Droga do nieba

Tak, Krzysztofie, było warto. Nie tylko dlatego, że jako człowiek tak naturalnie życzliwy ludziom spotkałeś wielu przyjaciół. Było warto także dlatego, że Twoja postawa nie przegrała.

09.04.2013

Czyta się kilka minut

Skupiamy dzisiaj myśli nad trumną Krzysztofa Kozłowskiego i chylimy czoło przed człowiekiem, który służąc Polsce wiele dla niej zrobił.


Był najwybitniejszym przedstawicielem drugiej generacji twórców „TP”. Pisma i środowiska, któremu w ówczesnych warunkach chodziło o podtrzymanie w ludzkich umysłach i postawach wolności wewnętrznej na przekór ugniatającym wszystko wielkim walcom ideologicznym, czy – gdy było już lżej – o niepoddanie się pragmatycznej jedynie namiastce poszukiwanych wartości. Chodziło więc o charakter i wymiar polskiej kultury i polskiego katolicyzmu. Krzysztof, opisując ten czas, lubił powtarzać za Antonim Słonimskim: ale o co chodziło, „o prawie nic – by za łatwo nie zgiąć karku”.

Krzysztof każdego tygodnia miał tę próbę niezginania karku, użerając się z cenzurą i próbując przemycić czytelnikowi sens zdań i słów okaleczanych czasem w sposób ponury i śmieszny. Jego „Obraz tygodnia” wywodził w pole cenzorów zaskakującymi skojarzeniami faktów i zdarzeń z Polski, z Obozu [socjalistycznego – red.] i świata. Stanowił wentyl w dusznej atmosferze politycznej nowomowy.

Sam publikował artykuły rzadko. Były to nawiązania do wielkich zdarzeń dziejących się w świecie albo polemiki i zamyślenia nad polskimi losami, pisane z myślą o teraźniejszości. Z dzisiejszej perspektywy rzuca się w oczy, jak te zamyślenia o polskich losach prowadziły myśl tego samego człowieka, któremu potem przyszło za te losy odpowiadać; jak przygotowały go do czasu, gdy „etykę czystych przekonań” trzeba było przełożyć na „etykę odpowiedzialności”.

Krzysztof Kozłowski miał też ugruntowaną pozycję w całym środowisku Znakowym. Jego głos się liczył, kiedy jako sprawozdawca „Tygodnika” towarzyszył wydarzeniom marca czy sierpnia 1968, grudnia ’70, a potem stanu wojennego. Miał jego głos też znaczenie w wewnętrznych kontrowersjach dla zachowania tożsamości Znakowego środowiska.

W 1980 r. włączył się w działania Solidarności, której pokojowa droga otwierała nadzieję i stała się pierwszym pęknięciem nienaruszalnego, jak się wydawało, do końca naszych dni układu jałtańskiego. System rozsadzało to, co miało być jego chlubą i kwintesencją: bunt klasy robotniczej, zespolonej solidarnością z inteligencją. Znamienna była wtedy przyjaźń Krzysztofa z jednym z robotniczych przywódców Nowej Huty Stefanem Jurczakiem, trwająca później przez lata wspólnej pracy w Senacie.


Moim obowiązkiem jest danie świadectwa sprawie szczególnej w życiu Krzysztofa i Polski: jego zgodzie na propozycję, którą mu jako premier złożyłem; propozycję wejścia do MSW i rozpoczęcia reformy tam, gdzie biło samo żelazne serce totalnego systemu i gdzie tkwiła jego lekko już sparaliżowana, ale niepokonana siła.

Nie czuję się winny wobec środowiska „Tygodnika Powszechnego”, że zabrałem mu wtedy Krzysztofa. Potrzebowała go Polska. Myślę, że on to dobrze zrozumiał i że nie co innego, lecz ta właśnie świadomość dawała mu siłę, gdy znalazł się najpierw sam jeden w resorcie, który miał rozminowywać.

Z utworzeniem Urzędu Ochrony Państwa, na którego czele stanął, rozpoczęła się zasadnicza reorganizacja w punkcie dla państwa newralgicznym. Przeprowadził te zmiany wraz z Andrzejem Milczanowskim, Jerzym Zimowskim i Janem Widackim, i – z czasem – w oparciu o nowych, młodych współpracowników. Wszystkie czynione przedtem przymiarki i przedkładane Radzie Ministrów projekty były naskórkowe i pozorne, dopiero ta decyzja stała się źródłem i istotą prawdziwej zmiany.

Weryfikacja odcedziła winnych brutalnych represji wobec opozycji demokratycznej i Kościoła, a równocześnie dała nową szansę tym, którzy do gruntu zrozumieli obowiązek lojalności wobec nowego, suwerennego i demokratycznego państwa. Zmiana przecięła też łatwe bywanie w tym resorcie sowieckich rezydentów. Równocześnie rozpoczęło się z wiarą i siłą pozyskiwanie ludzi nowych i młodych, którzy docenili znaczenie, jakie ich wejście w ten obszar będzie miało dla nowej państwowości polskiej. W przyspieszonym tempie nabywali kwalifikacji i sięgali po ważne zadania.

