Duch Sarajewa

Kiedyś uważane za jedyne miasto Jugosławii, gdzie w zgodzie żyli Bośniacy, Serbowie i Chorwaci; katolicy, prawosławni, muzułmanie i żydzi. Czy dlatego wybrano je na organizatora olimpiady? I co z tego zostało?

17.02.2009

Czyta się kilka minut

W świecie Sarajewo znane jest z trzech wydarzeń: zamachu Gavriło Principa na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w 1914 r., który stał się katalizatorem I wojny światowej; kilkuletniego oblężenia przez Serbów w latach 90. - i właśnie z olimpiady zimowej w 1984 r. Jak widać, igrzyska to jedyna pozytywna pozycja tej listy.

Bo też od 8 do 19 lutego 1984 r. Sarajewo zorganizowało jedne z najlepszych zimowych olimpiad. O medale ubiegało się 1274 sportowców z całego świata, zarówno z Zachodu, jak i z państw komunistycznych (w końcu Igrzyska zorganizowano na poniekąd neutralnym gruncie ówczesnej Jugosławii). Impreza kosztowała ponad 130 mln dolarów, a miasto przygotowało się świetnie: wybudowano wioskę olimpijską (potem przebudowaną na osiedle mieszkaniowe), halę sportową, skocznię i tor bobslejowy, hotel Holiday Inn, powiększono lotnisko itd.

Mała Unia Europejska

Edin Numankadić - artysta-malarz, a także dyrektor Muzeum Olimpijskiego w Sarajewie - dobrze pamięta tamte gorączkowe przygotowania. W 1983 r. został członkiem komitetu, przygotowującego kulturalną oprawę Igrzysk. - Atmosfera była niesamowita - wspomina. - Wszyscy byliśmy młodzi i pełni entuzjazmu, chcieliśmy zrobić najlepszą olimpiadę w historii. Oczywiście, napotykaliśmy na problemy i złośliwości, szczególnie ze strony Słoweńców, którzy nie mogli uwierzyć, że to Sarajewo będzie organizatorem Igrzysk, a nie Słowenia, alpejski w końcu raj.

- Myślę, że Sarajewo wybrano także ze względu na jego multietniczność i ducha tolerancji - mówi Numankadić. - Bo Sarajewo to była wtedy taka mała Unia Europejska. Jedyne miasto w ówczesnej Jugosławii, gdzie w zgodzie mieszkali katolicy, prawosławni, muzułmanie, żydzi, gdzie nikt nikogo nie pytał o religię czy narodowość, wszyscy byliśmy równoprawni.

Z Edinem Numankadiciem zwiedzam dziś Muzeum Olimpijskie w hali Zetra. Symbole olimpijskie, medale, narty, kombinezony, fotografie, dokumenty... Widzę nawet orła i napis: POLSKA, znaczek naszej ekipy. - Muzeum otworzyliśmy już 8 lutego 1984 r., w pierwszym dniu Igrzysk - wspomina Numankadić. Chcieliśmy, żeby został ślad po kilkuletnich przygotowaniach do tego najważniejszego sportowego wydarzenia w historii Jugosławii. W końcu pracowało nad tym mnóstwo ludzi, nie tylko z Sarajewa i Bośni. Muzeum miało być pamiątką dla następnych pokoleń.

Samą Olimpiadę Numankadić wspomina jako "czyste szaleństwo": nie udało mu się obejrzeć ani jednego konkursu. Cały czas zajmował się setkami zagranicznych delegacji. Musiał wysyłać szofera po czystą koszulę do domu. Zaprzyjaźnił się z Kathariną Witt, która światową karierę zaczęła właśnie w Sarajewie. Poznał parę łyżwiarską Jane Torvill i Christophera Deana, którzy zachwycili publiczność słynnym "Bolerem".

Muzeum Olimpijskie w ogniu

Osiem lat po Olimpiadzie, Sarajewo znów znalazło się na nagłówkach gazet i ekranach telewizorów. Ponownie w Sarajewie płonął ogień, ale nie olimpijski.

Pierwszymi budynkami zniszczonymi w trakcie oblężenia Sarajewa w latach

1992-95 były właśnie Muzeum Olimpijskie, a także Instytut Orientalny i Biblioteka Narodowa. - Czyli trzy instytucje nadające charakter temu miastu - mówi Numankadić.

- 27 kwietnia 1992 r., może około ósmej wieczorem, zadzwoniła koleżanka z Muzeum i powiedziała krótko: "Muzeum już płonie" - wspomina. - Spróbowałem dostać się do centrum, ale była już godzina policyjna i zawrócono mnie. Następnego dnia, gdy dotarłem do Muzeum, wszystko było w ogniu. Muzeum znajdowało się wtedy w pięknym secesyjnym budynku, w tzw. willi Mandicia. Płonęło przez trzy dni.

