DRUGI DZIENNIK albo autobiografia w sensie ścisłym

Maria Czyżowa – jedna z najtwardszych i najdzielniejszych osób, jakie znałem, z najwyższym trudem znosiła ziemskie bytowanie. Jeśli teraz myślicie, że umierała z chęcią, jesteście naiwni jak kocięta.

02.09.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

W POPRZEDNIM ODCINKU...
Poznajemy topografię gospodarstwa i jego budowle, np. Szlofkę (Pralnię), Wędzok (Wędzarnię) czy Drewnię (Drewutnię). Wchodzimy do ich wnętrz („Każdy z tych sezamów miał swoje sionki, szpajski, przybudówki, wszystko wypełnione niewiarygodną liczbą najniewiarygodniejszych przedmiotów”). Podwójność języka – z jednej strony powszechnego, z drugiej domowego – zostanie odnotowana wiele lat później. „Na razie – pisze autor – nie znam tych rozterek, na razie relaksacyjnie zeszczany w pieluchę nie wiem, że jestem nie-Polakiem, nie wiem, że jestem nie-katolikiem (...), nie wiem, że rok temu umarł Andriej Płatonow”.
REDAKCJA

Awersja do podróży
Nie tylko niechęć do podróżowania łączyła babkę Czyżową z wielkimi satrapami ludzkości. Łączyła ją z nimi istota rzeczy. Niechęć do podróżowania jest efektowna i dobra na początek – co zresztą mówię: niechęć! Wrogość, wstręt, paniczny lęk przed podróżowaniem; pewność, że podróż to strata, utrata, zagłada – oto właściwe kategorie. Józef Stalin, Mao Tse Tung, kolejni Kimowie, co sprytniejsi afrykańscy kacyko-monarchowie nie ruszali się z miejsca za Chiny1. Wiedzieli, że ślepe posłuszeństwo najwierniejszych akolitów bywa – delikatnie mówiąc – przejściowe, że naznaczona szczerym oddaniem sytuacja wymaga pielęgnacji, że powierzenie na czas podróży steru państwa człowiekowi najbardziej zaufanemu to jest samobójstwo.
Jak już zdarzała się jakaś najwyższa konieczność, konieczność dziejowa, typu Jałta – podróżowali, co ciekawe, nigdy samolotem, wyłącznie pociągami. Wzruszający i jakże ludzki strach przed lataniem skazywał na trudy wielodziennego bytowania w składach pancernych salonek – nie każdy dobrze to znosił. Leonid Breżniew ponoć nie był w stanie o własnych siłach opuścić wagonu – nie leciał samolotem, a objawy miał jak wracający z Księżyca kosmonauta.
Który tyran pękał i znudzony wiecznym siedzeniem w jednym z kilkuset słabo zróżnicowanych pałaców postanawiał – niczym nieszczęsny szach Iranu – osobistym odrzutowcem skoczyć na weekend do Paryża, albo – niczym jeszcze większy nieszczęśnik cesarz, mianowicie Hajle Sellasje – ruszał do Europy celem osobistego doglądnięcia dostaw broni z krajów tak miłujących pokój, że czołgi odpalali za pół ceny, a kałasznikowy za bezcen – otóż kto z jedynowładców tak kardynalny błąd popełniał, taką utratę instynktu władzozachowawczego zdradzał, ten był stracony. Praktycznie nie miał po co wracać, a jak trawiony mamidłami mimo wszystko wracał – historia nie trwała długo. Za dużo tabu zostało naruszonych, by rzecz mogła ujść bezkarnie.
Babce takie nierozwagi się nie trafiały – w ciągu bez mała dziewięćdziesięcioletniego życia – w tym bez mała siedemdziesiąt lat czynnego sprawowania władzy – najdalszą podróż odbyła do Krakowa. (Rzecz jasna pociągiem, strach przed lataniem również łączył ją z dyktatorami – w tym jednak przypadku nie było asumptu do jego okazania – nie było odmowy lotu, ponieważ nie było propozycji lotu). Najdalszą i zarazem najdłuższą – pełne dwa dni. Tak jest, w ciągu bez mała dziewięćdziesięcioletniego życia babka moja raz nocowała poza domem2. (Jeśli jej druga, a chronologicznie pierwsza jazda Wisła–Kraków–Wisła nie była moim snem – takie noclegi mogły być dwa. Ale raczej jazda całej familii w latach 50., spanie na podłodze w wynajmowanym od pani Majowej pokoju – raczej mi się to w splendorze wszystkich szczegółów śniło).
Bez względu na jej obecność czy nieobecność – tym bardziej że nieobecności nie bywało – nam, jej ludowi, z całą pewnością nie śniło się pozbawianie jej władzy. A może się śniło, ale na jawie do głowy nie przychodziło? Sen mara – nastroje bywały różne. – Matka ma coś z głową – stryj Adam jak błędny krążył po domu, drzwi za drzwiami pokonywał. – Matka ma coś z głową – powtarzał maniakalnie. – Matka ma coś z głową, pyta mnie, czemu nie chodzę do kościoła.
Niechęć do podróżowania efektowna i dobra na początek – rzecz w tym, że bez żadnych efektów i bez żadnych (wagnerowskich) uwertur babka miała usposobienie despotyczne w sensie ścisłym. Broniliśmy się, jak kto umiał. Dziadek po drodze z poczty do domu przystawał w „Piaście” i na jednym oddechu grzmocił zawsze dające złudzenie wolności 200 gram. Adam prędzej czy później wracał na łono kościoła. Matka uciekała w małżeństwo, Andrzej w teologię – księdza pastora jakże opierniczać? Ja tyranii nie zaznałem wcale. Babka po moim przyjściu na świat – niczym Jaruzelski po Okrągłym Stole – stała się krynicą swobód. Wyłącznie mnie tyczyły – wolny widziałem despotię z bliska, toteż opisuję ją w całej ozdobie.
