Dom zatartych wspomnień

Wszystko tu jest podzielone: na białoruskie i polskie, na prawosławne i katolickie, na przemycone i krajowe. Tu ludzie potrafią dzielić. W Czeremsze, wsi przy granicy Polski i Białorusi, niektórzy jeszcze pamiętają, jak Waśka i Władek dzielili się domem.

21.09.2003

Czyta się kilka minut

Mocna wódka, papierosy “Monte Christo" i “Bussines Cluby" za jedyne dwa pięćdziesiąt paczka. Wschodni akcent, brak pracy i perspektyw. To jedna strona tego świata. O drugiej mogą opowiedzieć ci, co żyją tu od zawsze. Tak jak Władysław K.

Wiara dzieli najbardziej

Władysław K.: - Do Kuzawy przeniosłem się z Czeremchy prawie 50 lat temu. Tu wychowałem dzieci, pochowałem żonę, zestarzałem się. Żyję sam 15 lat. Dzieci podorastały, wyprowadziły się.

W Kuzawie mieszkają prawosławni, w Czeremsze przeważnie katolicy. Kuzawskie domy są małe i parterowe, budowano je wiele lat temu. Pozostały piece kaflowe i kuchnie opalane węglem. Do gotowania wody chętniej używa się starych saganów niż elektrycznych czajników. Na stołach haftowane obrusy, na ścianach ikony, przyczepione do kilimu.

Ludzie stają przed wizerunkami świętych. Uklęknąć przed nimi nie wolno. Modlą się w szczęściu, w rozpaczy, modlą się za kogoś. Zapalają cienkie świeczki kupowane w cerkwi. Wierzą, że kiedy jest ikona, w domu trwa spokój i szczęście. Dlatego, gdy mówi się głośno, płacze ze złości lub przeklina, trzeba ją zasłonić.

Popołudniami mieszkańcy Kuzawy spotykają się na ławce pod drzewem. - Tutaj zostali już tylko tacy jak my, po sześćdziesiątce. W naszej wiosce nawet kawalerzy mchem dawno porośli - śmieje się pani Eugenia, nazywana tu Żenią.

Przy szosie stoją krzyże z trzech belek. Przechodzący pochylają się i żegnają trzema palcami. To znak, że o Bogu pamięta się nie tylko w niedzielę. - Od lat nic się nie zmieniło. Święta wyprawiamy, jak pradziadowie - mówi pani Klaudia. - Ale my długo nie pożyjemy, a jak nas nie będzie, obyczaj umrze.

W Kuzawie jest niemal jak w prawosławnej Rosji. Tylko o jednym nakazie religii tu nie słyszano. - Że co niby, w poście miłości się zabrania? Jak byliśmy młodzi, to dzieci się rodziły wtedy, jak Bóg dał - mówi pani Klaudia.

Z czyjegoś domu dochodzą dźwięki przeboju rosyjskich dyskotek Wosiemnacat’ mnie uże grupy Ruki wwierch. Ktoś młody słucha muzyki. - Gimnazjaliści tu jeszcze mieszkają, ale oni też pojadą na nauki do miasta i nie wrócą - dodaje pani Żenia zmartwionym głosem. Martwi się, choć niedaleko torów kolejowych powstał zalew z czystą wodą, szosą przejeżdżają samochody zagranicznych marek, odpoczywają wczasowicze z całego kraju. Ktoś ze stolicy myśli o kupieniu tu domu.

Na noc Kupały do nieodległych Dubicz Cerkiewnych przyjeżdżają ludzie z całej Polski. Przy brzegu jeziora samochód przy samochodzie, namiot przy namiocie. Radioodbiorniki nastawione na białoruskie stacje. Młodzi chętnie słuchają rosyjskiej muzyki, piją rosyjską wódkę. Śpiew ukraińskiej kapeli miesza się z rosyjskim toastem: Dawaj za was, dawaj za nas. Dziewczyny siedzą na kocach i plotą wianki z kwiatów i zboża. O północy, wykrzykując białoruskie przyśpiewki wejdą do wody po kolana i rzucą je na taflę jeziora.

