisiejszej grafiki z designem i architekturą.

Jeszcze inni świadomie, choć na różne sposoby, archaizują swoje widzenie świata. Serigrafia “Sześć stóp" z cyklu “Odrodzenie" Iwony Juskowiak-Abrams (nagroda Prezydenta Miasta Krakowa) przypomina renesansowy fresk z ginącymi w tle postaciami Adama i Ewy. Podobna nostalgia za przeszłością daje się zauważyć w pozornie całkiem odmiennej, podwójnej pracy Grzegorza Banaszkiewicza “Podróż II: Częstochowa - Antwerpia" (druk cyfrowy, nagroda regulaminowa MTG), w której o miastach opowiadają po prostu włazy do studzienek kanalizacyjnych.

Pytanie, dokąd doprowadzą te ciągle jeszcze niepewne artystyczne poszukiwania, pozostaje otwarte. Rzecz nie polega bowiem na tym, że brak prac interesujących i rzetelnych. Raczej na ich nieadekwatności wobec dokonujących się wokół przemian. Bo rzeczywiście gwałtownie zmienia się nasza percepcja świata. Nie wystarczy jednak opisać tego zjawiska formalnym zabiegiem albo uciec w narracyjną nostalgię.

Przecież to właśnie grafika - z uwagi na swój zawsze kontemplacyjny charakter (wynikający choćby z cierpliwości, jakiej wymaga jej warsztat) - mogłaby dziś stanowić alternatywę wobec niebezpieczeństw nowej percepcji, ulegającej nadmiarowi pozornie równoważnych bodźców. Musiałaby tylko znaleźć nowy język: lapidarny, precyzyjny, wrażliwy, pozwalający wyłuskać artystyczne przesłanie z chaosu informacji. W pewien sposób byłby to powrót do źródeł tej równie egalitarnej, co wartościującej dziedziny sztuki.

Ktoś z dziennikarzy zapytał prof. Skulicza, czy grafika umarła. “Oczywiście - nie", odpowiedział. Rzeczywiście, Triennale, jedna z ostatnich znaczących imprez artystycznych w Krakowie, pozostaje debatą służącą poszukiwaniom nowego języka grafiki. Nawet jeśli jego kolejna edycja nie zaspokaja oczekiwań, to przecież jest to również pewien znak, wskazujący na aktualny stan tej dziedziny sztuki. Zresztą, niezależnie od konkursu, Miesiąc Grafiki - obejmujący kilka miast i kilkadziesiąt wystaw - jest wielkim artystycznym świętem. W Międzynarodowym Centrum Kultury na Rynku przedstawiono dzieło graficzne Włodzimierza Kunza. W Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej “Manggha" skonfrontowano prace Japończyków i Polaków. W “Zderzaku" pokazano ekspresyjne, opancerzone postaci Doroty Krakowskiej. Międzynarodowemu Triennale Grafiki odpowiedziała w Katowicach polska wersja tej imprezy.

Szkoda jedynie, że nie wszyscy mogli wziąć udział w tym święcie. Nie pojawił się żaden zatrzymujący uwagę przechodnia plakat, katalogi dostępne były tylko wtajemniczonym. To symptomatyczne. Może następnym razem warto by wyprowadzić grafikę na ulicę? Pomoże to nie tylko odbiorcom, ale i jej samej. I to nie tylko promocyjnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2003