Dwoje aktorów i trzy rekwizyty

Na szczęście nie spełniły się przepowiednie czarnowidzów, zapowiadających w latach 90. śmierć teatrów poza największymi ośrodkami kulturalnymi. I wszystko wskazuje na to, że prędko się nie spełnią.

24.07.2007

Czyta się kilka minut

W czerwcowym numerze prestiżowego niemieckiego pisma "Theater der Zeit"­ ukazał się przejmujący fotoesej pod tytułem "Teatry bez zespołów": zamknięte budynki w Wittemberdze, Miśni, Bitterfeldzie; pusty, porośnięty trawą plac, na którym niegdyś stał teatr w Zeitz. Wszystkie te miasta przez kilkadziesiąt lat stanowiły część NRD - "republiki scenicznej", gdzie na zaledwie kilkanaście milionów mieszkańców przypadała niezliczona ilość scen ulokowanych w ponad 80 miastach. Mimo że historia większości z tych budynków sięga czasów znacznie odleglejszych niż epoka socjalizmu, zagładę przyniósł im koniec XX wieku. Niewiele brakowało, by taki scenariusz powtórzył się w Polsce. Udało się jednak uniknąć najgorszego.

Lektury i farsy

Być może jest to zasługą silnych związków zawodowych, które nie pozwoliły na rozwiązanie zespołów (zdarzyło się to co prawda w Grudziądzu, ale scena nie została zamknięta, działa w nim aktywnie Centrum Kultury Teatr), być może podziałał argument, że teatrów tych istniało w powojennej Polsce nie tak znowu wiele. Zmiany jednak były nieuniknione - z wielu powodów, z których najważniejszym był niedobór funduszy i odpływ publiczności.

Pozostawały do wyboru dwie drogi, dające względną gwarancję sukcesu: nastawienie się na publiczność szkolną lub na szukającą rozrywki, bogatą publiczność dorosłą. Jeszcze kilka lat temu repertuar większości teatrów w mniejszych miastach wyglądał podobnie: lektury (często grane jako poranki) i farsy (w weekendy); powtarzały się te same nazwiska reżyserów-rzemieślników, często "sprzedających" jedną inscenizację w kilku teatrach. Wydawało się, że na ryzyko - współczesny repertuar, młodzi reżyserzy, eksperymenty - pozwolić mogą sobie jedynie teatry w największych miastach, gdzie istnieje kilka lub kilkanaście scen. Z pobłażaniem patrzono więc na poszukiwania prowadzone od połowy lat 90. w Teatrze Rozmaitości - najpierw przez zapowiadającego "teatr dla martensów" Piotra Cieplaka, potem przez Grzegorza Jarzynę. Rozmaitości z założenia miały być teatrem całkiem różnym nie tylko od Kwadratu czy Komedii, ale też Teatru Narodowego (za dyrekcji Jerzego Grzegorzewskiego nader przecież poszukującego i odważnego).

Kolejne propozycje teatru: konkursy dramatyczne, szkoła dla młodych aktorów i reżyserów, dyskusje, czytania, pokazy works in progress, w końcu wyjście z budynku w przestrzeń miejską pod hasłem Teren Warszawa traktowano czasem z lekkim niedowierzaniem (czy coś istotnego narodzi się z tych długotrwałych prób?), czasem - ze złośliwością (widocznie nie potrafią zrobić "porządnego spektaklu"). Istotnie, efekty często nie były olśniewające, ale na błędach uczyli się nie tylko artyści z Rozmaitości, lecz spore grono dyrektorów i reżyserów w całej Polsce. Co ciekawe, podobne projekty zaczęto organizować w teatrach o dostojnej renomie: gdańskim Teatrze Wybrzeże (Szybki Teatr Miejski) i krakowskim Starym Teatrze (festiwale B@zart i Re_wizje), co wywołało spore kontrowersje, ale w przypadku obu teatrów zadziałało jak transfuzja świeżej krwi. Najmocniej jednak nowy sposób tworzenia teatru wpłynął na życie sceniczne poza głównymi ośrodkami.

