Geolodzy w służbie Kremla. Macron i Ławrow walczą o wpływy w Afryce

Czasem historia rzeczywiście lubi się powtarzać: w Afryce zaczyna się właśnie druga zimna wojna między Zachodem a Rosją.

01.08.2022

Czyta się kilka minut

Jednym z krajów, które podczas swojej podróży po Afryce odwiedził szef rosyjskiego MSZ, była Uganda. Na zdjęciu: Siergiej Ławrow i prezydent Yoweri Museveni. Entebbe, 26 lipca 2022 r. / AFP / EAST NEWS
Jednym z krajów, które podczas swojej podróży po Afryce odwiedził szef rosyjskiego MSZ, była Uganda. Na zdjęciu: Siergiej Ławrow i prezydent Yoweri Museveni. Entebbe, 26 lipca 2022 r. / AFP / EAST NEWS

Kto z nich dwóch wygra: Siergiej Ławrow czy Emmanuel Macron? Szef rosyjskiej dyplomacji i francuski prezydent, niczym politycy walczący o głosy podczas kampanii wyborczej, ruszyli w ostatnich dniach do Afryki.

Choć odwiedzili różne państwa, ich marszruty i czas podróży nie były przypadkowe. Pięć miesięcy po ponownej inwazji Rosji na Ukrainę chcieli nakłonić afrykańskich przywódców do opowiedzenia się po jednej ze stron tej wojny. A przede wszystkim: zabezpieczyć się na przyszłość. Na wypadek, gdyby rywalizacja Zachód–Rosja, tak jak kilka dekad temu, przeniosła się do Afryki na całego.

W zastępstwie

Gdyby trzymać się wyborczego porównania, należałoby powiedzieć, że w tamtej pierwszej turze najwięcej głosów zdobył tu Kreml. Było mu łatwiej – sprzyjała historia.

Kiedy w 1960 r. Ghana jako pierwsze postkolonialne państwo Afryki ogłosiła niepodległość, a jej śladem podążyli inni, kontynent od razu znalazł się w centrum uwagi Związku Sowieckiego. Młode i niedoświadczone rządy, niestabilne państwa wstrząsane rebeliami i nieufnie nastawione do niedawnych zachodnioeuropejskich metropolii, znajdywały w Moskwie sojusznika i protektora. Ta zaś, po pierwsze, zyskała przestrzeń do eksportu komunizmu, którego idee zdawały się współgrać z ruchami narodowowyzwoleńczymi. Od kongijskiego bohatera narodowego Patrice’a Lumumby po herosa walki z apartheidem Nelsona Mandelę – wielu z ikonicznych liderów Afryki sympatyzowało ze Związkiem Sowieckim.

Po drugie, pole do „zastępczej” rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi. Na tę rywalizację ukuto nawet wyrażenie proxy wars, tłumaczone na język polski jako „wojny zastępcze”. Choć, gwoli ścisłości, należałoby je skorygować: to raczej „wojny toczone przez zastępców”.

Teraz, 33 lata po upadku muru berlińskiego, w Afryce na nowo zaczyna się taki konflikt między Zachodem a Rosją, dalekie echo wojny w Ukrainie. Zyskają na niej głównie autorytarne reżimy. Stawka jest wysoka: umocnienie się Rosji na tym kontynencie, a zwłaszcza w jego północnej części, może zagrozić bezpośrednio Europie.

Rok Afryki

Z pozoru chodzi głównie o międzynarodowy prestiż. Oprócz Białorusi, Syrii czy Korei Północnej tylko Afryka może zaoferować Rosji jakiekolwiek poparcie – lub chociaż brak krytyki – w sprawie Ukrainy. W marcu podczas głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ większość państw kontynentu potępiła ponowną rosyjską inwazję na Ukrainę (uczynili tak wszyscy regionalni członkowie Rady Bezpieczeństwa: Kenia, Ghana i Gabon). Jednak prawie połowa z wszystkich głosów wstrzymujących się (17 z 35) pochodziła właśnie z Afryki.

