Dla szczurów jesteśmy całym światem. Czemu tak się ich boimy?

Z uwagi na fizjologiczne i genetyczne podobieństwo do człowieka wykorzystywany jest w pracach laboratoryjnych dla dobra ludzkości. Ale jako niepoliczalny, mnogi, to wciąż budzący lęk najeźdźca.

15.08.2022

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Podobno zanim uda się na obchód okolicy, szczur z Nowolipek najpierw wchodzi na przeźroczystą bryłę – Upamiętnienie Archiwum Ringelbluma. Wyłazi spod rabaty, drepcze przez chodnik, a potem maszeruje po kamiennych tablicach odsłoniętego rok temu pomnika podziemnego archiwum warszawskiego getta. Potem zawraca, by zająć się swoimi szczurzymi sprawami. Takie dostajemy wskazówki od jednej z mieszkanek kamienicy. Do tego kilka paluszków wymoczonych w maśle orzechowym, na czas transportu zawiniętych w aluminium. To będzie nasza przynęta.

Przez kolejny kwadrans sumiennie studiujemy podwórko: roślinność, architekturę, możliwe ścieżki migracyjne. Przyglądamy się okienkom piwnicznym i trawnikom, szukając w nich dziur. Rozchylamy żywopłot, wsadzamy głowy między gałęzie. W końcu dochodzimy do wniosku, że zamiast czekać na szczura z Nowolipek, pójdziemy poszukać innych. Jest lato, niedziela wieczór. Czas kanikuły, leniwych wieczorów i smażenia się pośród warszawskiego betonu, a my, zamiast korzystać z uroków spuszczonego z łańcucha miasta, będziemy szwendać się po śmietnikach.

„Wbrew pozorom to wcale nie będzie takie proste” – odpisuje Gabriela Jarzębowska, kiedy jakiś czas wcześniej proszę o wspólną wyprawę na szczury. Przekonuje, że w polskich miastach jest ich po prostu niewiele, a doniesienia o szczurzych inwazjach, w sezonie ogórkowym rozdmuchiwane przez media do absurdalnych rozmiarów, biorą się na ogół stąd, że ktoś zobaczył jednego czy dwa gryzonie i spanikował. Mimo to postanawiamy spróbować. Jarzębowska ma doświadczenie w bezkrwawych łowach na szczury jako naukowczyni, badaczka zajmująca się się antropozoologią i humanistyką środowiskową, oraz autorka opartej na pracy doktorskiej książki „Czystka gatunkowa. Tępienie szczurów jako praktyka kulturowa w Polsce powojennej”.

Strzeż się wiewiórki!

– Jedynym polskim miastem, w którym widziałam szczury w większych ilościach, jest Wrocław – opowiada. – To był róg Szewskiej i Oławskiej, rzut beretem od rynku. Parę lat temu szczury były tam lokalną atrakcją, ludzie przychodzili tylko po to, by je obserwować. To miejsce szybko zyskało sławę szczurzego skwerku, więc podniosło się larum. Miasto przeprowadziło deratyzację i one zniknęły. Kiedy byłam tam kilka tygodni temu, nie widziałam już ani jednego szczura.

– Skoro jest ich w Polsce tak mało, to co to mówi o naszych miastach?

– Na pewno to, że nie są tak brudne i zaśmiecone jak np. Nowy Jork, gdzie ­również prowadziłam badania. Ale ja bym odwróciła twoje pytanie i zastanowiła się, co o nas, Polakach, mówi owo uderzanie w alarmistyczne tony, skoro tak naprawdę nie mamy tu ze szczurami większych problemów.

Po wpisaniu w wyszukiwarkę internetową hasła „szczury w Warszawie” wśród wiadomości z ostatnich tygodni znajduję m.in. doniesienia z ronda Wiatraczna, gdzie mieszkańcy rzekomo boją się z uwagi na szczury wychodzić z domu. Na łamach jednego z portali pani Wioletta przekonuje, że urzędnicy powinni coś z tym zrobić i to szybko, zanim komuś stanie się krzywda.

