U nas nie tak się umierało

Świat "kopaczy" to pogarda dla życia, łatwość zabijania, oswojenie z cierpieniem, przyzwyczajenie do brutalności - nie tylko i niekoniecznie antysemityzm.

29.03.2011

Czyta się kilka minut

Chełmno nad Nerem. Cmentarz na terenie obozu zagłady, styczeń 2011 r. / fot. Grażyna Makara /
Chełmno nad Nerem. Cmentarz na terenie obozu zagłady, styczeń 2011 r. / fot. Grażyna Makara /

"Tygodnik Powszechny" ( nr 12/11 ) publikuje wywiad z autorami książki "Złote żniwa". Pytana o krytyczną wobec ich książki recenzję Pawła Machcewicza Irena Grudzińska-Gross mówi, że jej autor prezentuje "muzealne podejście do historii" (przypomnijmy: Machcewicz pisał o "niemal całkowitym pomijaniu wojennego i okupacyjnego kontekstu" oraz o "zbyt jednostronnym przedstawieniu stosunku Polaków do ukrywających się Żydów, wynikającym z selektywnego podejścia do źródeł"), tymczasem styl autorów "Złotych żniw" jest zupełnie inny: "historia żywa, która porusza ludzi, kruszy ich obojętność, pobudza do myślenia, powinna być pisana inaczej". Jestem historykiem i to stwierdzenie mnie niepokoi. Mam wątpliwości, czy sposób opisywania historii w "Złotych żniwach" zbliża nas do przeszłości i pozwala ją zrozumieć.

Porozmawiajmy o faktach.

Uczucie zdrewnienia

Najpierw kwestia "kopaczy", czyli osób biorących udział w profanacji miejsc, w których w czasie wojny istniały obozy zagłady. W książce Grossów temat pojawia się przede wszystkim w rozdziale zatytułowanym "Co się działo na terenie obozów zagłady zaraz po wojnie". Mowa o niszczeniu terenu obozu w Treblince i o masowości tego procederu. Jego przyczyną, zdaniem autorów, nie jest bieda czy "jakiegoś rodzaju konieczność" - działanie "kopaczy" to dalszy ciąg Zagłady, będącej "wynikiem »ogrodniczej« wizji społeczeństwa, uznającej niektórych ludzi za chwasty", których eliminacja "jest racjonalna i celowa".

Co o tym fragmencie przeszłości dowiaduje się czytelnik "Złotych żniw"? Po wojnie, której skutków nie znamy, bo autorzy o tym nie piszą, zjawiskiem masowym była profanacja obozów zagłady. Jej przyczyną było określone postrzeganie Żydów (chwasty, element do eliminacji...). Polacy kończyli to, co zaczęli Niemcy.

A jaki przekaz niesie "muzealna" wizja historii? Przekopywanie terenów obozu zagłady jest faktem potwierdzonym źródłowo. Punktem wyjścia, obok stwierdzenia tego faktu, musi być przypomnienie, czym były obozy śmierci. "Muzealny" historyk zastanowi się także nad rzeczywistością, w której profanacja miała miejsce: czy była to próżnia, w której jedynym łącznikiem między "kopaczami" a przekopywanym terenem była świadomość, że rabuje się rzeczy żydowskie, czy może świat tużpowojenny ułatwiał takie zachowania?

Źródła pokazują jednoznacznie, że wojna, okupacyjna rzeczywistość, Zagłada tworzyły nowe myślenie i zachowanie wobec śmierci i zmarłych. Większość ludzi stanęła twarzą w twarz z zagrożeniem życia lub wręcz ze śmiercią. Z takich sytuacji nie można było wyjść "nietkniętym". Hela Ferstman z Bełżyc pisała o zmasakrowanych przez Niemców Żydach: "widok był przerażający, takiego ludzka wyobraźnia nie mogłaby sobie przedstawić", relacja Polki, Janiny Przedlackiej, o zbrodni w Wawrze mówiła o niewypowiedzianej rozpaczy tych, którzy stanęli nad zwłokami swoich zamordowanych bliskich: "ludzie biegali jak obłąkani. Płakali, wyli z bólu i bezradności (...) Chcieli zabierać zabitych do domu. Stawiali ich na nogi, zaklinali, by ożyli, by się odezwali". Antoni Kępiński, psychiatra, pisał o "upodleniu śmierci", doświadczeniu dostrzegalnym nie tylko "za kolczastymi drutami".

