Dyskretna nuda młodej burżuazji

Kondycja pokolenia młodych Polaków jest niepokojąca. Są bierni i bezideowi, o nic im nie chodzi, do niczego nie dążą, na niczym im nie zależy, nic nie jest dla nich istotne, nic nie wywołuje w nich namiętności, sprzeciwu, buntu.

06.04.2010

Czyta się kilka minut

/ rys. Mateusz Kaniewski /
/ rys. Mateusz Kaniewski /

Debata o pokoleniu III RP

Tekstem Jana Sowy zaczynamy dyskusję o pokoleniu III RP, czyli pierwszej generacji urodzonej po 1989 roku. Jakie postawy społeczne reprezentują młodzi ludzie? Jaki mają stosunek do sfery publicznej? Jaki wpływ na ich kondycję miały społeczno-polityczne warunki, w których dorastali? W kolejnych numerach głos zabiorą m.in. profesor Jadwiga Staniszkis i minister Michał Boni. Do dyskusji zapraszamy też przedstawicieli pokolenia.

W niewielkim mieszkaniu kilku nastolatków stało się zakładnikami dogorywającej imprezy: Kasia, z "pobłażliwą minką, która, jak się zdaje, zadomowiła się na jej twarzy już na dobre". Wanda: "chodząca sumienność, rezolutność, koleżeńskość - pięćdziesiąt kilo żywego rozsądku dziwnie pozbawionego życia. Dalej spała Janka. Potem Tomcio - na niego szkoda słów, a za nim Badyl - zasrany paź, konformista bez osobowości. Po Badylu Kalka, to samo, tylko jeszcze gorzej. Dalej Bela, anonim, co boi się odezwać, nudna, żadna i zbędna, a zajmuje tylko miejsce i jeszcze żąda sympatii. Kto następny? Cyryl, który nie może się zdecydować, kogo lubić, więc lubi wszystkich tak samo - i jeszcze Kornel, który upalił się nie wiadomo nawet kiedy, i tylko się do wszystkich i wszystkiego uśmiechał, ćpun jebany. W dziurawym mózgu świszczy mu wiatr. Aha, i Magda. Magda, absolutne zero, brak inicjatywy, łatwa rezygnacja, truchło o przeciętnej ambicji. Siedzieli tak, chór rozwartych w śmiechu gąb".

Na ponad 400 stronach debiutanckiej powieści Dominiki Ożarowskiej "Nie uderzy żaden piorun" śledzić możemy perypetie tej grupy, widziane oczami ich szkolnej koleżanki, Kamili. A właściwie nie tyle perypetie, co ich brak, bo w książce nie wydarza się absolutnie nic. Snują się beznamiętnie po dekoracjach ustawionych przez pisarkę: szkoła, dom, impreza, ulica. To, co reprezentują, nie jest nawet nihilizmem, bo w nihilizmie pulsuje jednak jakaś pasja i rozkosz negacji. Ożarowska ma na to lepszy termin. "Kamila H. Kurzeja deklaruje: Reprezentuję nanibyzm. Głoszę nijakość. Pustkę na sztandary. Nanibyzm, nijakość i pustka zestawem ideologicznym najbliższym zbiorowemu sercu mas".

Dzieci transformacji

Powieść "Nie uderzy żaden piorun", mimo programowej monotonii, która sprawia, że jej lektura w wielu momentach nuży, pokazuje niepokojący obraz młodych Polaków. Wszelkie wyobrażenia o dojrzewaniu jako okresie buntu, burzy i naporu, wszelkie stereotypy portretujące młodość jako czas, w którym człowiek pragnie "ruszyć z posad bryłę świata", wszelkie przekonania o nadmiernym idealizmie i entuzjazmie nastolatków konfrontowane są w niej z absolutną i bezwzględną bezideowością, biernością i obojętnością. Nic nie jest w stanie wzbudzić ich namiętności lub sprzeciwu. Rodzice nie są dla bohaterów Ożarowskiej ani wzorem, ani antywzorem. Nie wywołują właściwie żadnych emocji. Są tylko podstarzałymi i nudnymi statystami, snującymi się po mieszkaniu i praktykującymi swoje starczo-zdziwaczałe rytuały. Dylematy i spory światopoglądowe nie wywołują wśród bohaterów powieści żadnego napięcia. Owszem, dyskutuje się o aborcji, narkotykach czy religii, ale nie ma w tym więcej pasji niż w rozmowie o pogodzie prowadzonej między sąsiadami spotykającymi się przypadkiem na klatce schodowej. Ot, taki tam small talk na szkolnym korytarzu. Oto pierwszy literacki głos pokolenia III RP. Ożarowska mówi we własnym imieniu, ale zaświadcza również o zbiorowej świadomości i ideowej kondycji współczesnych polskich nastolatków.

