Dym demonów

Koszmarna historia z wrocławskiego klasztoru dominikanów powinna nas uczulić na zjawiska, które ułatwiają fizyczną i duchową przemoc także dziś.

27.09.2021

Czyta się kilka minut

Rekolekcje z o. Johnem Bashoborą w Górce Klasztornej, sierpień 2013 r. / TOMASZ ADAMOWICZ / GAZETA POLSKA / FORUM
Rekolekcje z o. Johnem Bashoborą w Górce Klasztornej, sierpień 2013 r. / TOMASZ ADAMOWICZ / GAZETA POLSKA / FORUM

Słuchając osób skrzywdzonych przez Pawła M., trzeba wziąć na poważnie głos wypowiedziany przez jedną z kobiet w imieniu wielu z nich: „To, że on zrobił nam krzywdę fizyczną czy dobierał się do naszych ciał, to już była wisienka na torcie, to był tylko efekt tego, co nam wszystkim zrobił psychicznie”.

Ewolucja i teologia

Krzywda psychiczna ma wiele wymiarów. Dokładne jej opisanie możliwe byłoby tylko na podstawie dialogu z każdą z osób skrzywdzonych – tym bardziej że w przypadku każdej osoby krzywda jest trochę inna. Czytając raport komisji powołanej do zbadania tej sprawy, a także pojawiające się w innych miejscach relacje i wyznania skrzywdzonych, można jednak dostrzec pewne ogólne schematy, które stanowią jakby „szkielet” wyrządzonej przez Pawła M. krzywdy.

Centralnym elementem owego „szkieletu” była magiczno-demoniczna wizja rzeczywistości, będąca podstawą religijności zdominowanej przez lęk. Ta właśnie wizja uzasadniała przemocowe rytuały, którym poddawały się osoby zmanipulowane przez dominikanina. Ich trafna intuicja doznawanej krzywdy i rodzący się na tej podstawie sprzeciw wobec działań duszpasterza były neutralizowane poprzez wzbudzanie lęku przed czyhającym złem i poczucia winy, że za rozmaite zło, dziejące się w świecie, odpowiedzialni są opierający/opierające się jego przemocowym zachowaniom.

Manipulację z pewnością ułatwiały działające w każdym człowieku mechanizmy wykształcone w procesie ewolucji. W niebezpiecznym środowisku zdecydowanie większą szansę przetrwania mieli ci członkowie pierwotnej społeczności, którzy byli bardziej wyczuleni na zagrożenia. Co więcej, z ewolucyjnego punktu widzenia bardziej „opłacało się” interpretować niejasną sytuację jako zagrażającą, nawet jeśli w rzeczywistości zagrożenia nie było. Większą bowiem szansę przeżycia miał ten, kto brał grę świateł na liściach za zbliżającą się, dobrze zamaskowaną panterę, niż ten, kto pomylił się traktując zamaskowaną panterę jako tylko grę świateł. Ten pierwszy najwyżej mógł najeść się strachu, ten drugi prawdopodobnie został zjedzony.


Sebastian Duda: Badając przypadek dominikanina Pawła M., próbowaliśmy zrozumieć, jak było to możliwe, że bezkarnie krzywdził wiele osób przez tyle lat.


 

Odziedziczyliśmy zatem po przodkach tendencję dostrzegania zagrożeń nawet tam, gdzie ich nie ma – jeśli tylko nie potrafimy jasno i w pewny sposób rozpoznać iluzoryczności niebezpieczeństwa. Nasz umysł ma zatem skłonność, by ulegać sugestii, że nam, naszym bliskim lub w ogóle światu grozi tajemnicze niebezpieczeństwo duchowe – jeśli tylko nie potrafimy przekonać samych siebie, w niewątpliwy dla nas sposób, że sugerowane niebezpieczeństwo jest złudzeniem (a w sferze ducha o taką jasną pewność trudno).