Z pragmatycznego punktu widzenia jest to częściowo zrozumiałe. Dla wielu państw opowiedzenie się po stronie Rosji lub Zachodu oznacza, podobnie jak w czasach zimnej wojny, utratę ważnych sojuszników. Balansowanie między dwiema stronami ma tu długą tradycję, tym bardziej że Afryka nie ma zbyt wielu argumentów. Ma natomiast własny interes: zagrożone przez blokadę czarnomorskich portów dostawy ukraińskiego zboża. Paradoksalnie, sprzyja on Rosji, która od początku inwazji usiłuje obciążyć Kijów i zachodnie sankcje winą za to, że do Afryki dociera mniej żywności.

„To Ukraińcy sami zaminowali swoje porty” – powtarzał w minionym tygodniu Ławrow w Kairze, Addis Abebie, Kampali i Brazzaville, starając się zrealizować swoje doraźne zadanie: uspokoić obawy, że atak Rosji na Ukrainę grozi globalnym kryzysem żywnościowym.

Ale jego podróż to kolejny element planu Kremla, trwającego co najmniej od 2019 r., gdy w Soczi zorganizowano szczyt Rosja–Afryka: zbliżenia Afryki i umocnienia pozycji Rosji. Drugi taki szczyt ma się odbyć za kilka miesięcy. Rosyjscy przywódcy nazywają wręcz 2022 „Rokiem Afryki”.

Tajemnica sukcesu

Kreml już wiele w Afryce zdziałał: w ostatnich latach wzmocnił antyzachodnią narrację, wspierał przyjaznych sobie przywódców, ułatwił swoim firmom dostęp do surowców i dostaw. To ostatnie jest dla Rosji, borykającej się ze skutkami zachodnich sankcji, szczególnie ważne.

Przykłady z ostatniego czasu to np. porozumienie z Zimbabwe o „pogłębieniu współpracy”, do którego Rosjanie dołączyli ofertę przygotowania dokładnej mapy geologicznej kraju. Albo podpisany w kwietniu układ o współpracy wojskowej z Kamerunem – teraz Moskwa ma dwustronne umowy militarne z ponad dwudziestoma krajami Afryki. Jest tu też największym eksporterem cenionej (bo taniej i w warunkach afrykańskich stosunkowo niezawodnej) broni.

Wartość wymiany handlowej Rosji z wszystkimi państwami Afryki wynosi ok. 20 mld dolarów rocznie. To niedużo – handel afrykańsko-chiński jest wart dziesięć razy więcej. Inaczej niż kilkadziesiąt lat temu, Kreml już nie eksportuje komunizmu. Na czym więc polega sukces Moskwy w Afryce? W państwach, w których w ostatnich latach zyskiwała wpływy – Libii, Republice Środkowoafrykańskiej, Sudanie, Madagaskarze, Mozambiku czy Mali – Rosja używała zarówno siły wojskowej, jak i broni psychologicznej: dezinformacji.

Najemnicy z Grupy Wagnera – doskonale wyszkolonej, powiązanej z wywiadem wojskowym GRU formacji, która w praktyce jest rosyjskim korpusem ekspedycyjnym – walczyli (choć ze zmiennym szczęściem) m.in. w Libii, Sudanie i Mozambiku. W każdym z tych państw powtarzali strategię znaną z Syrii: wspierali przywódcę zagrożonego rebelią. Kraje te łączy jeszcze coś: są bogate w surowce naturalne. Podręcznikową kampanię dezinformacyjną Rosjanie przeprowadzili w pełnej pól naftowych Libii, gdzie w 2019 r. w mediach społecznościowych zaczęła się pojawiać masowa krytyka Zachodu, ONZ i wspieranego przez tę organizację rządu libijskiego.

Bez niewygodnych pytań

Siergiej Ławrow odwiedził m.in. Ugandę – państwo od 1986 r. rządzone twardą ręką przez prezydenta Yoweriego Museveniego, w ostatnich latach coraz bardziej krytykowane przez Zachód za naruszenia praw człowieka, w tym prześladowania mniejszości seksualnych. Powiązanie zachodniej pomocy dla Afryki z przestrzeganiem praw człowieka jest dla takich reżimów kłopotliwe – i znów faworyzuje Rosję. W odróżnieniu od Zachodu, Rosja (oraz także aktywne, choć z innych powodów, Chiny) nie zadaje niewygodnych pytań.

