Furtki, strzałki

Simmel to postać osobliwa: co i rusz łamiący akademickie przyzwyczajenia, uczony przełamany artystą. Eseje to skromny wycinek z jego przepastnego dzieła, ale wycinek reprezentatywny i niezwykle istotny.

21.02.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

1. Na przykład ucho.

"Wiążąc wazę z istnieniem poza sztuką, ucha podlegają zarazem regułom formy artystycznej i, niezależnie od swego sensu praktycznego, muszą tłumaczyć się jako kształt i to kształt, który w oglądzie estetycznym tworzy jedno z korpusem wazy. Ucho, ze swoim dwoistym znaczeniem i charakterystyczną ostentacją, przedstawia sobą jeden z najbardziej zastanawiających problemów estetyki".

Zaskoczenie i niedowierzanie. To chyba dwa uczucia, które towarzyszą lekturze powyższego fragmentu. Studium o uchu wplecione w fenomenologię wazy na zupę? Więc i rozbawienie jeszcze. Owszem, pojmujemy, można napisać solidne studium fizjologiczne o uchu jako narządzie słyszenia, przygotować biblistyczny pasaż o dramacie eschatologicznym z uchem igielnym w tle, w ostateczności sprokurować lingwistyczny drobiazg na temat ucha od śledzia... Ale o uchu jako istotnym i bogatym znaczeniowo elemencie zwykłej wazy?! Przyznajmy: trochę nie starcza wyobraźni. A może i odwagi, by porwać się z piórem na takie ucho. Jednak wnikliwe spojrzenie analityka dobrze wie, co robi. Zaprasza do odbycia nieoczekiwanej, niebywale ciekawej i, jak się za chwilę okaże, intelektualnie pożywnej przygody poznawczej. Przykładów, może już nie tak ekscentrycznych, ale zawsze zajmujących, jest w tej książce wiele.

Kim jest człowiek oddający się tak osobliwym studiom? Co to za umysł, który poświęca swój czas na intensywne przyglądanie się zastawie stołowej? Kto jest aż tak szalony, by popełnić tekst o uszkach od wazy?

2. Autorem cytowanej przed chwilą intrygującej poznawczo mikroobserwacji jest wybitny niemiecki filozof i socjolog Georg Simmel. Urodzony w roku 1858 w Berlinie badacz to niezwykle ważna i barwna postać w humanistyce przełomu XIX i XX wieku. Autor między innymi klasycznej "Socjologii" czy solennej i oryginalnej "Filozofii pieniądza", ale też ogromnej liczby przyczynków i studiów, głównie z dziedziny sztuki, kultury, literatury. Człowiek pogranicza: co i rusz łamiący akademickie przyzwyczajenia, nieustannie poruszający się między różnymi obszarami humanistyki, co w dobie ówczesnych sztywnych podziałów między dyscyplinami uniwersyteckimi nie zjednywało mu entuzjastów. Intelektualny partner Maxa Webera czy Ferdinanda Tönniesa. Ale też bliski przyjaciel poetów i pisarzy: Stefana George'a, Hugo von Hofmannsthala i Rainera Marii Rilkego.

Uczony przełamany artystą. Postać osobna i osobliwa.

Uchodził za świetnego, acz nieco ekscentrycznego wykładowcę. Ze wspomnień uczniów wyłania się człowiek, który nie miał w sobie nic z akademickiej przynudzającej sztampy. Okapi życia uniwersyteckiego. Pośród licznego grona słuchaczy uchodził trochę za showmana i aktora. Jego wykłady przerywane były wymownymi pauzami, efektownymi zawieszeniami głosu. Świadectwa mówią o tym, że prowadzone przezeń wykłady zawsze były spotkaniem z żywym myśleniem, że niemal widać było, jak w ich trakcie rodziła się myśl. Prawie podręcznikowy przykład typu umysłu, który Pascal określał mianem esprit de finesse - "przyrodzona bystrość", jak chce przekład Boya. Intelekt szybki, twórczy, z łatwością kojarzący fakty, których związek pozostawał dla innych niedostępny.

