Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mój pseudonim z czasów wojennych to »Żbik I«. Zajmowałem stanowisko dowódcy drużyny, w ciągu czterech lat służby doszedłem do stopnia plutonowego. Należałem do dwóch jednostek AK: w konspiracji należałem do oddziału »Józefa« w Drugiej Placówce Rzeszowskiej, której komenda kwaterowała w Nieborowie; po akcji »Burza« zostałem przeniesiony do kompanii »D14«, czyli 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich AK, wchodzącego w skład zgrupowania oddziałów lwowskich »Warta«. Byłem odznaczony Krzyżem Walecznych" - tak przedstawia się Stefan Dąmbski na początku swych wojennych wspomnień, wydanych przez Ośrodek KARTA.
Nie są to jednak wspomnienia typowe - ot, historia chłopaka, który trafił do konspiracji, brał udział w akcjach, doczekał końca wojny, dalej konspirował, potem emigrował itd. Dąmbski pisze o sobie szczerze i bezlitośnie, językiem prymitywnym jak z biesiad podlewanych alkoholem. "Spełniły się moje marzenia: byłem człowiekiem bez skrupułów... Byłem gorszy od najpodlejszego zwierzęcia. Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. A jednak byłem typowym żołnierzem AK. Byłem bohaterem, na którego piersi po wojnie spoczął Krzyż Walecznych" - czytamy pod koniec.
Książka, wydana pod tytułem "Egzekutor", wzbudziła w środowiskach akowskich weteranów emocje i oburzenie. Spisane po latach na emigracji wspomnienia Dąmbskiego są opowieścią o tym, jak 16-letni chłopak trafia do AK na Rzeszowszczyźnie i niemal od razu staje się likwidatorem: osobą odpowiedzialną za wykonywanie wyroków śmierci, głównie na kolaborantach. Ta opowieść prowokuje do wielu pytań i wątpliwości: jak to się stało, że likwidacje powierzono tak młodemu i niedoświadczonemu żołnierzowi? Np. w Warszawie, w Kedywie (Kierownictwie Dywersji) okręgu warszawskiego AK, którym kierował człowiek o niezwykłej moralności, Józef Rybicki, takie funkcję pełnili żołnierze starsi niż Dąmbski (on pierwszy wyrok wykonał jako siedemnastolatek), starannie dobrani; tacy, których charakter był już ukształtowany, i którzy powinni być świadomi cienkiej granicy między wyrokiem wydanym przez podziemny sąd (legalny, bo będący częścią podziemnych struktur państwowych) a mordem.
Czy na Rzeszowszczyźnie było inaczej? W ogóle mało w tej książce jest o wyrokach - a przecież każda egzekucja była wykonywana jedynie po wydaniu takiego wyroku przez sąd podziemny i po odczytaniu go skazanemu (niektórych żołnierzy irytowała konieczność wygłaszania tych kilku zdań przez oddaniem strzału - zabierało to czas i zwiększało ryzyko, ale takie były zasady, to sprawiało właśnie, że wyrok był wyrokiem, a nie mordem). Tymczasem we wspomnieniach Dąmbski mówi co prawda o dyscyplinie, ale są też decyzje o egzekucjach podejmowane samodzielnie przez dowódcę oddziału, nie ma mowy o żadnym sądzie, są też wyroki wykonane przez pomyłkę. Są mordy na cywilach. Jest sporo przyjemności płynącej z zabijania. Jest wręcz sadyzm, znęcanie się nad ofiarami. I to wszystko podane jest właśnie lekkim, biesiadnym niemal stylem...
Co nie zmienia faktu, że prowadzi do najważniejszej konkluzji: to, co nastoletni chłopak traktował jako oczywistość (trudno też wyobrazić sobie, by dopytywał usilnie swego dowódcę, czy proces sądowy aby na pewno się odbył; rozkaz to rozkaz...), z czasem staje się dla niego nie do przyjęcia - jest ciężarem, z którym z trudem sobie radzi. Patriotyczne hasła, które go ukształtowały, z czasem wywołują u niego tylko gorzki uśmiech; zdaje sobie sprawę, gdzie - gnany wiarą w owe wielkie hasła - się znalazł.
Ostatnie strony książki, na których otwarcie o tym pisze, a które można potraktować jego przestrogę dla przyszłych dowódców i żołnierzy, wydają się najważniejsze. One zmieniają ocenę całości wspomnień i samego bohatera - nawet jeśli nie budzi on współczucia, to jednak nie sposób nie dostrzec tragizmu jego życia (zakończonego samobójstwem). To książka, którą można traktować jako ponadczasowy traktat o zabijaniu, o tym, czym ono jest i co może stać się z duszą tego, który zabija.
Nie można dziwić się, że wielu weteranów AK nie chce dziś wierzyć w relacje Dąmbskiego, że są oburzeni. W sumie dobrze świadczy to o nich i o ich dawnych oddziałach, w których najwyraźniej takie rzeczy się nie działy. To jednak nie znaczy, że nie działy się nigdzie. I na odwrót: książka "Egzekutor" nie może być traktowana jako podstawowy tekst o tzw. oddziałach likwidacyjnych Armii Krajowej. Może za to stać się punktem wyjścia do dyskusji o tym, jakie niebezpieczeństwa niosła (i niesie) wojna nie tylko dla życia, ale też dla duszy żołnierzy.
STEFAN DĄMBSKI "EGZEKUTOR", wyd. Ośrodek KARTA, Warszawa 2010.