Fotografia z królem Carlosem

Hiszpański Senat i tamtejsze media, francuscy kombatanci, prasa włoska i francuska - głośnym echem w wielu krajach Europy odbił się przygotowywany przez polski rząd projekt nowej ustawy o kombatantach, która ma odebrać uprawnienia kombatanckie tym obywatelom Polski, którzy uczestniczyli w wojnie domowej w Hiszpanii. O co chodzi w tym historyczno-politycznym sporze? Kim są polscy weterani hiszpańskiej wojny? I wreszcie pytanie zasadnicze: ilu naprawdę ich jeszcze żyje?.

23.04.2007

Czyta się kilka minut

"Dąbrowszczacy" w czasie walk nad rzeką Ebro w przerwie podczas budowy umocnień. Fot. Archiwum Barbary Toruńczyk /
"Dąbrowszczacy" w czasie walk nad rzeką Ebro w przerwie podczas budowy umocnień. Fot. Archiwum Barbary Toruńczyk /

Był rok 1996, kiedy w 60. rocznicę wybuchu wojny domowej w Hiszpanii - i zarazem w rocznicę utworzenia tzw. Brygad Międzynarodowych, w których po stronie republikańskiej walczyli obywatele różnych krajów, w tym około 5 tys. Polaków - w Madrycie zebrali się żyjący jeszcze weterani. Wśród nich także Polacy, zwani "dąbrowszczakami" (bo imię Jarosława Dąbrowskiego, jednego z dowódców Komuny Paryskiej w 1871 r., nosił polski batalion, a potem brygada). Rocznicowe obchody były fetą na cześć obrońców republiki i wzięły w niej udział wszystkie partie polityczne. Wszyscy weterani otrzymali wtedy honorowe obywatelstwo Hiszpanii.

Wielu z pewnością oburzy to porównanie, ale lepszego nie sposób znaleźć: podobną estymą, jaką w Hiszpanii darzy się "dąbrowszczaków" (i innych tzw. interbrygadzistów), w Polsce cieszą się chyba tylko powstańcy warszawscy.

11 lat później hiszpańscy politycy znów zajęli się losem interbrygadzistów, tym razem w Polsce. Przyczyną ich zainteresowania są plany polskiego rządu, który - nowelizując ustawę o kombatantach - zamierza pozbawić ich części świadczeń.

W miniony wtorek, 17 kwietnia, hiszpański Senat (izba wyższa parlamentu) zobowiązał rząd José Zapatero, aby objął "dąbrowszczaków" opieką prawną i materialną, a także zwrócił się do Unii Europejskiej, by przyglądała się sprawie i w razie potrzeby działała w ich obronie.

Nie jest to standardem, raczej precedensem, że jedno państwo europejskie chce brać w obronę obywateli innego państwa. Przyczyną jest jednak pozytywna ocena interbrygadzistów w Hiszpanii. A także fakt, że mają oni - właśnie od czasu parady w Madrycie w 1996 r. - obywatelstwo hiszpańskie. Zatem uwaga, którą obdarza ich hiszpański rząd, nie jest całkiem bezzasadna. Nietrafiony jest też argument - pojawiający się w minionych dniach w polskiej prasie, np. w "Rzeczpospolitej" - że jest to "inicjatywa lewicowa": uchwałę Senatu poparły wszystkie hiszpańskie ugrupowania parlamentarne, również prawicowe.

Losem polskich weteranów zaniepokojeni są również francuscy kombatanci, którzy zbierają podpisy pod listem w ich obronie. Wiele uwagi sprawie "dąbrowszczaków" poświęca nie tylko prasa hiszpańska, ale także francuska i włoska.

Co tak naprawdę grozi polskim weteranom z Hiszpanii? Kim są?

I wreszcie: ilu ich - jeszcze - jest?

Kto jest kombatantem

Polskich uczestników wojny domowej w Hiszpanii dotyczą dwa przygotowywane dziś w Sejmie akty prawne. Jeden to tzw. ustawa deubekizacyjna, która ma odebrać przywileje emerytalne byłym funkcjonariuszom komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, a także zmniejszyć otrzymywane przez nich świadczenia (patrz "TP" nr 4/2007). Jeśli zostanie przyjęta, dotknie jednak tylko tych "dąbrowszczaków", którzy po

II wojnie światowej brali udział w budowaniu w PRL-u komunistycznego aparatu terroru. Nie wojna w Hiszpanii jest tu zatem powodem zmiany pobieranych świadczeń, ale późniejsza działalność.