Moja babka i Emil Cioran
Istotą ducha despotycznego jest wszechwiedza. Despota wie wszystko o sobie, o świecie (tym i tamtym), a zwłaszcza o swych poddanych. Wie, co jest dla nich złe, co dobre, zna ich najskrytsze myśli i pragnienia, wie, co mają robić i jak mają żyć, ergo wie, co mają robić i jak mają postępować, by właściwie żyć.
Detronizowanie babki nie wchodziło w grę, ona nas także o zbrodnię majestatu nie podejrzewała – wiedziała wszystko. Zgodnie z kodeksem, anatomią i ekonomią umysłu despotycznego wiedziała wszystko ze szczególnym uwzględnieniem praw, reguł i zasad sztuki życia. Specjalnie naszego. O swoim wiedziała wszystko na modłę perfekcyjną – jak bywa z perfekcjonistami, co świecą przykładem, znają kolejność, wiedzą, jak ma świat wyglądać – ponosiła klęskę za klęską.
4 września minie 20 lat od jej śmierci, a raczej od niezgody na śmierć, i to niezgody bardzo dramatycznej, co swoją drogą dziwne – umieranie było dla niej najwyższą formą życia. Nam takiego modelu nie narzucała, choć była pewna – niezależnie od mniej więcej w tym samym czasie do takich samych wniosków dochodzącego Emila Ciorana – iż zajmowanie się czymkolwiek poza własną śmiercią jest stratą czasu i występkiem. Człowiek urodził się po to, by umrzeć, i to zadanie należy wykonać. Niby respektowała pełną wersję: człowiek urodził się po to, by umrzeć, pójść do nieba i czekać tam na zmartwychwstanie, ale wyraźniej akcentowała początek. Niepodobna nie pomyśleć: moja babka z Sądem Ostatecznym wielkich nadziei nie wiązała. Albo miała nabrojone, albo miała wyczucie granic stosowności fikcji artystycznej. Pierwsze odpada, a jak chodzi o drugie – faktycznie nie przypominam sobie, by komuś jakiś kit udało się jej wcisnąć. Co to, to nie.
Człowiek urodził się, by umrzeć, ale żadnego wyręczania Pana Boga, żadnego przyspieszania, żadnego podnoszenia na siebie ręki. Żadnych marzeń o wiecznym urlopie. To przykazanie łamała. Wieczór legnąć – rano nie wstać. Wieczór usnąć – rano się nie obudzić. Sławne jej wersy nie potrzebują specjalnych egzegez. Człowiek urodził się, by umrzeć – przedtem niestety trzeba przeżyć życie. Co to jest życie? Coś bardzo przykrego.
Maria Czyżowa – jedna z najtwardszych i najdzielniejszych osób, jakie znałem, z najwyższym trudem znosiła ziemskie bytowanie. Jeśli teraz myślicie, że umierała z chęcią, jesteście naiwni jak kocięta. Inna rzecz: nieprosty żywot opowiadam. Owszem, łagodna śmierć nie była jej dana, ale co tam łagodna, niełagodna, jak chce się żyć! I to jak! Wiek, choroby, codzienne lekcje umierania, noga w dzikie mięso obrócona, ból przy każdym ruchu – Panie Boże, nie zabieraj tego bólu!
20 lat przeszło, najstarszy wnuk powoli się pakuje, nie tylko dlatego, że była najważniejsza, ma prawo do uważniejszego spojrzenia.
W obliczu śmierci zrozumiała, jak wielką wartością jest życie? Może wasze babki w godzinie ostatniej oddają się tego rodzaju banalizmom – moja nie. Moja całe życie szykująca się do wyprawy na tamten świat babka w godzinie śmierci z całych sił uchwyciła się tego świata, ponieważ pewna okropna, nękająca ją praktycznie całe życie myśl stała się nieodparta. Po co się tam ciś, jak tam nikogo nie ma?
Onaż i Leszek Kołakowski
Sztuka życia jest określeniem w tym przypadku nieco mylącym – żadne kunszta w grę tu nie wchodziły, nie szło o żadną harmonię egzystencji, o tak proporcjonalne ustawienie wszystkich jej elementów, by dawały siłę i poczucie sensu, o jakichś radościach czy innych szczęśliwościach nie wspominając nawet. Pytanie „jak dobrze żyć?” nie jest tożsame z kwestią „jak być szczęśliwym?”. Przeciwnie – szczęście jest wielce podejrzane. Kto chce być szczęśliwy w życiu, kto chce mieć szczęśliwe życie – podejrzanym jest bezbożnikiem, najpewniej już w łapach szatana lub do nich w drodze. W tym znaczeniu babka Czyżowa była prekursorką myśli Leszka Kołakowskiego, iż życie może być przyjemne i interesujące pod warunkiem, iż człowiek nie chce być szczęśliwy. Powiedzieć o niej: nie chciała być szczęśliwa – to nic nie powiedzieć.

1 Adolf Hitler jeździł wyłącznie po terytoriach, na których postawiono mu masywne jak opery Wagnera schrony – niby wielce mocarstwowo, a większość kuli ziemskiej poza zasięgiem.
2 Nie liczę jednego pobytu w szpitalu i jednej wigilijnej nocy w nowej chałupie w Parteczniku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013