Figa, czyli jabłko

Świadome świętowanie Bożego Narodzenia oznacza także przywołanie prawdziwych znaczeń gestów i symboli, które w naszych czasach stały się już zbyt oczywiste.

16.12.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Marvin Koner / CORBIS
/ Fot. Marvin Koner / CORBIS

Nie ma świąt bez choinki, opłatka, pustego talerza. Taka tradycja. Życie obrasta gestami, które się utrwalają i rytualizują. Powtarzamy je od pokoleń. Często – niestety – bez głębszej świadomości. A szkoda, przecież „symbol daje do myślenia”.

Nawet choinka coraz częściej pełni wyłącznie funkcję estetyczną. Mówiąc krótko: bardziej zdobi, niż coś nam mówi. A jeśli bardziej zdobi, to ważniejsze staje się to, by była piękna, niż aby była prawdziwa. Z drugiej jednak strony, stała się elementem tak dalece nieodłącznym od świąt, że bardzo często słowo „choinka” staje się zamiennikiem nazwy „Boże Narodzenie”. Czyż nie mówimy, że „zbliża się choinka”?

RAJSKA KARIERA PEWNEGO OWOCU

Mimo że bardzo się u nas zadomowiła, choinka z pochodzenia nie jest ani polska, ani katolicka. Pochodzi z Niemiec, z kręgów – co ciekawe – protestanckich. Mówi się nawet, że pierwszy dla swojej rodziny ubrał choinkę sam Marcin Luter. Na terenach słowiańskich choinka miała swoich poprzedników, których wyparła, wchłaniając ich symbolikę. Na długo bowiem przed nią (przywędrowała do Polski dopiero na początku XIX w.), w okresie przesilenia zimowego i na Nowy Rok przystrajano domy stroikami z drzewa iglastego, często mocowanymi u powały czubkiem w dół. Bogato zdobione stroiki miały zapewnić płodność w nowym roku.

Z czasem choinka nabrała wyłącznie znaczeń bożonarodzeniowych, spełniając funkcję symbolicznego pomostu pomiędzy historią upadku pierwszych rodziców w Raju a narodzeniem Chrystusa. Jezus rodzi się bowiem po to, aby naprawić to, co człowiek popsuł – wyzwolić go od grzechu, śmierci i piekła.

W biblijnym opowiadaniu o grzechu pierworodnym drzewo odgrywa niepoślednią rolę. Bóg pozwolił Adamowi i Ewie spożywać owoce wszystkich drzew oprócz drzewa poznania dobra i zła (por. Rdz 2, 17). Tekst biblijny nie mówi nic o tym, do jakiego gatunku owoców należy rajskie drzewo zasadzone w środku ogrodu (Rdz 2, 9). Na Bliskim Wschodzie powszechne jest przekonanie, że to figa – pierwsi rodzice zrobili sobie przepaski właśnie z gałązek figowych. W europejskiej ikonografii przyjęło się przedstawiać ten owoc jako jabłko, co uzasadnione jest tym, że w języku łacińskim słowa „jabłko” oraz „zło” brzmią tak samo: ­malum. Biblijne drzewo dobra i zła stało się tak zwykłą jabłonią, jabłko zaś – uniwersalnym symbolem grzechu i pokuszenia. Rozpoczęła się niechlubna kariera tego owocu, którym potem Ewa skusiła także i Adama.

DRZEWO NARODZIN I ŚMIERCI

Trudno się dziwić, że w tradycji ludowej Jezus – Nowy Adam – rodzi się niejako „pod drzewem”. Zbawienie powinno się bowiem rozpocząć tam, gdzie dokonał się grzech. W opracowaniu na temat symboliki choinki („Treści symboliczne bożonarodzeniowej choinki”) dr Katarzyna Smyk z UMCS w Lublinie przytacza wypowiedzi potwierdzające istnienie legend mówiących o drzewach, które swym pokłonem oddały cześć dopiero co narodzonemu Jezusowi. Do „rajskiej” symboliki choinki w sposób oczywisty nawiązują więc niektóre ozdoby, jak jabłka czy łańcuchy. Obecność tych ostatnich inspirowana jest kształtem i sposobem rozmieszczenia na drzewku: łańcuch wije się między gałązkami choinki niczym wąż, co skusił Ewę w raju, i dlatego oznacza także nasze grzechy, które nas pętają. Jezus przychodzi, aby rozerwać zniewalające nas kajdany grzechu.