Wojenna codzienność to świadkowanie publicznym egzekucjom, obecność szubienic na ulicach miast, zabici w czasie masowych zbrodni, wysiedleń, mordowani i umierający na ulicach getta, to także wystawianie na widok publiczny pomordowanych ciał. W październiku 1942 r. powieszono 50 więźniów Pawiaka: "Warszawiacy tłumnie spieszyli na miejsce kaźni, aby stwierdzić, czy pośród powieszonych nie znaleźli się członkowie ich rodzin, przyjaciele lub znajomi". Polski świadek Zagłady, Stanisław Żemiński, pisał o mordowaniu Żydów w Krzywdzie: "zebranym (...) nakazano rozebranie się do naga, położenie na ziemi", "pozabijano wszystkich. Trupy leżały przez parę dni". W relacji polskiej nauczycielki pojawia się zdanie: "jadę do domu ulicą i wjeżdżam niechcący na trupa 10-12 letniego [żydowskiego] dziecka".

Wojenne pokolenie oswoiło się ze śmiercią, Leszek Kołakowski tak opisywał to doświadczenie: "bomba spada, wyskakuję z pokoju, na podwórku leży poszarpany trup sąsiadki - takie sceny były czymś normalnym (...) ludzie się zabijają, ale można się do tego przyzwyczaić, to pewnie okropne, ale tak jest". Renia Knoll, żydowska nastolatka, wspominała: "w ciągu pół roku umarli: Jurek, ciocia Pola, i wujek Ajzek (...) Gdy Jurek umarł w Oświęcimiu (...) myśleliśmy, że oszalejemy z rozpaczy, gdy umarła, otruwszy się ze zgryzoty po Jurku, jego matka, ciocia Pola, już rozpaczaliśmy mniej, a gdy umarł wujek, nie zrobiło to na nas takiego wrażenia". Jarosław Iwaszkiewicz powie jeszcze inaczej: "ma się uczucie pewnego zdrewnienia (...) Nawet te smutki, wiadomości o śmierci tylu najbliższych przyjmuje się jakoś tak inaczej niż dawniej, przyjmuje się do wiadomości, ale nie do świadomości".

Zagubiliśmy człowieka

Także po wojnie śmierć była wciąż obecna w przestrzeni publicznej. "Myśmy przywykli. Opatrzyły nam się szkielety domów, zobojętnieliśmy na kości ludzkie walające się jeszcze po podwórkach" - pisał w styczniu 1946 r. dziennikarz "Tygodnika Warszawskiego". Uri Huppert wspominał ulice pełne zwłok żołnierzy rosyjskich i niemieckich: "Mocny styczniowy mróz usztywnił trupy, które pozostały w pozycji, w jakiej zaskoczyła je śmierć. Trupy niemieckie nadal trzymały kurczowo kierownicę rozbitego auta, zwracały otwarte oczy na intruzów. Tymi intruzami byliśmy my, dzieci (...) Brak poczucia wartości ludzkiego życia - skutek strasznych wojennych przeżyć - doprowadzał nas, dzieci do czynów barbarzyńskich. Wkładaliśmy trupom papierosy do ust, zdejmowaliśmy z nich »drogocenne« pasy i czapki wojskowe".

Śmierć "wchodziła" w przestrzeń publiczną również z powodu działań komunistycznych władz. Tragedią powojennej rzeczywistości były publiczne egzekucje żołnierzy niepodległościowego podziemia: w Rzeszowie musiały przypatrywać się jej dzieci ze szkoły, w Hrubieszowie ciała akowców rozstrzelanych przez UB przez dobę leżały na ulicy.

Masowość zbrodni dokonanej w czasie wojny powodowała, że "zagubiliśmy człowieka" - pisał w lipcu 1945 r. Janusz Kleiner. Maria Orwid, psychiatra, która pod koniec lat 50. prowadziła pionierskie badania nad psychicznymi skutkami uwięzienia w obozie koncentracyjnym, wspomina: "byłych więźniów (...) bawiły po wojnie pogrzeby. Jednostkowa śmierć nie miała dla nich żadnego znaczenia. Oni mi ciągle powtarzali - u nas nie tak się umierało i nie tak się grzebało ludzi".

Pogarda dla życia, łatwość zabijania, oswojenie z cierpieniem, przyzwyczajenie do brutalności - wszystko to w warunkach powojennych dało znać o sobie. To jest świat "kopaczy".

