Dzieci jednego Boga

Gdy stolica Azerbejdżanu rozkwita, podlewana petrodolarami i inwestycjami zachodnich koncernów, prowincja żyje w biedzie. Tylko inwestycje mogą uratować małe narody północnego Azerbejdżanu przed ucieczką za chlebem do miast bądź do innych krajów, czyli przed zniknięciem z mapy etnicznej.

   Czyta się kilka minut

Powietrze stoi w miejscu. Z billboardu prezydent Alijew zapowiada świetlaną przyszłość. Tu nie docierają protesty słabej opozycji, a życie toczy się jednowymiarowo i bez fajerwerków.

W dali słychać śpiew muezzina. Rozgrzane ulice Krasnej Slobody świecą pustkami. Tylko w typowo azerskich czajchanach mężczyźni grają w nardy i popijają herbatę, zagryzając kostkami cukru. Śniadzi, flegmatyczni, z przystrzyżonymi wąsikami. Niemal typowi Azerowie, tyle że niektórzy noszą na głowach jarmułki. Po miasteczku jeżdżą zachodnie samochody najlepszych marek. Kilka lokalnych limuzyn ma rejestrację z imieniem "MARK": należą do najbogatszego mieszkańca. Na stałe mieszka w Izraelu, a w czasie wakacji rozbija się limuzynami po Azerbejdżanie. Zwykle stoją zaparkowane pod "Pałacem Szczęścia". Służą młodym parom do weselnych przejazdów. Zamiast przynoszącego szczęście "oka proroka", z lusterek w autach zwisają gwiazdy Dawida. W sklepie spożywczym ceny bombonierek i alkoholi zwalają z nóg.

Dziadek Ruin ma 92 lata. Od rana popija orzechówkę własnej roboty. Przeżył tu całe życie. W młodości objeździł ZSRR, handlując, czym się dało; raz był nawet "na zachodzie": w Bułgarii. Odkąd owdowiał, czuje się niepotrzebny. Większość z jego siedemnaściorga dzieci, czterdziestu wnucząt i siedmiu prawnuków mieszka w Izraelu - tak jak większość młodszej generacji Krasnej Slobody, zwanej kiedyś Jerozolimą Kaukazu, czyli żydowskiego miasteczka na północy muzułmańskiego Azerbejdżanu.

Krasnaja Sloboda liczy pięć i pół tysiąca mieszkańców. Leży naprzeciw zamieszkałej przez azerskich górali Quby. Meczet i synagogę rozdziela rzeka. Zza murów wystają dachy kaukaskich domostw: zadbanych, bogatych i z żydowską ornamentyką.

Osada jest unikalna. Należy do najbogatszych w kraju, a może i na Kaukazie. Powstaje nowy dom weselny, a nawet hotel - bo mieszkańcy liczą na turystów z Izraela. Miasteczko rozwija się błyskawicznie, głównie dzięki pieniądzom dzieci żyjących w Izraelu i Moskwie. Ale sąsiedzi i tak plotkują, że Żydzi od lat handlują heroiną i piorą brudne pieniądze.

Zaginione plemię Izraela

Na całym Kaukazie żyje ich ok. 30 tys. Zważywszy na liczebności tutejszych narodów i grup etnicznych, nie jest to mało. Historycy i sami Żydzi spierają się, skąd przyszli i czy w ogóle są Żydami. Jedne z pierwszych wzmianek o nich pochodzą od arabskiego historyka Ibn Tagriberdiego z XV w. Pisał o Żydach z "Czerkiesji", którzy podróżowali do Kairu i utrzymywali kontakty handlowe z pobratymcami z okolic Morza Śródziemnego. W czasach nowożytnych, między XV a XVII w., na pograniczu azersko-dagestańskim istniał pas żydowskich aułów, a jedna z dolin w sąsiednim Dagestanie była nazywana "żydowską doliną".