Choinka ma jeszcze jedno odniesienie: może być rozumiana jako symboliczny pomost między drzewem rajskim a krzyżem, zgodnie ze słowami prefacji o Krzyżu: „Na drzewie rajskim śmierć wzięła początek, na drzewie Krzyża powstało nowe życie, a szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie również został pokonany”. Cierpienie, które się dokona na ­drzewie Krzyża, zapowiadają już igły, które kłując, powodują ból. To zapowiedziane cierpienie ujawnia się też w innym znaku, jakim jest siano wkładane pod obrus. Ono ma przypominać nie tylko żłób, w którym położono Jezusa, ale także przepowiadać przyszłe ciernie. Przecież w Wielki Piątek zaśpiewamy: „W jasełkach leżąc gdy płakał, / Już tam był wszystko oglądał, / Iż tak haniebnie umrzeć miał”.

Do tej symboliki nawiązują także coraz modniejsze wieńce bożonarodzeniowe, wyplatane z gałązek ostrokrzewu i zawieszane na drzwiach. Kłujące liście ostrokrzewu to symbol korony cierniowej, którą Chrystus miał na głowie przed ukrzyżowaniem. Dlatego czasem roślina ta nazywana jest krzakiem cierniowym. W ten sposób narodzenie staje się zapowiedzią śmierci, zgodnie zresztą z kolędą, która przypomina, że „proroctwo Jego zgonu już się w świecie szerzy”.

PREZENTY JAK OBECNOŚĆ

W ten sposób choinka staje się symbolem samego Chrystusa, który przez swoje przyjście odwraca porządek będący skutkiem upadku prarodziców. Nieodłącznym elementem zdobiącym choinkę staje się światło, symbolizowane zarówno przez gwiazdę betlejemską zawieszaną na szczycie, jak i przez światełka mocowane między gałęziami. Przypominają one, że w chwili narodzenia Jezusa chwała Pańska oświeciła pasterzy, zapowiadając tym samym, iż przyszedł na świat ten, który powie o sobie: „Ja jestem światłością świata”.

Wszelkie zawieszane na drzewku słodycze – cukierki w kształcie sopli, orzechy zawijane w sreberko, ciastka i pierniki – przypominają o obfitości darów odkupienia. Szkoda, że tradycyjne ozdoby zostały dzisiaj wyparte przez jednokolorowe bombki. Choinka w kolorze blue migająca zimnym, białym światłem z ledowych żarówek może i spełnia kanony nowoczesnej estetyki, ale nie niesie już ze sobą żadnej symboliki.

Tutaj trzeba także widzieć głębszy sens świątecznych prezentów, które znajdujemy pod choinką. To nie są podarki od św. Mikołaja (ten przyszedł przecież 6 grudnia), ale – jak się czasami mówi – od Bożego Dzieciątka czy od Bożej Dzieciny.

Polskie słowo „prezent” przywędrowało do nas z języka francuskiego, gdzie funkcjonuje wyraz présent znaczący tyle, co „obecny, teraźniejszy”. Słowo to odwołuje się więc do obecności. Darowana rzecz materialna powinna mieć odniesienie do tego, kto daje podarunek, a jest nim – za pośrednictwem człowieka – Bóg, dawca wszelkiego daru, w tym daru największego, jakim jest Jego Syn za zbawienie świata. W książce „Convenance et bonnes manières” (1950) Berthe Bernage dokładnie opisuje, kto i komu jakie powinien przygotowywać prezenty. Jedno jest pewne: powinny one cechować się nie tyle praktycznością, co osobistym charakterem, gdyż mają wyrażać ofiarodawcę. Ciekawa uwaga dotyczy dzieci, które powinny ofiarować swoim rodzicom i dziadkom prezenty przygotowane przez siebie.