Myliłby się jednak ktoś, kto myślałby, że piszę to, aby skorzystać z okazji i krytykować najmłodsze pokolenie Polaków za brak ideałów, oportunizm, nijakość itd. Byłoby to zbyt proste i zbyt przewidywalne. Ciekawsze jest moim zdaniem rozpoznanie sceny pierwotnej, na której rozgrywa się bezideowy dramat pokolenia dzisiejszych nastolatków - dzieci polskiej transformacji lat 90.

The Sims, czyli tryumf człowieka jednowymiarowego

Autorka i jej bohaterowie to pokolenie urodzone na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Kończą właśnie liceum. Całe życie spędzili w wolnej Polsce. Nie pamiętają PRL-u, nie pamiętają stanu wojennego, mieli po 15 lat, gdy nasz kraj wchodził do Unii Europejskiej, są generacją ukształtowaną w realiach wolnego rynku, demokracji parlamentarnej i mediów niezależnych od politycznej władzy. I co z tego? Nic nie wskazuje na to, aby wolna Polska mogła liczyć na aktywnych, krytycznych i zaangażowanych w sprawy publiczne obywateli.

Kondycja pokolenia, które wchodzi właśnie w dorosłość, przywodzi na myśl diagnozę, jaką wiele dekad temu postawił Herbert Marcuse, opisując w książce "Człowiek jednowymiarowy" zachodnie społeczeństwa konsumpcji i dobrobytu. Tytułowa jednowymiarowość polega na biernej i bezkrytycznej akceptacji społeczno-polityczno-gospodarczego status quo. Człowiek jednowymiarowy to ktoś, kto znajduje się całkowicie pod władaniem ideologii - w psychoanalitycznym rozumieniu tego terminu - i utożsamia rzeczywistość z tym, co na jej temat mówi dominujący dyskurs polityczny. Jest więc pozbawiony krytycznego wymiaru myślenia o rzeczywistości: po pierwsze, nie posiada umiejętności różnicowania prawdy i propagandy czy też - mówiąc inaczej - faktu i iluzji lub istoty i pozoru; po drugie, nie ma zdolności do wyobrażenia sobie alternatywy wobec tego, co istnieje. W ten sposób (jak pisał Marcuse) "społeczeństwo odnosi ostateczny tryumf nad sprzecznościami, które zawiera".

Jednowymiarowi ludzie poddają się władzy okoliczności i porządku społecznego w sposób przypominający zachowanie bohaterów gry The Sims, wykonujących posłusznie codzienne rytuały w dekoracjach, jakie ustawia dla nich gracz. Przyjmują to z pokorą, spokojem i manifestowaną na każdym kroku biernością. Marcuse opisuje takie życie w sposób, który moglibyśmy bezpośrednio odnieść do świata przedstawionego w "Nie uderzy żaden piorun": "Żyjemy i umieramy racjonalnie i produktywnie. Wiemy, że destrukcja jest ceną postępu, tak jak śmierć jest ceną życia, że wyrzeczenie oraz trud są warunkami gratyfikacji i radości, że biznes musi się kręcić, a wszelkie alternatywy pozostają Utopią".

