Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To bardzo piękny i bogaty tekst – śmiało wystarczyłby na całe rekolekcje (i na niejeden „Okruch Słowa”). W tej chwili jednak chcę wydobyć z niego tylko jeden motyw. Otóż tekst ten pokazuje przepięknie schodzące się ze sobą – wyraźnie komplementarne – dwie drogi przekazu Słowa Bożego.
Pierwszą jest międzypokoleniowy, żywy przekaz z ust do ust. Nie bez powodu nasz tekst otwiera zdanie (dosł.): „Księga rodowodu Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama” (grec. Biblos geneseos, łac. Liber generationis; Mt 1, 1). To nie tylko ciąg 42 imion (3 razy 14) – to zapis dziejów Słowa Boga. „Księga” zaczyna się od Abrahama, a więc 19 wieków przed Chrystusem (i jakieś 1400 lat przed ostateczną redakcją Tory – to dłużej niż cała historia Polski). Skąd Izaak czerpał wiedzę o Bogu? Z ust i z życia Abrahama. Jakub/Izrael znał Słowo i Działanie Boga ze słowa i czynów Izaaka itd.
Dlatego rodowody są tak ważne w Biblii. Każdy ważny biblijny bohater wprowadzany jest na scenę dziejów zbawienia możliwie najdłuższym katalogiem swoich przodków. Przykładowo Judyta ma rodowód składający się z 16 przodków (sięgający aż do Izraela! – zob. Jud 8, 1). I nie ma to nic wspólnego z pretensjonalnym przechwalaniem się starożytnością swego rodu. To podkreślenie znaczenia autentycznego przekazu wiary, jaki dokonuje się w rodzinie. To biblijna przesłanka apelu papieża Franciszka (powtórzonego kilkakrotnie w Polsce!), by szanować i z uwagą słuchać swoich dziadków. Nic zresztą dziwnego: sam papież, pytany o to, komu zawdzięcza swoją wiarę, bez wahania wskazuje na swoją babcię (oraz na katechetkę – siostrę zakonną).
Chrześcijanie nie biorą się znikąd; nie ma jednej formy, z której można ich „wyprodukować”. Niemal każdy z nas może z łatwością i wdzięcznością wskazać w swoim życiu tych, którzy wiarę nam przekazali.
Czasami lekceważymy taką – odziedziczoną – wiarę. Mówimy o niej „tradycyjna”, „zwyczajowa”; dowodzimy, że łatwo jest ją zakwestionować; i przeciwstawiamy ją „dojrzałej” wierze „z wyboru”... Tym się właśnie różnimy od Boga, który najwyraźniej ma wielkie zaufanie do owego między- pokoleniowego „przyjąłem – przekazuję”.
Ale, to prawda, jest w Biblii i w dziejach zbawienia równoległy ciąg bohaterów, którzy nie mają żadnego rodowodu – pojawiają się ni stąd, ni zowąd z wiarą, której dojrzałość szokuje. Takim człowiekiem jest np. Melchizedek – „bez ojca, bez matki, bez rodowodu” (Hbr 7, 3). Nic o nim nie wiadomo poza tym, że jest niesłychaną figurą Jezusa Chrystusa!
Człowiekiem bez rodowodu jest też Hiob – następna szokująca figura Pana – jak Melchizedek wywodzący się spoza narodu wybranego, a zawstydzający wszystkich swoją wiarą. Pan Bóg prowadzi takich ludzi bez pośredników (nic przynajmniej o nich nie wiadomo) – mówi do nich prosto do serca, w osobistym doświadczeniu.
Taką Osobą w rodowodzie Jezusa jest Maryja. Rodowód zmierza do Józefa – po to by ostatecznie stwierdzić, że Jezus narodził się nie z niego, lecz z Maryi! To nie jest Jej genealogia! Pismo nie zna rodziców i dziadków Maryi (nawet jeśli identyfikuje ich okołobiblijna tradycja). Maryja nie jest pokazana przez Mateusza jako kolejne ogniwo w długim łańcuchu pokoleń, ale jako Osoba, na której wypełnia się Słowo Boga – obietnica z Izajasza. Maryja słucha Słowa wprost od Boga, przyjmuje je, poczyna w łonie i daje Mu ciało. W chwili zwiastowania Maryja nie ma przy sobie rodziców, by zapytać ich o zdanie – by się na nich oprzeć. Rozmawia z Panem z niesłychaną odwagą i pokorą, twarzą w Twarz.
Obie te drogi Boże schodzą się ze sobą: jak Józef i Maryja! Pan ich nie przeciwstawia, lecz łączy – obu ich potrzebuje. Także Kościół ich potrzebuje. Obu. ©