Jedną z najczęściej powtarzanych o Simmlu opinii - trafnie chyba oddających pewien istotny rys jego charakteru - jest ta, że był do bólu niesystematyczny w swoich zainteresowaniach. Że wciąż rozmieniał się na drobne. Że pisał o tysiącu i jednej rzeczy. Że tworzył wciąż coraz to kolejne "fragmenty", które nie prowadziły do tak upragnionej przez porządny umysł poznający "całości". José Ortega y Gasset porównał go kiedyś do wiewiórki, co skacze żwawo od orzeszka do orzeszka i na żadnym z nich nie może się zbyt długo skupić. Ale z kolei Robert Merton podkreślał, że właśnie ta cecha błogosławionej niesystematyczności sprawiała, że wręcz kipiał od nowatorskich pomysłów, którymi tak hojnie obdzielał innych. Dłużników intelektualnych Simmla było wielu. Mają mu coś do zawdzięczenia i Mannheim, i Hartman, i Heidegger, i wspomniany Ortega, i frankfurtczycy: Adorno i Horkheimer, choć, nawiasem mówiąc, niekoniecznie wszyscy się do tej okoliczności skwapliwie przyznawali. A przecież ta lista nie jest kompletna...

W czasach zawodowej aktywności, zwłaszcza w ostatnich latach życia (zmarł w roku 1918) Simmel był w Polsce znany i tłumaczony. Ostatnimi czasy, wyjąwszy może przełożoną powtórnie w 1997 roku (pierwsze polskie tłumaczenie: 1904) i komentowaną "Filozofię pieniądza", o Simmlu - może się mylę - mówi się u nas rzadko. A jeśli już, to przede wszystkim jak o marmurowym pomniku, uczonym, filozofie, którego poglądy trzeba znać, rozumieć kontekst historyczny je umożliwiający, ale żeby się nimi obecnie jakoś szczególnie przejmować, to już raczej nie. Miał Simmel swój czas, ale teraz mamy przecież nowe zabawki...

Dobrze więc się stało, że otrzymaliśmy właśnie zbiór jego esejów z dziedziny określanej dość mglistym mianem filozofii bądź socjologii kultury. To oczywiście ledwie skromny wycinek z przepastnego dzieła berlińskiego uczonego, ale wycinek - gdy chodzi o refleksje nad zjawiskami kultury - reprezentatywny i niezwykle istotny. I to nie tylko, twierdzę, oglądany z historycznego punktu widzenia, ale również i z dzisiejszej perspektywy.

Tom skomponowany jest bardzo smacznie, a wyborny przekład esejów autorstwa Małgorzaty Łukasiewicz pozwala delektować się tą szczególną Simmlowską aurą tekstu: niedzisiejsze, długie okresy zdaniowe, bogactwo skojarzeń i analogii, retoryka angażująca wszystkie niemal zmysły, nieoczekiwane punkty widzenia i zwroty akcji...

3. O czym traktują eseje Simmla? To istny sklep towarów różnych, ich rozpiętość tematyczna jest ogromna. Nasz zbiór zawiera, przykładowo, tekst o roli pejzażu w naszym doświadczaniu świata, ale i o malarskich pejzażach Böcklina, antropologiczne studium o wyprawie w Alpy, rozprawkę o psychologii mody, uwagi o estetyce ruin, rozmyślania o ramie obrazu, detaliczną analizę "Ostatniej wieczerzy" Leonarda i rzeźb Rodina, hermeneutyczne portrety miast (Rzym, Wenecja, Florencja - dla ich jednorodności wydawane czasem, jak w wersji francuskiej, w jednym tomiku), tytułowy esej o roli mostu i drzwi jako szczególnych, semantycznie naznaczonych miejscach w oswojonej przez nas przestrzeni.

A jeszcze artykuły o naturze aktorstwa, o obcym, o kokieterii, o jedzeniu, o karykaturze... Wystarczy?

Wbrew pozorom w tym szaleństwie jest jednak metoda, w każdym razie jej łatwo uchwytny zarys. Schemat dużej części esejów jest za każdym razem niemal ten sam. Na początek więc, w roli soczewki skupiającej, precyzyjnie wyodrębniony detal z obszaru sztuki, kultury czy życia społecznego. Później - mieniąca się wieloma kolorami, wielokierunkowa, bogata, zniuansowana refleksja, która za każdym razem zmierza w stronę estetycznego, antropologicznego czy filozoficznego uogólnienia.