Herbert Marcuse pokazuje dalej, że człowiek jednowymiarowy jest ukształtowany przez mechanizmy świata, w którym żyje, i przez panujące w nim relacje władzy: "aparat produkcyjny staje się totalny w tym sensie, że określa nie tylko, jakie sposoby życia, postawy i zajęcia są społecznie pożądane, ale kształtuje również potrzeby i aspiracje jednostek". Społeczna maszyna propagandowa, w której główną rolę odgrywają szkoła i media, urabia w ten sposób to, co Michel Foucault nazwie później "rządomyślnością" (gouvernamentalité), tworząc taki rodzaj podmiotowości, którym łatwo zarządzać. Ma on dążyć do celów stawianych mu przez system, przy czym nie chodzi tu o kształtowanie postaw moralnych, ale kwestię czysto pragmatyczną i ekonomiczną: wytworzenie posłusznego pracownika i aktywnego konsumenta, bo te dwa elementy podmiotowości są konieczne dla reprodukcji panującego porządku społeczno-gospodarczego.

Odpowiednia konstrukcja podmiotowości okazuje się najskuteczniejszym smarem społecznej maszyny i sposobem na eliminację wszelkiego buntu: "Jeśli jednostki są zadowolone do granic szczęścia - pisze Marcuse - dobrami i usługami, które są im dostarczane przez społeczeństwo, po co mają domagać się innych instytucji zorientowanych na inną produkcję innego rodzaju dóbr i usług? A jeśli są kształtowane tak, że dostarcza im się nie tylko dóbr i usług, ale również myśli, uczuć i aspiracji, po co miałyby na własną rękę myśleć, czuć i używać wyobraźni?".

Uciski neoliberalizmu

W latach 60., gdy "Człowiek jednowymiarowy" ukazał się w USA, przedstawiona w nim diagnoza miała nikłe zastosowanie do realiów Polski Ludowej. Podtytuł książki głosi, że zawiera ona "badania nad ideologią rozwiniętego społeczeństwa przemysłowego", a PRL do tej kategorii nie należał. I to nawet nie ze względu na niski poziom materialny życia, ale z powodu zasad, jakie rządziły sferą komunikacji społecznej. Maszyneria propagandowa była wtedy nakierowana na reprodukcję spektaklu bolszewickiej władzy, a nie spektaklu kapitalistycznej obfitości. O tym, jak bardzo inne były te systemy, świadczy choćby fakt, że jednowymiarowości nie sposób zarzucić ówczesnemu społeczeństwu i jego obywatelom. Polska w latach 80. XX wieku dała wyraz wyjątkowej wiary w utopię potęgi politycznej wyobraźni i determinacji w krytycznej ocenie status quo.

Niestety, ten wyjątkowy moment w naszej społecznej i politycznej historii został zaprzepaszczony. Lata 90., które ukształtowały pokolenie Ożarowskiej i bohaterów jej książki, to już zupełnie inny świat. Późnokapitalistyczne, ponowoczesne społeczeństwo konsumpcji bardzo szybko zainstalowało się w telewizorach, domach i głowach obywateli III RP. A razem z nim jego społeczna i psychiczna inżynieria: reklama oraz marketing. Była ona oczywiście bardziej łagodna, a jej oblicze prezentowało się w o wiele bardziej ludzki sposób niż propaganda dawnego systemu. Do właściwej drogi życia i słusznych postaw życiowych przekonywali nas już nie - jak w latach 80. - umundurowani spikerzy, lecz ponętne modelki i przystojni modele występujący w rewii kolorowych towarów. Tej względnej łagodności towarzyszyła jednak i towarzyszy do dziś frenetyczna intensywność komunikatów perswazyjnych. Pojawiły się one dosłownie wszędzie, bijąc pod wieloma względami rekordy ustanowione na Zachodzie (proszę np. spojrzeć na reklamę zewnętrzną w Polsce: jej ilość, rozmiary i nachalność).