Drugi dokument to nowelizacja prawa kombatanckiego - i to przede wszystkim ona dotyczyć ma weteranów z Hiszpanii. Jeśli nowelizacja, którą wkrótce zajmie się Sejm, wejdzie w życie, "dąbrowszczacy" stracą honorowy tytuł kombatanta i swe kombatanckie uprawnienia. Składają się na nie: dodatek kombatancki (153,19 zł), ryczałt energetyczny (104,77 zł) i dodatek kompensacyjny (22,98 zł) - w sumie niespełna 281 zł miesięcznie, a także ulgi w korzystaniu z komunikacji miejskiej i krajowej.

- Celem nowelizacji jest doprecyzowanie, kim jest kombatant w Rzeczypospolitej - tłumaczy minister Janusz Krupski, dyrektor Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. - Przyjmujemy, że prawa i honorowy tytuł kombatanta powinna posiadać osoba, która walczyła o niepodległy byt państwa polskiego. W myśl tych założeń osoby, których jedynym tytułem do uprawnień był udział w wojnie domowej w Hiszpanii, nie mogą posiadać tytułu kombatanta, gdyż w Hiszpanii nie walczono o niepodległość Polski.

Jest także i drugi powód: złamanie polskiego prawa z 1920 r., które zabraniało obywatelom Rzeczypospolitej służby w obcej armii bez odpowiedniego zezwolenia władz polskich, pod groźbą automatycznej utraty obywatelstwa. Taką zgodę otrzymywali np. niektórzy żołnierze Legii Cudzoziemskiej. "Dąbrowszczacy" zezwoleń dostać nie mogli, co więcej, w 1938 r. minister spraw wewnętrznych zalecił stosowanie ustawy o obywatelstwie właśnie wobec Polaków walczących w Hiszpanii.

Minister Krupski: - Można jednak postawić pytanie, którego teraz nie rozstrzygamy, bo to jest pewien problem prawny, czy jeśli ustawa wejdzie w życie w proponowanym kształcie, to osoby te stracą jedynie honorowy tytuł kombatanta, czy również uprawnienia kombatanckie. Stosujemy zasadę praw nabytych i jeśli okaże się, że osoby te nabyły je słusznie, to będą im one pozostawione. Chodzi o dodatek kombatancki, energetyczny, kompensacyjny.

Według danych Urzędu świadczenia kombatanckie pobiera jeszcze 25 "dąbrowszczaków". Są to osoby, które nie służyły w tzw. organach bezpieczeństwa PRL (UB, SB itd.) i przeszły pozytywnie weryfikację praw kombatantów z 1991 r. Warto bowiem przypomnieć, że taka weryfikacja wówczas się odbyła; pozbawiono wtedy uprawnień kombatanckich m.in. funkcjonariuszy UB i Informacji Wojskowej.

Pięć tysięcy

"Dąbrowszczacy" walczyli po stronie republikańskiego rządu, przeciw generałowi Franco. Gdy latem 1936 r. Franco (wspierany przez hitlerowskie Niemcy i faszystowskie Włochy) podjął próbę obalenia rządu republiki (wspieranego przez ZSRR i międzynarodowy ruch komunistyczny), do Hiszpanii pospieszyły z pomocą republikanom tysiące ochotników z całego świata: nie tylko z Europy, ale także z Ameryki Łacińskiej czy Kanady. Konflikt obserwowali Ernest Hemingway i George Orwell. Wojna rozpalała wyobraźnię młodych ludzi; wielu decydowało się chwycić za broń w obcym kraju. Powodów było wiele: od przekonania po pragnienie przygody.

W każdym razie: uproszczeniem jest zarówno dominujący w PRL-u mit wojny hiszpańskiej jako walki dobra (republika) ze złem (Franco), jak też dominujące na polskiej prawicy odwrócenie tego wyobrażenia o 180 stopni.

Wojna była krwawa, mieszał się w niej idealizm z podłością, wierność ze zdradą. Doświadczyli tego również żołnierze Brygad Międzynarodowych, nierzadko rozstrzeliwani przez stalinowskich komisarzy politycznych. Nie wszyscy walczący po stronie republiki byli komunistami zapatrzonymi w ZSRR.

- Polaków, którzy wzięli udział w wojnie domowej w Hiszpanii, można podzielić na trzy kategorie - mówi prof. Jan E. Zamojski z Instytutu Historii PAN. - Część została tam przeszmuglowana z Polski przez partię komunistyczną, część przyjechała z Francji, często pod wpływem francuskiej partii komunistycznej. Natomiast w znacznie mniejszym stopniu byli to emigranci z innych krajów, np. Palestyny.