Właśnie Uganda ma wkrótce przejąć przewodnictwo w Ruchu Państw Niezaangażowanych, nieformalnej koalicji państw niewiążących się z żadnym większym sojuszem międzynarodowym. Pomysłodawcą ruchu był Mahatma Gandhi, ale jego idee – choć formalnie szczytne – były kiedyś wykorzystywane przez Związek Sowiecki. Dziś do ruchu należą wszystkie kraje Afryki oprócz Sudanu Południowego.

Jednym z najważniejszych państw po cichu sprzyjających Rosji staje się Republika Południowej Afryki. Nie było zaskoczeniem, że w marcu kraj ten wstrzymał się od głosu w ONZ – tu wciąż pamięta się o wsparciu, jakie Moskwa udzielała ruchom antyapartheidowym. Naledi Pandor, minister spraw zagranicznych RPA, zrazu ostro potępiła wprawdzie rosyjską inwazję, ale szybko została ustawiona w szeregu przez członków rządzącego Afrykańskiego Kongresu Narodowego.

Oficjalnie neutralne, a w praktyce przyjazne Rosji stanowisko RPA jest tym bardziej widoczne, że rząd w Pretorii należał do najgłośniej potępiających izraelską okupację terytoriów palestyńskich czy interwencję NATO w Libii. RPA należy też do sojuszu BRICS, skupiającego jeszcze Brazylię, Rosję, Indie i Chiny. Wybierając neutralność w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, Pretoria stara się zaprezentować jako kraj potępiający przemoc w stosunkach międzynarodowych i popierający prawo do samostanowienia (choć w przypadku Donbasu pojmowane przewrotnie).

Zamiast Francji

Być może najtrudniejsza dla Zachodu sytuacja dotyczy Sahelu: półpustynnego pasa rozciągającego się na południe od Sahary. Europa „straciła” tu właśnie kluczowy kraj – Mali.

W maju, po tym, gdy okazało się, że szkolone przez Europejczyków jednostki walczą tu ramię w ramię z Rosjanami z Grupy Wagnera, Unia zawiesiła współpracę z malijską armią i gwardią narodową („w celu zapobieżenia ryzyku wizerunkowemu”, jak napisano w poufnym memo, do którego dotarł portal „EU Observer”). Na północy i wschodzie kraju, gdzie bezpieczeństwo zapewniały dotąd dowodzone przez Francję europejskie operacje Barkhane i Task Force Takuba, w próżnię po ich zakończeniu mogą rychło wejść Rosjanie. MINUSMA, misja stabilizacyjna ONZ, nie wychodzi poza przedmieścia stołecznego Bamako. Wprawdzie możliwości tysięcznego kontyngentu rosyjskiego są ograniczone, ale sama jego obecność wpływa na politykę. Mali wycofało się z G5 Sahel, gospodarczego i wojskowego sojuszu pięciu państw regionu. Jego przyszłość jest teraz pod znakiem zapytania.

Malijczycy polegają głównie na radiu i wiadomościach przekazywanych z ust do ust. Władze wyrzuciły z kraju francuskie media i wzmacniają anty- zachodnie sentymenty (podobnie dzieje się w sąsiedniej Burkina Faso). Nic więc dziwnego, że francuski prezydent ominął w czasie swojej podróży ten region. Emmanuel Macron odwiedza Gwineę Bissau, Benin i Kamerun. To właśnie Francja – największa z dawnych metropolii należąca do Unii Europejskiej – jest najbardziej zaniepokojona rosyjską aktywnością.

Powodem tego niepokoju nie jest bynajmniej jedynie troska o przyszłość Afryki. Europejczyków niepokoi zdolność Rosji do manipulowania szlakami masowych migracji. Z Mali wybiegają na północ aż trzy takie szlaki, dotąd kontrolowane przez lokalnych szmuglerów, świetnie znających teren i płacących haracz zbrojnym oddziałom.

Rosja – niemal na pewno współpracująca z Białorusią podczas kryzysu na granicy z Polską – angażując się podobnie w Mali, mogłaby kontrolować migrantów trafiających na Wyspy Kanaryjskie, do Maroka i Hiszpanii oraz Libii i środkowej części Morza Śródziemnego. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Geolodzy w służbie Kremla