- Gdie ty mene pochowajesz miły mój, milenki? - zaśpiewają.

- Za chliewom miła, czarnabrewaja - odpowiedzą chłopcy.

Katolicy i prawosławni bawią się razem. Nikt nie pyta o wyznanie. Siedzą przy ognisku, tańczą, rozmawiają. - Lubimy te same klimaty, taką samą muzę - mówi Agata, uczennica drugiej klasy liceum.

Chłopak katolik trzyma za rękę prawosławną dziewczynę. - Długo to nie potrwa - komentuje Paweł, student z Białegostoku. - Wiara dzieli najbardziej - dodaje. Paweł jest katolikiem, spotykał się z prawosławną dziewczyną. Pokazuje zdjęcia, widać, że tworzyli ładną parę. I choć mama Pawła ciepło wspomina drobną blondynkę, to z ulgą myśli o tym, że się rozstali. - W pracy mam wiele prawosławnych koleżanek - opowiada. - Umiemy z nimi żyć, szanujemy ich obyczaje, ale mieszanym małżeństwom jest ciężko. Bywa, że któraś z rodzin chce przeciągnąć narzeczonych na swoją stronę. Potem jest problem, gdzie dzieci do chrztu zanieść.

- Moja babka była prawosławna, poszła za dziadkiem do kościoła. Jak umierała, to prosiła, żeby ją pochować na cmentarzu prawosławnym. Tęsknota w człowieku zostaje - wspomina pani Żenia.

Przecież Bóg jeden

Władysław K.: - W naszym domu w Czeremsze mieszkały dwie rodziny: ja i mój stryjeczny brat z żonami. One, Olga i Marysia były siostrami. Baby, jak to baby, zaczęły się kłócić, nie miał kto ich pogodzić i trzeba było coś z tym zrobić. Nie zawsze idzie się dogadać.

Prawosławnych i katolików z Podlaskiego łączy słynna znachorka. W każdym autobusie z Hajnówki do Orli ktoś jedzie do niej po nadzieję. Kalecy, rodzice z upośledzonymi dziećmi. Nie chcą przegapić porannego kursu, długo przed odjazdem tłoczą się przed szybą poczekalni. W autobusie zajmują miejsca blisko drzwi, rozmawiają w języku przypominającym i polski, i rosyjski.

- To uże dwa lata jak naszego Jaśka niet - rzuca ktoś, nie wiadomo do kogo. Zresztą, chyba nieważne do kogo, bo wszyscy się tu znają i wiedzą, o którego Jaśka chodzi. Ktoś inny wyciąga portfel i zaczyna na głos przeliczać pieniądze: diesiat’, dwatcat’, czterdzieści złotych.

W Orli autobus zatrzymuje się przy sklepie spożywczym. Sprzedawca tłumaczy, jak dojść do znachorki. - Prosto szosą, pierwszy dom za pustostanem.

Uwagę zwraca sznur samochodów zaparkowanych przed parterowym, szarym domem. Rejestracje najróżniejsze: białostockie, warszawskie. Ludzie siedzą w samochodach, spacerują, zajmują sobie kolejkę do znachorki.

Wychodzący nie chcą mówić o swoich wizytach. Po rosyjsku lub polsku odpowiadają, że są tu pierwszy raz albo że przyszli tylko z ciekawości. Przed pokojem znachorki kilka krzeseł i ławka. W poczekalni denerwuje się pacjent z Warszawy. Kobiety z dziećmi zdradzają, na czym polega cud wizyt: wierzyć trzeba mocno, wtedy pomoże. Ona nic nie zrobi złego, pomodli się tylko, chleb święcony da - uspokaja stała pacjentka.

