Gra wstępna

Benvolio i Rozalina to Romeo i Julia po przejściach. Para drugoplanowych bohaterów Szekspirowskiego dramatu, ocalała z śmiertelnej miłosnej katastrofy najsłynniejszych kochanków świata, odnajduje się po wielu latach codziennego, nieciekawego życia.

09.10.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

"Benvolio i Rozalina" to także spektakl po przejściach. Premiera planowana była przed wakacjami, pod zupełnie innym tytułem - "Przebudzenia Julii". Odwołany w ostatniej chwili spektakl łączył z Szekspirowską tragedią tekst Wedekinda "Przebudzenie się wiosny". W obecnej wersji tekst Szekspira przetworzył, zdekonstruował i rozpisał Szymon Wróblewski - młody dramaturg związany z projektem Teren Warszawa i nowym sezonem poświęconym w Rozmaitościach polskiej dramaturgii - tr/pl.

Dodatkowe zabiegi dramaturgiczne okazują się niezbędne, bo trudno dziś do końca zawierzyć tekstowi Szekspira. Jak uczynić historię kochanków z Werony historią wiarygodną, współczesną, jak podzielić się nią z młodymi kochankami, którzy wypełniają widownię teatru, by mogli zobaczyć w niej siebie, a nie wyciągnięte z zakurzonych magazynów figury? Jak wreszcie uciec przed fałszywą teatralnością, która dla reżyserującego spektakl Redbada Klynstry jest nie do przyjęcia, podobnie jak dla całego nowego teatru?

***

Cała scena wyłożona jest plastikową, krótko strzyżoną, wściekle zieloną trawą. Na prawej ścianie kilka podświetlanych kasetonów z widokami letniego pogodnego nieba. Kiedy się świecą, jest dzień, kiedy gasną, zapada noc, kiedy świat się zepsuje, a miłość zacznie zadawać śmierć, niebo świeci się także w nocy, pory dnia ulegają wymieszaniu. Z zielonej trawy wyrasta czerwony strażacki hydrant, jakby woda z niego miała ugasić tak zwany pożar zmysłów, który ogarnia kochanków i młodocianych nieprzyjaciół z dwóch zwaśnionych rodów.

Z boku sceny budka telefoniczna. Stąd dzwoni się do rodziców i do ojca Laurentego. Tu Romeo i Julia składają sobie małżeńską przysięgę wierności i tu Julia zaśnie po zażyciu preparatu ojca Laurentego. Jeszcze kilka białych, ażurowych metalowych krzeseł wyglądających jak przyniesione z jakiegoś peerelowskiego kawiarnianego ogródka. Właściwie pusta scena i balkon. Nieszczęsny balkon dawnej widowni Rozmaitości, zmora tego teatru, konstrukcja zaburzająca akustykę sali, ograniczająca widoczność i dopływ świeżego powietrza dla widzów, doczekał swojego czasu i zagrał balkon.

Klynstra odsunął na bardzo daleki plan temat waśni rodowych Kapuletów i Montekich. Właściwie nieważne są przyczyny, dla których miłość Romea i Julii nie może się spełnić. Może to zresztą nie kłótnia rodów winna jest nieszczęściu, ale chłopackość, niedojrzałość, dziewczyńskość? Konsekwentnie z obsady usunięto rodziców. Pojawia się jedynie matka Julii, jako niesłyszalny dla widzów głos w słuchawce telefonicznej.

Przedstawienie jest rozbite na dwa plany. Jeden z nich wypełnia spotkanie Benvolia i Rozaliny po latach. Parę niespełnionych, a za to bardzo dojrzałych kochanków grają Maria Maj i Zdzisław Wardejn. To bohaterowie porozumiewający się silnie liryzującym tekstem autorstwa Szymona Wróblewskiego. Przez większą część spektaklu siedzą na proscenium, przyglądając się przygodom i zmaganiom młodych kochanków. Młodych zupełnie współczesnych.

