Fałszywa wypędzona

W minioną sobotę gmach berlińskiej Opery Komicznej zapełniony był do ostatniego miejsca. Przeładowana strojeniami sala zamieniła się w dom starców: Związek Wypędzonych celebrował swe najważniejsze święto, “Dzień Stron Ojczystych".

14.09.2003

Czyta się kilka minut

Wiekowi przedstawiciele ziomkostw - Ślązaków, Pomorzan, Prus Wschodnich, Niemców Sudeckich - przybyli, by wspominać wysiedlenie i wysłuchać, co ma do powiedzenia Erika Steinbach. Pojawiło się także wiele innych ważnych osób, dyplomaci, przedstawiciele rządu. Gościem honorowym był nie kto inny, jak prezydent Johannes Rau.

Najpierw jednak przemówiła Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych. Rozpoczynając, uderzyła w modny dziś kanon niemieckiego “kultu ofiar", opisując los jednostki: niewątpliwy dramat, jakiego doświadczyła młoda dziewczyna z Pomorza, wielokrotnie zgwałcona przez żołnierzy Armii Czerwonej. Dopiero później dodała lapidarnie: “Hitler otworzył puszkę Pandory", wzywając zaraz do potępienia - w tej kolejności - “wypędzenia i ludobójstwa". Steinbach nie zostawiła wątpliwości, że Związek Wypędzonych zbuduje Centrum przeciw Wypędzeniom - i to w Berlinie. Prezydent Rau, który potem zabrał głos, mówił długo i powiedział niewiele. Wyznał, że jest “przygnębiony" sporem o Centrum i wezwał rutynowo do “pojednania ponad granicami". Rau to mistrz zdań długich i niezobowiązujących...

Erika Steinbach ma wiele twarzy. Przy takich okazjach jak “Dzień Stron Ojczystych", podczas posiedzeń Bundestagu (jest posłem CDU i członkiem władz tej partii) czy na konferencjach prasowych 60-letnia Steinbach ukazuje twarz uśmiechniętą i jowialną. Typowa niemiecka kobieta oceniłaby ją zapewne tak: wyrośnięta, zrobiona na blondynkę, ubrana jak sekretarka; no, może szefowa sekretariatu. Jednak to mieszczańsko-prowincjonalne wrażenie myli. Steinbach to, jak kiedyś mawiano, wilk w owczej skórze, albo - jak mówi się dzisiaj - mistrzyni public relations. Kto stanie naprzeciw niej w sporze, szybko odczuje lodowatą gładkość i twardość. Mówi, że jest “adwokatem i tubą tych, którzy sami nie mogą dojść do głosu". Ale czy sama naprawdę została “wypędzona z ziemi rodzinnej"?

Owszem, Erika Steinbach urodziła się w 1943 r. w miasteczku Rahmel w Prusach Zachodnich (jak mówią Niemcy), czy też (jak mówią Polacy) w Rumi na Pomorzu Gdańskim, niedaleko Gdyni. Dwa lata później z rodzicami musiała uciekać przed frontem i Armią Czerwoną; rodzina niespełna dwuletniej Eriki trafiła do późniejszej Republiki Federalnej. Czyli - do swych stron rodzinnych. Rodzice przewodniczącej Związku Wypędzonych pochodzili bowiem z zachodniej części Niemiec. Do Rumi - w 1939 r. wcielonej do Rzeszy, podobnie jak polski Śląsk i część Wielkopolski - ojciec Eriki trafił jako żołnierz niemieckich wojsk okupacyjnych, matka zaś pojechała w ślad za nim. Erika Steinbach nigdy nie została więc “wypędzona ze stron ojczystych", bo trudno, by za swą ziemię ojczystą Niemcy uważali okupowaną Polskę, w której stacjonował Wehrmacht. Zapytana o tę sprzeczność, Steinbach odpowiada cynicznie: “Przecież nie trzeba być wielorybem, by walczyć o prawa wielorybów".

