Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po pierwsze, przygnębiające są fakty, o których czytam. Bez względu na to, czy mowa jest o przeszłości, czy o dniu dzisiejszym, więcej można znaleźć powodów do pesymizmu niż do nadziei. Chiny od lat są jednym z najważniejszych "poligonów etycznych" współczesnego świata. Znakomitym wynikom gospodarczym i sukcesom politycznym towarzyszą informacje o dzieciach głodzonych w sierocińcach i wyzyskiwanych przez zakłady produkcyjne przypominające obozy pracy, o bezwzględnym wykonywaniu kary śmierci i wykorzystywaniu ciał więźniów jako źródła organów do przeszczepów, o tłumieniu wszelkich objawów buntu, ograniczaniu dostępu do informacji i nierozwiązanym konflikcie z trzema największymi religiami świata, którego elementem jest kolonizacja Tybetu i prześladowanie jego rdzennych mieszkańców. A z drugiej strony wielu sinologów twierdzi, że nigdy jeszcze, w całej historii Chin, obywatele nie korzystali z tak wielu wolności i nie żyli tak dostatnio jak obecnie, i że kiedy patrzeć na zachodzące zmiany w długiej perspektywie, pozytywy przeważają nad negatywami. Można przypuszczać - taka w każdym razie jest opinia dużej grupy uczonych i obserwatorów - że obecna faza "komunokapitalizmu" (czy "rynkowego leninizmu") jest tylko etapem przejściowym, który w końcu wprowadzi Chiny na drogę demokracji. Może nieco innej niż nasza, dodają niektórzy ostrożnie, ale jednak demokracji.
I to jest ten drugi powód, dla którego czytanie o Chinach wpędza w przygnębienie. Nie sposób bowiem uzgodnić tych perspektyw, które spotyka się w tekstach na ich temat. Widać to bardzo dobrze w najnowszym numerze "Znaku" ("Świat patrzy na Chiny"), gdzie rozkład akcentów w każdym tekście jest inny i gdzie obok głosów ostrzegających przed polityczną, a w przyszłości być może także militarną ekspansją Chin są głosy zapewniające, że "gdyby w kulturze chińskiej istniał duch ekspansji, już dawno mielibyśmy skośne oczy". Z jednej strony mamy obraz państwa, które odradza się nie tylko ekonomicznie, ale i kulturalnie, z drugiej - obraz społeczeństwa inwigilowanego i kontrolowanego na niespotykaną gdzie indziej skalę; cenzurowanie internetu, na które - nawiasem mówiąc - zgodziły się już wszystkie najważniejsze międzynarodowe koncerny z branży IT, to tylko jeden z elementów tej kontroli. Nic dziwnego, że także w kwestii olimpiady zdania są podzielone: niewykluczone, że mimo wszystkich błędów, jakie popełniła międzynarodowa społeczność (a ściślej - działacze olimpijscy i politycy), okaże się ona wydarzeniem przełomowym w procesie zmian na lepsze. Ale może być i tak, że sukces olimpijski utwierdzi chińskie władze w przekonaniu, iż wszelkie porozumienia z tzw. wolnym światem mogą nadal być zawierane na ich warunkach, a o prawa chińskich obywateli nikt tak naprawdę nie będzie walczył.
Tym wszystkim, którzy chcą się przyjrzeć Chinom "od dołu", polecam książkę Xue Xinran "Dobre kobiety z Chin. Głosy z ukrycia". Jest to książka wstrząsająca, która pokazuje, jak w Chinach budzi się powoli społeczeństwo obywatelskie (tu konkretnie: świadomość praw kobiet), a jednocześnie, jak wielki jest ciężar przeszłości, zwłaszcza trauma "rewolucji kulturalnej". Wydarzenia z lat 60. i 70. oglądane są tu z perspektywy kilkunastoletniej dziewczyny. Dorastanie w tym czasie, pisze autorka, oznaczało bycie otoczoną "ignorancją, szaleństwem i perwersją". Raz rozpętana przemoc zwróciła się przeciwko najsłabszym, najbardziej bezbronnym, tym, którzy już wcześniej zajmowali w społeczeństwie miejsce najniższe. W tym przypadku - przeciwko kobietom. "Chińskie przysłowie mówi: »W każdej rodzinie jest księga, której lepiej nie czytać głośno«. Wiele chińskich rodzin wciąż nie stawiło czoła temu, co wydarzyło się w czasie »rewolucji kulturalnej«. Strony tej księgi są pozlepiane łzami i nie da się jej otworzyć. Kolejne pokolenia zobaczą tylko rozmazany tytuł".
Żeby napisać tę książkę, autorka - ceniona w Chinach dziennikarka - musiała 11 lat temu wyjechać na Zachód.