Tendencja ta była jednak wzmocniona przez fakt, że demoniczno-magiczna wizja rzeczywistości głoszona przez Pawła M. nie była jego autorskim pomysłem. Rozpowszechniano ją w wielu kościelnych wspólnotach, zwłaszcza należących do nurtu charyzmatycznego. Osoby przychodzące do dominikańskiego duszpasterstwa we Wrocławiu mogły już wcześniej słyszeć kazania i konferencje o podobnej treści. A to mogło uwiarygodniać słowa ich duszpasterza.

Mechanizm działa

Sprawa Pawła M. powinna nas uwrażliwić na fakt, że owa demoniczno-magiczna wizja rzeczywistości i oparta na niej religijność lęku nie tylko nie zanikły, ale przeciwnie – stają się coraz bardziej rozpowszechnione w wielu wspólnotach katolickich w Polsce.

Przeglądając internet możemy łatwo trafić na przekaz, zgodnie z którym „nadchodzą czasy ciemności i wielkiego oszustwa”. Potężne zło atakuje i tylko „schronienie w krwi Chrystusa” nas uratuje – tak głosi jeden z bardziej popularnych „kaznodziejów lęku”, ks. Dominik Chmielewski. Swoje apokaliptyczne przesłanie ilustruje historią znajomej katolickiej rodziny, która została – jak twierdzi – duchowo zaatakowana przez sąsiadów parających się czarami. W domu pobożnych ludzi zaczęły dziać się złe i dziwne rzeczy. W trakcie seansu rozeznania, w którym uczestniczyła rodzina i zaproszony autor konferencji, okazało się, że ojciec rodziny musi zanurzać swoich bliskich i swój dom we krwi Chrystusa – tj. odmawiać modlitwę, w której wymawia słowa „zanurzam w krwi Chrystusa...”. Regularne odmawianie takiej modlitwy (czyż nie wygląda ona raczej na zaklęcie ochronne?!) pomogło – uspokaja kaznodzieja.

Wspomniana konferencja ma na YouTubie niemal ćwierć miliona odsłon. Pojawiła się zaś na kanale „Jezus jest Panem”, który ma 64 tys. stałych subskrybentów. Wypowiedź ks. Chmielewskiego, typowa dla tego popularnego rekolekcjonisty (nieustannie przestrzega przed zagrożeniami duchowymi, twierdzi, że furtką, przez którą diabeł w nas wchodzi i opanowuje, może być ćwiczenie wschodnich sztuk walki, czytanie „Harry’ego Pottera”, o praktyce jogi nawet nie wspominając), nie odbiega od wielu innych, które można tam znaleźć. Choćby od konferencji ks. Piotra Glasa – w ­których ­motywy duchowej wojny, ataku ­demonów na Polskę, poszczególne rodziny i ludzi mieszają się z przedstawianiem „mistycznych” wizji, w których miliony dusz zostają uwolnione z szatańskich więzów i wznoszą się do nieba nad Jasną Górą podczas Wielkiej Pokuty.

Wiele z tych motywów pojawia się w wypowiedziach organizatorów wspomnianej Wielkiej Pokuty i innych wydarzeń gromadzących setki tysięcy ludzi: Różańca do Granic i Polski pod Krzyżem. Listy zagrożeń duchowych, na których znajdują się także Beatlesi czy pacyfka, można znaleźć na internetowych stronach wielu parafii i grup charyzmatycznych. Gdy zaś portal franciszkanie.pl przestrzega, że udział w zabawie halloweenowej – czyli np. w dyskotece, na którą należy przyjść w szpiczastym kapeluszu i pelerynie albo w czarnym kostiumie z namalowanym na nim szkieletem – wikła dzieci w magię i okultyzm (co może łatwo prowadzić do opętania przez diabła), powtarza tylko ostrzeżenia, które można co rok usłyszeć w wielu miejscach Kościoła.