- Ale Serbowie o czymś nie wiedzieli - uśmiecha się figlarnie Numankadić. - Kilkanaście dni przed tym, jak ostrzelali Muzeum, nie mogłem spać w nocy, myślałem o tym, co dzieje się na ulicach, a panowała pierwsza wojenna anarchia. Więc następnego dnia całą kolekcję i wszystkie eksponaty zapakowaliśmy do metalowych skrzyń w piwnicy, gdzie bezpiecznie przetrwały pierwszy ostrzał. 28 kwietnia z pomocą kolegów udało się wyciągnąć te skrzynie z płonącego budynku i bezpiecznie przetransportować do hali Zetry. Tu w piwnicy przetrwały do końca wojny.

Muzeum otwarto ponownie w 2004 r., już w hali sportowej Zetra. Numankadić cieszy się, że odwiedza je sporo osób, także wycieczki ze szkół i przedszkoli w Bośni, delegacje z zagranicy: - Pracuję tu już 25 lat i cieszę się, że dzieci i młodzież mają okazję zobaczyć, jak to kiedyś w Sarajewie było. One nie znają takiej wersji swojego miasta.

- Kto wie - zastanawia się - może za kilkanaście lat, gdy sytuacja w Bośni się znormalizuje, te dzisiejsze dzieci znów zorganizują najlepsze Igrzyska? Duch olimpijski może trochę się przyczaił, ale nie zniknął...

Poczucie narodowej wspólnoty

- To nieprawda, Słoweńcy wcale nie byli zazdrośni! - woła Monika Kokalj Kocevar, Słowenka i kustosz Muzeum Historii XX w. w stolicy Słowenii, Lublanie.

Monika przyjechała do Sarajewa służbowo, akurat w rocznicę Igrzysk. Spacerujemy po Ferhadiji, eleganckim deptaku i chyba jedynym miejscu w mieście, gdzie śladów oblężenia już nie widać: kamienice z czasów Habsburgów zostały odremontowane, co kilka metrów witryny zagranicznych sklepów oferują zimowe obniżki.

- Wtedy, w osiemdziesiątym czwartym, wszyscy byliśmy dumni z Sarajewa, dumni z całej Jugosławii - wspomina Monika. - Byłam w szkole średniej i pamiętam szaleństwo związane z Olimpiadą. Gdy któryś z naszych, niekoniecznie Słoweniec, startował w jakiejś konkurencji, wszystkie lekcje były przerywane i z drżeniem serca słuchaliśmy relacji z Sarajewa przez szkolny radiowęzeł. Do mojego liceum chodził Bojan Kriżaj, nasz narciarz na Olimpiadzie. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały, po lekcjach chodziłyśmy po klasach, szukając jego podpisu na ławce. I w końcu, ale już kilka dni po Olimpiadzie, znalazłyśmy! Wydrapane scyzorykiem: Bojan Kriżaj.

Monika mówi, że Olimpiada to jedno z najlepszych wspomnień jej dzieciństwa: - No i dzięki Igrzyskom narciarstwo to dziś słoweński sport narodowy, na nartach i deskach jeżdżą wszyscy Słoweńcy, od maluchów do emerytów.

- Pamiętam - dodaje - jak dumni byliśmy z Jure Franka, Słoweńca, który zdobył srebrny medal w slalomie gigancie. Był bohaterem narodowym. Jeździł na nartach Elan i po olimpiadzie wszyscy chcieliśmy je mieć. Jure był popularny w Sarajewie, słyszałam, że mieszkańcy stolicy Bośni skandowali "Bardziej kochamy Jurka niż naszego burka" (burek to tradycyjne bośniackie ciasto, wypełnione mięsem).

Monika twierdzi, że właśnie w trakcie Olimpiady, po sukcesach swoich sportowców, Słoweńcy po raz pierwszy poczuli wspólną dumę narodową. Zdali sobie sprawę z własnej przynależności. - Choć - dodaje - oczywiście wtedy jeszcze nikt nie myślał o odłączeniu od Jugosławii. Naprawdę byliśmy dumni z naszego jugosłowiańskiego państwa. Dziś Słowenia chciałaby zorganizować zimową Olimpiadę. Jesteśmy małym państwem, więc może udałoby się we współpracy z Austrią i Włochami? Ale takiej Olimpiady jak w Sarajewie na Bałkanach już nie będzie...