– Owszem, są sytuacje potencjalnie groźne – kontynuuje Jarzębowska. – Na przykład takie, gdy szczur znajdzie się na terenie szpitala albo zakładu przetwórstwa żywności. Ale w miejscach takich jak to, na ulicy, na trawniku, w parku, jego obecność nie jest większym problemem niż ten pies, który na naszych oczach robi właśnie kupę. Jeśli zaraz na trawnik wbiegnie jakieś dziecko i się na nią przewróci, to efekt będzie podobny, jak gdyby potknęło się o szczurzą norę, której wlot gryzoń obślinił. W powszechnym mniemaniu dziecko plus szczur to przepis na tragedię, bo on się mu zaraz rzuci do gardła. Zwróć uwagę, że w ten sposób nie myślimy choćby o wiewiórkach.

– Dzieci są wręcz zachęcane, by je karmić – zauważam.

– No właśnie, tymczasem to wiewiórki są częściej nosicielami wścieklizny niż szczury. Ale akurat ich się nie boimy, oswajamy je, chętnie wchodzimy z nimi w kontakt. Nie dziwi nas wiewiórka, która w parku łasi się do człowieka, ale panikujemy na widok szczura, który się nas boi i tylko przemyka gdzieś nieopodal, starając się, by nikt go nie dostrzegł.

Paradygmat mnogości

Kilka encyklopedycznych faktów: mówiąc „szczur”, mamy zwykle na myśli gatunek Rattus norvegicus, szczura wędrownego, zwanego też norweskim lub rudym, który wywodzi się z Azji Południowo-Wschodniej, ale – podobnie jak człowiek – zdołał już skolonizować wszystkie kontynenty poza Antarktydą. W naszej strefie klimatycznej sporadycznie spotyka się również przedstawicieli innego gatunku – rodzimego szczura śniadego, Rattus rattus – ale współcześnie jest on w mniejszości. Na przestrzeni minionych wieków jeden i drugi stały się gatunkami niemal wyłącznie synantropijnymi – przystosowały się do życia na terenach zurbanizowanych do tego stopnia, że bez sąsiedztwa człowieka występują już tylko sporadycznie.

Ale – jak zauważa w swojej pracy Jarzębowska – mówiąc o szczurach, można posiłkować się jeszcze innym podziałem. Z uwagi na anatomiczne, fizjologiczne i genetyczne podobieństwo do człowieka, a także niewielki rozmiar i niewielkie wymagania hodowlane, szczury od dawna wykorzystywane są w pracach laboratoryjnych: „Szczur laboratoryjny jako model do badań jest osobnikiem, formą jednostkową, nawet jeśli wielokrotnie powielaną i zabijaną w milionach. Szczury miejskie, kanałowe, postrzegane są zawsze w paradygmacie mnogości”.

Szczur w liczbie pojedynczej jest obiektem badań, analiz, szczerego zainteresowania świata nauki. Szczur niepoliczalny, mnogi, to najeźdźca, o którego funkcjonowaniu w miejskiej naturze wciąż wiemy niewiele. Jarzębowska wywodzi ten status z polepszania się warunków życiowych mieszkańców miast, które z czasem zyskały drugie dno – ­podziemny świat kanalizacji. Okazała się ona „niespodziewanym prezentem dla nielubianego gryzonia, stworzyła mu bowiem komfortowe środowisko życia z dala od czyhających na niego drapieżników”.

Miało to jednak swoje kulturowe konsekwencje. Szczury zamieszkały pod ziemią, wśród ekskrementów i brudu. Ale warstwa materialna zmieszała się również z pewną symboliką. Jak przekonuje badaczka, kiedy gryzonie wychodziły z kanałów w poszukiwaniu pożywienia, były traktowane nie tylko jak wrogowie, ale wręcz wysłannicy piekieł. Przekraczały granice, których nikt żywy naruszać nie powinien.

– Kiedy wspomniałam przyjaciółce, u której mnie zastałeś, że chcemy szukać szczurów, jej reakcja mocno mnie zdziwiła – opowiada badaczka. – „Mamy szczura”, powiedziała, dokładnie w ten sposób. To mi dało do myślenia: czy ma na myśli domowe zwierzę? Musiałam ją o to dopytać, bo nie przywykłam do tego, że ludzie indywidualizują szczury żyjące na wolności. One są traktowane jak masa. Nawet jeśli widzisz jednego, mówisz o zbiorowości. Mamy tendencję do wyobrażania sobie ich jako niezindywidualizowanej masy, roju. I to ma swoje konsekwencje etyczne. Współczucie, empatia to są emocje kierowane raczej wobec bytów pojedynczych. Trudno mówić z troską o masie.