Jeśli z poczuciem absurdu i zarazem zgrozą dowiadujemy się, że Paweł M. zabraniał studentom korzystać z aparatów fotograficznych Canon (bo to imię jednej z ważniejszych postaci z buddyjskiego panteonu bodhisattwów), pamiętajmy, że są nadal w Polsce wspólnoty, w których sugeruje się, by nie robić zakupów w sieci sklepów Lewiatan (gdyż jest to imię biblijnego potwora o szatańskich cechach). Gdy czytamy, jak w proces manipulowania studentów Paweł M. wplótł akt palenia starych mebli, jakoby zamieszkanych przez demony, nie zapominajmy, że w 2019 r. podczas rekolekcji organizowanych przez charyzmatyczno-ewangelizacyjną grupę ksiądz rekolekcjonista doprowadził do tego, że uczestnicy przynosili książki o Harrym Potterze, parasolki z motywem Hello Kitty czy afrykańskie i hinduskie rzeźby, aby je spalić przed kościołem – miało to ustrzec ich dotychczasowych właścicieli przed działaniami demonów.

Zwrócenie uwagi na takie zjawiska i zdecydowane, krytyczne odniesienie się do nich jest ważne z kilku powodów. Po pierwsze – ze względu na osoby skrzywdzone przez Pawła M., zwłaszcza te, dla których chrześcijaństwo i Kościół nadal pozostają ważnym punktem odniesienia. Powszechna obecność w Kościele „teologii lęku” – podobnej do tej, na której ich krzywdziciel opierał swoje działania – może sugerować, że ich były duszpasterz miał jednak trochę racji w tym, co im wmawiał, a przez to utrudnić im proces leczenia ran.

Po drugie – gdyż owa demoniczno-magiczna wizja świata niszczy życie wielu innym osobom, zwłaszcza głęboko religijnie zaangażowanym w grupach, w których owa „teologia lęku” dominuje. W środowiskach takich nie musi wcale dochodzić do fizycznej przemocy, jak w duszpasterstwie prowadzonym przez Pawła M. Ale szkody i zranienia, jakie taka wizja świata może przynieść tym, którzy do niej zostaną przekonani i będą działać na jej podstawie, i tak mogą być bardzo poważne (historię jednej z tak skrzywdzonych osób opisywaliśmy w „TP”: powszech.net/szymanska). Zasięg popularności „kaznodziejów lęku” każe przypuszczać, że osób mniej lub bardziej skrzywdzonych w ten sposób jest w Kościele w Polsce wiele.

Niedookreśloność doktryny

Pojawia się tu oczywiście problem, w jaki sposób „walczyć” z teologią i kaznodziejstwem lęku. Ważną myśl sformułował na swoim blogu ks. Grzegorz Strzelczyk. Zauważył, że wspólnym mianownikiem aberracji teologicznych Pawła M. było uznanie własnego, osobistego doświadczenia i natchnień za podstawowe źródło teologicznej interpretacji świata i za kryterium interpretacyjne wszelkich innych źródeł, w tym pism natchnionych i kościelnych sformułowań doktrynalnych. Zgodnie z zawartą w tej wypowiedzi katowickiego teologa sugestią trzeba wyraźnie dopowiedzieć, że podobnie dzieje się w przypadku wielu (jeśli nie większości) kaznodziejów lęku.

Ks. Grzegorz Strzelczyk sugeruje zatem, że potrzebne jest w polskim Kościele, a zwłaszcza tych jego nurtach, które związane są z pobożnością ludową i duchowością charyzmatyczną, przywrócenie pierwszeństwa dogłębnego studium obiektywnych (natchnionych i doktrynalnych) źródeł myślenia teologicznego. Dopiero taka dogłębna znajomość Pisma Świętego i doktryny Kościoła pozwala na właściwą ocenę osobistych doświadczeń duchowych i rozeznanie, które z nich można uznać za autentyczne natchnienia Ducha Świętego prowadzącego wierzących przez życie.

