Dlaczego osobno

Realizacja w Polsce niemieckich „Stolpersteine”, o których w „TP” pisała Beata Chomątowska, to idea ahistoryczna. I groźna: jest drogą do deformacji pamięci przez tworzenie fałszywej wspólnoty winy Niemców i Polaków.

17.05.2015

Czyta się kilka minut

Podczas redakcyjnych kolegiów rzadko się unosił. Ale tego dnia, pod koniec 1994 r., Jerzy Turowicz był zdenerwowany, wręcz wściekły. Powodem jego irytacji był pomysł, o którym właśnie usłyszeliśmy (i który mnie, wtedy młodemu redaktorowi, w pierwszym odruchu wydał się nawet niezły): aby na 50. rocznicę oswobodzenia więźniów KZ Auschwitz, w styczniu 1995 r., biskupi niemieccy i polscy wydali wspólny list.



Idea wyszła od Niemców i znalazła w Polsce orędowników. Negocjowano, powstał wstępny projekt. Ale ostatecznie pomysł odrzucono. Wcześniej jednak krytycy idei wspólnego listu – w tym Turowicz – musieli wysłuchać zarzutów, że np. „brak [im] odwagi czy profetycznego ducha, który charakteryzował kard. Wyszyńskiego i biskupów polskich, którzy w 1965 r. skierowali słynny list do biskupów niemieckich” (z biuletynu KAI).

Rozwaga i odpowiedzialność

W styczniu 1995 r. ukazały się więc dwa listy: niemiecki i polski. „Tygodnik” oba opublikował (nr 6/1995). Obok zamieszczono komentarz Turowicza (tytuł: „Dlaczego dwa?”), który tłumaczył, czemu w tę rocznicę polski Kościół nie mógł wydać wspólnego listu z Kościołem niemieckim. „Tutaj między winą katolików polskich i niemieckich zachodzi ogromna różnica. (...) Odpowiedzialność za zagładę Żydów ponoszą wyłącznie ci, którzy plan zagłady powzięli i którzy go wykonywali” – pisał Turowicz, dowodząc, że „dla winy katolików polskich i niemieckich nie ma wspólnej miary i jest rzeczą zrozumiałą, że oświadczenie biskupów niemieckich [to opublikowane w 1995 r. – WP] dużo większy nacisk kładzie na problem winy niż oświadczenie polskie”.

„Pamiętajmy, że dziś w świecie często spotyka się opinie, wedle których Polacy pomagali Niemcom w mordowaniu Żydów, a obozy zagłady usytuowano na ziemi polskiej z racji polskiego antysemityzmu. Z ignorancji lub ze złej woli oskarża się Polaków, że wraz z Niemcami są współwinni i współodpowiedzialni za holocaust” – pisał Turowicz, przekonując, że gdyby Niemcy i Polacy wydali tu wspólny list, to „nie ulega najmniejszej wątpliwości, że światowe media ogłosiłyby, nie bez pewnej satysfakcji, iż oto nareszcie katolicy polscy i niemieccy przyznali się do wspólnej winy”. Odrzucenie wspólnej formuły upamiętnienia „świadczy nie o braku odwagi i ducha profetycznego, lecz o rozwadze i poczuciu odpowiedzialności”.

Dodajmy, że wtedy, w styczniu 1995 r., kropkę nad „i” postawił koniec końców także przewodniczący Episkopatu Niemiec: ówczesny biskup, dziś kardynał Karl Lehmann powiedział, że dobrze się stało, iż nie ma wspólnego listu: „Nie chcieliśmy przez wspólne oświadczenie wywoływać wrażenia nadmiernej bliskości między ówczesnymi ofiarami a sprawcami”.

Intencje i realizacje

Warto przywołać tamtą sytuację sprzed 20 lat, polemizując z opisanym przez Beatę Chomątowską pomysłem, aby do Polski „zaimportować” niemiecki projekt upamiętnienia ofiar III Rzeszy i narodowego socjalizmu, zwany „Stolpersteine” (patrz „TP nr 19/2015). Warto przywołać tamte spory z 1994–1995 roku nie po to, by podpierać się autorytetem Turowicza – bo oczywiście nie wiemy, jak oceniłby ideę realizowania w Polsce projektu „Stolpersteine” – lecz za sprawą podobnego mechanizmu: gdy jakiś pomysł, w zamyśle autorów szlachetny, okazuje się nieroztropny i nieodpowiedzialny.

Zarówno tamta idea wspólnego listu z 1995 r., jak też koncept „importowania” do Polski „potykaczy pamięci” mogłyby bowiem prowadzić do konstruowania (choćby i niechcący) jakiejś fałszywej wspólnoty winy Niemców i Polaków. Tej, przeciw której tak protestował Turowicz, argumentując, że wina Niemców nie jest tożsama z winą Polaków.

