Fasada i kulisy

Naciągane zwycięstwo Mahmuda Ahmadinedżada w wyborach prezydenckich sprawiło, że po kilku latach marazmu ruch reformatorski nabrał wiatru w żagle. Czy będzie z tego burza, czy też gniew ulicy zostanie spacyfikowany? Wcale nie jest oczywiste, co byłoby lepsze dla świata.

16.06.2009

Czyta się kilka minut

W sobotę o pierwszej w nocy, trzy godziny po zamknięciu lokali wyborczych, w sztabie głównego kandydata opozycji Mira Husajna Musawiego odebrano telefon z irańskiego MSW: "Nie ogłaszajcie na razie zwycięstwa... Musimy stopniowo przygotować na to społeczeństwo". W sztabie wybuchła euforia. Jak się okazało, przedwczesna. Chwilę potem irańska agencja prasowa podała oficjalne wyniki: dotychczasowy prezydent Mahmud Ahmadinedżad miał zdobyć 62 proc. głosów, a Musawi niecałe 34 proc. (pozostali dwaj kandydaci się nie liczyli).

Nic dziwnego, że rywale Ahmadinedżada zarzucili mu fałszerstwo. Tysiące ubranych na zielono zwolenników Musawiego wyszło na ulice, skandując: "Precz z zamachem stanu!". Policja rozganiała ich pałkami i gazem łzawiącym, setki trafiły do aresztów. Wydaje się, że to największe demonstracje w Iranie od rewolucji z 1979 r. Władze zamknęły uniwersytet, odcięły dostęp do popularnych stron internetowych, zamilkły telefony komórkowe...

Fenomen Ahmadinedżada

Wysokie zwycięstwo Ahmadinedżada istotnie trąci "cudem nad urną". Nie przewidywały go sondaże. Dotychczasowy prezydent wygrał nawet w tych miastach, z których pochodzili jego rywale - i prawie wszędzie z taką samą, wysoką przewagą. Manipulacje wyborcze nie są Iranowi obce, ale - jak oceniali eksperci - dotychczas "poprawiały" one wynik jedynie o kilka procent. Względna uczciwość wyborów dawała ajatollahom prawo twierdzenia, że mają legitymację demokratyczną. Trudno zrozumieć, dlaczego tym razem wybory uszyto tak grubymi nićmi, ryzykując uliczną rewoltę.

Zwłaszcza że Ahmadinedżad miał szanse wygrać uczciwie. Teherańska klasa średnia pokpiwa sobie z jego nawiedzonych przemówień, z dziadowskich garniturów i prowincjonalnego akcentu. Ale za Ahmadinedżadem stoją pobożne i biedne masy, robotnicze przedmieścia oraz prowincja. Rywale wytykali mu pełzające ograniczanie swobód osobistych i fatalną politykę gospodarczą: rosnącą inflację, bezrobocie i deficyt budżetowy. Bogaty w surowce energetyczne Iran importuje dziś benzynę, bo rząd woli budować meczety niż rafinerie.

Ale zwykli ludzie widzą to inaczej, a ich talerze nie są puste. Prezydent jeździł po kraju, rozdawał na ulicach ziemniaki i pomarańcze, i opowiadał, jak to jego rywale kradną, ale on ich wszystkich puści w skarpetkach. Buńczuczna retoryka, którą zraził sobie Zachód, podoba się tu masom: grożenie amerykańskiemu "Wielkiemu Szatanowi", nieprzejednanie w kwestii programu jądrowego, tropienie syjonistycznych spisków.

Ahmadinedżadowi pomaga mit osobistej uczciwości. W jego deklaracji majątkowej widnieje tylko mały dom, w którym się wychował, puste konto bankowe i 30-letnie auto marki Paykan, irański odpowiednik naszego malucha i niewyczerpany temat dowcipów (np. dlaczego paykan ma podgrzewaną tylną szybę? Żeby ręce nie marzły podczas pchania).

Walka frakcji pod dywanem

Lecz jego zwycięstwo - uczciwe czy nie - jest przede wszystkim odbiciem aktualnego układu sił politycznych w Iranie. Nie da się pojąć sytuacji w tym kraju bez zrozumienia niezwykle skomplikowanego systemu władzy. Kompetencje prezydenta są ograniczone, ukierunkowane bardziej w sferę polityki wewnętrznej niż zagranicznej. Natomiast wojsko, sądownictwo, propaganda i strategia nuklearna pozostają w gestii Najwyższego Przywódcy, ajatollaha Alego Chameneiego (następcy Chomeiniego).

To nie wszystko. W Iranie toczy się subtelna i niewidoczna na zewnątrz walka polityczna - nie między rządem a opozycją, lecz między frakcjami wewnątrz aparatu władzy. Główna linia podziału to "modernizacja kontra tradycja". Albo ostrzej: "pragmatyzm czy fanatyzm?".

