Demografia bez boomu

Zjednoczona Prawica przedstawia nową, ambitną strategię dźwigania wskaźników dzietności. O poprzedniej – zakończonej fiaskiem – strategicznie milczy.

24.05.2021

Czyta się kilka minut

Mateusz Morawiecki w świetlicy środowiskowej „Świetlik”. Rybie, marzec 2019 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Mateusz Morawiecki w świetlicy środowiskowej „Świetlik”. Rybie, marzec 2019 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Dziś to już pewne: prognozy demografów, także formułowane na tych łamach przez prof. Irenę E. Kotowską ze Szkoły Głównej Handlowej w zeszłym roku, zaczynają się sprawdzać. Pandemia zahamowała dzietność – wbrew potocznym wyobrażeniom, że przymusowe zamknięcie młodych par w domach to gotowa recepta na baby boom.

Nie ma komu rodzić

Pikowanie widać po wskaźnikach urodzeń od grudnia zeszłego roku – pierwszego miesiąca, którego dane coś nam w tej kwestii mogą powiedzieć (od marca do tego momentu zdążyło wszak upłynąć 9 miesięcy). I tak w ostatnim miesiącu 2020 r. narodziło się w Polsce o ponad 2 tysiące dzieci mniej niż w grudniu roku poprzedniego; w styczniu 2021 r. – ten wskaźnik zdaje się najlepiej obrazować koronawirusowy szok – przyszło na świat aż o około 8 tysięcy mniej Polaków w stosunku do stycznia tak roku 2020, jak i 2019; w lutym liczba urodzeń była niższa od tej z ubiegłego roku o mniej więcej półtora tysiąca. Ogólnego ujemnego bilansu „pandemicznego” okresu nie zmienia marzec, w którym na świat przyszło o 4 tys. więcej dzieci niż w analogicznym miesiącu ubiegłego roku, i tyle samo co w 2019 r.

Według prof. Kotowskiej pozostaje tylko jedno pytanie: w jakim stopniu wybuch epidemii i towarzyszące mu lęki (zdrowotne, ekonomiczne) mogły wpłynąć trwale na rezygnację z posiadania potomstwa, a na ile spowodowały jedynie tymczasowe odkładanie decyzji o dziecku (na to drugie mogą wskazywać marcowe zwyżki).

Źle byłoby i bez epidemii. Starzejemy się i jest nas coraz mniej (wirus dołożył tu swoją tragiczną pulę). Rodzi się bardzo mało dzieci: w ubiegłym roku tylko 355 tysięcy, czyli najmniej od kilkunastu lat. Polki są coraz mniej chętne do rodzenia: współczynnik dzietności, po wzroście w 2016 i 2017 r., zaczął znowu spadać, aż do wartości 1,37 dzieci na kobietę w wieku rozrodczym w 2020 r., podczas gdy do tzw. zastępowalności pokoleń potrzebne jest nieco ponad 2.

A będzie tylko gorzej. Z tyleż banalnego, co rzadko eksponowanego publicznie powodu: w Polsce nie ma komu rodzić. W ciągu ledwie kilku lat (od 2013 r.) ubyło więcej niż pół miliona kobiet z przedziału wiekowego 20-34 lata. A w ciągu lat kolejnych ubywać będą następne setki tysięcy. Spójrzmy na tylko jeden z jaskrawych wycinków tego zjawiska: podczas gdy w 2013 r. żyło nad Wisłą niemal 1,5 miliona kobiet w wieku ­25-29 lat, w okolicach 2030 r. może ich być około 900 tysięcy.

Nie tylko pieniądze

Politycy i urzędnicy rządzącego obozu najwyraźniej tę wiedzę już przyswoili, skoro unikają hurraoptymistycznej – obecnej jeszcze przy wprowadzaniu 500 plus – retoryki, zgodnie z którą władza posiadła jakoby receptę na „polski baby boom”. Znamienne, że w rozdętym pomimo dość ogólnikowego języka do 132 stron Polskim Ładzie o demografii wprost mowa jest raz, o dzietności zaś dokument milczy.

O tym, że poprawa jej wskaźnika to jeden z celów głośnego pakietu zmian, dowiadujemy się z mediów. „Liczę, że te rozwiązania (...) istotnie wpłyną na zwiększenie dzietności” – mówiła np. w wywiadzie dla portalu tvp.info wiceminister rodziny i polityki społecznej Barbara Socha, zapowiadając rychłe ogłoszenie rządowej strategii demograficznej.

O jakie rozwiązania chodzi? Główna nowość to pakiet propozycji mieszkaniowych. – To, że brak samodzielnego mieszkania stanowi jedną z barier decyzji o posiadaniu potomstwa, wiemy od lat – mówi prof. Kotowska. – Nie może być inaczej, skoro niemal połowa Polaków w wieku 25-34 lata mieszka z rodzicami. A może być jeszcze gorzej, bo ceny nieruchomości rosną, a sytuacja ekonomiczna wielu młodych się pogarsza.

Czy sytuację uleczą propozycje z Polskiego Ładu? Jeśli wejdą w życie, państwo wyłoży pieniądze na tzw. wkład własny do mieszkania młodego Polaka. A nawet spłaci część jego kredytowych zobowiązań: po 30 tys. zł z tytułu każdego kolejnego dziecka – począwszy jednak od drugiego.