Prof. Zamojski ocenia, że po stronie republikańskiej walczyło 5 tysięcy obywateli polskich, z czego bezpośrednio z Polski przyjechało 2 tysiące. - To, że byli oni pod wpływem partii komunistycznej, nie znaczy, że byli komunistami - podkreśla Zamojski.

Prof. Paweł Machcewicz (współautor "Historii Hiszpanii") uważa, że bardzo wielu "interbrygadzistów" miało nastawienie idealistyczne. - Poszli za wielkim mitem lewicy europejskiej, w którym największym zagrożeniem był faszyzm. Z drugiej jednak strony, Brygady były organizowane i nadzorowane przez Komintern i NKWD. Komunistyczna Partia Hiszpanii wykorzystywała je także jako narzędzie walki przeciw np. anarchistom - mówi Machcewicz.

Dwie historie

Emanuel "Mundek" Mink był ostatnim dowódcą żydowskiej kompanii im. Botwina, która wchodziła w skład polskiej brygady im. Dąbrowskiego. Dziś ma 97 lat i mieszka we Francji.

Kiedy w 1936 r. w Hiszpanii wybuchła wojna, był akurat na miejscu, na tzw. Spartakiadzie - imprezie sportowej będącej odpowiedzią lewicy na olimpiadę w Berlinie. Jako członek żydowskiej drużyny piłkarskiej przyjechał z Belgii. Inni sportowcy zaraz po puczu Franco wrócili do swych krajów, on został. Był jednym z trzech pierwszych zagranicznych ochotników, którzy przystąpili do obrońców republiki już pierwszego dnia walk, jeszcze zanim powstały Brygady. Bronił Madrytu.

- Myślę, że niewątpliwie działał z pobudek ideologicznych. Był wtedy młodym komunistą, już po kilkuletnim wyroku w Polsce za nielegalną działalność w Komunistycznej Partii Polski - opowiada syn Emanuela, Jerzy Mink. - Ale motywacje były bardziej skomplikowane. Ojciec był dobrze poinformowany o tym, co działo się w Niemczech, i zależało mu, żeby zdementować tradycyjny obraz Żydów, których się bije, a oni się nie bronią. Uważał, że wojna w Hiszpanii to pierwszy opór Żydów przeciw faszyzmowi.

Także Henryk Toruńczyk trafił do Hiszpanii z Belgii. W Polsce skończył wcześniej podchorążówkę, ale zdecydował się na emigrację na Zachód, bo chciał studiować. Tymczasem na uniwersytetach w Polsce funkcjonował szereg ograniczeń dotyczących studentów pochodzenia żydowskiego, jak np. numerus clausus.

- Nie potrafię powiedzieć dokładnie, jakie były doświadczenia ojca w Polsce i dlaczego pojechał do Hiszpanii. Ale uważam, że kluczem do zrozumienia motywacji tych ludzi jest atmosfera polityczna, jaka panowała wówczas w Europie, również w Polsce. To był sprawdzian ludzkich wartości - mówi Barbara Toruńczyk, córka Henryka. - Można przecież zadawać sobie pytanie, dlaczego ojciec nie widział dla siebie miejsca w Polsce, dlaczego wolał jechać na wojnę. Przy czym nie był wtedy członkiem partii komunistycznej, choć miał lewicowe poglądy. Jego ojciec był członkiem Bundu [lewicowa i antysyjonistyczna partia żydowska, działająca legalnie w II Rzeczypospolitej - red.].

W Hiszpanii "dąbrowszczacy" uczestniczyli w wyjątkowo ciężkich walkach. Uważani za dobrych żołnierzy, służyli za "straż pożarną": przerzucano ich z jednego frontu na drugi, gdzie sytuacja była krytyczna. Mink został dwukrotnie ciężko ranny. Kiedy w walkach nad rzeką Ebro kompania im. Botwina straciła 80 proc. ludzi, odbudował ją i objął ostatnie jej dowództwo. Ranny został też Toruńczyk, w bitwie pod Sierra Quemada. Nad Ebro latem 1938 r. walczył już w randze majora.

W 1938 r. Komintern - czyli Międzynarodówka Komunistyczna, międzynarodowa organizacja powstała z inicjatywy Lenina w Moskwie w 1919 r. i służąca do "niesienia komunizmu w świat" - zadecydował o rozwiązaniu Brygad, a rząd republiki wycofał je z frontu. Toruńczyk, wtedy już (od kwietnia do września 1938 r.) dowódca brygady im. Dąbrowskiego, zdecydował jednak, że Polacy zostaną, i wrócił na front.