Istnieją teorie, według których Żydzi górscy są potomkami kaukaskich Chazarów, którzy przeszli w VIII w. na judaizm. Inni uważają ich za lud pochodzenia perskiego: Tatów, czyli nie-semitów. Żyli w górskich aułach i przyjęli judaizm. Używają dialektu języka tackiego, podobnego do mowy muzułmańskich Tatów. Niektórzy uważają, że to Tatowie przeszli z judaizmu na islam. Do dziś wysoko w górach pozostały żydowskie rodziny, stare cmentarze i ruiny synagog.

A mieszkańcy Slobody? Oni - w tym Ruin Abramowicz - uważają, że są potomkami zaginionego ludu Izraela, który opuścił Jerozolimę po zburzeniu pierwszej świątyni w 772 r. p.n.e.

Ruin nalewa orzechówkę, Fatima podaje zapiekankę z bakłażanów i szaszłyki z jesiotra. - A potem setki lat żyliśmy w Persji - peroruje dziadek, pokazując na mapie żydowski szlak, w sowieckiej publikacji pt. "Gornyje Jewrieji". - A 300 lat temu miejscowy, qubiński chan zaprosił nas tu i dał ziemię. I tak Sloboda jest dziś największym poza Izraelem skupiskiem Dżuhuro, jak siebie nazywają na świecie - twierdzi.

Dla Ruina każdy Żyd jest bratem, ale jego wiedza o braciach nie wykracza poza wzgórza okalające miasteczko, rzekę i cmentarz. Zadziwia go, ilu Żydów żyło w przedwojennej Polsce i Europie, a także skala Holokaustu, z którego nie bardzo zdaje sobie sprawę. Bo tu, w Azerbejdżanie, pomijając konflikt ormiańsko-azerski, mówi się, że ten kaukaski i kaspijski kraj mógłby być nie tylko eksporterem ropy, ale także tolerancji. Wszyscy są przyzwyczajeni do życia obok sąsiadów innej religii, tradycji i wyglądu.

Kaukaski mix

- Nasi dziadowie utrzymywali się z rzemiosła i uprawy roli - tłumaczy staruszek Dawid, prowadząc do żydowskiej szkoły. - Do rewolucji październikowej swobodnie zajmowali się też handlem. Po rewolucji wiele się zmieniło, choć nie było tu antysemityzmu jak w Rosji. Ale ukrywaliśmy wiarę. Dziadkowie zaczęli nawet świnie hodować, żeby nikt ich nie posądził o praktyki religijne.

Każda z oddzielnych wspólnot miała świątynię. Bolszewicy zamknęli 10 z 11 funkcjonujących do 1921 r. synagog i przerobili Slobodę na wielki kołchoz produkujący wieprzowinę. - Jako dzieci musieliśmy uczyć się modlitw na pamięć, bo nie było hebrajskich książek - opowiada Dawid.

Jest nieufny. Boi się, co pojawi się w prasie, czy będzie miało związek z polityką. Na wszelki wypadek wychwala ród Alijewów. Pokazuje nowiutki bankomat na poczcie. Ostatnio azerskim emerytom państwo przelewa emerytury na konta i cały kraj pokryła gęsta sieć bankomatów.

Opowiada, jak Żydzi stopniowo przejmowali obyczaje od muzułmańskich sąsiadów. Niemal do czasów współczesnych Dżuhuro praktykowali poligamię. Na czele wielkiej rodziny, kilkudziesięciu osób, stał najstarszy mężczyzna. Po nim rolę głowy rodu przejmował najstarszy syn. Żydzi nigdy się nie zasymilowali, ale przejęli od kaukaskich gospodarzy znaczną część kultury materialnej oraz niektóre zwyczaje, w tym typowy dla ludów kaukaskich obyczaj zemsty rodowej.