Manipulacji marketingowej towarzyszyła nowa indoktrynacja ideologiczna. Obowiązującym standardem przestał być tzw. socjalizm. Jego miejsce zajął neoliberalizm. Co ciekawe, jego propaganda pod wieloma względami przypominała bełkot minionej epoki. Neoliberałowie mieli rozwiązania na wszystko, byli depozytariuszami najwyższej prawdy. Koła historii znów nie dało się odwrócić i, jak przekonywali nas filozofowie, socjologowie, ekonomiści oraz politycy od Francisa Fukuyamy po Leszka Balcerowicza (a nawet Jacka Kuronia, który poparł neoliberalną transformację na początku lat 90.), wobec kapitalistycznego porządku nie było alternatywy. Z punktu widzenia historii idei to zaskakujące powinowactwo nie jest jednak niczym dziwnym. Neoliberalizm ma tę samą filozoficzną proweniencję co materializm historyczny: znów ukąsił nas Hegel, ale tym razem w drugi pośladek.

Wraz z wchodzeniem w dorosłość pokolenia urodzonego i wychowanego w neoliberalnej III RP, zaczynamy zauważać neoliberalną podmiotowość i jej funkcjonowanie w sferze publicznej. Właściwie lepiej byłoby powiedzieć: brak funkcjonowania. Jest to bowiem podmiotowość skonstruowana zgodnie z zasadą, która głosi, że to, co publiczne, nie istnieje. Ideolodzy (neo)liberalizmu, od Adama Smitha poczynając, włożyli wiele wysiłku w przekonanie nas, że troska o to, co publiczne, jest nie tylko niepotrzebna, ale nawet szkodliwa. Sam Smith w "Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów" pisał: "[Każdy] (…) myśli tylko o swym własnym zarobku, a jednak (...) jakaś niewidzialna ręka kieruje nim tak, aby zdążał do celu, którego wcale nie zamierzał osiągnąć. Społeczeństwo zaś, które wcale w tym nie bierze udziału, nie zawsze na tym źle wychodzi. Mając na celu swój własny interes, człowiek często popiera interesy społeczeństwa skuteczniej niż wtedy, gdy zamierza im służyć rzeczywiście [podkr. moje - JS]".

Ideolodzy neoliberalizmu zastosowali diagnozę Smitha do każdej dziedziny życia (i zredukowali każdy wycinek rzeczywistości społecznej do jego aspektu ekonomicznego, w czym znów przypominają doktrynerów marksistowskiego materializmu), przekonując, że nie ma potrzeby zabiegać o wspólne dobro. Najlepiej, aby każdy z nas troszczył się o siebie, a z kolizji tych prywatnych dążeń i interesów w tajemniczy - bo niewidzialny - sposób powstanie coś dobrego dla wszystkich.

I rzeczywiście - jest tak, jak miało być: pokolenie młodych Polaków dorastające w III RP odnosi się wobec wszystkiego, co publiczne, z apatią, biernością i obojętnością. Poza ich prywatnymi egzystencjami interesuje ich niewiele, a na pewno nie mają już zamiaru angażować się w walkę o jakąkolwiek sprawę. Lepiej nudzić się i oglądać filmy lub szlajać się po galerii handlowej.

Drugi wróg neoliberalnej ideologii to wspólnota. Wspólnota jest przeszkodą w gładkim i pozbawionym tarć funkcjonowaniu kapitalizmu. Z jednej strony nie pozwala dowolnie wałkować i przemieszczać siły roboczej, z drugiej przynajmniej częściowo chroni jednostkę przed marketingową manipulacją, podsuwając jej inne wzorce i możliwości samorealizacji niż konsumpcja. W latach 90. widzieliśmy w Polsce zmasowany atak na wspólnotowe tożsamości. Walka ze związkami zawodowymi, prowadzona zarówno przez właścicieli zakładów pracy, jak i dziennikarzy, szła tu w parze z manipulowaniem opisem społeczeństwa i wiedzą na jego temat; podjęto próbę całkowitego wyrugowania pojęcia "klasy" nie tylko z dyskursu medialnego, ale również z wiedzy socjologicznej, gdzie język analizy klasowej zastępuje się językiem teorii stratyfikacji.