Właściwa akcja sceniczna nie jest retrospekcją starzejących się Benvolia i Rozaliny, ale kolejnym powtórzeniem zapisanych przez Szekspira figur, zdarzeń i miłosnych układów. Dziewięcioro młodych bohaterów, pięciu chłopców i cztery dziewczyny, mogłoby dowolnie podzielić się rolami. Każdy mógłby być Romeem, każda mogłaby być Julią. To młodzi mieszkańcy wielkiego miasta. Onieśmieleni swoją gwałtowną dorosłością, po szczeniacku zafascynowani przebudzoną seksualnością, nieśmiertelni, bo nie wierzący w możliwość własnej śmierci. Tak naprawdę są tacy sami, tylko życie wyznaczyło im jakieś role. Wszyscy chłopcy i wszystkie dziewczyny mają jednakowe buty. Pewnie ubierają się w tym samym sklepie, który akurat uchodzi za najmodniejszy.

Julia (Agnieszka Podsiadlik) ma bogatych rodziców i niski, prawie męski głos. Jej przyjaciółka jest głuchoniema, Rozalina (Anna Nykowska) jest najpiękniejsza, Marta piastunka-przyjaciółka (Daria Widawska) za chwilę straci młodzieńczy wdzięk i będzie kobietą. Z chłopców najpoważniejszy jest Tybalt (Krzysztof Zych). Ćwiczy sztuki walki w pojedynkach z Parysem (Jakub Kamieński). Kiedy cios dosięga przeciwnika, teatr wypełnia ostry elektroniczny dźwięk, jak gdyby walczący byli częścią komputerowej gry. Merkucjo (Jakub Snochowski) jest najmniej przystojny, może dlatego najbardziej wystylizowany. Zdradza zresztą skłonności homoseksualne, nie może oprzeć się urokowi swoich przyjaciół. Razem z Benvoliem (Rafał Maćkowiak) tworzy duet mistrzów zgrywy, bo skąd wiadomo, że życie nie jest jednym wielkim żartem? A Romeo (podwójna obsada Piotr Polk/Piotr Łukaszczyk) to zwykły chłopak, nie zalecający się szczególną urodą, o świecących zakochaniem oczach.

Młodzi na początku, zwłaszcza w scenie balu, zachowują się na scenie jak w klubie. Dziewczyny chodzą starannie odmierzonym krokiem modelek na wybiegu. Wiadomo, dzisiaj trzeba się przede wszystkim lansować, tak zwany lans jest najskuteczniejszą metodą towarzyską. Ale ten nieszczery tryb zachowania, przede wszystkim zresztą na linii kontaktów międzypłciowych, szybko znika. Kiedy dziewczyny zostają same, niewinnie wkładają żółtozielone rajstopy, znowu wszystkie takie same. Podciągając je bez skrępowania, rozbrajają dystans. Zaczyna się młodzieńcza gra wstępna o miłość.

Najpiękniejszy w tym, co dzieje się na scenie, jest nieposkromiony, obezwładniający młodzieńczy wdzięk aktorów, z którego umiejętnie korzysta reżyser, podbijając nim walor teatralnych obrazów. Mistrzowsko rozgrywa bal, przetworzony na imprezę rozgrywającą się gdzieś w pół drogi między klubem a luksusową prywatką (tu rzeczywiście widać, że Julia jest córką zamożnych rodziców). Lekko oniryczna scena szybko przeprowadza bohaterów ze stanu euforycznego podniecenia w skacowane roztargnienie.

Podobnie brawurowo inscenizuje Klynstra scenę balkonową. Julii w ogóle nie widać, chodzi po balkonie nad głowami widzów. Słychać tylko jej pęknięty, zachrypnięty głos, który nabiera ciepłej barwy, gdy Julia zwraca się do Romea, i staje się skrzeczący i nieprzyjemny, gdy wykrzykuje "zaraz" w głąb domu, skąd ją niecierpliwie wołają. Julia rzuca cień na Romea, dłonią z cienia pieści jego twarz, cieniem spływa na niego powiększając stale rozmarzenie chłopca. W końcu Romeo jest w takim stanie, że już tylko pompatycznie kiczowata muzyka filmowa może sprostać jego nastrojom i zilustrować ironicznie stan jego duszy i umysłu.