- Pośród Żydów z ZSRR tylko my trzymaliśmy się religii - chwali się brat Dawida, Mordechaj. - I dzięki nam religia się odrodziła. Nie było dnia bez modlitwy. Na ósmy dzień po narodzinach bobasy płci męskiej były obrzezane, nawet jeśli ich rodzice następnego dnia byli wzywani przez KGB.

Przez okna w szkole widać rabina w średnim wieku i gromadkę skupionych dzieci pochylonych nad księgami.

Spacer w górę osady. Warunki życia pogarszają się z każdą następną ulicą. Domy położone wyżej nie mają bieżącej wody. Są skromniejsze, a przy garażach zamiast mercedesów stoją stare żyguli. Przed bramami siedzą babcie z wnukami. Jedna z kobiet, starsza pani ufarbowana na blond, wróciła niedawno po 15 latach z Izraela. Nie wytrzymała klimatu i napięcia związanego z zagrożeniem terrorystycznym. Narzeka na Palestyńczyków, na nienawiść, z którą w Azerbejdżanie się nie spotkała. Wszyscy są dziećmi jednego Boga.

Na cmentarzu stare, hebrajskie macewy pochylają się w kierunku Slobody. Nowsze groby w stylistyce sowieckiej. Rosyjskie napisy, płyty z wizerunkami zmarłych, na grobach prawosławnych, nawet muzułmańskich. Rzeźba odzwierciedla, czym zmarły zajmował się za życia. Przedstawiają milicjantów, oficerów, sportowców.

Szyfry Karabachu

Parę godzin jazdy od Quby, jazdy przez wąwozy i wezbrane rzeki, na wysokości 2300 m n.p.m. leży unikalny auł, nieznany nawet większości Azerów: Hinulug. Autobus dociera tu raz na parę dni. To jedno z najbardziej niedostępnych miejsc w regionie. Najłatwiej dostać się tam radzieckim jeepem - uazem, który rusza, gdy zapełni się pasażerami na rynku w Qubie.

Majestatyczny Hinulug leży na szczycie jakby ściętego wierzchołka góry, przypomina twierdzę. Domy pobudowane są tarasowo, jeden na drugim. Szare budynki stoją gęsto, Hinulug jest labiryntem wąskich dróżek.

Sędziwy Badal Lelajew nie jest zdziwiony, gdy samochód podjeżdża pod jego dom, zbudowany przed 300 laty z rzecznych kamieni. Odkąd parę lat temu belgijski podróżnik, niejaki Marc Eliott, napisał najlepszy dotychczas przewodnik po Azerbejdżanie, Badal stał się w nim gwiazdą-przewodnikiem. Woził na koniach po okolicy i tłumaczył nieznającemu języka Eliottowi lokalne tradycje. Belg dostał ponoć mercedesa klasy C - w nagrodę od starego Alijewa.

Jest pora obiadu i córka Badala, Latifa, oraz synowa Jegiana donoszą jedzenie do jadalni mężczyzn, kładą na zasłanym ceratą dywanie. Żona gospodarza, Gionnose, ukradkiem dogląda przez szybę, czy wszystko gra. W górach je się baraninę i nabiał pochodzący od owiec. Warzywa i owoce są rzadkością. W surowej okolicy nie rośnie nic, nawet mąkę na służące za pieczywo placki przywozi się z dołu. Kiedyś wyprawa zajmowała na osłach parę dni; dzisiejsza droga, zbudowana w 1972 r., przejezdna jest tylko latem. Przez większość roku Hinulug jest odcięty od świata. Rozrywką kobiet pozostaje wtedy tkanie dywanów, mężczyźni popijają, polują i oglądają telewizję z anten satelitarnych.

- Do końca czasów radzieckich mieszkało tu 2,5 tys. osób - mówi Badal. - Nie mogliśmy swobodnie się poruszać, bo Sowieci nie chcieli, żebyśmy widzieli, jak żyją inni. Mieliśmy wierzyć, że nasze ciężkie życie na szczycie wysuszonej słońcem bądź ściętej lodem góry jest normą. Zaczęliśmy żyć w miarę normalnie, jak upadał ZSRR. Ale wtedy wybuchła wojna z Ormianami o Górski Karabach.

