Afryka: coraz więcej słabej Rosji

Wojsko przejęło władzę w Nigrze. Putin wspiera pucze, bo śniąc o odbudowie dawnych wpływów w Afryce, niewiele więcej ma jej do zaoferowania.

06.08.2023

Czyta się kilka minut

afryka: corazwięcej słabej Rosji
Radość z zamachu stanu na ulicy w Niamej, stolicy Nigru, 27 lipca 2023 r. / SAM MEDNICK / AP / EAST NEWS

Prezydent Mohammed Bazoum zniknął w środę, 26 lipca, o świcie. Stołeczny Niamej budził się do życia, gdy żołnierze z jego gwardii zamknęli bramy pałacu prezydenckiego. Nikogo nie wpuszczali do środka ani nie wypuszczali na zewnątrz.

Wyjątek zrobili dla swojego dowódcy – generała Abdourahmane’a Omara Tchianiego – który mógł wejść.

Dług i jego spłata 

Bazoum i Tchiani znali się od lat. Obaj służyli poprzedniemu prezydentowi Mahamadou Issoufouwi – pierwszy jako minister dyplomacji i policji, drugi jako szef gwardii przybocznej. W 2021 r. Issoufou złożył władzę, na swojego następcę namaścił Bazouma. Wcześniej jedynym sposobem wymiany rządzących ekip w Nigrze, dawnej francuskiej kolonii, były wojskowe przewroty.

Ustępujący władca przykazał Bazou-mowi, by zatrzymał Tchianiego jako dowódcę swojej gwardii prezydenckiej. Jako pierwszy Arab na stanowisku prezydenta ­Nigru nie mógł liczyć na poparcie Hausańczyków i ich przyrodnich braci, Fulanich, stanowiących ponad połowę 25-milionowej ludności kraju. Wywodzący się z Fulanich Tchiani miał przekonać rodaków do prezydenta Araba.

Bazoum posłuchał – i dobrze zrobił. Pierwszą próbę puczu niezadowoleni z jego awansu wojskowi podjęli jeszcze przed zaprzysiężeniem go na prezydenta. Drugą – w 2022 r., gdy wybrał się w podróż do Turcji. Tchiani udaremnił oba pucze. Uważał więc prezydenta za swojego dłużnika i spodziewał się, że podzieli się z nim władzą. Widząc to, prezydent postanowił go zwolnić.

Kiedy w pałacowych korytarzach zaczęto szeptać, że Tchiani rychło straci stanowisko, generał postanowił się z prezydentem rozmówić. Prezydent odmówił ustępstw, więc generał kazał go uwięzić w pałacu i ogłosił, że odtąd to on, Tchiani, będzie rządzić Nigrem.

Czas zamachowców 

Pucz w Nigrze jest już dziewiątym zbrojnym przewrotem, do jakich w ciągu ostatnich czterech lat doszło w Sahelu, rozległej i ubogiej krainie, rozciągającej się na południe od Sahary, od wybrzeży Morza Czerwonego na wschodzie po Atlantyk na zachodzie. Wcześniej przewroty miały miejsce w Sudanie, Czadzie, Mali, Burkina Faso i Gwinei. W Sudanie, Mali i Burkina Faso zamachów dokonano dwukrotnie. Po puczu w Nigrze demokratycznie wybrane władze mają już tylko Senegal, gdzie wojsko nigdy nie sięgało po władzę, oraz Mauretania, jeszcze do niedawna rządzona wyłącznie przez tyranów w mundurach.

Wszędzie powodem przewrotów były bieda, wojny i fatalni rządzący. W Mali i Burkina Faso, a teraz także w Nigrze, władzom zarzucano też, że nie radziły sobie z powstaniem dżihadystów. W porównaniu z Mali i Burkina Faso, gdzie tylko w minionym roku zginęło ponad 10 tys. osób, Niger radził sobie jednak z rebelią całkiem nieźle. Zwłaszcza że walczył na dwa fronty z dwiema różnymi, choć sprzymierzonymi armiami dżihadystów – z jedną na zachodzie, na pograniczu z Mali i Burkina Faso, a z drugą na wschodzie, na brzegach jeziora Czad.