Piękne, nowoczesne obrazy, tworzone bez teatralnej maniery, dobrze balansujące pomiędzy ironią i melodramatem wspierają walkę, jaką młodzi toczą z Szekspirowskim tekstem w przekładzie Jerzego Sity. To rodzaj szamotaniny, w której używa się rozmaitych sposobów na Szekspira. Czasami podbija się dykcję do granic hiperpoprawności, uwydatniając nienaturalność takiego mówienia w dzisiejszym teatrze. Tak podawany tekst zyskuje jednak koncertową wzniosłość i sprzyja uniesieniu postaci. Kiedy indziej wydobywa się rozliczne dwuznaczności Szekspirowskiego tekstu pisanego często na granicy dosadności.

Zmaganie z Szekspirowskim tekstem doskonale oddaje zmaganie z Szekspirowskim tematem. Z jednej strony mamy próbę wejścia w stan emocjonalny niewinnych, rozpoetyzowanych kochanków, z drugiej wdziera się w to żywioł współczesności z całą jej gorączkową dynamiką i dopisanymi dzisiaj tekstami Wróblewskiego, które w zależności od natężenia gry aktorów brzmią bardzo przekonująco i współcześnie lub stanowią rodzaj zdrady wobec Szekspira.

Mam zresztą nieodparte wrażenie, że w pięknym spektaklu Klynstry Szekspir jednak bierze swoje i nie chce oddać pola interpretacyjnemu zabiegowi reżysera i młodego dramatopisarza. Wydobycie na pierwszy plan Benvolia i Rozaliny, ukazanych jednocześnie jako młodych i starzejących się ludzi, nie do końca zdaje egzamin. Powodem jest melodramatyczny tekst Wróblewskiego, pełen słów, lecz pozbawiony znaczeń, który szybko przegrywa z Szekspirowską nasyconą frazą. Ale kto wie, czy większym grzechem nie jest po prostu melodramatyczność tego pomysłu.

Wobec ostrości sytuacji, w której uczestniczą młodzi, nijakość doświadczenia życiowego Benvolia, wyglądającego już na wyciszonego parkowego emeryta, i Rozaliny, przypominającej nauczycielkę u kresu zawodowej kariery, nie daje wystarczająco gorzkiego tonu, by dało się wydobyć z tego wątku opowieść o przegranym, acz spokojnym życiu bohaterów drugorzędnych wobec herosów miłości, jakimi byli Romeo i Julia. Dramaturgiczne rozwiązanie, jak i dialogi dopisane dla Benvolia i Rozaliny nie zdają egzaminu.

Brakuje tu też czystego pomysłu na sceniczne potraktowanie tytułowych postaci. Posadzenie ich na proscenium, tak żebyśmy nie mieli żadnych wątpliwości, że to, co widzimy, filtruje się w naszym kierunku przez ich świadomość, jest zabiegiem strasznie konwencjonalnym, nie pasującym do czystego i deziluzyjnego sposobu na teatr, który wypracowuje w tym przedstawieniu Redbad Klynstra. Dla niego to pierwsza realizacja Szekspirowska, dopiero początek gry wstępnej z tym autorem autorów.

"Benvolio i Rozalina" na podstawie "Romea i Julii" Szekspira. Reżyseria i adaptacja: Redbad Klynstra, układ tekstu: Szymon Wróblewski, scenografia i kostiumy: Magdalena Maciejewska, choreografia: Ula Sickle, muzyka: Jan Duszyński, dj-e Macio Moretti i Piotr Domiński, premiera w TR Warszawa, 16 września 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2005