Drugi filar Ładu w wydaniu prorodzinnym to rozszerzenie strumienia finansowego kierowanego do par z dziećmi. Połączony ściśle z trzecim – próbą wzmocnienia pomocy państwa w opiece nad dziećmi w wieku żłobkowym (1-3 lata), ale niekoniecznie w żłobkach. Chodzi o kolejne finansowe wsparcie, zwane przez autorów dokumentu „kapitałem opiekuńczym”: wypłacane w ratach przez rok lub dwa 12 tysięcy złotych gotówki rodzice drugiego i kolejnych dzieci będą mogli wykorzystać dowolnie, np. płacąc wynajętej opiekunce.

– Nie znajduję uzasadnienia dla nazywania tego transferu „kapitałem opiekuńczym”, przecież środki te mogą być wydatkowane na inne cele niż opłacanie opieki dla dziecka. To zatem nic innego jak dodatkowe świadczenie pieniężne dla rodziców małych dzieci. A może po prostu trzeba powiedzieć, że wobec istniejącego niedostatku publicznych usług edukacyjno-opiekuńczych dla dzieci do 3. roku życia, te 12 tys. zł należy potraktować jako rekompensatę ponoszonych wydatków – komentuje prof. Kotowska.

Badaczka dzieli się swoją największą obawą w związku z tym rozwiązaniem: – Może ono, podobnie zresztą jak 500 plus kilka lat temu, wpłynąć na spadek aktywności zawodowej kobiet, zwłaszcza tych, którym było na rynku pracy najtrudniej. Zarówno Polski Ład, jak i wypowiedzi urzędników oraz polityków towarzyszące ogłoszeniu tego dokumentu wskazują zresztą na to, że dla przedstawicieli władzy wychowanie dzieci to opowieść niemal wyłącznie o kobietach. Pani minister Socha w wywiadzie dla TVP Info mówi nawet o „rocznym urlopie macierzyńskim”, choć takiego urlopu nie ma: macierzyński w wymiarze 20 tygodni przy urodzeniu jednego dziecka przysługuje matce, która po pierwszych 14 tygodniach może przekazać go ojcu, pozostałe 32 tygodnie zaś to urlop rodzicielski, który może wziąć matka albo ojciec.

Polski Ład w części poświęconej rodzinie to zatem odtworzenie jej konserwatywnej wizji. Ale równocześnie – przynajmniej na papierze – odpowiedź na formułowany przez demografów od lat postulat: jeśli chcemy mieć więcej dzieci, nie ograniczajmy się do wypłacania młodym Polakom pieniędzy. W dodatku, jak na standardy obozu Jarosława Kaczyńskiego, odpowiedź pozbawiona zbytniej ilości ideologicznego sosu. Gdyby nie bijąca wszelkie rekordy groteski zapowiedź stworzenia „nowej umowy międzynarodowej” – konwencji mającej w istocie dać prawo rodzicom do trzymania z dala od szkoły organizacji, które prawicy kojarzą się z tolerancją i równością płci – moglibyśmy wręcz mówić o dokumencie pragmatycznym.

A jednak istnieje kilka zasadniczych „ale”.

Niech państwo się rozliczy

Pierwsze jest prozaiczne: nie wiemy dziś, ile z zawartych w Polskim Ładzie obietnic przejdzie do szybko zapomnianej historii politycznej propagandy, a ile zostanie faktycznie wdrożonych.

Drugie „ale”: władza szykuje właśnie kolejną potężną, wielomiliardową inwestycję w polską dzietność, nie rozliczywszy się z poprzedniej. To znamienne, że Polski Ład – sumujący także to, co obóz rządzący uważa za swój sukces – strategicznie milczy o fiasku pierwszej kampanii na rzecz dzietności. Skoro po krótkotrwałym i nieznacznym wzroście dzietności w latach 2016-17, w ubiegłym roku wróciliśmy do liczby urodzeń sprzed 500 plus, warto zadać pytanie: czy polskie państwo nie wyczerpało potencjału wpływania na wybory młodych ludzi? Nie topi miliardów w finansowanie misji niemożliwej, w dodatku pogłębiając mimowolnie podział na Polaków lepszych i gorszych – dzietnych i bezdzietnych?

Prof. Kotowska uważa, że odpowiedź jest mimo wszystko nadal przecząca. – Sugerują to zmiany dzietności w niektórych krajach europejskich, gdzie udało się uniknąć spadku do niskiego poziomu właśnie dzięki mądrze prowadzonej polityce – mówi badaczka. Według niej do takiej polityki wiele nam jeszcze jednak brakuje. Bo lekceważone są ważne dla rodzin sektory usług edukacji czy zdrowia; bo nie dostrzegamy zmian życia rodzinnego i podziału zobowiązań między kobiety i mężczyzn; bo nie doceniamy wagi coraz powszechniejszych lęków: klimatycznych, zdrowotnych czy tych związanych z wprowadzeniem restrykcyjnego prawa antyaborcyjnego.

– Jeśli to zmienimy, w połączeniu z transferami pieniężnymi i innymi narzędziami możemy osiągnąć efekt – mówi demografka. – Polegający jednak nie na wzroście urodzeń, ale na próbie zmniejszenia ich spadku. Na to pierwsze w najbliższych dekadach nie liczmy. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2021