Dobre wrażenie a dobre rządzenie

Wiemy, że włodarze miast i gmin chcą na nas zrobić dobre wrażenie - lecz jakie my chcemy zrobić wrażenie na nich?

09.11.2010

Czyta się kilka minut

Im bliżej wyborów samorządowych, tym większa gorączka panuje na placach budów, przy remontach ulic czy innych gminnych inwestycjach. Każdy pretendent do stanowiska burmistrza może sobie zrobić dobre zdjęcie, lecz tylko rządzący mogą przed wyborami zrobić zdjęcie przy przecinaniu wstęgi. Wizerunkowe wysiłki przybierają czasem groteskowy charakter, gdy uroczyście otwierane są odcinki dróg, które prowadzą jeszcze donikąd, lub gdy huczne otwarcie odkrytego basenu następuje w listopadzie, bo przed wakacjami się nie udało. Samo zjawisko pokazuje, jak silna jest potrzeba robienia dobrego wrażenia przez polityków w związku ze zbliżającym się głosowaniem. A także podkreśla znaczenie wyborów jako ich motywacji do wysiłku i starań.

Wielkie przecinanie wstęgi

To prawda, że obecność w życiu publicznym przekłada się na sukces wyborczy - każda medialna notatka, każde przecięcie wstęgi zwiększa szanse na wygraną. Czy jednak nie oznacza to, że wszystko jest robione na pokaz? Można odnieść wrażenie, że w polskich miastach i gminach wszystko się dzieje dzięki prezydentom czy wójtom. Niektórzy swoimi nazwiskami starają się ozdobić płot każdej miejskiej inwestycji. Niewiele brakuje, by zaczęli nas przekonywać, że wszystkie rodzące się dzieci to ich zasługa.

Ktoś mógłby przypuszczać, że jeśli wybory odbywałyby się co dwa lata, to tempo i liczba inwestycji byłyby zdecydowanie większe. Lecz może inwestycje te dzielone byłyby na jeszcze mniejsze odcinki, by jeszcze częściej przecinać wstęgi czy wbijać łopaty? Może budynki publiczne jeszcze bardziej obwieszano by zdjęciami włodarzy?

Całe to dobre wrażenie, które chcą na nas zrobić lokalni politycy, jest przygotowaniem gruntu pod podstawową decyzję wyborców: zostawić czy odstawić tych, którzy teraz sprawują władzę. Ta decyzja wydaje się w wyborach samorządowych zdecydowanie łatwiejsza niż przy wybieraniu szefa rządu, gdzie wchodzą w grę międzypartyjne ustalenia, a ugrupowanie, które zdobędzie najwyższe poparcie, wcale nie musi być zwycięzcą wyborów, bo może mu zabraknąć zdolności koalicyjnej. Tutaj, w wyborach jednoosobowych, decyzja jest o wiele bardziej jednoznaczna. Ale patrząc na wyniki wyborów w gminach, wiele osób niepokoi się narastającą stabilizacją władz lokalnych i olbrzymią przewagą, jaką mają urzędujący wójtowie, burmistrzowie i prezydenci nad pretendentami do tych stanowisk.

Dożywotni burmistrzowie?

Na tę przewagę składają się trzy czynniki. Pierwszy jest nieuchronny, związany z nieskończenie większą liczbą okazji do robienia dobrego wrażenia, jakie ma sprawujący władzę w stosunku do potencjalnych włodarzy.

Nie bez znaczenia jest też tutaj wybieranie szefów egzekutywy w dwóch turach. Pierwsza tura to walka o zwycięstwo wśród pretendentów, o to, który z nich zmierzy się w drugiej turze ze sprawującym władzę. Ta walka jest po prostu wyniszczająca. A sam fakt, że może być prowadzona w sposób otwarty, powstrzymuje przed zawieraniem porozumień wcześniej, przed grupowaniem się przeciwników, niezadowolonych ze sprawujących władzę. To zaś zmniejsza presję na wcześniejsze budowanie alternatywy dla aktualnego sposobu rządzenia. Nadmiar konkurencji może ją osłabiać.

Trzecim czynnikiem jest specyficzny układ zależności politycznych. Bez poparcia ogólnopolskich elektoratów trudno wygrać wybory, szczególnie w większych miastach. Jednak aparaty największych partii - zdominowane przez urzędujących posłów - nie są wcale zainteresowane wyłanianiem rzeczywistych liderów lokalnych. Na pewno zaś są przeciwne, by przy takim wyłanianiu przekraczać bariery ogólnopolskich podziałów politycznych. Jako jedyne miałyby zasoby, by zgromadzić początkowy kapitał, niezbędny do grupowania wszystkich niezadowolonych z dotychczasowej władzy. Zasoby te wolą jednak zużywać na umacnianie swojej pozycji względem konkurencyjnych partii.

Urzędujący włodarze będą rządzić tak długo, jak będą chcieli, lub do tej chwili, gdy zupełnie oderwą się od rzeczywistości. Losy Czesława Małkowskiego w Olsztynie, Jerzego Kropiwnickiego w Łodzi czy Tadeusza Wrony w Częstochowie pokazują, że dopiero referendum - gdzie nie trzeba wskazywać alternatywy - pozwala odsunąć najbardziej kontrowersyjnych prezydentów. W dwuturowych wyborach, mimo wszystko, wydają się lepsi od pretendentów.

Ale prawdziwym kłopotem jest odsunięcie włodarzy byle jakich - ich wpadki nie są tak spektakularne, na dodatek bronią się przed konkurentami swoją "bezpartyjnością".

Z dala od polityki?