OPŁATEK OD „ŚNIEŻYNKI”

Historia opłatka jest dłuższa niż dzieje choinki. Jego prehistoria sięga czasów starożytnych, kiedy pojawił się zwyczaj przynoszenia na liturgię chleba do sprawowania Eucharystii. Chleb, który nie został wykorzystany do Mszy – pobłogosławiony przez księdza – rozdawano wiernym po liturgii, przynoszono do domu, zanoszono do chorych, zabierano w podróż. Stawał się on zastępczą formą Komunii św. dla tych, którzy nie mogli do niej przystępować. Na określenie tego chleba używano słowa eulogia, co można tłumaczyć jako „dobre słowo”, czyli błogosławieństwo. Pobłogosławione chleby – jak pisze ks. Bogusław Nadolski w swoim „Leksykonie liturgii” – nie tylko rozdawano, ale także przesyłano sobie nawzajem: „biskupi i kapłani przesyłali je (...) jako wyraz jedności w wierze i miłości”. Zwyczaj ten praktykowano także w relacjach rodzinnych i przyjacielskich. Z czasem – jak wiadomo – chleb zastąpiono w Eucharystii wypiekanym opłatkiem – cienkim, niekwaszonym plackiem z mąki i wody, którego nazwa „opłatek” to spolszczona wersja łacińskiego słowa oblatum, czyli ofiara. Zwyczaj rozdawania chleba nie był pierwotnie połączony ze świętami Bożego Narodzenia, praktykowano go po Mszy św. niedzielnej. Do dzisiaj zresztą jest kontynuowany w niektórych regionach Europy.

Zwyczaj dzielenia się opłatkiem pojawił się w Polsce pod koniec XVIII w., ale na dobre upowszechnił się w wieku XIX i nabrał szczególnie polskiego charakteru, ponieważ stał się elementem zachowywania jedności między Polakami rozproszonymi w kraju i na emigracji. Także współcześnie istnieje zwyczaj przesyłania sobie opłatka wraz z życzeniami świątecznymi. Gest łamania się opłatkiem podczas wieczerzy wigilijnej wydaje się tak bardzo nieodłączny od świąt, że stał się synonimem samego świątecznego spotkania. Coraz bardziej modne są różnego rodzaju „opłatki” korporacyjne, zakładowe, szkolne, uczelniane, a nawet organizowane w gronie przyjaciół, na których nie może obejść się bez łamania się opłatkiem, w czym uczestniczy prawie każdy bez względu na to, czy jest religijny, czy nie jest. Dzisiaj jednak i sam opłatek się zsekularyzował i „wyzwolił” spod kościelnej kurateli. Coraz częściej do wydań świątecznych dołączają je gazety, można je kupić w wielu sklepach nie tylko z dewocjonaliami, a w galeriach handlowych można je kupić u różnych „śnieżynek”. Taka nowa, świecka tradycja. Pozbawione kapłańskiego błogosławieństwa, nasze opłatki mają coraz mniej wspólnego ze znaczeniem słowa eulogia.

JEDEN CHLEB

Sens dzielenia się chlebem-opłatkiem można najlepiej zrozumieć, odwołując się do słów z modlitwy „Ojcze nasz”, w której prosimy, by nie zabrakło nam chleba nazywanego „powszednim”. Peshitta, syryjskie tłumaczenie Biblii, proponuje nieco inne rozumienie słów zapisanych w Ewangelii wg św. Mateusza: „daj nam chleba, którego dzisiaj potrzebujemy”, a więc tyle, co jest konieczne dla podtrzymania życia, zdrowia i sił koniecznych, by dotrzeć do następnego etapu podróży. Przedmiotem tej modlitwy jest więc to, co jest niezbędne do przeżycia dzisiaj i w dniu jutrzejszym. Życzenia składane sobie w Wigilię zakładają więc nie tylko życzliwość wobec drugiej osoby, ale także są wyrazem gotowości do dzielenia się tym, co potrzebne do przeżycia dnia powszedniego. Chodzi o to, by być „podzielnym” jak chleb. Wyraża to bardzo dobrze zwyczaj praktykowany w niektórych domach, gdzie dzielony jest tylko jeden opłatek. Bierze go do ręki głowa rodziny, a następnie łamie się tym opłatkiem w pół ze swoim współmałżonkiem czy najstarszym dzieckiem, a ci łamią się z następnymi domownikami. W ten sposób wyraża się jedność wszystkich członków rodziny.