Gdy po „arabskiej wiośnie” w Sahelu, zalanym bronią z libijskich arsenałów Muammara Kadafiego, wybuchło powstanie dżihadystów, ciężar walki z nimi wzięła na siebie Francja, dawna metropolia kolonialna prawie całego Sahelu. Nie udało się jednak ich pokonać – 5 tys. jej żołnierzy polowało na dżihadystów na obszarze pięciokrotnie większym od Afganistanu. W rezultacie to ją mieszkańcy Sahelu obarczyli winą za wojnę. A także za swoich fatalnych przywódców, których Francja wspierała. W Mali i Burkina Faso nowi władcy w mundurach kazali się Francuzom wynosić, a na ich miejsce zaprosili rosyjskich najemników Wagnera.

Ostatni przyjaciel Zachodu 

Po awanturach z Mali i Burkina Faso, Niger był ostatnim sojusznikiem Zachodu w wojnie z dżihadystami na Sahelu. Z Zachodem trzyma także Czad, ale rządzony od lat przez wojskowych dyktatorów jest sprzymierzeńcem nieco kłopotliwym.

W Nigrze zaś, rządzonym przez prezydentów wybieranych według zachodnich obyczajów, Francuzi utrzymywali bazy wojskowe z samolotami, śmigłowcami i dronami i około półtora tysiąca żołnierzy. To tutaj przenieśli swoje wojska, wyproszone z Mali i Burkina Faso. Bazę i prawie tysiąc żołnierzy mają też w Nigrze Amerykanie, których drony startują z Agadezu do patroli i powietrznych rajdów na całym Sahelu. Amerykanie szkolą też armię Nigru, regularnie przeprowadzają tu wspólne ćwiczenia wojskowe. Unia Europejska płaci, by wojsko Nigru zatrzymywało tutaj afrykańskich imigrantów podróżujących do Europy.

Puczyści z Niamej zapewniają, że dotrzymają zaciągniętych przez Niger umów. Mogą jednak zmienić zdanie, gdy Zachód wstrzyma dotychczasową pomoc i zacznie żądać, by generałowie zwrócili władzę cywilom. Od takich właśnie żądań zaczęły się konflikty Zachodu z juntami w Mali i Burkina Faso.

Na wiecach poparcia dla zamachowców w Niamej widać rosyjskie flagi. Rozbrzmiewają okrzyki „Francuzi wynocha!” i „Niech żyje Rosja!”. A Jewgienij Prigożyn, szef najemniczej Grupy Wagnera, winszując zamachowcom z Nigru „wyzwolenia się spod neokolonialnego ucisku”, obiecał, że jak tylko wygnają precz Francuzów i Amerykanów, w każdej chwili gotów jest im podesłać swoich żołnierzy do pomocy.

Czarny scenariusz 

Gdyby Kremlowi udało się skłócić Niger z Zachodem, Rosja stałaby się gospodynią Sahelu. Pozostałoby jej tylko doprowadzić do zmiany władzy w Czadzie – jego wojskowego dyktatora Mahamata Deby’ego, życzliwego Zachodowi, zastąpić własnym faworytem.

Najemnicy z Grupy Wagnera szkolą już czadyjskich rebeliantów za południową miedzą, w Republice Środko-woafrykańskiej, dawno przekształconej w rosyjski protektorat, a także za miedzą północną – w libijskiej Cyrenajce, gdzie pomagają miejscowemu watażce Chalifie Haftarowi. Są też w pogrążonym w wojnie domowej Sudanie, gdzie o władzę walczy darfurski watażka Mohammed Hamdan Dagalo „Hemedti”, który od lat pozostaje w przymierzu z wagnerowcami i sprzedaje im złoto z darfurskich kopalni (ci w zamian dostarczają mu broń z Cyrenajki i Republiki Środkowoafrykańskiej).