Mieszkańcy aułu, którzy posługują się zupełnie niezrozumiałym dla sąsiadów językiem, poszli na wojnę. A ponieważ nikt ich nie rozumiał, sami zaś znali azerski, zaczęli masowo służyć w armii jako szyfranci.

- Byliśmy jak ci Navaho, co pomagali Amerykanom przeciw Japończykom - śmieje się Lelajew.

Po wojnie i późniejszych migracjach, ludność aułu skurczyła się do 1700 osób i nadal się zmniejsza. Młodzi uciekają na dół. Przyjeżdżają jedynie, żeby doglądać dobytku i dziadków. Nie buduje się nowych domów. - Ostatnio młoda para kupiła za 500 dolarów cały urządzony dom - krzywi się Badal. - Młodzi mają dość zamknięcia, a to ono stanowiło naszą siłę.

Czekając na drogę

Sulejman Garibow należy do starszyzny Hinalugu. Jako człowiek pobożny i z szanowanej rodziny cieszy się w wiosce autorytetem. Odkąd niedawno umarli najstarsi, on, choć jeszcze w kwiecie wieku, jest strażnikiem miejscowej tradycji. Jego zgarbiona matka parzy herbatę w samowarze, ustawionym pod plakatem Al Kaaby (świętego kamienia z Mekki) i ostatnią fotografią legendarnego imama Kaukazu Szamila. Szamil, który w XIX w przez 30 lat przewodził powstaniu górali Dagestanu, Czeczenii i Inguszetii przeciw Rosjanom, czasami zapuszczał się ponoć tutaj.

Za oknem rżenie koni. Do chaty wchodzi paru młodych, zziajanych chłopaków. To Lezgini z wioski Laza. Jechali przez góry cały dzień, aby przenocować tu i rankiem iść na grób Pira Dziapbara Baby Effendi, który po śmierci poleciał prosto do Mekki. Pir to na Kaukazie święty mąż. Mogiłę otacza się czcią. Dzieci i wnuki Pira też noszą znamię świętości, a Sulejman jest jednym z dalekich potomków drugiego lokalnego Pira Ahmeda Effendi, żyjącego pod koniec XVIII w.

Jest z nimi dziewczyna. Wiele kobiet przed poczęciem dziecka i już w ciąży chodzi do świętych miejsc, by dzięki modlitwom zapewnić pomyślne rozwiązanie (w jednej z bakijskich gazet ukazała się reklama kliniki leczącej bezpłodność: "Kobieto! Nie musisz chodzić do Pira! Wstąp do nas!").

Do Hinulugu przychodzi dobra nowina: ma powstać nowoczesna, asfaltowa droga i mosty na rzekach. To dla mieszkańców być albo nie być. Prace zaczynają się od Quby i idą w błyskawicznym tempie. Auł czeka niezwykłe wydarzenie: zza gór, znad morza, z pustynnego półwyspu Apszerońskiego, pierwszy raz w historii do osady przyjedzie chan i prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew.

- Te 50 km asfaltu może uratować Hinulug i nasze życie - sądzi Badal. - Trzeba zbudować szpital, sprowadzić nauczycieli, przywrócić nadzieję. W przeciwnym razie wymrzemy jak mamuty.

Starsi zdają sobie sprawę, że ich sytuację mogliby podreperować turyści, których na razie przyjeżdża może trzydziestu rocznie. Z drugiej strony się ich obawiają. Badal pokazuje zdjęcie amerykańskiej turystki, która mizdrzy się, ubrana prawie w slipy. - Tego się boimy - cedzi. - Zatracenia granicy między tradycją a nowoczesnością. Nie wiemy, jak z tym żyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Nowa Europa Wschodnia (21/2007)