Ta masowość wynika z faktu, że – podobnie jak człowiek – szczur nie ma określonego okresu godowego. Ruja samicy trwać może cały czas, ciąża kończy się porodem po niecałym miesiącu, a już w kolejnej dobie może dojść do kolejnego zapłodnienia. W efekcie szczurzyca rodzi średnio pięć miotów rocznie, za każdym razem wydając na świat osiem lub dziewięć młodych. To wyjątkowo szybkie tempo rozrodu.

Karmienie na śmierć

Stanowisko, które znajdujemy na tyłach baru z ramenem, kieruje rozmowę na tory dotyczące języka. Urządzenie do zabijania szczurów nazywa się karmnikiem, a sam proces zadawania śmierci – deratyzacją. Karmnik deratyzacyjny – niepozorne, stojące prostopadle do ściany pudełko – sprawia, że proces likwidacji odbywa się z dala od spojrzeń człowieka. Zwierzę spożywa umieszczoną w środku trutkę, która powoduje zaburzenia krzepliwości krwi, co kończy się śmiercią, ale dopiero po tygodniu. Szczur ginie w męczarniach, wskutek wieloorganowego wylewu, zwykle w norze lub innym bezpiecznym z jego punktu widzenia miejscu. Jest od początku do końca niewidzialny. Problem znika, zanim w ogóle zdąży się pojawić.

– Co ciekawe, deratyzacja nie jest pojęciem uniwersalnym. To zbitka terminologiczna występująca w języku polskim i pewnie paru innych w tej części Europy, ale próżno szukać jej np. w angielskim – mówi Jarzębowska. – Tam mówi się raczej o kontroli szczurów lub ich eradykacji. Zwróć uwagę, że posiłkując się pojęciem „deratyzacji”, momentalnie przenosimy problematykę tego gatunku w sferę sanitarną. Zabijanie staje się jednoznaczne z ochroną przed drobnoustrojami. W obiegu funkcjonuje skrótowiec DDD: dezynfekcja, dezynsekcja, deratyzacja – wszystko wrzucone do jednego worka.

Badaczka tłumaczy, że deratyzacja w miastach jest intensyfikowana dwa razy do roku, ale tak naprawdę to proces stały, nieprzerwany, niepoliczalny. Przepisy nakładają bowiem na właścicieli i najemców lokali gastronomicznych obowiązek prewencji.

Skuteczną, choć często ignorowaną praktyką jest stawianie tzw. trzech zapór. Pierwsza linia pułapek powinna być ustawiona wewnątrz, druga wzdłuż muru budynku, trzecia na granicy działki. Patrząc na starannie, jeden za drugim, ułożone przy ścianie karmniki i przylegający do nich śmietnikowy pierdolnik, trudno oprzeć się wrażeniu, że to pierwsze staje się niejako usprawiedliwieniem dla drugiego. Ociekająca sosem baranina z kebaba albo walające się w kącie stare pieczywo – darmowa stołówka dla szczurów, a więc źródło ich miejskiego dobrobytu – zdają się nikomu nie przeszkadzać, bo towarzyszą im pułapki.

Nasze poszukiwania wciąż nie przynoszą efektu – choć przykładów ilustrujących problem koegzystencji ludzko-szczurzej widzimy bez liku, to jednak nijak nie udaje nam się natknąć na żywe zwierzę. Decydujemy się wędrować wzdłuż alei Jana Pawła II, gdzie obfitość barów i restauracji daje nadzieję na sukces.

– Skąd się wzięły te szczury jako temat na karierę naukową? – pytam.

– Zajmowałam się wcześniej kwestiami związanymi ze zrównoważoną polityką miejską, zwierzętami w miastach, relacjami międzygatunkowymi. Kiedy myślałam o pracy doktorskiej, wiedziałam, że muszę temat zawęzić. Najbardziej interesowały mnie zjawiska, które wymykają się optymistycznej wizji koegzystencji. Jednym z pomysłów były gołębie...

– Mam wrażenie, że gołębie są traktowane tak samo jak szczury, tylko ze skrzydłami.

– A to przecież piękne ptaki! Ktoś powie, że przenoszą ornitozę, chorobę ptasią. Tylko że mogą to robić również wszystkie inne ptaki, które wokół nas żyją. No, ale społecznym statusem gołębi parę osób już się zajmowało. Tymczasem szczurów prawie nikt nie ruszał.