Kiedy jednak pani Steinbach mówi publicznie o swojej idei założenia w Berlinie Centrum przeciw Wypędzeniom, jej słowa zdają się być absolutnie wyprane z wszelkich kantów i ostrości. Wówczas opowiada z uśmiechem - i zgodnie z oczekiwaniami aktualnego rozmówcy - o europejskim wymiarze wypędzeń oraz o pamięci, która powinna być nierozerwalnie związana, jakżeby inaczej, nie z wyliczaniem wzajemnych krzywd, lecz z pojednaniem. Kto jednak trafi na któryś ze zjazdów ziomkostw - gdzie Erika Steinbach przemawia we własnym gronie i gdzie dziennikarze trafiają ostatnio raczej rzadko - komu dane jest słuchać tam jej oskarżeń i roszczeń pod adresem wschodnich sąsiadów Niemiec, temu dreszcz przebiegnie po plecach na myśl, że tej kobiecie i tej organizacji prędzej czy później powieść może się idea berlińskiego Centrum.

Prawdziwą twarz Erika Steinbach - która na początku lat 90. głosowała w Bundestagu przeciw traktatom z Polską, a niedawno przeciw rozszerzeniu Unii Europejskiej - pokazuje także w swych publikacjach. We “Frankfurter Allgemeine Zeitung" twierdziła np., że w Polsce i w Czechach istniały po wojnie “obozy zagłady" (Vernichtungslager) dla ludności niemieckiej - jakby obozy, w których zamykano wówczas Niemców, można porównywać z Auschwitz.

Tymczasem spór o Centrum rozgorzał w Niemczech na dobre, dzieląc klasę polityczną. Kanclerz Schröder wypowiedział się przeciw lokalizacji Centrum w Berlinie, szef MSZ Fischer powiedział: “Związek Wypędzonych nie nadaje się na dyrektora takiego muzeum. Z mojego punktu widzenia nie chodzi o wypędzenie, ale o proces niemieckiego samozniszczenia". Inaczej przewodniczący partii chadeckich CDU i CSU, Angela Merkel i Edmund Stoiber: oboje popierają Erikę Steinbach. Także niektórzy znani historycy, jak prof. Arnulf Baring.

Powoli, ale konsekwentnie formuje się jednak również “front oporu" przeciw ofensywie Steinbach. W apelu, opublikowanym w ubiegłym tygodniu przez kilkudziesięciu naukowców i publicystów z wielu krajów Europy i z USA czytamy, że pani Steinbach zmierza do “stworzenia centralnego miejsca pamięci (...), którego celem jest utwierdzenie i forsowanie w świadomości społecznej pewnej całościowej wizji historii. Niebezpieczeństwo, które projekt ten ze sobą niesie, polega na tym, że w ten sposób państwo niemieckie legitymizować będzie reinterpretację przeszłości, jeśli nie wręcz rewizję historii, połączoną z torpedowaniem opartej na dialogu europejskiej debaty społecznej i politycznej".

Mimo zastrzeżeń Erika Steinbach twardo zmierza do celu. Krytykę odrzuca jako “nie mające podstaw podejrzenia". Kanclerzowi zarzuciła, że “obawia się naszych sąsiadów". Przy każdej okazji podkreśla niezależność fundacji (powołanej przez Związek do budowy Centrum) i obwieszcza, że z darowizn zebrała się już “wielomilionowa i dwucyfrowa kwota". Wybrała nawet budynek: zabytkowy magazyn gazu, który w czasie wojny służył jako schron przeciwlotniczy, a potem był kwaterą dla uchodźców.

“Zamiar Związku Wypędzonych, jakim jest budowa Centrum przeciw Wypędzeniom, sprawia wrażenie niesłychanej wprost riposty na Pomnik Holokaustu [powstający właśnie w Berlinie]" - napisał niemiecki pisarz Richard Wagner, urodzony w Rumunii i zmuszony przez reżim Ceaucescu do opuszczenia kraju.

To prawda: idea Eriki Steinbach to ni mniej ni więcej, tylko próba “odciążenia" Niemców; zdjęcia z ich barków ciężaru historii.

Przełożył WP

Joachim Trenkner jest publicystą, byłym reporterem “Newsweeka" i niemieckiej telewizji publicznej, korespondentem “TP" w Niemczech. Tytuł od redakcji “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2003