Pucz w Nigrze zbiegł się w czasie z konferencją Rosja–Afryka. Rosyjscy dyplomaci zapowiadali, że w lipcu do Petersburga przyjadą przedstawiciele aż 49 państw kontynentu. Szczyt miał dowieść światu, a przede wszystkim rodakom Putina, że mimo sankcji i ostracyzmu, jakimi Zachód obłożył Rosję za najazd na Ukrainę, wcale nie znalazła się w izolacji. Wprost przeciwnie – ma w świecie coraz więcej przyjaciół i stronników, którzy widzą w niej przewodniczkę w globalnej konfrontacji z Waszyngtonem, Paryżem i Brukselą.

Goście nad Newą 

Ale petersburska konferencja rozczarowała zarówno gospodarzy, jak i gości. Przyjechało na nią tylko 17 afrykańskich przywódców, a pozostałe kraje przysłały niższych rangą dygnitarzy. Gospodarze przekonywali, że niskiej frekwencji winny jest Zachód, który zaszantażował Afrykę.

Putin podjął gości po królewsku. Przemawiając cytował Nelsona Mandelę, Patrice’a Lumumbę i Gamala Abdela Nassera. Przywoływał pomoc, jakiej Związek Sowiecki udzielał Afryce wyzwalającej się z kolonialnej podległości. Poparł afrykańskie żądania odszkodowań za niewolnictwo i kolonializm i obiecywał pomoc przy staraniach o miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Mówił o nowym, światowym porządku, w którym nikt nikomu nie będzie niczego narzucał, nie będzie sankcji ani ostracyzmu, a każdy będzie mógł wybierać własną drogę. A prawosławni dostojnicy przypominali gościom, że Rosja, tak jak Afryka, wierzy w tradycję, brzydzi się homoseksualizmem, a Zachód uważa za współczesną Sodomę i Gomorę.

Afrykańscy dyplomaci kiwali głowami, ale odpowiadali, że przyjechali raczej wysłuchać, co Putin ma do powiedzenia o wojnie w Ukrainie i drożyźnie, będącej jej skutkiem. Tuż przed petersburską naradą Rosja zerwała zeszłoroczną ugodę czarnomorską, dzięki której Ukraina mogła sprzedawać zboże w świat. Putin zapewniał, że Rosja zastąpi ukraińskie zboże własnym (kiedy goście wyjechali z Petersburga, przyznał jednak, że wysokie ceny żywności są mu na rękę, bo zapewniają większy zarobek), a sześciu najuboższym krajom w Afryce dostarczy 300 tys. ton zboża za darmo [więcej nt. sporu o zboże w tekście Tadeusza Iwańskiego również w dziale Świat – red.].

„To nie wystarczy – odparł na to w imieniu Afryki prezydent Komorów Azali Assoumani. – To, czego potrzebujemy, to przerwać tę wojnę!”. „Ta wojna musi się skończyć, a wraz z nią zakłócenia w dostawach paliw i zboża – wtórował mu Moussa Faki Mahamat, przewodniczący Komisji Unii Afrykańskiej. – Afryka nie da się już wciągnąć w konflikt między Wschodem i Zachodem”.

Przerwania wojny domagał się też Abdel Fatah as-Sisi, prezydent Egiptu, największego na świecie importera zbóż, których ponad trzy czwarte sprowadza z Rosji i Ukrainy. A także prezydent Republiki Południowej Afryki Cyril Ramaphosa, który w czerwcu, wraz z prezydentami Komorów, Senegalu i Zambii oraz premierem Egiptu, wybrał się do Kijowa i Petersburga godzić Rosję i Ukrainę. Zarówno Rosjanie, jak Ukraińcy zignorowali tamtą misję. Zdaniem dziennikarzy z Johannesburga, afrykańscy przywódcy mają za złe zwłaszcza Putinowi, jak ich potraktował – w Petersburgu nawet nie chciał wysłuchać, co mają do powiedzenia, a kiedy byli w Kijowie, rosyjskie samoloty zbombardowały miasto.