Na najwyższym poziomie abstrakcji atak na wspólnotę objawia się jako zamach na solidarność społeczną. Bezrobotni to "nierobotni". Każdy, kto oczekuje od państwa elementarnych świadczeń, takich jak darmowa edukacja, służba zdrowia lub godziwe renty i emerytury, przejawia postawę roszczeniową, a zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa socjalnego to de facto okradanie podatnika.

I znów: udało się. Nowe pokolenie mało się interesuje wspólnotą i wspólnotowymi tożsamościami. W przeciwieństwie do pokolenia roczników 70., dla których tworzenie własnych grup, instytucji i organizacji jest sposobem wywierania wpływu na sferę publiczną, ludzie urodzeni w drugiej połowie lat 80. wolą raczej strategię indywidualnego surfowania po systemie istniejących instytucji społecznych. (Cezurę pokoleniową wyznacza tu, moim zdaniem, pamięć PRL-u). Owszem, niektórzy "udzielają się" - w "Greenpeace", w "Znaku" (z jego rubryką "Rok 1984"), w "Krytyce Politycznej", "Frondzie" - nie jest to jednak w żaden sposób aktywność porównywalna do grupowych inicjatyw podejmowanych przez roczniki 70. Roczniki 80. - które zaczną w tym roku kończyć trzydziestkę, więc jest ich już z czego rozliczać - nie stworzyły żadnych wyraźnych grup, pism ani instytucji. Jeśli diagnoza postawiona przez powieść Ożarowskiej jest prawdziwa, to roczniki 90. będą pod tym względem tylko gorsze.

Jedz i partycypuj

Neoliberalna podmiotowość świetnie sprawdza się w rynkowej logice kapitalizmu, ma jednak druzgocące konsekwencje dla społeczeństwa obywatelskiego i sfery politycznej. Przy czym przez politykę nie rozumiem tutaj wyścigu o stanowiska i zaszczyty, ale praktykę kształtowania wspólnoty, w której jako równi obywatele mamy wszyscy udział.

Idealny konsument i idealny obywatel to dwa różne wzory podmiotowości, których nie sposób połączyć w spójną całość. Pierwszy powinien być naiwny, bezkrytyczny i podatny na wpływ. Drugi - krytycznie myślący i odporny na zakusy demagogów. Niektórym polskim konserwatywnym liberałom wydawało się chyba, że można tak ukształtować obywateli wolnej Polski, iż będą oni jednocześnie posłusznie konsumować, wydajnie pracować i aktywnie partycypować w życiu publicznym (myślę, że polityk i pedagog Jarosław Gowin mógłby posłużyć tu za przykład takiego przekonania). Niestety, wygląda raczej na to, że pokolenie Ożarowskiej będzie co prawda walczyć o awans zawodowy i brać kredyty, więc kapitalizm nie ma się czego obawiać, ale wątpię, czy znajdzie się wśród nich wiele jednostek zainteresowanych aktywnym zaangażowaniem w sprawy publiczne, co nie wróży dobrze polskiej demokracji i polityce. W konsekwencji dojdzie najprawdopodobniej do dalszej oligarchizacji porządku społeczno-politycznego podobnej do tego, co stało się już na Zachodzie, w tym zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych i we Włoszech.

Jeśli mielibyśmy szukać winnych całej sytuacji, na pewno nie są nimi bohaterowie Ożarowskiej. Oni raczej dostosowali się do reguł gry, których nie ustalali. Winni to raczej pokolenie ich rodziców, zarówno w sensie dosłownym, jak i symbolicznym. To oni byli architektami polskiej transformacji i projektantami neoliberalnego porządku ostatnich dwóch dekad. To pokolenie Adama Michnika, Leszka Balcerowicza, Jarosława Gowina, Aleksandra Kwaśniewskiego czy Donalda Tuska. Macie więc swoje dzieci: obojętne na wszystko, co wspólne, odwrócone tyłem do sfery publicznej, zamknięte przez niewidzialną rękę w świecie ciasnej prywatności i partykularnych dążeń.

JAN SOWA jest socjologiem, pracuje w Instytucie Kultury Uniwersytetu Jagiellońskiego; redaktor i współtwórca Korporacji Ha!art.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2010