Hieny? Bez przesady!

"Muzealny" historyk zapyta też, czy w działaniach "kopaczy" jakieś znaczenie mógł odgrywać stosunek do Żydów. Odpowie twierdząco, ale nie wpisze działań profanujących teren obozów w ciąg dalszy Zagłady, tylko pokaże, jak Zagłada i wojenna izolacja Polaków i Żydów wpływała na myślenie. Józefa Hennelowa napisze o "poczuciu obcości, którego nie miało się w stosunku do swoich", a Zofia Dulman, Żydówka "na aryjskich papierach", przypomni wypowiedź syna gospodarza, u którego się zatrzymała. Chłopak opowiadał o Żydach konwojowanych do obozu: "widok wynędzniałych, potykających się z głodu nędzarzy bardzo go bawił (...) śmiał się (...) zapytałam, czy nie żal mu ich było, przecież to też ludzie". W odpowiedzi usłyszała: "jak to, Żydzi to też ludzie?".

Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, jaki był stosunek Polaków do Żydów w momencie kończenia się wojny - był on wypadkową wielu zjawisk. Na "tradycyjne" postrzeganie, w którym nie brakowało obojętności i wrogości, nakładały się własne tragedie, strach, wszechobecność zbrodni, demoralizacja, obserwowana przez lata bezkarność w zabijaniu Żydów, świadkowanie niewyobrażalnemu okrucieństwu. Nie umiano sobie z tym poradzić, po egzekucji Żydów w jednym ze wspomnień zapisano: "ludzie wyciągają teraz różne błędy Żydów po to, aby osłabić w sobie żal i litość nad nimi".

"Muzealny" historyk będzie pytał, czy profanacja obozów zagłady była zjawiskiem odosobnionym? Źródła historyczne, czyli nasze podstawowe narzędzie pracy, udziela odpowiedzi negatywnej. Obrazek z Warszawy, z wiosny 1945 r.: "z narażeniem życia przekopują piwnice - pisze dziennikarka "Tygodnika Powszechnego" - wygrzebują i obszukują zmarłych, bo mogli być pochowani z »kosztownościami«. Hieny? Bez przesady! To także ludzie z tego samego krajobrazu ruin". Opisywane zjawiska, będące wynikiem wojny, były dostrzegalne w różnych miejscach, zawężanie ich tylko do obozów zagłady powoduje, że postrzegamy to doświadczenie jedynie w wymiarze Polacy-Żydzi, traktując świat poza nim jako ostoję normalności.

Non possumus

To nie koniec pytań, które stawia "muzealnik". Czy tylko miejscowi przekopywali teren obozów? Źródła wspominają żołnierzy Armii Czerwonej oraz polskich milicjantów, czyli w potocznym rozumieniu przedstawicieli władzy. Jeszcze innymi elementami będą informacje o podejmowanych przez władze działaniach przeciwko profanacji. Jest także kwestia powojennej nędzy i - pochodzących z całkowicie innego obszaru - stereotypów o żydowskim bogactwie.

Warto zapytać, czy na zjawisko profanacji cmentarzy i obecności zwłok w przestrzeni publicznej reagowały, poza władzą, inne opiniotwórcze środowiska. Tak: wystarczy zacytować wstrząsający list z lata 1946 r. biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego do duchowieństwa, którego tematem były cmentarze, mogiły, miejsca straceń. Pisał w nim m.in. o niepogrzebanych "jeszcze kościach luźno rozrzuconych przy drogach", o powojennym nieładzie, o objawach zdziczenia i niszczycielstwa, które nie zatrzymuje się nawet przed bramami cmentarnymi. Wspominał nie tylko katolickie cmentarze, ale także "obozy śmierci, miejsca straceń i miejsca spoczynku zmarłych innych wyznań (prawosławnych, protestanckich, izraelickich)", pisał o niszczeniu tych miejsc z powodu grabieży: "W ten sposób znikła wielka część obozu - pomnika śmierci na Majdanku, a sposób, w jaki to zrobiono, budzi zastrzeżenia i odrazę (...) Jesteśmy świadkami tego barbarzyństwa".

Osobny akapit listu poświęcony został żydowskim miejscom spoczynku: "zwalczając przesąd hitlerowski, który zaszczepiając nienawiść rasową starał się u nas zniszczyć cmentarze gmin wyznaniowych izraelickich (...) Ludzką i chrześcijańską jest rzeczą uszanować każde miejsce, w którym spoczywa człowiek, bez względu na jego przynależność wyznaniową i narodową".

