Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wicepremier Piechociński mówił np. o możliwości ulżenia najbardziej poszkodowanym poprzez trzyletnie wakacje kredytowe, bezprowizyjne przewalutowanie kredytów na złote (z odpowiednią dopłatą), ustalenie limitu wysokości raty na poziomie z końca 2014 r. lub ograniczenie ryzyka kursowego do 15 proc. w skali roku i do 40 proc. w kolejnych latach. W przeciwieństwie do ustawowych kroków podjętych przez rządy Węgier czy Chorwacji to jednak tylko propozycje – i od dobrej woli banków zależy, czy je zastosują.
Tymczasem frank zaczął się osłabiać – w poniedziałek kurs spadł poniżej 4 zł – a wraz z nim zainteresowanie tematem. Jeśli politycy, przekonani, że „jakoś to będzie”, też odpuszczą, banki wyjdą obronną ręką, choć przy okazji wyszło na jaw, że licząc oprocentowanie kredytów frankowych, będące sumą stałej marży oraz zmiennej wysokości tzw. LIBOR, czyli stopy procentowej obowiązującej je we wzajemnych rozliczeniach, nie biorą pod uwagę obecnej ujemnej stawki. W odpowiedzi na apel Związku Banków Polskich zgodziły się ją co prawda uwzględniać, ale tylko pod warunkiem, że efektem kalkulacji będzie liczba powyżej zera. „Jeśli będzie to technicznie możliwe”, ujemny LIBOR zastosują dopiero w 2016 r. – czyli nadal będą narzucać klientom własne warunki, lekceważąc zasadę równości stron umowy. A gdy presja (i tak niezbyt silna) jeszcze zelżeje, stracą motywację do zmian.
Aktualne osłabienie franka to efekt pogłosek, że szwajcarski bank centralny prowadzi politykę utrzymania kursu do euro w korytarzu cenowym 1,05–1,10. Pogłoski te jednak mogą okazać się nieprawdziwe i frank poszybuje znów do 4,5 zł. W tej sytuacji powierzenie losu 550 tys. kredytobiorców dobrej woli banków przypomina praktykę nakrywania słonia kołderką. Prędzej lub później coś znów wychynie. ©