Problem roli polityki w samorządzie był już poruszany na łamach "TP" wielokrotnie, lecz obecna kampania przyniosła w tej dziedzinie zupełnie nową jakość. Rządząca partia za swoje hasło przyjęła "Z dala od polityki". Można to odebrać humorystycznie - pytanie tylko, kogo bardziej to ośmiesza: czy rządzącą partię, wystawiającą takie hasło, czy nas, obywateli, za których odczuciami hasło to stara się podążać. Jak pokazują sondaże, traktujemy politykę jako coś złego i chcemy wierzyć, że działania władzy publicznej mogą nie mieć z tym nic wspólnego.

Oczywiście, można to odbierać jako figurę retoryczną, jako skrót myślowy stwierdzenia, że nie traktujemy inwestycji jako narzędzia w walce o władzę, nie prowadzimy rywalizacji dla samej rywalizacji, lecz dla osiągnięcia jakichś wymiernych celów. Taka interpretacja wymaga jednak szczególnie dużo dobrej woli, w sytuacji, gdy sama Platforma wydaje swoim strukturom lokalnym polecenie, by nie popierały już tych prezydentów, którzy nie chcą startować pod jej szyldem. Drogi PO i urzędujących prezydentów rozeszły się nie tylko w przypadkach tak kontrowersyjnych jak Piotr Krzystek w Szczecinie czy Ryszard Grobelny w Poznaniu, lecz także w przypadku tych najbardziej cenionych przez mieszkańców - Wojciecha Szczurka w Gdyni, Rafała Dutkiewicza we Wrocławiu czy Jacka Krywulta w Bielsku-Białej.

Jest również faktem, że jednym z argumentów używanych w kampanii przez PO było to, że samorządy powinny dobrze współpracować z administracją rządową. Trudno nie traktować tego jako niepokojącej groźby. Nie sposób sobie wyobrazić prezydenta czy burmistrza z jakiejkolwiek opcji, który miałby coś przeciwko temu, by administracja rządowa wspierała budowę nowego stadionu czy obwodnicy w jego mieście bądź gminie. Ale bardzo prawdopodobna jest sytuacja, gdy administracja rządowa przez dobrą współpracę rozumie przynależność do tej samej partii, wspieranie jej w ogólnopolskiej rywalizacji politycznej i kandydowanie w najbliższych wyborach do Sejmu w roli "naganiacza" przysparzającego partii nowych wyborców.

Dlatego dobrze byłoby, gdyby politycy formacji rządzącej ugryźli się w język przed każdym takim sformułowaniem. Nie minęły jeszcze cztery lata od czasu, gdy podobnych argumentów używał PiS, ówczesna partia rządząca. Wtedy opozycyjna Platforma wyrażała swoje oburzenie, traktując to - i słusznie - jako argument podważający ideę samorządności.

Droga na skróty

Odpowiedzią na coraz wyraźniejszą przewagę urzędujących włodarzy nad pretendentami jest pomysł drogi na skróty - ograniczenia czasu sprawowania władz w samorządzie do dwóch kadencji. Przeciw takiemu rozwiązaniu przemawiają dwa istotne argumenty. Po pierwsze, nie musi się ono okazać skuteczne. W odróżnieniu od prezydenta państwa, burmistrzowie i prezydenci mają zastępców i nic nie stoi na przeszkodzie, by zastosować wariant ­

Putin-Miedwiediew: tworzyć lokalne duety, które będą się po ośmiu latach władzy zamieniać stanowiskami.

Po drugie, nie jest oczywiste, jak takie rozwiązanie wpłynie na motywację samorządowców. Prezydenci państw po dwóch kadencjach są już osobami publicznymi, mają dożywotnie emerytury, natomiast trzydziestoparoletni prezydent miasta czy burmistrz, a takich w Polsce nie brakuje, po zakończeniu urzędowania jest człowiekiem po czterdziestce, który musi sobie znaleźć nowy pomysł na życie. Czy więc w drugiej kadencji, wiedząc, że nie może już walczyć o trzecią, nie będzie się starał tylko urządzić na przyszłość?

Jest argument za takim rozwiązaniem, który jednak nie musi przybliżać przyjęcia go w polskim prawie. Uniemożliwienie liderom samorządowym sprawowania władzy dłużej przez osiem lat na pewno popchnęłoby istotną część z nich ku ogólnopolskiej polityce. Posłowie i ministrowie poczuliby wkrótce na plecach oddech tych, dla których dziś zostanie posłem czy ministrem wcale nie oznacza awansu. Wiąże się raczej z niepewnością i obniżeniem prestiżu. Wypchnięcie setek doświadczonych samorządowców do ogólnopolskiej polityki na pewno istotnie by ją ożywiło. Tylko czy - uświadomiwszy sobie takie konsekwencje - posłowie podniosą rękę za taką regułą?

***

Na razie nie widać zatem niczego, co mogłoby osłabić przewagę rządzących nad konkurentami. Może nasz entuzjazm jest lokalnym włodarzom potrzebny? Pozwala im przeprowadzać odważne projekty? Można się tak pocieszać. Jednak im bardziej sprawujący władzę są świadomi własnej przewagi, tym niższa jest ich skuteczność działania. Dlatego my, wyborcy, też musimy się troszczyć o to, jakie wrażenie robimy na rządzących. W naszym najlepszym interesie leży przekonanie ich, że poparcia nie udzielamy im zbyt łatwo. Że uważnie przyglądamy się ich pracy, że do ostatniej chwili będziemy się zastanawiać, czy ich poprzeć. Każdy bowiem entuzjazm wyrażany w stosunku do władz lokalnych - nawet i najlepszych - niesie w sobie zalążek niepowodzenia.

Jak to ujęła kiedyś żona prezydenta Trumana: "bardzo się cieszę, że mojego męża tak wszędzie serdecznie witają, trochę się tylko obawiam, żeby sobie tego za bardzo nie wziął do serca".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2010