Ferhadiją dochodzimy do starej, tureckiej jeszcze części miasta: Baszczarsziji. Tu można spróbować wszystkich bośniackich przysmaków, także burka. Jednak Monika nie patrzy na słodycze, rozgląda się za czymś innym. - Szukam Vuczka - odpowiada na moje pytające spojrzenie. - Obiecałam córce Vuczka, maskotkę, a synowi koszulkę z Vuczkiem. Oboje urodzili się długo po Olimpiadzie, ale o Vuczku wiedzą wszystko, bez niego nie mogę wrócić do Lublany.

Uroczego wilczka Vuczka, maskotkę Igrzysk, zaprojektował Słoweniec Joże Trobec.

"Wszystko stanęło"

Monikę zostawiam z całym mnóstwem Vuczków - od pluszaków przez czapeczki i koszulki. Jestem umówiona z Sziszą, legendarnym sarajewskim trenerem hokeja.

Z Mehmedem Szisziciem, znanym w Sarajewie jako Szisza, spotykam się w klubie wspinaczkowym "Bjelasznica" na Baszczarsziji. Dzień wcześniej spadło mnóstwo śniegu, a w środku przyjemnie pachnie herbatą owocową. Siedząc przy wielkiej drewnianej ławie, Szisza wspomina: - Gdyby nie Olimpiada, nie byłoby hokeja w Bośni! Klub hokejowy zaczęliśmy organizować kilka lat przed Igrzyskami. Ale mania hokejowa rozpoczęła się na dobre tuż po Olimpiadzie, wszyscy chcieli jeździć. Łyżwiarstwo figurowe, hokej - to był hit! Trenowałem dzieci, od przedszkola po siedemnastolatków.

- A sama Olimpiada... - rozmarzył się Szisza. - Te przygotowania... Sarajewo było jednym placem budowy. Ale przed samym rozpoczęciem wszystko było zapięte na ostatni guzik. Tylko na dzień przed otwarciem drżeliśmy ze strachu, bo nie było śniegu! Już wcześniej Słoweńcy, Serbowie i Chorwaci wyśmiewali nas, że powinniśmy zorganizować raczej olimpiadę letnią. Ale spadł, śnieg spadł dokładnie w nocy z 7 na 8 lutego, napadało go mnóstwo.

- Tych 10 dni Sarajewo nigdy nie zapomni - Szisza wylicza, jak to wszyscy jego krewni i znajomi mieli mieszkania pełne gości z pozostałych republik Jugosławii albo wynajmowali pokoje czy nawet łóżka turystom z zagranicy. Oczywiście, nie obyło się bez skandali: - Jeszcze w trakcie Olimpiady rozniosła się wieść, że w znanej restauracji na Baszczarsziji Kirk Douglas musiał zapłacić za ćevapczici 100 dolarów! No, że go tak oszukano. I przez kilkas lat w ramach protestu mieszkańcy bojkotowali tę restaurację, przetrwała tylko dzięki turystom. Pamiętam, jak ciężko było zdobyć bilety na mecze hokeja. Mnie udało się obejrzeć na żywo tylko dwa: Jugosławia-Włochy i ze Szwecją.

Szisza przerywa, wita się z kolejnymi amatorami herbaty. - To moi przyjaciele - przedstawia - razem chodzimy po górach. To dziś jedyna rozrywka dostępna dla wszystkich. Bo niestety, Sarajewo nie wykorzystało szansy. Po Olimpiadzie wszystko stanęło, a potem wojna zrobiła swoje.

***

Dziś skocznia na Bjelasznicy jest zrujnowana, tor bobslejowy na Trebeviciu też. Na Zetrze częściej organizowane są koncerty niż wydarzenia sportowe. Sport się w Bośni nie rozwinął. - Straciliśmy szansę - mówi Szisza. - Po wojnie przez kilka lat trenowałem juniorów, ale teraz jest inne nastawienie do sportu. Rodzice oczekują, że dzieci w ciągu dwóch dni zostaną mistrzami. Nie mogę ich trenować, gdy rodzice stoją na tafli i cały czas dodają swoje uwagi. Poza tym, od lat 80. nie mieliśmy w mieście prawdziwego lodowiska, więc gdzie tu trenować, na Zetrze lód był tylko przez miesiąc-dwa. I to ma być miasto olimpijskie?

Ale trudno się dziwić: w Bośni są ważniejsze problemy niż lodowisko. Ślady wojny widać nie tylko na budynkach, także w ludziach. - Skoro wielu nie ma na chleb czy leki, trudno mówić o duchu olimpijskim. Ciężko wrócić po wojnie do normalnego życia - Szisza milknie. - Choć - ożywia się - wtedy, przed Olimpiadą, tak szczerze, to nikt w nas nie wierzył, że nam się uda. Ale daliśmy radę. Więc teraz może też damy?

Współpraca Almir Domanagić

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2009