Imperialny sen Putina 

Rozsiadłszy się wygodnie na początku wieku na kremlowskim tronie, Putin nie krył, że marzy mu się przywrócenie Rosji dawnej potęgi. Nie tylko w Europie.

Podczas zimnej wojny Związek Sowiecki był w Afryce potęgą i jak równy z równym rywalizował o wpływy z dawnymi mocarstwami kolonialnymi, Francją i Wielką Brytanią, a także Stanami Zjednoczonymi, przywódcą Zachodu. W latach 80. dominował w połowie kontynentu. Utrzymywał przyjazne mu rządy, a tam, gdzie rządzili nieprzyjaciele, wspierał zbrojne rebelie. Przyjaciołom pomagał budować struktury młodych państw, handlował z nimi, pożyczał, szkolił. Był alternatywą dla Zachodu, któremu Afryka nie zapomniała kolonializmu i niewolnictwa.

Dzisiejszej Rosji daleko do tamtej potęgi. Po rozpadzie Związku Sowieckiego jedynie rosyjscy oligarchowie pomnażali majątki, kupując pola naftowe i kopalnie od Gwinei po Angolę. Upodobali sobie zwłaszcza RPA, która z jej liberalnym prawem i łasymi na łapówki politykami stała się dla nich, bogaczy, azylem bezpiecznym, wygodnym i perspektywicznym jak w Europie Londyn.

Jednak Rosja przegrywa w Afryce z kretesem z USA i Europą, ale też z Chinami. Ustępuje nawet Indiom, Turcji i państwom znad Zatoki Perskiej. Tak naprawdę niewiele ma Afryce do zaoferowania.

Podobnie jak afrykańska, gospodarka Rosji jest oparta na surowcach. Gdzie jej tam do nowoczesności Zachodu, Chin, Japonii czy Indii! Nie inwestuje w Afryce, niczego nie buduje, nie pożycza jej pieniędzy, nie łoży na pomoc. Jej inwestycje i dobroczynność w Afryce nie są nawet setną częścią tego, co inwestuje i ofiarowuje co roku kontynentowi sama Wielka Brytania. Rosja nawet z Afryką nie handluje – jej obroty handlowe z kontynentem są dwudziestokrotnie mniejsze niż Unii Europejskiej czy Chin. Podczas poprzedniego szczytu Rosja–Afryka Putin obiecywał, że Rosja podwoi swój handel. Cztery lata minęły – i nic się nie zmieniło.

Tak naprawdę Rosja ma Afryce do zaproponowania zboże, nawozy i broń (czwarta część wszystkich arsenałów w Afryce pochodzi z Rosji). A od niedawna – także najemnych żołnierzy.

Metoda „na Wagnera” 

Nie mogąc rywalizować z Zachodem, Rosja wkracza w Afryce wszędzie tam – i wyłącznie tam – gdzie Zachód być nie chce lub nie może (bo zachodnie prawo zabrania rządom współpracy z reżimami łamiącymi prawa człowieka). Albo skąd sam jest wypraszany.

Po wygranej zimnej wojnie Zachód wziął na siebie rolę nauczyciela demokracji w państwach, gdzie wcześniej panowały satrapie. Nie wszędzie się to udało. W wielu krajach – zwłaszcza najbardziej ubogich i doświadczanych wojnami – demokratyczny eksperyment zakończył się klęską. Demokracja nie przyniosła ani pokoju, ani porządku, ani dostatku, a wybierani na przywódców niegdysiejsi bohaterowie walki o sprawiedliwość nierzadko sami przepoczwarzali się w tyranów.