Zwiastun apokalipsy

Niewidzialność i stereotypowa masowość dzikich szczurów sprawiają, że wiele informacji na ich temat to poszlaki i ogólne szacunki. Wiemy, że co roku w laboratoriach ginie ponad 2,5 mln szczurów. Dane z początku wieku sugerują z kolei, że na ulicach samych tylko brytyjskich miast co roku zabijanych jest ich 20 mln. Aglomeracje to wyjątkowo dynamiczne ekosystemy, o dużym stopniu skomplikowania, co czyni analizowanie ekologii gryzonia wyjątkowo trudnym. To, ile szczurów żyje w danym miejscu, jest ściśle związane z dostępnością jedzenia. A więc z tym, co ląduje w śmietnikach.

Na drugi plan spychane jest to, o czym my, ludzie, myślimy w pierwszej kolejności – dach na głową. Szczurom ­schronienie dają – oprócz kanalizacji – piwnice, szczeliny w budynkach, fundamenty. Nic – poza betonem – nie stanie im na przeszkodzie, jeśli gryzonie zechcą kopać własne nory. Zdarza się, że robią to na widoku, a ludzie mijają takie porośnięte trawą dziury, nie zdając sobie sprawy z ich funkcji. Myśląc o szczurach, trzeba jeszcze wiedzieć o ich terytorializmie gatunkowym. Choć w nazwie ma przymiotnik „wędrowny”, Rattus ­norvegicus nie lubi się szwendać. Na ogół żyje w miejscu, w którym przyszedł na świat, a granicą siedliska konkretnej grupy jest zwykle szeroka jezdnia lub rzeka. „Populacja szczurów – pisze Jarzębowska – obejmuje grupy krewniacze składające się z dominującego samca, chroniącego terytorium przed innymi samcami, i jednej lub kilku samic z potomstwem”.

Barierą, wzdłuż której się przemieszczamy, jest wielopasmowa arteria Śródmieścia. Sygnał, by stanąć, wyłapują nasze nosy.

– Ten zapaszek! – śmieje się Jarzębowska, choć ma na myśli smród gnijącego jedzenia, który dolatuje z zaplecza jakiegoś baru. Kontenery są przeładowane, frakcja sucha wysypuje się na chodnik. Decydujemy się wyłożyć przynętę. Rozmowę kontynuować będziemy zatykając nosy. Przez ponad kwadrans, i to na marne, bo mimo tego poświęcenia żaden szczur nie zaszczyci nas swoją obecnością.

– Wiesz, dla mnie temat szczurów to kwintesencja wielu patologii, które trawią naszą cywilizację – twierdzi Jarzębowska. – Mam na myśli nadwyżki żywności i jej marnowanie, krwiożerczy kapitalizm, który pożera własny ogon, niekontrolowany rozrost miast. Ale również grantowy system finansowania ­nauki. Jak mamy lepiej poznać ekowlogię dzikiego szczura, a potem wdrażać jakieś nowe rozwiązania kontrolowania ich populacji, skoro nikt ich nie bada?

– A spotkałaś się z przypadkiem, żeby ktoś upominał się o ich dobrostan, tak jak upominamy się choćby o wieloryby?

– PETA [organizacja Ludzie na rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt – AR] przeprowadziła dawno temu akcję społeczną, w której mówiła, że nie powinniśmy zabijać szczurów. Tylko że nie proponowała nic w zamian. Żadnych konkretnych pomysłów, żadnych rozwiązań. Biorąc się za ten temat, miałam szczytny cel. Liczyłam na to, że być może moje badania staną się podstawą do wypracowania jakichś nowych praktyk. Tymczasem post factum to jest mierzenie się z bezradnością. Mamy w systemie prawnym i etycznym jakieś wytyczne dobrostanowe, przynajmniej w teorii chcemy, żeby zwierzęta jak najmniej cierpiały. Tymczasem w przypadku szczurów w ogóle nie ma o tym rozmowy. Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby ­nagle ­prezydent Trzaskowski oświadczył, że Warszawa chce deratyzować w sposób humanitarny?

– Zostałby memem.

– Nie ma społecznego przyzwolenia na to, by w szczurach widzieć coś innego niż tylko znienawidzony, smrodliwy śmieć – mówi Jarzębowska.

