Głupia sprawa

IPN przedstawia "Po Zagładzie" jako publikację "merytorycznie bardzo dobrą", napisaną przez "kompetentnego historyka" zgodnie ze "stosowaną w tym zawodzie metodologią". Tymczasem książka zawiera rażące błędy, wskazujące na nieznajomość tematu i nieporadność w traktowaniu materiału źródłowego.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Jan Marek Chodakiewicz jest amerykańskim historykiem polskiego pochodzenia, absolwentem Columbia University, gdzie w 2001 r. obronił rozprawę doktorską, i profesorem The Institute of World Politics w Waszyngtonie. Znacznie większą renomą niż w USA cieszy się jednak w Polsce, gdzie ukazało się kilka jego książek, a także liczne artykuły. W styczniu 2008 r. wydawnictwo IPN rozpoczęło promocję jego nowego dzieła, "Po Zagładzie". Naszą uwagę absorbować będzie ta właśnie książka oraz powody i okoliczności jej wydania. Pod pewnymi względami ta druga kwestia wydaje się nawet ważniejsza.

Rozbrat z IPN

Od razu należy zwrócić uwagę, że mamy do czynienia z dziełem boleśnie zdezaktualizowanym: z niezmienioną wersją oryginalnego amerykańskiego wydania ("After the Holocaust: Polish-Jewish Conflict in the Wake of World War Two", Boulder 2003; tekst powstawał jednak wcześniej). Jedynym wyjątkiem jest zmiana tytułu: "polsko-żydowski konflikt" zmieniono na "stosunki polsko-żydowskie". Trudno nie zauważyć, że poważna państwowa instytucja decyduje się na wydanie książki, której podstawą są badania sprzed prawie 8 lat, i to mimo że autor konsekwentnie ignoruje jej archiwa oraz dorobek naukowy jej pracowników. Autor "Po Zagładzie" nie zadał sobie trudu przejrzenia wydawanych przez IPN czasopism ("Pamięć i Sprawiedliwość", "Biuletyn IPN"), w których znajdują się m.in. teksty mające wpływ na podawane przez Chodakiewicza szacunki (np. sprawa zamordowania Żydów w Bolesławcu przez oddział Franciszka Olszówki, "Otta"). Zamiast na poważne prace naukowe, w przypisach jego książki natrafiamy na bezkrytyczne odwołania do pisarstwa Jerzego Roberta Nowaka, Czesława Bartnika, Henryka Pająka, a nawet znanego hochsztaplera Tadeusza Bednarczyka (notabene w 1945 r. pracownika Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego).

Rozbrat z IPN widać także w podejściu Chodakiewicza do dziejów podziemia antykomunistycznego. Pierwszym z brzegu przykładem jest maniackie wręcz stosowanie terminu "powstańcy" na określenie antykomunistycznych partyzantów (czyli, w jego nomenklaturze, "niepodległościowców"). Wystarczy przekartkować monumentalny atlas podziemia niepodległościowego, wydany w tych dniach przez IPN, czy nawet wsłuchać się w wypowiedzi prezesa Instytutu, aby przekonać się, że nikt takimi kategoriami się dziś nie posługuje.

Autor "Po Zagładzie" należy też do głównych kontestatorów badań IPN w sprawach stosunków polsko-żydowskich. Dał się poznać jako zajadły krytyk poczynań pionu śledczego i Biura Edukacji Publicznej w sprawie mordu Żydów w Jedwabnem, tyle że jego ocena dorobku Instytutu nigdy nie przybrała kształtu naukowej polemiki, nie wychodząc poza inwektywy i insynuacje. Np. w wykładzie w gmachu IPN mówił: "Cieszę się, że od niedawna zapanowała w tym Instytucie większa tolerancja, otwarcie na różne punkty widzenia i środowiska. Mam przede wszystkim nadzieję, że młodzi badacze zajmą się stosunkami polsko-żydowskimi inaczej niż ich starsi koledzy, którzy w większości bezkrytycznie przejęli ów intelektualny wzorzec dominujący na Zachodzie, stanowiący w istocie konstrukcję antynaukową" (zob. "Biuletyn IPN 2006", nr 10). W tym samym tekście Chodakiewicz demaskuje "New York Times" jako "lewacką gadzinówkę".