Pod ich rządami wyrosło nowe pokolenie (statystyczny Afrykanin jest trzydziestolatkiem), które rozczarowane demokracją i nie pamiętając starych tyranii, zamarzyło o nowych, oświeconych sprawiedliwych jedynowładcach, poskramiających biedę i beznadzieję.

Wojskowe przewroty, plaga Afryki z czasów zimnej wojny, które na przełomie wieków wyszły z mody, znów zdarzają się częściej. Zachód karze samozwańców ostracyzmem. Wtedy wkracza Rosja, oferując im pomocną dłoń, a do Afryki posyła swoją awangardę, najemników Grupy Wagnera.

Tę najemniczą korporację Rosja stworzyła po pierwszym najeździe na Ukrainę, kiedy Zachód obłożył ją sankcjami. Szykując się do ponownej inwazji Kreml postanowił zebrać środki na wojnę, która miała odmienić cały porządek międzynarodowy. Wzorując się na południowoafrykańskiej firmie najemniczej Executive Outcomes, założonej przez byłych oficerów apartheidowskiego wojska, policji i bezpieki (jej szef, Eeben Barlow, przyjeżdżał do Petersburga na instruktaże), wagnerowcy oferowali puczystom i dyktatorom, że będą ich strzec jako straż przyboczna, przeszkolą ich wojska, pomogą zwalczać podnoszone przeciwko nim bunty. Poza zapłatą za usługi – tylko rząd ubogiego Mali płaci im 10 mln dolarów miesięcznie – żądają wolnej ręki i koncesji na kopalnie złota i diamentów, pola naftowe czy wyrąb lasów na drewno (w Nigrze pokusą mogłyby być tutejsze kopalnie uranu). W ten sposób po pierwszym roku od ponownej inwazji na Ukrainę, mimo zachodnich sankcji, rosyjskie rezerwy złota jeszcze się powiększyły.

Za wojnę dziękujemy 

W Afryce wagnerowcy rzadko biorą udział w walkach. Ilekroć się za to zabierali, dostawali tęgie lanie. W Mozambiku rozgromili ich dżihadyści znad równika, w Libii rządowe wojsko.

W Mali, gdzie przed rokiem tysiąc rosyjskich najemników zastąpiło 5 tysięcy francuskich spadochroniarzy i żołnierzy Legii Cudzoziemskiej, sprawy na wojnie z dżihadystami mają się jeszcze gorzej. Partyzanci dominują w jednej trzeciej kraju, a wagnerowcy, pacyfikując z rządowym wojskiem wioski podejrzewane o sprzyjanie rebeliantom, dopuszczają się zbrodni na cywilach. W Burkina Faso dżihadyści opanowali ponad połowę kraju i zbliżają się do stołecznego Wagadugu. Gdyby teraz junta z Nigru pokazała drzwi zachodnim wojskom, dżihadyści mogliby ogłosić Sahel kalifatem.

W Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie wagnerowcy pojawili się najpierw, zajmują się niemal wyłącznie ochroną panującego od 2016 r. prezydenta Faustina Archange’a Touadéry, który ich sprowadził – oraz kopalni złota i diamentów, gdzie do pracy zapędzili, niczym niewolników, miejscowych mieszkańców. Wagnerowscy dowódcy i dyplomaci z rosyjskiej ambasady w Bangui opanowali także dwór prezydenta i zostali jego najważniejszymi doradcami. I to oni podpowiedzieli mu, by wykreślił z konstytucji zapis ograniczający liczbę kadencji i rządził choćby dożywotnio. Plebiscyt w tej sprawie urządzono w ostatnią niedzielę lipca, a wagnerowcy pilnowali, by zakończył się po myśli prezydenta.

Nie wiadomo, czy 66-letni Touadéra, wykładowca matematyki i rektor uniwersytetu w poprzednim wcieleniu, chciał dalej rządzić. Jego rosyjscy dłużnicy i wierzyciele nie pozostawili mu wyboru. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2023