Ahmadinedżad przewodzi jednej z tych frakcji, najbardziej bojowej i najsilniejszej w obecnym parlamencie. Ma ona oparcie w 150-tysięcznym Korpusie Strażników Rewolucji, promuje konserwatyzm religijny i gospodarczy socjalizm. Do drugiego obozu należą prowincjonalni duchowni, patrioci wierni ideałom rewolucji 1979 r., którzy za swego lidera mają samego ajatollaha Chameneiego. Obawiają się oni skutków wojny z Zachodem, do jakiej prze Ahmadinedżad, ale też uważają, że ciągły konflikt pomaga powstrzymać niebezpieczny trend westernizacji Iranu. Trzeci obóz jest skupiony wokół "pragmatyka" Alego Akbara Rafsandżaniego (szefa Zgromadzenia Ekspertów, które decyduje m.in. o obsadzeniu stanowiska Najwyższego Przywódcy). Pragnie on Iranu rządzonego przez duchownych, ale silnego i pojednanego z Zachodem. Czwarta frakcja to postępowa, lecz religijna lewica, wierna poprzedniemu prezydentowi Chatamiemu, otwarta na postulowany przezeń "dialog cywilizacji".

Musawi miał poparcie dwóch ostatnich frakcji. Ahmadinedżad - dwóch pierwszych, silniejszych. Kluczowe było błogosławieństwo udzielone mu ostatecznie (po namyśle) przez ajatollaha Chameneiego.

A jest jeszcze jeden powód, dla którego Ahmadinedżad był skazany na zwycięstwo. Chodzi o pieniądze: dziesiątki miliardów dolarów rocznie. Prezydent jest cichym patronem Korpusu Strażników Rewolucji, dołączył do niego jeszcze w młodości, podczas wojny z Irakiem (1980-88). Z biegiem lat organizacja ta, stworzona dla obrony ideałów rewolucji islamskiej, zmutowała się w "państwo w państwie". Strażnicy stworzyli nielegalną sieć, przez którą przechodzi ponoć większość importu do Iranu, w tym zakazanego alkoholu. Firmy powiązane ze Strażnikami dostają kontrakty na budowę rurociągów czy rozbudowę metra w Teheranie. Ci "prawdziwi pragmatycy" bogacą się na izolacji Iranu - a tę zapewnia im Ahmadinedżad. Przed wyborami na jego rzecz agitowała kilkumilionowa milicja Basidż, wchodząca w skład Strażników, a prezydent odwdzięczył się im stanowiskami w rządzie.

Scenariusze nieoczywiste

Czy mimo wszystko "zielona rewolucja" ma szanse na powodzenie? Niewielkie. Najwyższy Przywódca potwierdził już zwycięstwo Ahmadinedżada i choć kazał sprawdzić skargi jego rywali, wygląda to na próbę uspokojenia sytuacji. Opozycja jest podzielona w podstawowych kwestiach. Wątpliwe, czy Musawi, w latach 80. premier, postanowi rzucić rękawicę systemowi i prowadzić dalszą walkę z więzienia. Prawdopodobnie więc demonstracje wygasną. Podobny bunt miał miejsce w lipcu 1999 r. w reakcji na zamknięcie reformatorskiej gazety "Salam": studencką rewoltę zduszono w sześć dni kosztem jednego zabitego, 200 rannych i 1200 aresztowanych. Reżim nie przebiera w środkach, bo stawka jest zbyt wysoka.

Druga kadencja Ahmadinedżada oznacza, że polityka zagraniczna Iranu się nie zmieni. Również w kwestiach atomowych, ale tego akurat nie zmieniłby nawet wybór Musawiego: kontynuacja programu nuklearnego wbrew Zachodowi to w Iranie kwestia dumy narodowej. Nie zmieni się też zbytnio polityka wobec Iraku. Izrael po cichu cieszy się z wygranej Ahmadinedżada, bo bardziej umiarkowany prezydent byłby dla reszty świata pretekstem do pobłażania Teheranowi, a Ahmadinedżad, jawny antysemita, sam się prosi o guza. Izrael może więc liczyć na zrozumienie, gdy będzie wzywać do zaostrzenia sankcji wobec Teheranu i straszyć bombardowaniem instalacji nuklearnych. I na groźbach się skończy, bo rozwiązania siłowego nie popiera Waszyngton. Barack Obama zaś dalej może robić umiarkowane gesty pojednawcze wobec Iranu, mając pewność, że nowy-stary prezydent ich nie odwzajemni.

Nie można jednak wykluczyć innego scenariusza: implozji reżimu. Niektórzy komentatorzy uważają, że sfałszowane wybory były jak trzęsienie ziemi, które całkowicie zmieni sytuację polityczną. Wygląda na to, że opozycja próbuje obejść Chameneiego: Musawi wystosował protest wyborczy bezpośrednio do Zgromadzenia Ekspertów w świętym mieście Kum. 86 duchownych należących do Zgromadzenia ma prawo odwoływania Najwyższego Przywódcy, a przewagę w nim mają stronnicy Rafsandżaniego, który popierał Musawiego.

Czyżby miało dojść do próby odwołania Chameneiego? Zmiana na stanowisku Najwyższego Przywódcy byłaby znacznie ważniejsza od wyborów prezydenckich. Prędzej czy później do niej dojdzie, bo rak prostaty Chameneiego jest tajemnicą poliszynela. Pytanie tylko, kto go zastąpi i czy nie będzie to zmiana na gorsze? Zachód uważa Chameneiego za fanatyka, ale wśród ajatollahów plasuje się on w centrum. Konserwatyści są zbyt silni i zbyt uwikłani w różne interesy, by bez walki oddać władzę reformatorom.

Iran - wbrew pozorom, czyli nieco nawiedzonemu prezydentowi - jest krajem dość przewidywalnym. Ale tylko tak długo, jak długo w jego władzach utrzymuje się równowaga.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2009