Książka z tezą

Zdumienie budzi fakt, że można napisać książkę o stosunkach polsko-żydowskich po wojnie bez elementarnej wiedzy na temat jednej z opisywanych społeczności. W książce pojawiają się kuriozalne stwierdzenia typu, że Centralny Komitet Żydów w Polsce (Chodakiewicz nie zna nawet jego właściwej nazwy) usiłował odbudować przedwojenne życie zgodnie z przedwojennymi standardami, czyli "oddzielnie od ludności narodowości polskiej". Tymczasem powodem tworzenia po wojnie komitetów żydowskich nie było oddzielanie się od kogokolwiek, tylko konieczność pomocy Żydom ocalonym z Zagłady. Przyjmując myślenie Chodakiewicza, należałoby napisać, że priorytetem Kościoła katolickiego po wojnie było oddzielenie się od protestantów i prawosławnych.

Tytuł pracy nie jest adekwatny do zawartych w niej treści. Przedmiotem opisu nie są stosunki polsko-żydowskie, lecz "stosunki między niepodległościowcami a społecznością żydowską", postrzegane jako zbrojny "konflikt", którego bilans można przedstawić w ujęciu statystycznym. W książce nie znajdziemy np. odniesień do postawy Kościoła wobec Żydów czy debat prasowych wokół antyżydowskiej przemocy. A sprawa pogromu kieleckiego została opisana za pomocą kilku, niekiedy niesprawdzonych informacji, których wspólnym przesłaniem jest przekonać czytelnika, że tylko prowokacja wyjaśnia wydarzenia z 4 lipca 1946 r. W bibliografii brakuje tak podstawowych publikacji, jak np. pierwszy zbiór dokumentów na temat pogromu, wydany w dwóch tomach (w r. 1992 i 1994).

"Po Zagładzie" to książka z tezą. Jeśli fakty przypadkiem do niej nie pasują - tym gorzej dla nich. Należy je albo przemilczeć, albo odczytać na nowo lub też opatrzyć sentencją o "konieczności dalszych badań". Fakt, że od chwili powstania pracy takie czy inne badania mogły zostać przeprowadzone - autora już nie interesuje.

Odwróć tabelę

Pobieżna lektura "Po Zagładzie" może, zwłaszcza u mniej znającego opisywaną problematykę czytelnika, pozostawić wrażenie solidnej, bogato udokumentowanej pracy. Głębsza analiza pozbawia nie tylko wrażenia jakiejkolwiek rzetelności naukowej, ale przede wszystkim budzi zdumienie nad sposobem sformułowania tak nieuczciwych i niedorzecznych wniosków badawczych.

Przyjrzyjmy się tabeli zatytułowanej "Polacy, którzy padli ofiarą działań żydowskich" (s. 98). Chodakiewicz "wybrał" 19 pamiętników żydowskich, w których pojawia się opis "żydowskich działań, których ofiarą byli Polacy". Czytelnik musi czuć oburzenie, dowiadując się o setkach rodaków "zadenuncjowanych, aresztowanych, zabitych" przez Żydów. Ale oburzenie zmienia się w konsternację po zweryfikowaniu źródeł zawartych w tabeli danych.

Pierwszy przykład: Frydzia Baldinger, przy nazwisku której zapisano odpowiedzialność za zadenuncjowanie jednego Polaka. Kłopot w tym, że na stronie 68 znajdziemy informację, iż Baldinger "złożyła donos" na człowieka, który "rzekomo [wszystkie podkreślenia - BS, DL] wydał hitlerowcom jej matkę i siostrę". I, jak uściśla Chodakiewicz, "nie wiadomo, czy osoba ta została aresztowana". "Ofiara" zastraszyła zresztą Żydówkę do tego stopnia, że "uciekła z Lublina, ciesząc się, że ratuje życie". Zaś na stronie 97 czytamy, że działania Baldinger były uzasadnione, ponieważ "doniosła ona na mężczyznę, który najprawdopodobniej zadenuncjował jej rodzinę hitlerowcom". Wystarczyło 29 stron między pierwszą a drugą informacją, aby "rzekomo" zamieniło się w "najprawdopodobniej".