Jej zdaniem szczur jest symbolem zacofania, równoznacznym ze zbitą szybą na przystanku autobusowym. Nie zwierzę, które, niczym kawka czy wiewiórka, w mieście po prostu mieszka, ale zwiastun apokalipsy. Plaga.

Przez cały wieczór ani razu nie uśmiecha się do nas szczęście. Mimo doświadczenia Jarzębowskiej i jej obycia w podglądaniu szczurów w akcji warszawskie gryzonie pozostają ulotne. Tylko raz, w parku Mirowskim na moment podskakujemy z emocji na widok czegoś drepczącego po trawniku. Ale to nie szczur, tylko jeż. Obchodzimy halę handlową, licząc na powab tamtejszych śmietników. Zaglądamy w bramy, żartując, że kryje się za nimi widok rodem z nowojorskiego Chinatown, gdzie szczury mają się świetnie.

W końcu godzimy się z porażką. Zamiast wypatrywać gryzoni, rozmawiamy o nielicznych pozytywnych aspektach ich wizerunku – oscarowej animacji „Ratatuj” czy filmiku z nowojorskiego metra, na którym szczur ciągnie po schodach duży kawałek pizzy. Według Jarzębowskiej nikt nie zrobił dla sprawy szczurów tyle, co ów parosekundowy klip zatytułowany „Pizza rat”.

Nisza „postapo”

Chcę wiedzieć, jak ona – ekspertka od znienawidzonego mieszkańca naszych miast – zaczyna rozmowy o swojej pracy. Jakich argumentów używa? Czy mówi o potrzebie pokojowej koegzystencji, czy tylko o mniej bezlitosnym zabijaniu?

– Zależy z kim rozmawiam. Moje stanowisko też nie jest jednoznaczne. Jestem przeciwniczką zabijania, uważam, że powinniśmy dążyć do tego, by żyć z innymi organizmami w sposób pozbawiony przemocy. Ale wiem, że są różne sytuacje i wiele z nich wymaga podjęcia działań naznaczonych jakąś formą przemocy. Chodzi o to, żeby te działania były jak najrzadsze. To my jesteśmy odpowiedzialni za patologiczne zjawiska związane z konsumpcją, które skutkują tym, że szczury intensywnie się rozmnażają. My fundujemy im te luksusy, a potem na dokładkę przemoc i śmierć w męczarniach. W dużej mierze z lenistwa. Niezależnie od tego, po której stronie stoimy – czy opowiadamy się za pokojową koegzystencją różnych gatunków, czy mamy bardziej mainstreamowy punkt widzenia na rolę człowieka w środowisku – musimy wreszcie zacząć rozmowę o tym, by metody, które stosujemy w kontroli populacji szczurów, były bardziej humanitarne i zrównoważone. To, co robimy teraz – dajemy im się rozmnażać, a potem masowo trujemy – jest kontrproduktywne.

Zanim się rozstaniemy, na światłach ronda ONZ pytam jeszcze o popkulturę. Jeśli wierzyć filmom i literaturze, kiedy już my, ludzie, wzajemnie się pozabijamy, a planetę napromieniujemy, szczury staną się jej prawdziwymi gospodarzami. Ale jeśli dobrze rozumiem to, o czym rozmawialiśmy, nie ma w tych wizjach z nurtu postapokaliptycznego za grosz prawdy.

– Jestem humanistką, a nie biolożką, mogę tylko spekulować. Ale jeśli szczur rozwija się w otoczeniu człowieka, to gdy człowieka zabraknie, wtedy i szczur wymrze. Jasne, na początku jego populacja wystrzeli, no bo przecież jedzenia będzie pod dostatkiem. Ale ono się szybko zepsuje albo zostanie zjedzone. Potem szczury nie będą już miały czego szukać na ruinach naszych miast. Będą zmuszone szukać nowej niszy ekologicznej, gdzieś zupełnie indziej. I pewnie ją znajdą. Ale na pewno nie będą już żyły w takim dobrobycie jak u pana człowieka za piecem. ©

GABRIELA JARZĘBOWSKA jest antropozoolożką, wykładowczynią na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka rozprawy doktorskiej „Czystka gatunkowa. Tępienie szczurów jako praktyka kulturowa” oraz książki pod tym samym tytułem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2022