Znachorka jest prawosławna. Ale przyjeżdżają do niej też katolicy. - Bóg jest jeden, a ona modli się zawsze tak samo. Ta modlitwa i jej wiara nas uzdrawiają - mówi starszy mężczyzna, czekający na wizytę.

Zza zamkniętych, drewnianych drzwi słychać monotonny głos: - Będziesz szedł długą drogą, będą trzy zakręty, trzy razy spojrzysz za siebie. Ale nie martw się, wszystko się wyprostuje - słychać. Kiedy znachorka się modli, dochodzi tylko szept. Dlatego w okolicy nazywają ją “szeptuchą" i wierzą w jej cudowną moc. Czy rzeczywiście czyni cuda? Jedno wiadomo na pewno: choć przed progiem domu telefony komórkowe mają zasięg, wewnątrz już nie działają.

Napięta atmosfera, wyczekiwanie, pacjenci znikają w półmroku poczekalni i szybko wychodzą z wizyty. Prawie każdy wynosi jakieś zawiniątko. Zostawia “co łaska".

Znachorka jest mała, szczupła, ubrana na czarno i z czarną chustką na głowie. Pomarszczona twarz, przenikliwe spojrzenie. Kiedy zagląda do poczekalni, milkną rozmowy. Przyjmuje w małym, wyłożonym drewnem pokoju. Na ścianach mnóstwo świętych obrazków. Nie pozwala usiąść, spogląda badawczo: - Nie mogę zdradzić, jak leczę - mówi. - Z Bogiem idźcie. Będę się za was modlić.

Wszystko jest takie moje

Władysław K.: - Zresztą nie tylko ja tak zrobiłem z domem. Za rzeką byli tacy Pioter i Jakub, oni zrobili tak samo. Tutaj taki zwyczaj.

Katolików i prawosławnych łączą zwyczaje. Nawet tych, którzy już tu nie mieszkają.

Kasia, 28 lat, filigranowa i energiczna. Nie mówi tak, jak ludzie z Czeremchy, ale kiedy się jej posłucha, można odróżnić śpiewne rozciąganie samogłosek i wschodnią intonację. Jej rodzice pochodzą z Czeremchy, do dziś mieszkają tam dziadkowie. Kasia do liceum chodziła już w Warszawie. Tam mieszka, studiuje i wychowuje dwuletnią córeczkę. Do dziadków przyjeżdża na wakacje i święta.

- Tak dużo się wydarzyło, odkąd wyjechałam - mówi. - A jednak ciągle, kiedy pociąg przekracza Bug, czuję jakbym wracała do domu. Mowa, krajobrazy, zapach, wszystko jest takie moje.

W Czeremsze zawsze jest czas, żeby usiąść ze znajomymi i porozmawiać. Bawiących się na podwórku dzieci doglądają rodzice albo sąsiedzi. Latem czuć dym ognisk i zapach pieczonych ziemniaków. Do domów wszyscy wracają około dziesiątej. Kończą się wizyty, gasną światła. Trzeba iść spać, żeby wstać do pracy w nasycalni podkładów kolejowych albo na kolei. O inną tu ciężko.

- Chciałabym, żeby moja córka wiedziała, skąd pochodzi, i żeby znała tutejsze zwyczaje - opowiada Kasia. - Nawet te, których w dzieciństwie się bałam.

Do dziś pamięta, jaki strach budził w niej kołtun: zbity, niemożliwy do rozczesania kłąb włosów. Wstawała w nocy, żeby mama sprawdziła, czy nie ma go na jej głowie. Uspokajała się dopiero, kiedy ktoś dorosły przeczesał włosy palcami.

Kiedyś kołtuny robiły się często, podobno przez złe moce. Z kołtunem jeździło się do “szeptuchy". Nie można było pozbywać się go samemu, bo mógłby zaszkodzić mowie lub oczom.

