Globalny chaos i wołanie o lidera

Wojny i rewolucje, terroryzm i epidemie: świat robi się coraz bardziej nieprzyjazny. Potrzeba dziś polityków, którzy będą się choćby zbliżali do ideału przywódcy na ciężki czas.

06.10.2014

Czyta się kilka minut

Grupa chińskich dysydentów – wymieńmy ich nazwiska, choć w Polsce nic nie mówią: Yang Jianli, Teng Biao, Hu Jia (każdy spędził wiele lat w chińskim więzieniu) – wystosowała w minionym tygodniu apel do USA. Proszą Waszyngton o wywarcie presji na władze w Pekinie, żeby w buntującym się Hongkongu (patrz tekst w dziale „Świat”) nie doszło do powtórki masakry na Placu Niebiańskiego Spokoju sprzed 25 lat. A także o mocniejsze zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w sprawy tego świata. „To, co dzieje się w Hongkongu i na Ukrainie, dowodzi, że konieczne jest odrodzenie globalnego przywództwa USA” – apelują chińscy ekswięźniowie. Do momentu publikacji ich listu administracja Baracka Obamy ograniczyła się do deklaracji, że popiera „aspiracje mieszkańców Hongkongu”.

Apel jak najbardziej słuszny – tylko czy Obama, laureat pokojowego Nobla z 2009 r., jest zdolny do tego, czego oczekują nie tylko Chińczycy, lecz również Ukraińcy, jezydzi uciekający w góry Sindżar, Kurdowie broniący się jeszcze w mieście Kobane, oblężonym przez wojska Państwa Islamskiego, a także umiarkowana syryjska opozycja w Aleppo (na nowo otoczonym przez armię Baszara Al-Asada, który skrzętnie wykorzystuje swoje pięć minut spokoju). No i jeszcze mieszkańcy krajów Afryki Zachodniej, tych z epidemią eboli, które od miesięcy proszą Stany i Europę o wsparcie. W tym ostatnim przypadku – nie o pomoc militarną, lecz o lekarzy i sprzęt medyczny.

Być może przyszli historycy napiszą, że Obama miał pecha: wygrał wybory w 2008 r., a w kolejnych latach globalny chaos, i tak już spory, narastał. Wymieńmy główne punkty: kryzys finansowy (od 2008 r.) i kryzys strefy euro (od 2010 r.); terroryzm globalny i terytorialny (np. w krajach afrykańskiego 10. równoleżnika, od Mali i Nigerii po Somalię); „Arabska Wiosna” i późniejsze rozczarowania (Egipt i Libia, od 2011 r.); Afganistan i Irak; Pakistan na krawędzi rozpadu; kolejne etapy eskalacji konfliktu Izrael–Palestyna; program atomowy Iranu; wojna w Syrii (od 2011 r.) i objawienie się Państwa Islamskiego, także jako skutek braku wsparcia Zachodu dla umiarkowanych syryjskich powstańców; narastające konflikty w Azji (np. Chiny–Wietnam); coraz większe masy uchodźców, zdążających z Afryki i Azji do zachodniej „ziemi obiecanej”; wspomniana epidemia eboli w Afryce (pomoc rusza dopiero teraz, gdy zagrożony jest Zachód). I wreszcie z ostatnich miesięcy: renesans rosyjskiego imperializmu, wojna Putina z Ukrainą i konflikt Unii z Rosją (nie tylko o przyszłość Ukrainy i Mołdawii, lecz także o zasady, na których ma się opierać Europa), a teraz Hongkong i pytanie, czy „parasolkowa rewolucja” nie skończy się nowym „placem Tiananmen”...

Zapewne: ktokolwiek zasiadałby w Białym Domu, musiałby uznać ograniczenia – swoje i jedynego globalnego mocarstwa. Nie jest winą Obamy, że historia świata przyspiesza. Ale prezydent USA nie sprostał odpowiedzialności: nie próbował angażować się na tyle, na ile pozwalały mu posiadane środki, a swoją defensywność, słabość i niezdecydowanie usiłował prezentować jako cnotę.

Wolno więc pomarzyć. Kogo potrzebowalibyśmy dziś – na przywódczych stanowiskach w krajach Zachodu, w NATO i UE? Zacytujmy klasyka. Pisał on, że przewodzenie innym wymaga osób „cechujących się dobrym osądem, jasnym pojmowaniem sytuacji i zdolnością przewidywania. Muszą być samodzielni i stanowczy w podejmowaniu decyzji, zdeterminowani i energiczni w ich wykonywaniu, niewrażliwi na zmienne koleje (...) i powinni posiadać silną świadomość wielkiej odpowiedzialności, jaka na nich ciąży”. Przywódca winien okazywać zimną krew, determinację i odwagę, pociągać innych. Musi też zdobyć zaufanie – bo zaufanie do przywódcy jest kluczowe w razie niebezpieczeństwa, a także gdy konieczne jest ponoszenie ofiar. „Gotowość do przyjęcia odpowiedzialności jest najważniejszą z wszystkich cech przywódczych”.

Tak pisał Martin van Creveld, historyk i były oficer armii izraelskiej. Jego klasyczna już analiza „Wehrmacht kontra US Army. Porównanie siły bojowej”, z 1981 r., dotyczyła czasu wojny, lecz refleksje o przywództwie pozostają aktualne także w odniesieniu do kryzysu politycznego. Czy mamy dziś w Polsce i na Zachodzie polityków, którzy choć zbliżają się do tego ideału – niech każdy osądzi sam.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2014