Trzeba być ślepym

W podobny sposób jak sprawę "kopaczy" można potraktować pozostałe, uproszczone w "Złotych żniwach" obrazy z przeszłości. Np. tytuł rozdziału "Eksploatacja obozów zagłady przez okoliczną ludność podczas wojny" jest tezą, za którą, zdaniem autorów, przemawiają wzbogacenie miejscowej ludności przez handel i prostytucja z funkcjonariuszami obozowymi.

Co mówią na ten temat inne źródła? W relacji Franciszka Ząbeckiego, kolejarza z Treblinki, znajdujemy oczywiście informacje o zachowaniach opisywanych w "Złotych żniwach", ale obok wspomniane są inne: współczucie dla ofiar, niemożność pomocy, strach o własne życie, poczucie zagrożenia, wycofanie się z pomocy z powodu narażania własnej rodziny czy zaangażowania w konspirację. Ząbecki pisze też o reakcji podziemia na Polaków kolaborujących z pilnującymi obozu Ukraińcami: "dwie Polki wynajęły pokój i »przyjmowały« Ukraińców. Konspiracja kazała jednej z nich ogolić głowę, a druga została zlikwidowana".

We wspomnieniach Samuela Willenberga, żydowskiego uciekiniera z Treblinki, zapisanych jest co najmniej kilka postaw miejscowej ludności wobec ratujących się przed Zagładą. Autor pisał o swoim aryjskim wyglądzie, ale stwierdzał również, że "trzeba być ślepym, aby się nie domyślić, że jesteśmy zbiegami". Mówił o pomocy wieśniaków w opatrzeniu jego rany czy w przeprowadzeniu na wyspę, gdzie można się było ukryć, albo o spotkaniu z kolejnym mieszkańcem wioski, który "orientował się prawdopodobnie, kim jestem (...) Powiedział mi od razu, że w całej okolicy Niemcy przeprowadzają wielką obławę".

Wspomnienia z kolejnych wiosek: powołanie się na zasłyszane nazwisko otwiera drzwi ("przyjęto mnie życzliwie, ale czułem, że chcą się mnie jak najszybciej pozbyć"), spotkanie wieśniaków, którzy reagują "przerażeniem i odmową " na prośbę o nocleg. Następnego dnia w czasie rozmowy z grupą mężczyzn dochodzi do spięcia, ale uciekinierowi zostaje wskazana droga, następnie zapisana zostaje pomoc młodej kobiety i nocleg u niej. Kolejny dzień: ucieczka przed mężczyzną, którego zachowanie budziło obawę, i otrzymanie pomocy od lekarza, a także spotkanie z jąkającym się księdzem: "zrozumiałem, że moje zjawienie wywołało tę przypadłość" - pisze Willenberg. Na prośbę o pieniądze na bilet usłyszał, że "jedyną rzeczą, jaką może dla mnie zrobić, to dać mi błogosławieństwo". Pomocy udzieliła za to sprzedawczyni w sklepie: ostrzegła przed Niemcami, dała jedzenie, papierosy i pieniądze na bilet.

***

Zróżnicowany opis zachowań Polaków wobec Żydów nie wyklucza istnienia zjawisk wyeksponowanych w "Złotych żniwach" - także we wspomnieniach Willenberga mowa o losie jego kolegów, "skutych drutem kolczastym, wiezionych furmanką przez polskich policjantów" (wiezionych - rzecz jasna - na śmierć). Nie przekonuje mnie argument, że "nie można pisać o wszystkim", zwłaszcza jeśli decydujemy się na stanowcze tezy. W takim właśnie momencie trzeba pokazać, gdzie były umiejscowione zjawiska, które są tematem naszych badań.

Moim zdaniem to jest właściwy sposób dyskusji na temat książki Ireny i Jana Tomasza Grossów, a nie histeryczne zapychanie skrzynek mailowych wydawnictwa, które ją wydało.

Bożena Szaynok jest historykiem dziejów najnowszych, pracownikiem Uniwersytetu Wrocławskiego. Autorka książek, m.in. "Pogrom Żydów w Kielcach. 4 VII 1946 r.", "Z historią i Moskwą w tle. Polska a Izrael 1944-1968".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2011