Przed dekadą pośród ośrodków teatralnych na obrzeżach kraju wyróżniała się głównie Legnica. Dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej Jacek Głomb nadał scenie wyrazisty charakter, trafiając do szerokiej grupy widzów poprzez odwoływanie się do lokalnej historii, wychodzenie w przestrzeń miejską, próby budowania wspólnotowego przeżycia, formalną prostotę i zgrzebność. Niemniej estetyka i sposób oddziaływania teatru legnickiego więcej zawdzięczają tradycji dawnych teatrów alternatywnych niż współczesnemu teatrowi politycznemu i dokumentalnemu, a grono reżyserów, jakich zaprasza Głomb, jest od lat z grubsza stałe i reprezentuje podobne gusta. Misja teatralnej "rekolonizacji" Legnicy prowadzona jest jednak niemal od zera, więc trudno mieć o to pretensje.

Scena Margines

Inaczej w Wałbrzychu - Piotr Kruszczyński, dyrektor Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego, nie boi się ryzyka. W jego teatrze debiutował Jan Klata, pierwsze głośne spektakle wyreżyserowali Maja Kleczewska i Artur Tyszkiewicz, miały miejsce ważne prapremiery tekstów Michała Walczaka czy Pawła Demirskiego. Ryzyko opłaciło się także finansowo - po okresie ogromnych kłopotów zespół pracuje w poczuciu bezpieczeństwa, przygotowując się do otwarcia sceny kameralnej.

W ubiegłym sezonie duże ożywienie dało się zaobserwować w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie - do niedawna zupełnie nieobecnego na mapie teatralnej kraju. W pewien sposób jego działalność jest wzorcowa dla scen prowincjonalnych. Na stronie internetowej można przeczytać: "Teatr pracuje na trzech scenach: Dużej (480 miejsc), Kameralnej (115) i Scenie Margines (50). Nadal prowadzi systematyczną działalność objazdową oraz regularną wymianę z innymi teatrami, między innymi z Koszalinem i Elblągiem. Profil repertuarowy w mieście monoteatralnym musi zaspokajać potrzeby bardzo zróżnicowanej widowni. W związku z tym każda z trzech scen ma swój odrębny charakter: scena duża to klasyka i współczesna dramaturgia oraz pozycje dla dzieci i młodzieży; scena kameralna to głównie prezentacja literatury współczesnej; scena Margines jest miejscem eksperymentalnych poszukiwań repertuarowych oraz formalnych i prowadzona jest przez młode pokolenie ludzi teatru. Oprócz trzech głównych scen istnieje jeszcze mała scena (50 miejsc) w kawiarence »Teatralna«, na której raz w miesiącu odbywają się premiery Teatru przy Stoliku. To prezentacja najnowszej dramaturgii polskiej i światowej w formie czytanej. Od maja 2004 roku w klubie KOTARA działa scenka przeznaczona na propozycje aktorów - recitale, kabarety, programy poetyckie i muzyczne".

Otwarcie w kierunku kameralnych form jest jednym z najpopularniejszych sposobów, w jakie mniejsze i biedniejsze teatry radzą sobie z niedostatkami finansowymi i brakiem widzów. Wielkie premiery pożerają lwią część budżetu, a potencjalnej pu­bliczności brakuje w niewielkim mieście już w kilka wieczorów po premierze. O wiele lepszym rozwiązaniem okazuje się więc nastawienie na wielość skromniejszych propozycji. Decydujący się na taką formę dyrektorzy udowadniają zarazem, że robią teatr dla miejscowej publiczności (uczniów, studentów, wielbicieli teatru w różnym wieku), nie zaś dla krytyków przyjeżdżających na głośne premiery. Odbywające się co kilka tygodni czytania czy pokazy warsztatowe, bez wielkich nazwisk, czasem przygotowywane przy współudziale amatorów - to jedne z najbardziej naturalnych form teatralnego spotkania, gdzie liczy się nie tyle efekt, co sama możliwość pracy i rozmowy.

Że ograniczenia dotyczące scenografii, obsady, czasu trwania prób i długości spektaklu mogą dawać świetne efekty, udowodniły spektakle powstałe podczas krakowskich Re_wizji. Niedługo będą mogli przekonać się o tym także białostoczanie, oglądając efekty ogłoszonego w Teatrze im. Aleksandra Węgierki (czy też, jak chcą niektórzy, Józefa Piłsudskiego...) Konkursu Małych Form Dramaturgicznych 1-2-3, na który napłynęło do końca czerwca ponad sto tekstów spełniających kryteria "jednoaktowe, dla dwojga aktorów i z trzema rekwizytami". Trudno wyobrazić sobie lepsze ćwiczenie na rozwinięcie wyobraźni autorów, reżyserów, widzów...