Wszystko rozwija się jakby z embrionalnego zaczynu, którym jest omawiany szczegół. A następnie pokazywany jest on na tle całości, z której został wyodrębniony. Autor śledzi nie zawsze jasne i oczywiste związki i pokrewieństwa między częścią i całością.

Wróćmy na moment do znanego nam już ucha. Simmel cały czas w swym tekście oscyluje między jego funkcją praktyczną, instrumentalną, a swoistą "wartością dodaną", czyli funkcją estetyczną. Analizując konkretne formy ucha, wskazuje na odpowiedniość bądź napięcie między tymi elementami. Studiuje ucho wazy jako szczególny typ ekspresji. Jako element, który wzbogaca bądź osłabia całość naczynia. Jest to więc w gruncie rzeczy opowieść o współistnieniu - przyleganiu bądź odrębności - dwóch światów. Simmel dobrze wiedział, że ociera się w swoim tekście o rejony osobliwości: "Nie byłoby może warto opatrywać szczegółowego problemu ucha tak obszerną interpretacją, gdyby sama interpretacja nie usprawiedliwiała tego rozległością symbolicznych odniesień". Otóż właśnie, w końcowej partii eseju, dokonując intelektualnej wolty, przechodzi Simmel niespodziewanie od porcelany do swoich społecznych zainteresowań: "Cudowna osobliwość ludzkiego świata polega na tym, że poszczególny element przeżywa przynależność do jakiejś organicznej całości tak intensywnie, jak gdyby pochłaniała go całego, a zarazem może być drogą zasilającą ten organizm całkiem innymi treściami życiowymi, dźwignią pozwalającą jednej całości uchwycić drugą, nie burząc jej porządku. Ucho wazy jest może najbardziej skrajnym, ale właśnie dlatego najbardziej wymownym symbolem tej kategorii".

Mniejsza w tej chwili o zasadność przedstawionej tu tak swawolnie analogii. W tym przytoczeniu chodziło mi jedynie o podpatrzenie tego, jak Simmel ogląda świat. Jak o nim mówi. I jaki jest zasadniczy kierunek jego poszukiwań. Zanim pokuszę się o pewne w tej materii uogólnienie, jeszcze jeden fragment, tym razem z pięknego eseju o estetyce Rzymu. Tu również zwyczajne zmysłowe postrzeganie miasta jest tylko punktem wyjścia do konkluzji o dużej sile rażenia:

"Tak więc wielopiętrowa forma Rzymu zdolna jest przełożyć przypadkowość, przeciwieństwa, nieregularność dziejów budowania miasta w naocznie zwartą całość, góra i dół nadają krętym liniom obrazu miasta określone wytyczne, a wszystkie szczegóły solidarnie je realizują. W tym samym kierunku działa dynamika życia miejskiego w Rzymie: żaden element, choćby antyczny, obcy i niepotrzebny, nie może wymknąć się jego niezwykłej żywotności. Nawet elementy nieprzystawalne wciągnięte zostają w ten nurt. Włączenie starych i najstarszych zabytków w późniejszą zabudowę jest symbolicznym wyrazem albo zastygłą formą tego samego, co dynamika rzymskiego życia prezentuje w formie płynnej: tworzenia własnej jedności życiowej z nieskończenie różnych elementów".

Simmel pokazuje Rzym jako osobliwe miasto, które moc swojego oddziaływania czerpie z różnorodności tworzących ją elementów. I dzieje się tak zarówno w wymiarze przestrzennym (poszczególne "zabytki" oddziałują tu nie jako wyizolowane obiekty, ale jako całość), jak i czasowym (poszczególne epoki w jakiś niepojęty sposób stapiają się ze sobą, tworząc palimpsestowy układ zgodnie współistniejących warstw). Odsłania więc fenomen całości, której, o dziwo, nie unieważniają, ale właśnie budują, choć nie w drodze prostego dodawania, poszczególne dziwiące się sobie części. Dlatego też, upiera się Simmel, typowy turysta niewiele pojmuje z geniuszu rzymskiej przestrzeni, goniąc od zabytku do zabytku, nie zauważa bowiem "piękna drugiej potęgi, które wysnuwa się z poszczególnych piękności i nakłada na nie". To właśnie w tych rejonach o rozrzedzonym powietrzu - tylko dla orłów? - zdeponowany jest skarb.

