Gdzie jest „polski Kościół”

Szkoda mi każdej chwili na ustalanie stopnia rozbieżności ze wszystkimi członkami rodziny. Nie prywatyzuję więc swojej wiary, uchodząc od nich na pustynię – ja się kościelnie decentralizuję.

11.02.2019

Czyta się kilka minut

 / TADEUSZ KONIARZ / REPORTER
/ TADEUSZ KONIARZ / REPORTER

Jak inaczej, niż ryzykując życie duchowe w pojedynkę, zaznaczyć swój dystans wobec instytucji, której działania w ostatnich latach budzą protest sumienia, niegdyś właśnie przez tę instytucję uformowanego?” – pytał w zeszłotygodniowym tekście „Czemu nie w chórze” Jerzy Sosnowski. Nie śmiałbym ingerować w decyzje podejmowane przez tej klasy intelektualistę, jego tekst zainspirował mnie jednak do poszukania własnej odpowiedzi. We mnie przecież też niektóre z działań instytucji identyfikowanej jako „polski Kościół” budzą nie tyle protest sumienia, co zwykłą złość, a bywa, że i odruch pukania się w czoło.

Żółć z ambony

Poprzestańmy na liście spraw podniesionych przez Sosnowskiego. Mnie też mierzi to, jak Episkopat zabiera się do rozliczenia przypadków pedofilii w Kościele. Te zawsze spóźnione reakcje, ta indolencja decyzyjna (przeżywana w duchu, że „to wszystko wyolbrzymione” i „jesteśmy atakowani”), te ezopowe frazy rzucane w taki sposób, by nie było w nich cienia konkluzji, to tolerowanie haniebnych zachowań w rodzaju kasacji do Sądu Najwyższego składanej przez zgromadzenie chrystusowców.

Głupotą (jeśli nie jawną profanacją sfery sacrum) było dla mnie dekorowanie w katedrze biskupimi odznaczeniami kierownika partyjnej telewizji. To dramat i zgroza, że nasz Kościół instytucjonalny czasami wygląda tak, jakby zredukował swoją misję do bycia katolicką wersją Urzędu ds. Wyznań, duchową przybudówką partii politycznej.

Nie czuję nic innego niż Sosnowski, gdy słyszę duchownych, których chyba tylko przyrzeczenie celibatu ogranicza w formach adoracji geniuszu rządzących nami prezesów, prezydentów i premierów. Za tę pensjonarską miłość przehandlują każdy werset Ewangelii: ten o przyjmowaniu obcych, o miłości nieprzyjaciół, o tym, co jest, a co nie jest z tego świata. Parę dni temu znajoma dzieliła się ze mną oburzeniem, że w moim rodzinnym mieście znów uaktywnił się homiletycznie ksiądz wygadujący nieprzytomne farmazony na mszach akademickich (kiedyś w parafii św. Wojciecha, obecnie w białostockiej katedrze). Żółć leje się z tej ambony hektolitrami, wszyscy są winni: muzułmanie, feministki, a o Adamowiczu to przecież wszyscy wiemy, jaki był...

Przestawienie zoomu

Jednak pytanie, które sobie zadaję, brzmi: czy ja mam teraz zrobić to, co oni, tylko z drugiej strony? Mam sprywatyzować sobie Jezusa? Uznać, że skoro Kościół (świat) wydaje się być z innej planety, to ja, niczym Mały Książę ukąszony przez eklezjalnego (światowego) węża, przeniosę się na swoją asteroidę B-612, gdzie będę, osobny, uczył się życia, przyjaźni i miłości?

Rozumiem tych, którzy mówią: „może masz grubszą skórę, my już nie możemy wytrzymać”. Mówię im, iż w podjęciu decyzji, że zostaję, pomógł mi prosty zabieg: przestawienie zoomu, przez który patrzę. Uaktualnienie optyki, z tej obowiązującej za Jana Pawła II i kardynała Wyszyńskiego, do realiów XXI wieku. „Kościół polski” to nie to, co wygeneruje z siebie rzecznik Episkopatu albo co media wyciągną z kazania arcybiskupa. To świątynia, w której jest autentyczna wspólnota, kapłan rozumiejący Eucharystię, mówiący biblijne kazania, świątynia, w której mogę zapuścić duchowe korzenie. To spowiednik, do którego jeżdżę 500 km w jedną stronę. To setki ludzi, których spotykam w kościołach, z którymi się modlę, którym czasem mówię rekolekcje, z którymi dyskutuję o tym, co to znaczy być dziś katolikiem (i jak przełożyć to na konkret). To moi – wcale nie tak nieliczni – koledzy biskupi, którzy naprawdę są i Bożymi ludźmi, i apostołami, robią świetną robotę każdy na swojej działce, a środki zwiotczające ducha i paraliżujące osobowość przyjmują tylko wtedy, gdy muszą stać się Konferencją Episkopatu Polski.

Decentralizacja

To już naprawdę nie są lata 70. i 80., gdy „polski Kościół” miał swoje emanacje w postaci charyzmatycznych liderów. Dziś liczni jego liderzy nader często emanują tylko sobą. Nie można więc popełniać błędu i przyjmować za istotę Kościoła prywatnej, stronniczej prasówki – bo do tego nauczanie z naszych katedr i ambon czasem się ogranicza. Nie ma już „polskiego Kościoła”, to artefakt upraszczający życie nam, publicystom, a niemający żadnego odniesienia do rzeczywistości. Są tysiące parafii, dziesiątki diecezji, setki klasztorów, wspólnot i domów.