Pani Danuta, księgowa z Hajnówki, w dzieciństwie często spędzała wakacje na wsi. Kiedy miała cztery lata, z czyjegoś podwórka uciekł byk. Pędził prosto na nią, a ona była tak przerażona, że nie mogła się ruszyć. - Wujek w ostatniej chwili zamknął wrota między mną a zwierzęciem - opowiada. - Nic się nie stało, ale ze strachu na głowie zrobił mi się kołtun. Mama zawiozła mnie wtedy do znachorki.

Znachorka w Orli, matka tej, która leczy tam dziś, najpierw przykryła głowę Danusi białą chustą, modliła się, szeptała do siebie. Kawałek kołtuna odcięła i spaliła. Potem wlała coś do miski z wodą i długo na to patrzyła. Wreszcie powiedziała, że kołtun jest “z przestrachu od dużego zwierzęcia".

- Nie wiem, skąd to wiedziała, mama jej nie mówiła - wspomina pani Danuta. - Kiedy wychodziłyśmy, dała nam święcony chleb i te spalone włosy. Chleb musiałam codziennie jeść i modlić się, a popiół mama rozrzuciła o północy na rozstaju dróg. Po pewnym czasie kołtun znikł.

Małym dzieciom nadal wiąże się na rękach czerwone kokardki. Mają chronić od uroków i złych słów. Najbardziej martwią się matki ładnych dzieci. Ktoś może tej urody pozazdrościć i choćby w myślach życzyć źle. Jeśli tasiemki zabraknie, dziecko będzie płaczliwe, chorowite.

Kasia wspomina: - Kiedy podczas zabawy podarłam ubranie i mama zaszywała je bez zdejmowania, musiałam trzymać coś w ustach. Kawałek szmatki, szpulkę nici, guzik. Kiedy zszywa się na kimś ubranie, można przy okazji “zaszyć" mu rozum albo pamięć. Bałam się, że szmatka w ustach nie pomoże. Po każdym przyszyciu przypominałam sobie datę urodzin, imiona rodziców, kolor oczu dziadka. Działało.

Zgodnie z sumieniem i wiarą

Władysław K.: - Trzeba było jakoś dom podzielić. Plac był Waśki, to ja wziąłem piłę i odpiłowałem swoją część. Dom gontem kryty, to i łatwo poszło. Tylko z murłatą miałem trochę roboty, bo gruba belka. Dzisiaj to bym piłą elektryczną pojechał, ale nawet wtedy poszło raz-dwa. Godzina i dom przepiłowany.

Bazar w Hajnówce dzieli się na dwie części: białoruską i polską. Polacy mają stragany. Białorusini rozkładają towar na ziemi, niedaleko kontenerów na śmieci. Słońce wydobywa z nich smród odpadów. Nieprzyjemny zapach miesza się z wonią przywożonych zza wschodniej granicy perfum. Obcokrajowców, nazywanych tu “Ruskimi", niezależnie od narodowości: białoruskiej, ukraińskiej czy rosyjskiej, zdradzają oferowane na kasetach i płytach CD piosenki. Wzdłuż bazaru spacerują handlarki z kilkoma paczkami papierosów w dłoni.

Lena pochodzi z Białorusi. Ma pracę, wystarcza jej na życie, ale na studia córki już nie. - Jak wprowadzą wizy, granica podzieli nas na dobre. Stracimy wszyscy. Kupujemy u was mięso, wędliny, cukier. Do was przywozimy papierosy i alkohol - tłumaczy.

Centrum Hajnówki: kilka sklepów, urzędy, filia wyższej uczelni. Park. Wieczorami przychodzą młodzi, siadają pod pomnikiem żubra, palą L&M-y (3,50 zł paczka).

Droga do Białowieży dzieli miasto. Po jednej stronie kościół, po drugiej cerkiew. Po prawej cmentarz katolicki, po lewej prawosławny. Na osobnym cmentarzu mogiły żołnierzy Armii Czerwonej. W każdej leży dziesięciu żołnierzy niezidentyfikowanych i jeden, którego nazwisko jest znane. Alejki zagrabione, na nagrobkach kwiaty, znicze. Ktoś pamięta.