Drogi do Polski

- Los "dąbrowszczaków" był tragiczny - uważa prof. Machcewicz. - Po pierwsze dlatego, że przegrali. W czasie wojny rozwiązano Komunistyczną Partię Polski, Stalin wycofał się ze współpracy z republiką, a ci, którzy trafili do ZSRR, zginęli w czystkach. Władze polskie z kolei odebrały im obywatelstwo.

Po klęsce republiki większość "dąbrowszczaków" trafiła do francuskich obozów internowania, gdzie zastał ich wybuch II wojny światowej. Wielu miało nadzieję na służbę w tworzonych we Francji polskich siłach zbrojnych, jednak postawiono im twarde warunki, m.in. potępienia swojego udziału w wojnie hiszpańskiej, które dla niewielu "interbrygadzistów" były do zaakceptowania.

Natomiast, jak zwraca uwagę prof. Zamojski, "dąbrowszczacy" odegrali dużą rolę w tworzeniu francuskiego ruchu oporu. Był wśród nich "Mundek" Mink. - Ojciec był oficerem, z przekonania komunistą, ale nie był członkiem żadnej partii. Francuzi wyciągnęli go z obozu na początku 1941 r., żeby pomógł organizować pierwsze oddziały ruchu oporu - opowiada Jerzy Mink. Emanuel Mink nie miał jednak szczęścia: już w sierpniu 1941 r. wpadł w łapance na Żydów na ulicach Paryża. Był w pierwszym francuskim transporcie do obozu koncentracyjnego w Auschwitz.

Droga Henryka Toruńczyka do Polski była inna: w 1941 r. Francuzi (rząd Vichy) przewieźli go wraz z grupą innych internowanych "dąbrowszczaków" do obozu na Saharze. - Warunki tam były straszne - mówi prof. Zamojski. - Nie było nic, tylko piasek. W listopadzie 1942 r. alianci zajęli co prawda Afrykę Północną, ale Francuzi dalej trzymali internowanych w obozie. Wyjechali w 1943 r., gdy upomniał się o nich ZSRR.

Toruńczyk, jak wielu innych, chciał walczyć z Niemcami w wojsku polskim. Do armii Andersa go nie przyjęto. Z armią Berlinga, potem 1. Armią WP, przeszedł drogę Lenino-Berlin. Był dowódcą batalionu szturmowego, który później miał zmienić się w Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jednak Toruńczyka już w maju 1945 r. przeniesiono na Ziemie Zachodnie, a na jego miejsce mianowano oficera z Armii Czerwonej.

W pierwszych latach komunistycznej Polski "dąbrowszczacy" mieli opinię doświadczonych żołnierzy i działaczy. Wielu trafiło do aparatu represji PRL. - Odegrali kluczową rolę w tworzeniu struktur komunistycznego wywiadu wojskowego i cywilnego, zwłaszcza siatek wywiadu w krajach zachodnich. Zajmowali się np. rozpracowywaniem polskiej emigracji - mówi prof. Machcewicz. - Wielu włączyło się w działania aparatu bezpieczeństwa w kraju.

Jednocześnie na początku lat 50. "dąbrowszczacy" padali ofiarą partyjnej podejrzliwości: jako ci, którzy mieli zbyt wiele kontaktów na Zachodzie, bywali aresztowani i torturowani przez bezpiekę.

Mink, któremu udało się przeżyć Auschwitz i którego wyzwolenie zastało w niemieckim obozie w Alzacji, do Polski przyjechał w 1946 r. na zjazd "dąbrowszczaków". - Był bardzo zaskoczony widząc, jak wielu "dąbrowszczaków" zajmuje wysokie stanowiska w więziennictwie czy UB. Rozmawiał też z Eugeniuszem Szyrem, wtedy ministrem, a w czasie wojny w Hiszpanii komisarzem politycznym kompanii im. Botwina - opowiada Jerzy Mink. - Pytał go o swój powrót na stałe do Polski. "Nie spiesz się", miał mu odpowiedzieć Szyr, "ta ojczyzna jest trochę inna, niż myślisz".

Mink do Polski wrócił w 1950 r. Wyjechał w czasie antysemickiej nagonki w 1969 r. Hiszpania jest dla niego nadal najważniejszym doświadczeniem w życiu. - W mieszkaniu ma poustawiane fotografie z kompanii im. Botwina, z frontu - mówi Jerzy Mink. - Na jednej jest z królem Juanem Carlosem. Została zrobiona w czasie uroczystości w Hiszpanii w 1996 r. To było dla niego bardzo ważne.