Do tabeli trafiły też przypadki Żydów odpowiedzialnych za aresztowania "wielu Polaków z AK, wcześniej mordujących Żydów" (s. 82). Partyzanta sowieckiego Bena Kassa Chodkiewicz umieszcza tu z adnotacją: "wielu Polaków aresztowanych", bez próby weryfikacji jego wspomnień (o jakich Polaków chodzi, czy oskarżenia wobec nich były zasadne itp.). Na listę morderców trafia także Naftali Saleschutz ("zabicie 1 Polaka"), mimo że kilka stron wcześniej Chodakiewicz precyzuje: "ofiarą był polski chłop, który prawdopodobnie przyznał się do zabijania Żydów" (s. 90). Takich przypadków jest jeszcze pięć.

Kolejne wpisy wprawiają w jeszcze głębsze osłupienie. Chodakiewicz przypisuje odpowiedzialność za aresztowanie i zastrzelenie 39 Polaków Chaimowi Shapiro. Był to "oficer żydowski", który brał udział w zorganizowanym przez sowieckiego pułkownika pościgu za polskim oddziałem dezerterów (s. 73). Następne zdanie zaczyna się od informacji, że wojskowy sąd skazał 39 dezerterów na śmierć, ale autor "Po Zagładzie" zalicza ich egzekucję na konto Żydów.

Mark Verstandig został obarczony odpowiedzialnością za śmierć dwóch i zadenuncjowanie pięciu Polaków, mimo że w tle pojawia się informacja, iż wspomniane osoby "przypuszczalnie zabijały Żydów podczas okupacji" (s. 89). Podobnie jest w przypadku Leona Kahna, który w tabeli ma zapisaną 1 ofiarę, mimo że ów Polak "najprawdopodobniej pośrednio odpowiadał za śmierć ojca Kahna" (s. 83). Chodakiewicz zapomina, że Polskie Państwo Podziemne prowadziło likwidację osób współpracujących z niemieckim okupantem. Gdyby przyjąć jego logikę, należałoby stworzyć tabelę, w której ofiarami byliby szmalcownicy, zdrajcy, donosiciele i kolaboranci, a sprawcami żołnierze Polski Walczącej.

Kolejny przykład, poważny ze względu na wpis w tabeli "kilkuset Polaków aresztowanych" (s. 79): oskarżonym jest Marice Shainberg/Prużański, który przyznaje się do działalności w wywiadzie sowieckim i walki z polskimi patriotami. Mimo że w jego wspomnieniach pojawia się informacja o zależności służbowej, Chodakiewicz pisze: "Dlaczego prześladowały ich (Polaków) osoby pochodzenia żydowskiego?". Na marginesie zasygnalizujmy jeszcze kwestię wiarygodności wspomnień Shainberga/

/Prużańskiego. Chodakiewicz piętnując jego "antyniepodległościową" działalność zapomina poinformować czytelnika o przypisywanych sobie przez Shainberga zasługach w ujawnieniu prawdy o współpracy z gestapo Józefa Cyrankiewicza. O wiarygodności tego autora świadczy też inny tekst wspomnieniowy, traktujący o tym, jak Shainberg wykradł pułkownikowi KGB dokumenty dotyczące zbrodni w Katyniu, dokonał ich przekładu na jidysz, ukrył u polskiego księdza i wywiózł z Polski.

Wróćmy do analizy naszej tabeli: przy nazwisku Wunderboima pojawia się nieznana liczba aresztowanych współpracowników hitlerowskich, bez podania narodowości (s. 78). Rozumiemy, że dla Chodakiewicza formułowany przez Jana Tomasza Grossa zarzut o kolaboracji Polaków z Niemcami jest uprawniony, skoro "współpracowników hitlerowskich" uznaje za Polaków i to zdarzenie wpisuje w tabelkę o "Polakach, którzy padli ofiarą działań żydowskich". Z całej tabeli jedynie pięć przypadków można by podciągnąć pod kategorię tytułową.