Wierni z prawosławnej parafii Narodzenia św. Jana Chrzciciela na razie chodzą do cerkiewki na cmentarzu. Budowy cerkwi, która pomieści wszystkich siedmiuset parafian, jeszcze nie ukończono. Mimo to pan Jan, opiekujący się świątynią, zaprasza do środka. - Cerkiew to moje najważniejsze zajęcie - mówi prowadząc schodami bez balustrad. Pną się na piętro, gdzie podczas nabożeństwa stoi chór. Wyżej są dzwony odlane w Kijowie. Biją, zapraszając wiernych na Msze. Inaczej podczas świąt wielkanocnych, inaczej podczas pogrzebu.

Granica między drzewami, nie ludźmi

Władysław K.: - Jak my się wyprowadzili, to i dogadać było nam łatwiej. Baby się pogodziły, to i święta razem spędzaliśmy i nawet wódki można było czasem popić. Po podzieleniu domu rodzina razem żyć mogła.

Wojciech Rynarzewski ma marzenie: chciałby, żeby ludzie żyli razem. Jego bar “U Wołodzi" stoi tuż przy bazarze w Hajnówce. - Kiedyś często jeździłem na Wschód. Gdy się zgubiłem, drogę do najbliższego miasta pokazywała mi z pomnika ręka Lenina. Stąd pomysł na ten bar “U Wołodzi" - uśmiecha się pan Wojciech.

Na brązowej, blaszanej budzie przymocowana do ściany mosiężna głowa Lenina. W ogródku na wozie drabiniastym stoją rzędem popiersia. Przy wejściu mównica z jego wizerunkiem, Lenin czyta “Prawdę". Na płocie wisi radziecki mundur i odznaczenia. Wewnątrz baru z sufitu zwisają sowieckie sztandary z frędzlami. Są oryginalne, a nie produkowane z myślą o turystach. Kiedyś w Związku Radzieckim wywieszano je w Dzień Zwycięstwa, w Święto Pracy i w dzień urodzin Stalina.

Po upadku ZSRR Wojciech Rynarzewski wykupywał wszystkie te symbole od kołchozów i fabryk. Założył bar i kpi z sowieckiej ideologii. Lubi przebierać się w mundur czerwonoarmisty. - Będę robił napad! Będę robił napad! - wykrzykuje. Mieszkańcy Hajnówki wiedzą, o co chodzi. Dziwią się tylko przyjezdni. Jaki napad? Na kogo?

Rynarzewski napada na kolejkę wąskotorową przejeżdżającą przez Puszczę Białowieską. Do boju na niby stają z nim Rosjanie. Pociąg zatrzymuje się, są wystrzały ze straszaków, czerwonoarmiści-przebierańcy wykrzykują bolszewickie slogany, pasażerowie dobrze się bawią. - Na Białorusi źle się dzieje - mówi Rynarzewski. - Jak z tym walczyć? Ja mogę tylko śmiechem. Lubię pisać listy do Łukaszenki, zapraszam go do Hajnówki albo komunikuję, że zamierzam kandydować na prezydenta Białorusi. Moje zwycięstwo byłoby tak samo bezprawne, jak Łukaszenki.

Pokazuje list, który przetłumaczyła rodowita Rosjanka: “Szanowny pan Aleksander Łukaszenko. Zapraszam Pana do miasta Hajnówki, które leży na terenie Puszczy Białowieskiej. Jestem właścicielem baru »U Wołodzi«. Przychodzą do mnie ludzie z całego świata, chcą oglądać fotografie i pamiątki wielkiego przywódcy rewolucji Włodzimierza Iljicza Lenina. Chcę Pana serdecznie zaprosić na sympozjum naukowe, poświęcone wielkiemu Październikowi i Włodzimierzowi Iljiczowi".