Trudno powiedzieć, na ile nasza świadomość odnosi zwyczaj łamania się opłatkiem do Mszy św., która przecież nazywana jest także „łamaniem chleba”. Czy w ogóle mamy świadomość, że ten cienki, biały kawałek placka, trochę podobny do wschodniego podpłomyka, ma nam przywołać na myśl chleb z całą symboliką? Że „jeden chleb (...) z wielu ziaren pszenicznych się rodzi” – jak śpiewamy w pieśni eucharystycznej? Że zwołuje nas, rozproszonych po świecie, przy domowym stole? Przypomina o tym choćby jedna z modlitw błogosławieństwa opłatków, w której dziękuje się „za ten biały chleb (...), który zgromadził nas przy jednym stole, podobnie jak wów­czas, kiedy mocą Twego Słowa staje się Twoim Ciałem i gromadzi nas we wspólnocie ołtarza”. W ten sposób łamanie się opłatkiem przestaje być wyłącznie konwenansem czy formą ludowej pobożności, a staje się rzeczywiście liturgią Kościoła domowego.

TALERZ DLA NIEOBECNYCH

Świadomości jedności płynącej z tajemnicy Bożego Narodzenia służy także zwyczaj dokładania do stołu wigilijnego dodatkowego talerza. W pierwszym rzędzie jest to przypomnienie okoliczności narodzin Jezusa, dla którego nie było miejsca „w Betlejem w żadnej gospodzie”. Jezus rodzi się poza miastem, w grocie, do której zaganiano zwierzęta. Dodatkowy talerz oznacza gotowość przyjęcia niespodziewanego gościa czy zabłąkanego wędrowca. Miewa on także inne znaczenie, często bowiem symbolizuje tych, którzy umarli albo są czasowo nieobecni. Stąd też bierze się zwyczaj nawiedzania cmentarza w dzień Wigilii. W czasie wojen pusta zastawa symbolizowała oczekiwanie na powrót mężczyzn z frontu. Tak czy inaczej, zawsze oznacza gotowość na przyjęcie nieobecnych.

Czy jednak – jeśli pojawiłaby się taka potrzeba – łatwo byłoby nam dziś przejść z płaszczyzny symbolicznej do wymagań rzeczywistości i przyjąć pod swój dach nieznajomego wędrowca? Obawiam się, że nie byłoby to proste. Lęk przed nieznajomym, obawa zakłócenia domowego rytmu i nieoczekiwane konsekwencje przyjęcia obcego mogłyby nas skutecznie powstrzymywać przed okazaniem miłości bliźniego. Niestety, samotni najczęściej pozostają tego dnia samotni, bo miasta, parafie i różnego rodzaju stowarzyszenia organizują wigilie dla nich wcześniej, czasami nawet na kilka dni przed świętami. Dobrze byłoby więc rozglądnąć się po sąsiadach i bliskich, i zatroszczyć się o nich w dzień Wigilii, aby puste krzesło – zamiast wyrazem miłości – nie stało się wyrzutem sumienia.

BEZ DZIECIĄTKA, Z BYDLĘTAMI

Na koniec trzeba wspomnieć o żłóbku i szopce coraz częściej budowanych nie tylko w kościołach, ale także stawianych pod choinką czy na wigilijnym stole. Zwyczaj ten zawdzięczamy – jak wiadomo – Franciszkowi z Asyżu. Pierwsza szopka przygotowana jednak została w roku 1223 w Greccio. Po uzyskaniu zgody władz kościelnych, Franciszek zorganizował celebrację pasterki w szopce, w której nie było jednak figur Matki Bożej, św. Józefa czy Dzieciątka, za to – jak pisał Tomasz z Celano – „nagotowano żłóbek, przyniesiono siano, przyprowadzono wołu i osła”. W tej scenerii sprawowano Mszę św., podczas której Franciszek – jako diakon – odśpiewał Ewangelię o narodzeniu. Jak notuje o. Zbigniew Makuch OFMConv, w czasach św. Franciszka popularne były herezje negujące fakt, że Jezus narodzony z Dziewicy na ziemi miał fizyczne ciało. Tak samo negowali rzeczywistą obecność Jezusa pod postacią Chleba, który rodzi się co dzień na ołtarzu. W Greccio św. Franciszek na swój sposób przeciwstawił się tym błędnym poglądom. Ukazywał, że ten sam Jezus, który narodził się w Betlejem, ponownie rodzi się podczas każdej Mszy świętej.