Wpływ Krzysztofa Kozłowskiego był dłuższy niż czas jego urzędowania. Był też głębszy, bo dokonywał się własnym przykładem, czym mają być i czym powinny być służby specjalne w państwie demokratycznym – kompetentne, lecz zarazem poddane cywilnej kontroli. I rzecz ciekawa i rzadka: ten doktor filozofii, intelektualista z Wiślnej i z KUL-u, polubił tę pracę i wykonujących ją ludzi. Szanował ich. W funkcjonariuszu podnosił człowieka. I za to sam był szanowany.

Długo po wyjściu Krzysztofa Kozłowskiego z tego ministerstwa nie wszyscy, lecz ci, co nie chcieli zawrócić z wytyczonej przez niego drogi, tylko ją umocnić i utwierdzić, sięgali po jego rady. Krzysztof też w tym zasmakował i uczestniczył doradczo w różnych gremiach aż po dzień, kiedy powaliła go choroba.


We wrześniu 2011 r., tu w Krakowie, na swoim 80-leciu, Krzysztof spontanicznie wygłosił wielką mowę, która spina klamrą jego życie polityczne i jego najgłębsze przekonania. To przesłanie stanowi dziś jakby zostawiony nam polityczny testament.

Za radą ks. Tischnera szukał trwałego źródła dla potrzeb zniekształcanej wówczas debaty o wartościach chrześcijańskich w polityce. Pytał, gdzie są skodyfikowane, by nie prowadzić do dowolnych interpretacji. Tischner wskazał mu Kazanie na Górze, błogosławieństwa i jedno tylko z nich, które odnosi się do życia publicznego – błogosławieństwo dla tych, którzy wprowadzają pokój.

Mówił na tym tle Krzysztof: „i może w tym chrześcijańskim skądinąd kraju warto się zastanowić i tak po prostu zrozumieć, o co tu chodzi – co stanowi zachowanie pokoju, a co się w sposób oczywisty z tym zachowaniem kłóci. Życzyłbym wam wszystkim pokoju, ale też tego, abyśmy wprowadzanie go traktowali nie tyle jako zadanie mediów, nie tyle służb specjalnych i nie tylko polityków, choć właśnie tego jednego od nich wymagamy”.


Bolą nas różne sprawy w naszym kraju i w naszym Kościele. Krzysztof minął się z papieżem Franciszkiem, bo odchodził już do Pana, gdy nowy papież mówił swe proste, ewangeliczne przesłania i przez ich prostotę i sens rozpoczynał odnawianie Kościoła.

Przed laty, w 1963 r., gdy Jan XXIII otwierał sobór, Maria Dąbrowska zanotowała w swym „Dzienniku”: „w świecie ducha coś nowego się dzieje”. Teraz od kilku dni też mamy nieśmiałe, ledwie kiełkujące wrażenie, że w centrum chrześcijaństwa coś drgnęło – coś ważnego w swej ewangelicznej wymowie, w stylu reprezentowania chrześcijaństwa i w stosunku do świata. Z niepokojem myślimy o tym, czy i kiedy to drgnięcie dotrze do Polski.

My, chrześcijanie, nie chcemy instrumentalnego mieszania religii i polityki. Ale wierzymy w jednoczącą ludzi rolę chrześcijaństwa. I na nią w Polsce – tak ostro, że aż absurdalnie podzielonej – czekamy. Czekamy, aby katolicyzm polski stał się bardziej chrześcijański, bardziej jednoczący i przyjazny ludziom i światu.

Takie były też ostatnie moje rozmowy z Krzysztofem. Aleksander Hall odwiedził go przed kilku tygodniami i był wstrząśnięty dysproporcją między słabnącym ciałem a utrzymującą się stale siłą i przytomnością umysłu. Ja byłem u niego niespełna tydzień przed jego śmiercią i miałem to samo dojmujące wrażenie. Dzielność Krzysztofa Kozłowskiego, tak widoczna w całym jego życiu publicznym, stała się teraz dzielnością wobec siebie samego, dzielnością człowieka pozbawionego wzroku i trapionego przez coraz to nowe choroby. Ale o tym, jaka ta dzielność naprawdę była, wiedzą tylko najbliżsi.


Był więc Krzysztof jednym z twórców III RP. Jak mało kto wiedział o warunkach, w jakich się rodziła, i jak mało kto pojmował, co dla polskich losów znaczy niepodległy byt państwowy i troska o niego, która obowiązuje także – a może przede wszystkim – w czasie już wolnym i demokratycznym.

W przemówieniu na 80-lecie Krzysztof mówił, że było warto. Tak, Krzysztofie, było warto nie tylko dlatego, że jako człowiek tak naturalnie życzliwy ludziom spotkałeś wielu przyjaciół, często tak różnych, którzy dziś tu są, albo gdzie indziej się z nami łączą. Było warto. Także dlatego, że postawa twoja nie przegrała.

Chcę Cię pożegnać tymi samymi słowami poety, którymi 14 lat temu żegnałeś Jerzego Turowicza: „A jeśli komu otwarta droga do nieba – / Tym, co służą Ojczyźnie”.


Przemówienie Tadeusza Mazowieckiego z Mszy pogrzebowej Krzysztofa Kozłowskiego w kościele sióstr norbertanek w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2013