Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niby to budują zjawisko, które się nazywa opinią publiczną, a tak naprawdę są dokumentem bezsilności. Ale niech będzie. Czasem trzeba wejść w rolę mówiącego do obrazu z przysłowia. Powtórzyć za setkami tych, co to samo powiedzieli już wcześniej, że uprawianie przez telewizję i radio obraźliwej maniery opozycyjnych polityków, by o najwyższych władzach Rzeczypospolitej Polskiej mówić nonszalancko po nazwisku, bez imienia nawet, bez słowa "pan", i oczywiście bez wymieniania ich godności - już ma swoje żałosne skutki, a będzie je miało na dłużej. To nie spłynie po społeczeństwie jak woda, ale odciśnie się schamieniem głębiej sięgającym.
Na jaki poziom spada wtedy debata polityczna, doświadczyliśmy na obradach sejmowych 19 stycznia. Za dziesiątki obelżywych epitetów, wypowiadanych wtedy w polskim parlamencie, kiedyś odpowiadałoby się przed komisją etyki. Pani poseł, która na zakończenie swojej mowy wykrzykuje "po co nam takie państwo", jest dla mnie osobą, której już nie uważam za godną posłowania, choćby jej klub, partia czy stowarzyszenie nazywały się jeszcze bardziej patetycznie czy nawet religijnie. Oczywiście, człowiek jak ja "przedwczorajszy" może znaleźć się w takiej mniejszości, że pozostanie mu już tylko sięgnąć po wyłącznik. Wciąż jednak zdaje się nam, że bronimy czegoś, co ważne. Nawet bardzo ważne.