Od lat nie zadaję już sobie pytania, czy odnajduję się w tym, co głosi pomorski patriarcha czy kujawsko-pomorski biznesmen. Nie odnajduję się. I co z tego? Mam jedno życie, 650 tysięcy godzin do spędzenia na tej ziemi. Szkoda mi każdej z nich na ustalanie stopnia rozbieżności ze wszystkimi członkami mojej rodziny. Tak, to moja rodzina (krąży w nas przecież ta sama eucharystyczna krew), i w pierwszej kolejności mam troszczyć się o czas, uwagę i środki dla moich najbliższych, a nie o publicystyczne korekcje całego mojego nieogarniającego rzeczywistości kuzynostwa i pociotków. Nie prywatyzuję więc swojej wiary, uchodząc od nich na pustynię – ja się kościelnie decentralizuję.

Co nie oznacza szukania utopijnej komunii poglądów i wrażeń. Gram w zawodowym życiu na tylu bębenkach, że czasem muszę sprawdzać w kalendarzu, który mamy rok i jak się nazywam. Dziś, po nocnym powrocie ze spotkań w parafii na drugim końcu Polski, przenocowałem w mojej warszawskiej pracowni, a jedyną szansą na uczestnictwo w Eucharystii była poranna msza w tutejszym kościele. Poszedłem więc, choć przecież wiedziałem, co mnie czeka. Zestaw księży dobrany jest tu idealnie (albo ja tak idealnie trafiam) homiletyka, trzyma równy poziom. Zupełnie jakby słuchać referatów stowarzyszenia partyzantów, którzy wiele lat po wojnie wciąż siedzą w lesie i żyją przeświadczeniem, że ktoś na nich czyha. Cieszą się swoją bezkompromisowością i bohaterstwem, żyjąc we własnej bańce, w odcięciu od świata – który przecież nie dość, że z nimi nie walczy, to jeszcze, zajęty swoimi sprawami, w ogóle nie zwraca na nich uwagi. Na tej mszy zawsze jest znana pani profesor, publicystka i wykładowczyni toruńska, z którą przekazujemy sobie znak pokoju. Średnia wieku uczestników to 75 lat, nie moje pieśni, nie do końca mój kościelny klimat. I co z tego? Nie oddałbym tej mszy, tej wspólnoty, jaką mamy przy tym stole, za żadne skarby świata.

Wspólnota

Dostatecznie dużo najeździłem się po świecie, by wiedzieć, że indolentne episkopaty, partyjniactwo i strategiczne gierki buldogów pod dywanem, frakcje, koterie, ciemne interesy, męczący księża i świeccy – są wszędzie. Ponowię pytanie: co z tego? Jestem w pełnej komunii z Kościołem, nikt mnie przecież nie „odchrzcił”. W czasie chrztu pomazano mnie tym samym krzyżmem, którym namaszcza się kapłanów i którym kiedyś namaszczano proroków i królów. Mamy w Kościele inne gabinety i wokandę zadań, ale ja naprawdę nie zamierzam rezygnować z danych mi za darmo przywilejów, miejsca przy stole, prawa do głosu i do spadku. Ani z poczucia wspólnoty, które mam w eucharystycznym Jezusie z tymi, co są na Filipinach, albo już na tamtym świecie (gdy wpatrujemy się w obecnego w Eucharystii Jezusa, nasz wzrok się przecież spotyka, my patrzymy Nań z tej, oni z tamtej strony).

Nie wycofam się więc, nie dam przegonić krzykaczom. A pozostając aktywnym członkiem Walnego Zgromadzenia, nie będę na nim milczał. I nie, nie czuję się osierocony, słuchając kazań tego czy innego biskupa, z tej prostej przyczyny, że nigdy nie dałem mu prawa do bycia moim ojcem. Jednego Ojca mam w niebie, drugiego w Białymstoku, trzeciego nie szukam. Szukam mądrzejszych ode mnie przewodników, a tych, jak dotychczas, bez trudu znajduję.

Rany świata

W każdej konfiguracji – rodzinnej, przyjacielskiej czy eklezjalnej – człowiek staje się w pełni sobą dopiero w relacji. Mamy Boga, który sam jest relacją, więc ani do nieba, ani do szczęścia nie da się za bardzo dojść w pojedynkę.

Sam nie należę jednak do żadnego kościelnego ruchu (moim ruchem jest Kościół powszechny) żadnej frakcji, organizacyjnie jestem trudno „przysiadalny”. Dlatego powtórzę raz jeszcze: rozumiem tych, którzy mówią „miara się przebrała”. Mam wrażenie, że ich grono będzie rosło. To nie będą teatralne apostazje, ale konsekwentne przenoszenie się na coraz dalsze orbity, użycie czasu jako rozpuszczalnika relacji. Prędzej czy później znów będzie „mała trzódka”. Świeckich, którzy świadomi, że są częścią rodziny wielodzietnej, zamiast toczyć jałowe debaty o polityce, zajmą się Dobrą Nowiną: dawaniem nadziei w miejsce lęku, czyniąc osią wiary rzecz genialnie przez Sosnowskiego wyłapaną – dotykanie ran świata (bo przecież to są rany Chrystusa). Pasterzy, którzy zamiast śnić o potędze, ruszą tulić i kurować najsłabszych, a zamiast pić ze szczęścia, że wciąż mają w kościele czterdzieści procent, całymi dniami będą szukać pozostałych sześćdziesięciu.

Takie „polskie Kościoły” już w „polskim Kościele” są. Ja czuję się w nich jak ryba w wodzie. A że są i inne? Niech sobie będą. I też rosną. Aż do żniwa. Przecież, koniec końców, to w znacznie większej mierze Jego problem niż nasz. To gospodarstwo przecież do Niego należy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2019