Nasze żłóbki i szopki zostały wzbogacone o postaci Świętej Rodziny, co – w przeciwieństwie do kwestii obecności zwierząt – zgodne jest z biblijnymi faktami. Jest prawdą, że – jak pisał papież Benedykt XVI w „Jezusie z Nazaretu” – „w Ewangelii nie ma (...) mowy o zwierzętach”. Autor wyjaśnia jednak szybko, że „kierujące się wiarą rozważania, łącząc ze sobą lekturę Starego i Nowego Testamentu, bardzo szybko wypełniły tę lukę przez wskazanie na Izajasza (1, 3): »Wół rozpoznaje swego pana i osioł swego właściciela; Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie«”. Papież wskazuje na symboliczno-teologiczne, a nie faktograficzne znaczenie obecności dwojga zwierząt. Teologia widzi w nich „wyobrażenie niepoznającej własnymi siłami ludzkości”. Dzisiaj w żadnej szopce nie zabraknie wołu i osła. Tradycja umieszczania w szopce tych właśnie zwierząt wywodzi się z tak zwanej ewangelii Pseudo-Mateusza, która powstała prawdopodobnie dopiero w wieku VII. To tam czytamy, iż Maryja po przeniesieniu się z groty do stajni „złożyła Dzieciątko w żłobie, a wół i osioł przyklękając, oddali Mu pokłon”.

JAKA WIARA, TAKIE ŚWIĘTA

Z biegiem czasu szopka zaludniła się kolejnymi postaciami. Pojawili się w niej nie tylko Trzej Królowie i pasterze, ale także święci i bohaterowie narodowi. Sam Jezus nabrał rysów odpowiednich dla danej kultury, bo przecież w jakimś sensie Bóg rodzi się zawsze „pośród nas”. Prawdopodobnie – jak to było w latach uprzednich – także w tym roku pojawią się pomysły, by budować szopki politycznie poprawne, a już na pewno nie zawierające treści religijnych. Może się w nich „rodzić” nawet Myszka Mickey, do której z pokłonem przybędzie „Santa” z reklamy pewnego napoju gazowanego. Będzie to taka alternatywna forma Bożego Narodzenia dla niewierzących. Cóż, jaka wiara, takie święta.

Tomasz z Celano w swoim życiorysie św. Franciszka poświadcza, że „pewien cnotliwy mąż miał dziwne widzenie. Widział w żłóbku leżące dzieciątko, bez życia, ale kiedy święty Boży [Franciszek] zbliżył się doń, ono jakby ożyło i zbudziło się ze snu. To widzenie nie jest nieodpowiednie, gdyż w wielu sercach dziecię Jezus zostało zapomniane. Dopiero Jego łaska, za pośrednictwem sługi świętego Franciszka, sprawiła, że zostało w nich wskrzeszone i utrwalone w kochającej pamięci”.

Jak się zdaje, konstatacja poczyniona przez biografa przed ośmioma wiekami niewiele straciła na aktualności, a może nawet dzisiaj bardziej jest jeszcze na czasie: „w wielu sercach dziecię Jezus zostało zapomniane”. Pozwólmy przemówić znakom, którym tak bardzo zawierzył św. Franciszek, a także tradycja ludowa, życie kościelne, całe pokolenia, którym bożonarodzeniowe znaki, gesty i symbole dawały do myślenia. Mówią one bowiem więcej, niż nam się wydaje. Nie są bowiem tylko scenografią i dekoracją, a ich funkcja estetyczna powinna służyć prawdzie, którą mają objawiać. Na nowo odkryte – pomogą w lepszym przeżyciu Świąt Bożego Narodzenia i pozwolą utrwalić je „w kochającej pamięci”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013