Dobro siedzi cicho

David Lang, kompozytor: Nie powinniśmy zakładać, że społeczeństwa się rozwijają.

16.05.2016

Czyta się kilka minut

KAJETAN PROCHYRA: Spotykamy się na festiwalu tradycji i awangardy muzycznej. Czy można wskazać jeszcze coś takiego jak tradycja, rozumiana jako ciągłość, czy też pozostał nam supermarket kultur, z którego każdy może wybrać to, czego potrzebuje?

DAVID LANG: Choć w pewnym sensie jestem dość zwyczajnym muzycznym kujonem – zacząłem naukę gry mając dziewięć lat, teraz jestem doktorem i wykładam na uniwersytecie – i muzyczne wykształcenie jest dla mnie ważne, smuci mnie, gdy muzykę klasyczną zamyka się w małym, ciasnym pudełeczku. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli wreszcie przyznać, że nie ma różnic między ludźmi, którzy zajmują się tradycją klasycznej muzyki Zachodu i głęboką tradycją muzyki zachodniej Afryki, albo muzyką Europy Wschodniej, folkiem, jazzem czy popem… Wszyscy robimy to samo: używamy dźwięków, by się porozumieć. I choć różnią się sposoby i znaczenia kulturowe tych dźwięków, wierzę, że traktując je na równi, możemy wiele zyskać.

Podtytuł tegorocznej edycji festiwalu to „Inna mowa”. Wystarczy rozejrzeć się wkoło, by tej innej, niekoniecznie przychylnej i szczerej mowy doświadczyć.

Uważam, że niestety żyjemy cały czas w tych samych czasach, w których ludzie wyrażający okropne opinie są głośni, a ci umiarkowani i dobrzy siedzą cicho. Historia walki dobra ze złem jest odwieczna. Jestem Żydem, mój dziadek pochodzi z Krakowa. Nie powinniśmy zakładać, że społeczeństwa się rozwijają – ludzie wcale nie stają się lepsi.
Dobro musiałoby być głośniejsze, silniejsze i lepiej zorganizowane. Mam nadzieję, że stanie się to jak najszybciej.

Co sprawia, że uznaje Pan daną historię za wartą przeniesienia na język muzyki?

W pracy kompozytora cenię sobie to, że mogę tak wiele czasu spędzać w samotności. Siedzę w mojej pracowni i myślę. Zastanawiam się nad tym, co czuję, obserwuję, co dzieje się w moim życiu, co dzieje się na świecie. Przyglądam się muzyce, którą słyszę, czy książce, którą czytam. Większość moich utworów to rozważania, badania nad zagadnieniami, które wydają mi się tego warte. Tak było i z „Love Fail”. Zaciekawiło mnie, jak to się stało, że najważniejszą historią miłosną w muzyce jest opowieść o Tristanie i Izoldzie – legenda, która pod wieloma względami nie ma sensu. Pełno w niej smoków, eliksirów miłości i innych nadprzyrodzonych zdarzeń. To ma być nasza wzorcowa historia o miłości? Przecież moja własna – między mną a moją żoną – jest zupełnie inna. Wiemy, że spotka ją koniec – i to koniec tragiczny. Nie ma w tym nic wyjątkowego: spotka to każdego z nas. Czemu więc służą te miłosne legendy? Czy mają rzeczywiście być wzorem dla naszego postępowania, przewodnikiem po tym, jak radzić sobie z emocjami? A może wprost przeciwnie: ich zadaniem jest odwrócenie naszej uwagi od własnego wnętrza? Tym się właśnie zajmowałem, pracując nad tym utworem: co jest we mnie ciekawe, a co ciekawi mnie w innych, co czyni mnie lepszym, a co gorszym.

Czy w operze może Pan powiedzieć więcej niż w innych muzycznych formach?

Opera jest królową muzyki. Kwartet smyczkowy czy utwór na orkiestrę wykorzystuje określoną paletę brzmieniową, posługuje się abstrakcyjnym językiem w dość określonej formie i przestrzeni. W operze mogę wykorzystać historię, postaci, scenografię, ruch, tekst i wiele, wiele innych elementów w takich proporcjach, jakie sam uznam za stosowne. Opera jest moim zdaniem najważniejszą częścią mojej twórczości.

W Pańskiej najnowszej pracy – przygotowywanej dla Opery w Los Angeles „Anatomy Theater” – nie ma ponoć żadnych postaci pozytywnych.

Jest czwórka bohaterów i wszyscy są dość paskudni. Jest w niej coś z „Opery za trzy grosze” Kurta Weila i Bertolta Brechta. To swoisty przekrój społeczeństwa, w którym każdy chce wykorzystać każdego, a jednocześnie wszyscy są swoimi ofiarami. Pracujemy nad nią z artystą wizualnym Markiem Dionem. Akcja rozgrywa się w XVIII-wiecznej Anglii. To czasy, w których przestępcy po egzekucji byli obiektem publicznej sekcji zwłok. Chrześcijańscy kaznodzieje chodzili z miasta do miasta i pokazywali, że wnętrzności przestępców są inne, gorsze, przesiąknięte złem – w przeciwieństwie do organów ludzi porządnych. Wydaje mi się, że żyjemy dziś w czasach, w których szczególnie zależy nam na tym, by zobaczyć, kim są „ci źli”. Oceniamy ich po wyglądzie, pochodzeniu, religii. O tym właśnie będzie ta opera: o tym, gdzie tkwi zło w człowieku. ©

DAVID LANG jest kompozytorem, zdobywcą Nagrody Pulitzera za utwór „The Little Match Girl Passion”. Na festiwalu KODY miała miejsce polska premiera jego opery „Love Fail”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2016