4. Powróćmy jeszcze do Simmlowskiej "metody" czy raczej do prezentowanego w omawianych esejach szczególnego typu oglądu rzeczywistości. Tym, co od razu uderza w jego esejach, jest niespotykana czułość dla detalu. Dla drugorzędnych, zdawałoby się, "przedmiotów" myślenia. Gdy czytamy uwagi na temat wazy, od razu przychodzi na myśl fragment ze sławnego "Listu" Hofmannsthala, ten, gdzie mowa o konewce i innych rzeczach codziennego użytku i ich tajemnej roli w porządku rzeczywistości. Wyjść od drobiazgu, ale nie zatrzymać na nim wzroku. Powiększyć igłę do rozmiaru wideł. Pokazać miejsce części w strukturze ludzkiego świata. Od widzialnego przechodzić w stronę metafizycznych spięć. Bo nic nie jest takie, jak się wydaje. Świat, nawet w tych najmniejszych zdawałoby się nic nie znaczących drobinach, zaopatrzony jest w sens, a zadaniem badacza jest wydobyć go na światło dzienne.

Z tym wiąże się jeszcze inna kwestia, poznawczo niezwykle istotna. Otóż spojrzenie eseisty jest tu całkiem szczególne. Jest to sposób patrzenia, który dobrze opisuje brechtowskie określenie: "efekt obcości". Zobaczyć to, co już widziane, od innej, zaskakującej, osobliwej, niespodziewanej strony. Uniezwyklić to, co zwykłe, codzienne, zwyczajne. Zauważmy: Simmel nigdy nie wypowiada się o analizowanych przez siebie fenomenach jako tzw. specjalista. Zawsze jest skądinąd, zawsze jest "obcy". O obrazach nie rozprawia jak rasowy historyk sztuki, o przestrzeni miejskiej nie pisze jak urbanista (umiał docenić to w swoich świetnych tekstach architekt Bohdan Paczowski), o modzie jak krawiec, o pożywieniu jak gastronom, o wazach jak znawca porcelany. Za każdym razem jego głos wydobywa się z przestrzeni nieobjętej przez rutynę i nawyk. I w tym, jak myślę, siła (ale też i czasem słabość) jego tekstów.

Dostrzegał nierzadko to, co inni zobaczyli po nim. Wspomniałem wcześniej o prekursorstwie Simmla na wielu polach. Rzeczywiście, otwierał furtki, którymi poszli inni, zostawiał za sobą strzałki, za którymi podążali ci, którzy doceniali jego pisarstwo. Czytając uwagi o wazie, trudno nie pomyśleć o ontologii rzeczy Heideggera (hermeneutyka dzbana), śledząc rozumowanie z eseju o moście i drzwiach, nie sposób nie myśleć o sławnym eseju o budowaniu i zamieszkiwaniu tegoż Heideggera, w uwagach o strukturze duszy ludzkiej odnajdzie się Ortega y Gasset, na przedłużeniu jego rozważań o modzie trzeba by widzieć znane studium Rene Königa na ten sam temat itd. Imię idących w pochodzie za Simmlem - legion. I jeśli nawet bywał on czasem tylko tym, co rzucał pomysł, później przez innych rozwijany twórczo w inny sposób, to i tak jego rola odkrywcy nowych lądów nie uległa przedawnieniu.

I jeszcze jedno. Georg Simmel, "filozof i socjolog". Takie podwójne przyporządkowanie znajdujemy najczęściej w naukowych leksykonach, chociaż skądinąd wiadomo, że dla filozofów bywał on często kiepskim filozofem (Adorno), z kolei dla socjologów swawolnym socjologiem. Kusi mnie, by na okoliczność lektury esejów z "Mostu i drzwi" wyjąć go nieco (do połowy?) z tych sztywnych garniturków, w których porządkująca myśl dawno temu go umieściła. Dlaczego? Otóż antropolodzy czytający eseje Simmla nie mogą nie zauważyć, że postawa poznawcza wyzierająca nierzadko z jego esejów zadziwiająco przypomina ich własną! Nieuleczalna pograniczność antropologii. Tak często podkreślana przez nie-antropologów jej niechęć do jasno obrysowanego pola badawczego. Rzucanie się przez antropologów z motyką na wszystko, co ludzkie (bo przecież nam nieobce). Zdziwienie jako punkt wyjścia. Posługiwanie się strategią obcości. Często wyrzucana "niefachowość" spojrzenia... Całkowity brak podobieństw, prawda?