Henryk Toruńczyk zmarł w 1966 r. W domu nie opowiadał o Hiszpanii. - Myślę, że chciał zostawić za sobą przeszłość, zbudować życie na nowo. W czasie wojny w Polsce zginęła cała jego rodzina - mówi Barbara Toruńczyk. - Poza tym, podobno żołnierze nie mówią w domu o wojnie.

Spór o prawo,spór o pamięć

Urząd ds. Kombatantów szacuje, że w Polsce żyje dziś 25 "dąbrowszczaków". Ale nie oznacza to wcale, że rzeczywiście żyje ich jeszcze tylu, bo świadczenia mogą być pobierane np. przez wdowy.

Mimo kilkutygodniowych poszukiwań prowadzonych przez "TP" - przy pomocy m.in. organizacji kombatanckich, rodzin zmarłych weteranów i ambasady hiszpańskiej - nie udało się nam znaleźć żadnego żyjącego "dąbrowszczaka". Francuski dziennik "Le Monde" odnalazł jednego, w Warszawie, który podobno nie chce już rozmawiać z mediami. We Francji żyje dwóch, w tym Mink. W Szwecji jeden.

Kogo zatem mają dotyczyć przygotowywane przez rząd ustawy? Być może nie ma już w Polsce - poza bohaterem artykułu w "Le Monde" - żadnego żyjącego weterana wojny domowej w Hiszpanii. Pytanie zatem, czy wymienianie "dąbrowszczaków" w nowelizowanej ustawie ma sens? Tym bardziej że jedną weryfikację, w 1991 r., już przeszli.

A jednak, sprawa wzbudza emocje. Może dlatego, że dotyka nie tyle portfeli podatników, ale prawa do własnej pamięci historycznej?

Przypadek każdego "dąbrowszczaka" - o ile ktoś ich odnajdzie - może być inny. Nie każdy był komunistą i nie każdy był po 1945 r. funkcjonariuszem bezpieki. Zresztą, nikt nie zamierza bronić komunistycznych zbrodniarzy - nimi zajmują się inne, obowiązujące już ustawy. Tymczasem proponowane dziś zmiany mają dotyczyć tych, którzy przeszli weryfikację z 1991 r., nie byli w UB i są ludźmi bardzo już wiekowymi. Odebranie im niewielkiej przecież finansowej pomocy państwa ma bardziej wymiar symboliczny - i może być odbierane jako publiczne upokarzanie.

Barbara Toruńczyk w obronie "dąbrowszczaków" przygotowała list otwarty. - Nie chcę wchodzić w dyskusje polityczne - argumentuje. - Ta sprawa jest przykładem nikczemnego stosunku do ludzi bezbronnych, starych lub nieżyjących. Nie wolno tak traktować ludzi, a zwłaszcza współobywateli. Teraz się poluje na agentów, żeby pokazać, że komunizm jest wstrętny. Ktoś, kto przelewał na froncie w Hiszpanii krew, nie musiał być agentem. Oczywiście, agenci też tam byli, ale moja wiedza o agentach jest taka, że agenci nie walczą na froncie. Ich specjalnością była druga linia, stanowisko oficera politycznego. Jestem dumna z ojca. Żeby iść na wojnę daleko od domu, trzeba mieć silne powody. Wstręt do życia w upokorzeniu należy do powodów negatywnych, które ich wygnały z Polski. Wiara w ideały, nawet komunistyczne, i w to, że faszyzm należy zwalczać, i że trzeba umacniać solidarność narodów europejskich, w ostateczności na polu bitwy, tworzyła aurę Brygad Międzynarodowych. Ta aura charakteryzowała Europę lat 30. tak samo, jak narastający faszyzm. Wtedy nikomu nie udało się znaleźć trzeciego wyjścia.

Pamięć o "dąbrowszczakach" jest i będzie inna w Hiszpanii i w Polsce. Inna też jest pamięć w każdej rodzinie.

Losy żołnierzy brygady im. Dąbrowskiego były skomplikowane: niektórzy po powrocie do Polski budowali system komunistyczny, inni zostali na Zachodzie. Jedni szli od Lenino do Berlina, inni brali udział w Powstaniu Warszawskim. Jedni zmienili poglądy, inni nadal wierzyli w komunizm. Spór o to, co nimi kierowało, można ciągnąć bez końca. Ale teraz, gdy pozostało ich tylko kilku - a w Polsce, być może, tylko jeden - staje się to chyba bardziej zadaniem dla historyków. Politycy powinni zostawić ich już w spokoju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2007