Kłopot w tym, że historie tu przytaczane pozwalają Chodakiewiczowi na daleko idące uogólnienia. "Z przedstawionych danych można jednak wyciągnąć pewne wstępne wnioski - pisze autor "Po Zagładzie". - W zależności od terenu (np. trzy wsie), okoliczności zdarzenia (np. donos na całą jednostkę partyzancką) i rangi (a więc możliwości działania) osoby pochodzenia żydowskiego zaangażowanej w działania antypolskie szacuję, iż działania te dotknęły około 300 Polaków, z tego 70 zostało zabitych". Nie wspominamy już o prawomocności przedstawiania statystycznie czegoś, co wydarzyło się "prawdopodobnie", "rzekomo", "przypuszczalnie".

Zasłużyli sobie!

Kolejna sprawa to styl. Wielką pasją Chodakiewicza jest demaskowanie Żydów. Wśród "niepodległościowców o korzeniach żydowskich" można spotkać Stefana Kisielewskiego (jest to w ogóle jedyne doń odniesienie). W innym miejscu dowiadujemy się, co w rubryce "wyznanie" w ankiecie studenckiej wpisał Zygmunt Berling (dla Chodakiewicza przykład "akulturacji"). Jest też stwierdzenie, że Marian Spychalski mógł "pochwalić się korzeniami żydowskimi" (argumentem mają być... bliskie kontakty z komendantem ŻOB Icchakiem Cukiermanem). Żydem miałby być także Karol Świerczewski - recytuje za Antonim Czubińskim Chodakiewicz, nie zdradzając w tej materii opinii własnej.

Nie inaczej jest z manią etykietowania niemiłych mu autorów, czasem przybierającą wymiar surrealistyczny. Krystyna Kersten jest "związana ze środowiskami lewicowymi", Maria Dąbrowska zaś to "czołowa przedstawicielka liberałów polskich o zdecydowanie filosemickich poglądach".

Moralnie wątpliwe, najdelikatniej rzecz ujmując, są insynuacje Chodakiewicza pod adresem ojca Aleksandra Kwaśniewskiego. Kunszt amerykańskiego naukowca widać tu w całej okazałości: niby zastanawia się on nad "kontrowersyjnością" stwierdzeń opartych wyłącznie na plotkach, ale nie powstrzymuje go to przed ich powtórzeniem (s. 107). A przy okazji po raz kolejny ignoruje publikację IPN, tym razem na temat kadry kierowniczej aparatu bezpieczeństwa, w której mógłby sprawdzić, że żaden Stolzman czy Kwaśniewski nie szefował PUBP w Białogardzie.

Chodakiewicz, piętnując niemiłych mu autorów, jak mantrę powtarza stwierdzenie o konieczności zdystansowanego podejścia do źródeł. Szczególnie, rzecz jasna, gani "afirmatywny" stosunek do niewiele, wedle niego, wartych źródeł żydowskich. Nie zauważa przy tym, że sam jest więźniem narracji powstałych w kręgu NSZ. Przykład pierwszy z brzegu: "Pojęcie żydokomuny z pewnością zachowało się w obozie niepodległościowym. Jednak większość kombatantów stanowczo odrzuca stwierdzenie, że byli owładnięci antysemityzmem". Po czym czytamy relację członka NSZ, powstałą w latach 90., z której wynika, że podejrzenia o antysemityzm są całkowicie bezpodstawne. I konstatację: "Powyższy cytat pokazuje postawę typowego powstańca antykomunistycznego wobec powojennej rzeczywistości w Polsce" (s. 64-65).

W publikacjach Chodakiewicza próżno szukać zakwestionowania opinii wyrażanych w materiałach sygnowanych przez narodowców. Podobnie jak nie ma szans na krytyczne podejście do jakiegokolwiek tekstu opublikowanego na łamach "Gazety Polskiej" czy "Naszego Dziennika". Prawomocnym źródłem historycznym jest również list Leszka Żebrowskiego, wysłany do Chodakiewicza 20 listopada 2000 r.