Dla tego zasadniczego powodu niemiecka koncepcja kładzenia „kostek brukowych, o które nasza moralność i dobre samopoczucie powinny się potykać”, które „mają budzić nasze wyrzuty sumienia wobec dawnych sąsiadów naszych przodków” (tak można rozwinąć intencje „Stolpersteine”) – byłaby w Polsce ahistoryczna. Tworzyłaby fałszywą konstrukcję pamięci w relacji Polacy–Żydzi, odwołującą się do niemieckiego paradygmatu winy.

Jest tu również pewna kwestia szczegółowa, warta osobnej dyskusji. Otóż można odnieść wrażenie, że wypowiadający się w artykule Beaty Chomątowskiej warszawscy orędownicy skopiowania w Polsce „kostek-potykaczy” niezbyt dokładnie zapoznali się z pierwotnymi intencjami twórcy tego projektu, niemieckiego artysty Guntera Demniga. Proponowana przez nich realizacja w Polsce – polegająca na upamiętnieniu za pomocą „potykaczy pamięci” tylko żydowskich mieszkańców polskich miast – zmienia bowiem, i to znacząco, pierwotny zamysł artysty. A był on taki, by upamiętnić na terenie Niemiec wszystkie – podkreślmy: wszystkie – ofiary III Rzeszy, nie tylko żydowskie. Tak deklarował Demnig, taką intencję znajdujemy w oficjalnych publikacjach związanych z projektem.

Twórzmy własne formy

Inna sprawa, że jego realizacja wygląda inaczej: 50 tys. „potykaczy”, położonych dotąd w Niemczech, upamiętnia prawie wyłącznie niemieckich Żydów (i sporadycznie Romów). Można dyskutować, w jakim stopniu to skutek historycznej statystyki – Żydzi, w liczbie 135–165 tys. (szacunki się wahają), byli wszak największą grupą mieszkańców Niemiec, którzy zginęli za sprawą ich władz. A w jakim – skutek faktu, iż w „hierarchii ofiar” (straszne słowo, ale często używane w Niemczech jako opis sytuacji), która istnieje w sferze publicznej Niemiec, pamięć o innych „grupach ofiar” jest usuwana w cień przez dwie dominujące pamięci: o ofiarach żydowskich i własnych ofiarach niemieckich (tj. Niemcach-ofiarach alianckich nalotów, wysiedleń, sowieckich gwałtów i mordów itd.).

To usuwanie w cień dotyczy nie tylko Romów czy niemieckich duchownych, którzy zginęli w kacetach, ale też niemieckich Polaków. W III Rzeszy żyło ich około miliona i byli poddawani represjom: elity (np. działaczy Związku Polaków w Niemczech) eksterminowano, masy wzięto pod but. Mimo to wśród 50 tys. „potykaczy” ani jedna kostka brukowa nie przypomina, że np. przy jakiejś ulicy Zagłębia Ruhry mieszkał jakiś Polak, obywatel i ofiara III Rzeszy.
Ale to już osobny temat. Wracając do zmiany formuły, jakiej uległ projekt w drodze z Niemiec do Polski, zauważmy, że gdyby polscy orędownicy „Stolpersteine” nie poddali go takiej „obróbce” (może nieświadomie; także w niemieckich mediach często można znaleźć błędną informację, że „Stolpersteine” dotyczą tylko Holokaustu), że gdyby zachowali pierwotny jego kształt, wówczas moglibyśmy mieć sytuację absurdalną z punktu widzenia intencji projektu niemieckiego: oto o „potykacze” w bruku polskich miast, upamiętniające wszystkie ofiary – wszystkie, a więc w Polsce także Polaków – „potykaliby się” Polacy... Chyba nie o to chodziło Demnigowi.

Podsumowując: żydowscy sąsiedzi naszych rodziców i dziadków, po których – poza miastami i rzadziej miasteczkami – często nie ma żadnych materialnych śladów (o ile nie zachowały się kirkuty, oszczędzone przez Niemców), zasługują na upamiętnienie. Ale powinniśmy stworzyć własne formy tej pamięci, a nie kopiować je z Niemiec.

Wartość artystyczna i kusząca prostota projektu „Stolpersteine” nie mogą przesłonić faktu, że jego „import” byłby zabiegiem ahistorycznym i niebezpiecznym. W relacjach Niemcy–Żydzi, Polacy–Żydzi i Polacy–Niemcy trzeba być rozważnym i odpowiedzialnym. Dobre intencje to za mało. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2015