Ks. Strzelczyk ma niewątpliwie sporo racji. Sprawa jest jednak, moim zdaniem, znacznie bardziej skomplikowana. Uważne studium świętych pism i doktrynalnej tradycji Kościoła prowadzi bowiem do odkrycia, że treści w nich zawarte nie tworzą całkowicie spójnego systemu, który jasno wyznaczałby interpretację otaczającej nas rzeczywistości ani – tym bardziej – pozwalałby uzyskać jednoznaczne odpowiedzi na życiowe pytania.


TOMASZ TERLIKOWSKI, przewodniczący komisji badającej przypadek Pawła M.: Najgorsza jest bezsilność wobec cierpienia i bólu konkretnych osób, trwającego ponad 20 lat. Świadomość, że tych straconych lat, tej młodości potrzaskanej nikt nie jest w stanie im zwrócić.


 

W Biblii znajduje się i Księga Rodzaju, z otwierającym ją poematem o stworzeniu opiewającym piękno i dobro wszystkich dzieł Boga, i Księga Koheleta, głosząca, że wszystko to jest marnością, która nie może przynieść człowiekowi spełnienia. Znajdziemy fragmenty uznające wszelkie religie poza kultem Izraela za bałwochwalstwo, lecz także opowieść o Hiobie: poganinie, który był człowiekiem sprawiedliwym, autentycznie – choć na swój sposób, poza kultem Izraela – czczącym Boga prawdziwego. W Nowym Testamencie spotykamy Jakuba, która wprawdzie zgadza się, by chrześcijanie przychodzący do Kościoła spoza Izraela zachowywali tylko zasady przymierza noachickiego, ale rezygnację z obrzezania przez wiernych pochodzenia żydowskiego uważa za zdradę wiary. Spotykamy jednocześnie Pawła z Tarsu, który za taką zdradę uważa właśnie trwanie chrześcijan-Żydów przy praktyce obrzezania.

Także doktrynalna tradycja Kościoła nie stanowi spójnego – ani niezmiennego – systemu: Sobór Florencki stwierdził, że nikt, kto nie jest katolikiem, „choćby przelał krew dla Imienia Chrystusa”, nie może być zbawiony. Sobór Watykański II głosił, że Duch Święty także niechrześcijanom daje możliwość uczestnictwa w misterium paschalnym (a jest to obrazowe stwierdzenie, na czym właśnie polega zbawienie).

Jeszcze bardziej takie niedookreślenie doktryny dotyczy nauki moralnej – tj. odnoszącej się do konkretnych życiowych decyzji człowieka. Żadne ogólne normy i zasady nie zdołają uwzględnić wszelkich okoliczności życiowych. Jak zauważył Ludwig Wittgenstein, w przypadku każdej, nawet bardzo precyzyjnie sformułowanej reguły powstaje problem sposobu jej stosowania do konkretnych sytuacji. Nie możemy go rozwiązać, odwołując się do kolejnej reguły, czyli do reguły stosowania pierwszej reguły (bo powstanie kolejny problem – sposobu stosowania tej drugiej reguły, i tak w nieskończoność). Ostatecznie, dowodzi austriacki filozof, musimy polegać na doświadczeniu płynącym z praktyki życiowej.

Sam Wittgenstein swoje uwagi sformułował w odniesieniu do językowych reguł używania słów, ale jego rozumowanie stosuje się w równym stopniu w przypadku etycznych reguł postępowania. Filozoficzne rozumowanie spotyka się tu z obecną w tradycji katolickiej zasadą prymatu sumienia oraz z – tak mocno podkreślaną przez papieża Franciszka – koniecznością indywidualnego rozeznawania. Człowiek rozeznający swoją drogę w skomplikowanej tkance okoliczności życiowych może korzystać z doktryny Kościoła – ale tylko jako z ważnej wskazówki, a nie jak z zasobnika gotowych rozwiązań.

Osobista dojrzałość

Spostrzeżenie, że w wielu wspólnotach Kościoła w Polsce potrzebne jest dogłębne studium chrześcijańskiej tradycji, zapisanej w pismach, które weszły do kanonu biblijnego, a także w późniejszych tekstach doktrynalnych, trzeba więc uzupełnić o uwagę, że konieczne jest również wychowanie ludzi do dojrzałej życiowej samodzielności. A tego drugiego brakuje nie mniej niż znajomości teologii.

