Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tyle ich, że już się gubimy, a bezustannie każą nam się nimi zajmować. Spodziewać się albo wróżyć, bać się albo przynajmniej niepokoić. Są samonapędzającym się mechanizmem medialnym, ale za cel mają sterowanie naszym zachowaniem - teraz i na przyszłość, zwłaszcza w nadchodzących prędzej czy później godzinach decyzji zbiorowych: głosowań. A tak naprawdę - ile znaczą i o czym rzeczywiście świadczą? Za rzadko pada to pytanie.
Wiele wysokich not otrzymywanych przez powtarzające się w opinii publicznej postaci polityków było w tym roku owocem szczególnego układu wydarzeń. Myślę oczywiście o telewizyjnych transmisjach “na żywo" ze wszystkich kolejno posiedzeń komisji śledczej. Mając dane medialne po temu - wyrazistość wizualną, dobre operowanie językiem, dokładną świadomość środków wywoływania zaciekawienia czy sympatii odbiorcy - w tak wspaniałych warunkach buduje się sobie sukces niewątpliwy.
Ten sukces to rozgłos, popularność, satysfakcja oglądającego, któremu dostarczono przeżyć pełnych tak potrzebnych mu napięć i doznań, zwłaszcza wdzięczności za rezultat wizualnych pojedynków (bo tym przecież były kolejne transmisje z posiedzeń komisji) dokładnie zgodny z oczekiwaniami odbiorcy. Taki sukces jest dobrym prawem tego, kto go odniósł - ale tylko, jak długo utrzymuje się on w wymiarach sukcesu widowiskowego. Kiedy program telewizyjny zamienia się w usprawiedliwienie najpoważniejszych nadziei obudzonych w telewidzach, a związanych z bohaterem spektaklu (bo tak świetnie wypada!), trzeba chyba włączyć jakiś sygnał refleksji: czy doprawdy wolno już spodziewać się wszystkich mądrości i cnót obywatelskich po fascynującym nas na wizji polityku? A może zaczekać na inne sprawdziany, o wiele mniej spektakularne, a za to o wiele wnikliwsze? Może się ich nawet domagać, zanim zadekretuje się tryumfalne wnioski poparcia i aplauzu?
W sondażach i diagnozach jest także inny czynnik, który też powinien być traktowany o wiele mniej ufnie niż teraz. To wtedy, gdy na opinie uzyskiwane w taki sposób jaskrawy wpływ ma budzona świadomie przez badających - zawiść badanych. Te wszystkie przekazy upominające się o czystość życia publicznego przy pomocy alarmów - o cudzym bogactwie, o cudzym stanie posiadania, o różnicach, które zawsze będą chętnie podkreślane jako niesprawiedliwe - stają się zabiegiem świadomie dążącym do zamierzonych rezultatów. Te coraz dokładniejsze raporty o stanie majątkowym prominentów (a czasem nawet tylko o sukienkach córki na balu debiutantek...) - jakie wnioski mają przynieść, prócz wzbudzenia łatwej agresji? To nawet na termometr za mało...
A mówiąc tak już całkiem populistycznie i naiwnie, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby bohaterowie ostatnich sondaży zaczęli być przepytywani już nie ze swoich medialnych ubiegłorocznych sukcesów, tylko poproszeni na przykład teraz zaraz o swoją polityczną reakcję na zamknięte po 1 stycznia gabinety lekarzy rodzinnych i na zapowiadane podwyżki cen chleba i mąki, dla rodzin już po prostu groźne, a tak jak i sytuacja w lecznictwie - zawinione przecież przez górę, jeszcze raz nieodpowiedzialną, za rzadko zajętą (wraz z nimi!) tym, co najważniejsze.