Czaty i blogi

Teatry przestają być samotnymi wyspami, klasztorami, w których grupa wtajemniczonych w skupieniu pracuje nad dziełem. Otwarcie na współpracę z widzami ma różny charakter: od tworzenia profesjonalnych przyteatralnych szkół artystycznych (Studium Aktorskie działa między innymi przy teatrze olsztyńskim), organizowania warsztatów dla dzieci i młodzieży (w samym Wałbrzychu działają dwie takie inicjatywy: "Młodzież w teatrze" i "Akademia wrażliwości") oraz udostępniania scen grupom amatorskim, poprzez liczne kluby i stowarzyszenia Przyjaciół Teatru (Legnica, Olsztyn, Wałbrzych), których członkowie cieszą się szczególnymi przywilejami i zniżkami, aż po nawiązywanie współpracy z lokalnymi środowiskami uniwersyteckimi. To ostatnie rozwiązanie sprawdziło się chociażby w jednym z najciekawszych teatrów w kraju - opolskim Teatrze im. Jana Kochanowskiego, gdzie w ramach festiwalu Odrama i cyklicznego projektu Scena Nowej Dramaturgii regularnie odbywa się czytanie tekstów i dyskusje z tłumaczami oraz znawcami literatur różnych narodów (niedawno - spotkanie "Serbowie czy kosmici").

O tym, że zdanie widzów liczy się dla artystów, ma przekonać publiczność umożliwienie jej różnych form dyskusji. Na stronach internetowych coraz większej liczby teatrów działa nie tylko opcja umieszczania opinii o spektaklu (której próżno szukać na stronach największych, jak Stary czy Narodowy), ale wręcz całe fora (jako jeden z pierwszych wprowadził tę możliwość Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu) czy też odbywają się regularne czaty z artystami. Niektórzy reżyserzy (Wiktor Rubin, Michał Zadara) wraz z dramaturgami prowadzą blogi dokumentujące przebieg prób.

Rola dramaturgów i kierowników literackich wydaje się zresztą szczególnie duża w przemianach teatru na prowincji. To głównie oni - z reguły młodzi absolwenci studiów teatrologicznych czy dramaturgicznych - wymyślają tematyczne festiwale i konkursy, organizują spotkania i czytania, wreszcie redagują programy i gazetki. Własnymi periodykami (drukowanymi lub w formie plików do ściągnięcia ze strony teatru) może pochwalić się już kilka zespołów - Teatr Muzyczny w Gdyni, teatry w Kielcach, Wałbrzychu czy Legnicy. Gazetki te często mają charakter rozbudowanych programów, zawierają materiały związane z premierami i informacje o planach repertuarowych, służą publikowaniu zapisów spotkań czy wywiadów z artystami, wreszcie zbierają recenzje przedstawień granych w teatrze. Często do współredagowania gazetek zapraszani są studenci czy licealiści.

Niewielkie teatry łączą się w unie (np. Teatrów Dolnośląskich), współpracują ze sobą przy większych projektach i festiwalach (kolejna ważna dziedzina aktywności). Często kooperacja przekracza granice państwowe: teatry w Zielonej Górze, Wałbrzychu, Legnicy i Opolu współpracują z teatrami niemieckimi i czeskimi; Olsztyn - z sąsiadami ze Wschodu. Dzięki takim inicjatywom życie teatralne nie zamiera także podczas wakacji.

***

Na tle niezbyt udanego ubiegłego sezonu teatralnego wyraźne ożywienie działalności teatrów na obrzeżach kraju (w niektórych miejscach, jak Wałbrzych, Legnica czy Opole, trwające od lat; w innych, jak Zielona Góra czy Olsztyn, dopiero nabierające rozpędu) jest zjawiskiem dającym nadzieję na przyszłość. Oczywiście, gdy przyjrzymy się wielu inicjatywom krytycznie, widać wyraźnie, że w działaniach ich organizatorów tkwi sporo zdrowego pragmatyzmu. Po prostu opłaca się robić teatr ambitny i otwarty: pomoc finansowa od krajowych i zagranicznych współorganizatorów, dotacje związane z udziałem w programach i konkursach ministerialnych, a także coraz wyższe nagrody na festiwalach sprawiają, że udana prapremiera wyreżyserowana przez zdolnego debiutanta może się teatrowi bardziej opłacić niż farsa w gwiazdorskiej obsadzie. Ale przecież nie ma w tym nic złego. Chyba że komuś bardziej odpowiada wizja z "Theater der Zeit"...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2007