"Po Zagładzie" to nużące wywody z jasno określoną tezą. Pomimo zapewnień, że przyczyny polskich wystąpień wobec Żydów były skomplikowane, materiał dowodowy jest tak skonstruowany, by nie ulegało wątpliwości, że działania polskie (nawet jeśli dochodziło do mordów na niewinnych) były formą samoobrony. Wiadomo też, jak brzmi poprawna odpowiedź na retoryczne pytanie postawione w tytule rozdziału 5. ("Żydów obrona własna czy zemsta?"). Jak obrazowo przedstawił to w swojej recenzji David Engel na łamach roczników "Polin" i "Zagłada Żydów", podczas lektury książki nieustannie pobrzmiewa refren morderczyń z musicalu "Chicago": "They had it coming!" ("Zasłużyli sobie na to!").

Wychodzi na to, że w "polsko-żydowskim konflikcie" stroną atakującą zawsze byli Żydzi. Już w czasie okupacji "Polacy zabijani byli za rzekomą kolaborację przez mścicieli żydowskich", partyzanci żydowscy i komunistyczni w czasie wojny i po niej prześladowali "niepodległościowców", a "pewna liczba Żydów napadała i rabowała Polaków". Powodów tych postaw jednak nie podano, nie wiadomo też, jak odnieść się do zjawiska szukania przez Żydów sprawiedliwości: czy wszystkie oskarżenia były wyssane z palca (tak rozumiemy stosowane w tekście słowo "rzekomy"), czy może niektóre jednak realne.

W każdym razie "zemsta żydowska" osiągnęła swoje apogeum po wojnie. "Część Żydów atakowała każdego, kto wyrażał jakiekolwiek poglądy antysemickie" (s. 67), kierując się najczęściej "żydowskim antypolonizmem". Nawet tortury, jakim poddawany był Kazimierz Moczarski, miały mieć podtekst jeśli nie rasistowski, to przynajmniej narodowościowy: Żyd znęcał się, jakby nie było, nad Polakiem. Bo działania pracowników NKWD i UB pochodzenia żydowskiego wynikały w dużym stopniu, wedle wykładni Chodakiewicza, z "uprzedzeń etnicznych".

Słowa, słowa, słowa

Ciągnącej się na kilkudziesięciu stronach wyliczance Żydów umiejscowionych w różnych strukturach NKWD/UB/MO/PPR i ich działalności przeciwko "niepodległościowcom" pod pozorem zwalczania "domniemanego" antysemityzmu czy "rzekomym" kolaborantom, na podstawie "bezpodstawnych oskarżeń o rzekomy udział w mordach na Żydach", nie towarzyszy nawet próba głębszej analizy opisywanych zjawisk. Z narracji Chodakiewicza można wnioskować, że Żydami kierowało karierowiczostwo i "antypolonizm", a przede wszystkim żądza zemsty.

Przy takim podejściu nie mogło zabraknąć odniesień do "organizacji konspiracyjnej o złowieszczej nazwie »Zemsta«" - jak Chodakiewicz nazywa inicjatywę Aby Kownera. Poświęcony tej sprawie zapis jest po prostu kuriozalny. Wśród założycieli "Nekhamy" w Lublinie w sierpniu 1944 r. (sic!) miał być Icchak Cukierman - problem w tym, że komendant ŻOB walczył wówczas na barykadzie warszawskiego Starego Miasta. Nie dość na tym: Chodakiewicz insynuuje, że celem organizacji (o której, jak przyznaje, nic nie wie) miało być podjęcie działań nie tylko przeciwko Niemcom i nazistom; w domyśle - również przeciwko Polakom. Po czym, powołując się na kontrowersyjnego historyka Petera Rainę, obwieszcza, że organizacja ta odpowiada za zamordowanie Bohdana Piaseckiego (s. 84). Przykład ten pokazuje, że nie ma takiego głupstwa, którego Chodakiewicz nie byłby skłonny powtórzyć.