- Polacy i Białorusini powinni się łączyć, a nie dzielić. Puszcza Białowieska jest jedna, ludzie tacy sami, więc podziały nie mają sensu. Mój wujek wyznaczał granicę biegnącą lasem. Opowiadał, że tereny, gdzie był lepszy drzewostan, dostawało państwo radzieckie. Dlatego granica biegnie nie między ludźmi, a między drzewami - podkreśla Rynarzewski.

W pamięci ślad nie został

Dom Władysława K. jest parterowy, drewniany, pomalowany na brązowo. Na małym podwórku studnia, zabudowania gospodarskie, kilka drzew owocowych.

50 lat temu połowa tego domu przyjechała z Czeremchy na furmance. W Kuzawie Władysław K. dobudował brakującą część. To samo zrobił jego stryjeczny brat Waśka. Dlatego oba domy różnią się tylko kolorem.

Pamięć mieszkańców Kuzawy nie przechowała tych wydarzeń. Nawet starsi nie pamiętają, jak ich sąsiad dzielił się z bratem majątkiem. - Przepiłowany dom? Nie słyszałam. Może mąż będzie wiedział - zastanawia się kobieta pracująca w ogrodzie. Mąż w stodole prostuje się, podpierając obolały kręgosłup. Ociera pot, myśli: - Nic nie wiem. Idźcie obok, sąsiadka jest tu od wielu lat, może pomoże?

Sąsiadka, starsza kobieta w chustce, niechętnie podchodzi do płotu: - Połowę domu ktoś postawił? Niemożliwe - spojrzeniem ucieka w bok, jakby nie chciała powiedzieć wszystkiego, co pamięta.

W Czeremsze, gdzie stryjeczni bracia przepiłowali dom, jest inaczej: - Pewnie, że pamiętam - śmieje się starsza pani. - To Waśka i Władek. Mieszkali po drugiej stronie torów. Waśka nie żyje od 15 lat, ale ten jego dom jeszcze stoi. Władek żyje, do Kuzawy pojechał.

Władysław K. dziwi się, że kogoś interesują wydarzenia sprzed pół wieku: - Ja już o tym nie myślę. Tyle lat tu jestem, zżyłem się z ludźmi. Po co o takich podziałach pamiętać?

CZEREMCHA - w południowo-wschodniej części Podlasia, w powiecie hajnowskim. W Czeremsze Osadzie mieszka 2780 osób. Są tu dwa przejścia graniczne z Białorusią, kolejowe i drogowe (w niedalekich Połowcach), cerkiew Matki Bożej Miłującej

i kościół rzymskokatolicki NMP Królowej Polski. Co roku odbywają się tu spotkania folkowe i Polsko-Ukraińskie Spotkania Muzyczne.

KUZAWA - wioska niedaleko Czeremchy, zamieszkana prawie wyłącznie przez prawosławnych; cerkiew św. Wielkiej Męczennicy Barbary i zabytkowy cmentarz przycerkiewny.

ORLA - miejscowość gminna w powiecie bielsko-podlaskim, ok. 1000 mieszkańców. Znajduje się tu zespół cerkwi Parafialnej św. Michała, cerkiew z 1797 r., cmentarna cerkiew świętych Cyryla i Metodego z XIX w., synagoga z XVII w. i cmentarz żydowski z XIX w.

HAJNÓWKA - miejscowość na skraju Puszczy Białowieskiej, 25 tys. mieszkańców. Powstała w XVIII w. jako osada strażnicza, w XIX w. rozwinęła się w wieś, prawa miejskie ma od 1939 r. Cerkiew św. Braci Machabeuszów z XIX w. i kapliczka ze źródłem (w uroczysku Krynoczka, 2 km od Hajnówki). Od 1989 r. w maju odbywa się tu Międzynarodowy Festiwal Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2003