A zatem. Filozofowie i socjologowie, nie chcecie Simmla? Krzywicie się na Simmla? Wstrętny wam jest Simmel? W porządku. Bierzemy go. Nasz ci on. Od tego momentu: Simmel - antropolog!

5. Po co nam dzisiaj zbiór "Most i drzwi"? Po co nam dzisiaj taki Simmel?

Pytanie nie jest aż tak głupie, na jakie z pozoru wygląda. Kiedy pytam w ten sposób, nie idzie mi, rzecz jasna, o to, czy powinniśmy wciąż przypominać sylwetkę Simmla i zręby jego estetyki czy filozofii życia na wydziałach humanistycznych, bo wiadomo, że tak. Podoba nam się czy nie, ma on trwałe miejsce w historii humanistyki. Nie mam jednak na myśli jego wartości muzealnej, stąd też w pytaniach powyższych kładę główny nacisk na owo "dzisiaj", a więc na to, co my, współcześni badacze (kultury, życia, sztuki, społeczeństwa) możemy realnie, a rozumiem przez to: w konkretnej praktyce interpretacyjnej, od niego wziąć. Wiadomo przecież, że nie wszystkie jego pomysły w dziedzinie estetyki czy filozofii kultury przekonują, nie wszystkie konkluzje, nie wszystkie teksty zachowały do dzisiaj powab pierwszej świeżości.

Najkrótsza odpowiedź mogłaby być taka oto:

Po pierwsze: czytajmy eseje Simmla, bo jest to świetna szkoła szczególnego typu widzenia; widzenia, które polega na warstwowym (quasi-geologicznym) i wielostronnym (stereoskopowym) oglądzie badanego wycinka rzeczywistości. To spojrzenie, które przemywa nam wzrok. Uczula na barwę, smak, zapach, konsystencję rzeczywistego. Może i błądzi czasem, ale niemal zawsze prowokuje do stawiania kolejnych pytań.

Po drugie: uczmy się od niego zachłanności i oryginalności spojrzenia. Przy wszystkich wątpliwościach, jakie można żywić dzisiaj wobec jego pisania, jednego wszakże Simmlowi zarzucić nie można: braku ciekawości. W dobie, kiedy - jak to z właściwym sobie wdziękiem ujął niegdyś George Steiner - w humanistyce dominuje "bękarci słowotok", "wtórność i pasożytnictwo", a "artykuł klonuje artykuł", w czasie kiedy akademickie teksty, zdarza się, produkowane są dla doraźnych jedynie korzyści, ta cecha bezinteresownego dociekania, poznania, które niczemu - w wąskim, użytecznościowym rozumieniu - nie służy, zdaje mi się nie do przecenienia. Bez względu na to, czy w swoich esejach ma on rację czy nie, Simmel naprawdę pozwala oddychać.

Po trzecie: czytając go, pomyślmy czulej o języku, o tym, że nie jest to niewinny i drugorzędny w istocie wehikuł przekazywanych myśli, ale instrument poznania o daleko większym znaczeniu. Że wbrew rozmaitym próbom unaukowienia humanistyki, wbrew scjentystycznym przechyłom w dziedzinie "nauk o duchu", a wyrażającym się głównie w epatowaniu technicznym żargonem, forma eseju - tak mocno eksponująca wagę słowa - nie jest (a na pewno: nie musi być) intelektualnym przeżytkiem czy też gatunkiem, który "akademia wszelkiej scjencyi pełna" relegować musi z punktu w obszar bliżej nieokreślonej literackiej konfekcji.

Takie byłyby, może te najpierwsze, pożytki z czytania Simmla. A na koniec powiem jeszcze tak: nawet gdyby wszystkie koncepty pomieszczone w jego esejach miały się - w co nie wierzę - zdezaktualizować, to i tak byłoby go po co czytać. Wielki badacz mitologii indoeuropejskich Georges Dumezil zapytany, co się stanie z jego książkami, kiedy teorie w nich zawarte się zestarzeją, odpowiedział: to proste, przesunie się je do działu z literaturą piękną i wszystko będzie jak należy.

No właśnie.

Georg Simmel, "Most i drzwi. Wybór esejów", przeł. Małgorzata Łukasiewicz, Warszawa 2006, Oficyna Naukowa

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (9/2006)