Gdyby ktoś z nas

Według oceny niektórych naszych adwersarzy, dla „Tygodnika Powszechnego” nie ma już miejsca w Kościele. Tymczasem w profetycznej wizji papieża wprost przeciwnie. Wiele z tego, za co obrywaliśmy, teraz odnajduję w programowym papieskim dokumencie.

03.01.2014

Czyta się kilka minut

 /
/

Gdyby ktoś z nas w „Tygodniku” napisał, że woli „Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody kurczowego przywiązania do własnego bezpieczeństwa”, gdyby powiedział, że Kościół „zatroskany o to, by stanowić centrum”, w końcu „zamyka się w gąszczu obsesji i procedur”; albo gdyby się zwierzył z tęsknoty za Kościołem, który „bardziej od lęku przed pomyłką kierować się będzie lękiem przed zamknięciem się w strukturach dostarczających fałszywej ochrony, lękiem przed przepisami, które czynią z ludzi Kościoła nieubłaganych sędziów, lękiem przed przyzwyczajeniami, dzięki którym czują się oni spokojni, podczas gdy obok znajduje się zgłodniała rzesza ludzi” (49) – „prawdziwi katolicy” by powiedzieli: „zdrajcy” i spytali, „o jakim oni piszą Kościele?”.

A co dopiero, gdybyśmy napisali (bez należytej rewerencji), że biskupi powinni się starać o dojrzałość form uczestnictwa, „pragnąc słuchać wszystkich, a nie tylko niektórych, zawsze gotowych prawić im komplementy” (31), i że celem ich działań ma być „w pierwszym rzędzie nie organizacja kościelna, lecz realizacja misyjnego marzenia o dotarciu do wszystkich”? Nie najlepiej było też przyjmowane, gdyśmy – jeszcze w czasach Soboru – pisali, że niektóre zwyczaje Kościoła nie są bezpośrednio związane z sercem Ewangelii i, choć niektóre z nich zakorzeniły się w historii, to dziś nie są interpretowane tak samo, a ich przesłanie zwykle nie jest właściwie odbierane. Mogą być piękne, ale nie służą już właściwemu przekazowi Ewangelii i można je zrewidować... (43).

A w sferze moralności... jakże niebezpieczne musiałoby się wydać „prawdziwym katolikom” (którzy „Tygodnika” ze wstrętu nie czytają, choć odsądzają go od czci i wiary) twierdzenie, że „istnieją normy lub przykazania kościelne, które mogły być bardzo skuteczne w innych epokach, ale które nie mają już tej samej siły wychowawczej jako drogi życia. (...). Albo nawoływanie do umiaru „w przykazaniach dodanych później przez Kościół, aby życie wiernych nie stało się zbyt uciążliwe oraz aby nie przemienić naszej religii w niewolę, skoro miłosierdzie Boże chciało ją mieć wolną” (43). Albo obserwacja, że „największy problem pojawia się wtedy, gdy głoszone przez nas orędzie zostaje utożsamione z drugorzędnymi aspektami, które – chociaż są znaczące – same z siebie nie ukazują rdzenia orędzia Jezusa Chrystusa” (34). Albo inna: że „w obrębie Kościoła istnieją liczne kwestie, wokół których w wielkiej wolności dokonuje się badań naukowych i przemyśleń”, że „różne prądy myślowe filozoficzne, teologiczne i duszpasterskie, jeśli dają się zharmonizować przez Ducha w szacunku i prawdzie, mogą przyczyniać się do rozwoju Kościoła, ludziom tęskniącym za monolityczną doktryną, bronioną bez żadnych wyjątków przez wszystkich, może się wydawać jakimś niedoskonałym rozpraszaniem”, gdy tymczasem „tego rodzaju różnorodność pomaga w ukazywaniu i lepszym pogłębianiu różnych aspektów niewyczerpanego bogactwa Ewangelii” (40).

To kilka tekstów wybranych z adhortacji apostolskiej „Evangelii gaudium” papieża Franciszka. W nawiasach podałem numery paragrafów. Można sprawdzić.

Czytając adhortację, pomyślałem, że ze zrozumieniem papieża z Argentyny mogą być w Polsce kłopoty. Każdy papież wnosi doświadczenia własne i Kościoła swojej części świata. Tak było z Janem Pawłem II, którego nie zawsze rozumieli współpracownicy w Watykanie, biskupi Europy i obu Ameryk. Sporo czasu musiało upłynąć, sporo ludzi na urzędach się zmienić, a i on sam musiał wypracować odpowiedni język, by ustąpiły początkowa nieufność i dystans. Kościół uczył się Jana Pawła II, Jan Paweł II uczył się Kościoła. Teraz powtarza się to z papieżem Franciszkiem, a adhortacja jest dla Kościoła pierwszym podręcznikiem. On sam stwierdza, że „ma ona znaczenie programowe i poważne konsekwencje” (25).

Papież jest realistą. Pisze: „Ileż wojen w obrębie Ludu Bożego i w różnych wspólnotach! (...) ileż wojen z powodu zawiści i zazdrości, także między chrześcijanami!” (98). Ostrzega: udawanie, że konfliktu nie ma, nie jest rozwiązaniem, wejście w konflikt i stanie się jego więźniem grozi utratą horyzontu, i poleca „przyjęcie konfliktu, rozwiązanie go i przemienienie w ogniwo nowego procesu”. „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój” – kończy ten wątek. No właśnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2014