Kilkanaście stron dalej nasz autor pozornie daje "całą wstecz". Stwierdza mianowicie, że "twierdzenie o masowych donosach składanych przez Żydów musi zostać sprawdzone w nowo dostępnych archiwach", zaś "oskarżenia Żydów o pracę w NKWD i UB należy traktować bardzo ostrożnie" (s. 111). Czy takie sformułowania to strategia przyjęta ze względu na poprawność polityczną, czy raczej uznać je należy za objaw niepanowania nad materiałem źródłowym i ignorancji, a może po prostu zamiłowania do gadulstwa? Bo zmienione nieco "bardzo ogólne szacunki" odnoszące się do "Działań Żydów przeciwko Polakom" zostały powtórzone w zakończeniu (s. 206).

Trudno za myślą i intencjami Chodakiewicza nadążyć. Pewne jest jedno, bo sam to przyznaje - "obliczenia" te dokonane zostały bez znajomości podstawowych źródeł. Nie licząc oczywiście wyznań Shainberga/Prużańskiego.

Podporządkowaną dowiedzeniu przyjętych z góry tez narrację Chodakiewicza charakteryzuje unikanie analizy faktów o znaczeniu kluczowym, jak choćby pogromów w Rzeszowie, Krakowie czy w Kielcach. Trudno byłoby znaleźć w tych przypadkach racjonalne uzasadnienie dla polsko-żydowskiego "konfliktu" zbrojnego (pominąwszy, rzecz jasna, zasadę odpowiedzialności zbiorowej, pod którą Chodakiewicz ochoczo się podpisuje). Sprawę Jedwabnego również rozpatruje się w kontekście "rekonstruowania mechanizmu" żydowskich donosów na Polaków (s. 114-115). Czytamy zdania zdumiewające, w rodzaju: "retoryka antyżydowska nie przekładała się na wymierzone w Żydów działania". Jeśli dobrze rozumiemy, nawoływanie do nienawiści ma rodzić postawę miłości wobec bliźniego; szczupłość miejsca nie pozwala na podawanie wszystkich przykładów.

Tytuł recenzji pochodzi od niesławnej powieści Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, wydanej w 1969 r. Janusz Głowacki napisał żartem w jednym z felietonów, że jest to książka lepsza od "Ulissesa", i wiele osób dało się na to nabrać. Książka Chodakiewicza śmiało może być zestawiona z utworem Dobrowolskiego. Różnica polega na tym, że jej wyższość nad wszystkim, co dotąd napisano w sprawach polsko-żydowskich, głosi państwowa instytucja, powołana do życia w celu kształtowania pamięci narodowej Polaków. "Wydaliśmy tę książkę po pierwsze dlatego, że jest merytorycznie bardzo dobra. (...) Jest publikacją kompetentnego historyka, napisaną zgodnie ze stosowaną w tym zawodzie metodologią" - powiedział w "Superexpressie" prezes IPN Janusz Kurtyka. Książka Chodakiewicza miała oficjalną promocję w ośrodkach Instytutu w Warszawie, Krakowie, Kielcach, Gdańsku, Wrocławiu.

Naszym zdaniem właściwa ocena tej książki, niezależnie od tego, co myśli się na temat "Strachu" Grossa, to sprawa bardzo poważna, jeśli nie dla wszystkich, to dla środowiska polskich historyków z pewnością. Taki rodzaj testu.

Marek Jan Chodakiewicz, "Po Zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944-1947", wyd. IPN 2008

BOŻENA SZAYNOK jest pracownikiem naukowym Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikowała m.in. "Pogrom Żydów w Kielcach. 4 VII 1946 r." (1992), "Z historią i Moskwą w tle. Polska a Izrael 1944-68" (2007).

DARIUSZ LIBIONKA jest pracownikiem Centrum Badań nad Zagładą Żydów, działającym przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. W 1998 r. obronił rozprawę doktorską pt. "»Kwestia żydowska« w polskiej prasie katolickiej w latach 30. XX w."; pracuje nad książką poświęconą stosunkowi Polskiego Państwa Podziemnego do eksterminacji Żydów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2008