Mierząc się z tym problemem trzeba pamiętać, że wychowaniu do dojrzałej samodzielności nie sprzyja obecna struktura katolickiej wspólnoty – z wyraźnym podziałem na „pasterzy”, który prowadzą, i „trzodę”, która jest prowadzona. Sposób mówienia kształtuje sposób myślenia – a zatem już sama metaforyka, wprowadzająca gatunkową różnicę pomiędzy zwykłymi wiernymi a księżmi i biskupami, sprzyja kształtowaniu się postaw, w których to, czego naucza duszpasterz (zauważmy, co przemyca do głowy to słowo!), staje się ważniejsze od osobistego rozeznania człowieka.


Ks. Adam Boniecki: W komentarzach do sprawy ojca Pawła M. powtarza się wątek sekty. Autorzy sugerują, że w gruncie rzeczy jego duszpasterstwo było sektą, która się zagnieździła we wnętrzu Kościoła.


 

W raporcie komisji badającej sprawę Pawła M. i dominikanów uderzają relacje skrzywdzonych kobiet, które wspominają, że rodził się w nich wewnętrzny opór przeciw przekraczaniu ich granic, że nie chciały seksualnych zachowań, do których ich tamten nakłaniał, że czuły się „jak dziewczynka wykorzystywana przez wujka”. Nie miały jednak w sobie tyle siły, by ostatecznie się przeciwstawić. Nie wykrzesały tej siły być może dlatego, że nie miały dostatecznego zaufania do własnych, naturalnych intui­cji moralnych. Nie można ich o to obwiniać. Wychowywały się i przebywały w środowisku, w którym z góry zakłada się, że ksiądz wie lepiej – naucza, przedstawia wolę Bożą, kieruje duchowo.

Zastanawiające, że taka – wyższa – pozycja „duchownego” pojawia się niemal w każdym przypadku krzywd seksualnych doznanych ze strony przedstawicieli instytucji religijnych (tak w Kościele katolickim, jak i w tradycjach od chrześcijaństwa odległych, np. buddyzmie). Jeśli więc chodzi nam o zapobieganie teraz i w przyszłości krzywdom podobnym do tych, które wyrządził Paweł M., trzeba podjąć wysiłek „spłaszczenia” struktury Kościoła (zwłaszcza w aspekcie autorytetu duchowego). Istnieją w chrześcijańskiej tradycji nurty, które na to pozwalają (począwszy od ewangelicznej sentencji Jezusa, by nikogo nie nazywać mistrzem i ojcem, gdyż siostrami i braćmi jesteśmy). Inne aspekty tradycji i doktryny wymagać jednak będą przepracowania.

Podobnie rzecz ma się z – koniecznie powiązanym z taką zmianą struktury – wychowaniem do dojrzałej samodzielności. I w tym procesie można korzystać z wielu zasobów chrześcijańskiej tradycji. Są jednak i takie, nawet szacowne, jej nurty, które wymagają odrzucenia (np. dość rozpowszechniona teologia duchowości, która niemal gloryfikuje posłuszeństwo kierownikowi duchowemu). Wychowując do dojrzałości, nie da się także pominąć tych osiągnięć współczesnej psychologii i pedagogiki, które pokazują, jak budować poczucie własnej wartości, rozpoznawać naruszanie swoich granic czy rozwijać nieagresywną asertywność. Musimy być nie tylko zdolni oceniać indywidualne doświadczenie w świetle chrześcijańskiej tradycji, ale również gotowi konfrontować tę ostatnią z wynikami nauk o człowieku.

Demony, którymi straszył Paweł M. – i którymi straszą współcześni kaznodzieje lęku – są jak dym. Nie mają trwałego bytu, ale jednak przesłaniają widok, zatruwają życie. Oby się rozwiały.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2021