Daleko od szosy

Oto nowy rodzaj opowieści o polskiej wsi, nieobecny dotąd w kinie, sztukach wizualnych czy literaturze. Zamiast krytycznego filmu socjologicznego albo surrealistycznej baśni otrzymujemy przypowieść o samotności i opuszczeniu.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

„Z daleka widok jest piękny” / fot. Filmpolis
„Z daleka widok jest piękny” / fot. Filmpolis

O tym, że akcja filmu „Z daleka widok jest piękny” toczy się blisko szosy łączącej miasta i państwa, wiemy tylko dlatego, że jego autorzy, Anka i Wilhelm Sasnalowie, opowiedzieli mediom, jak narodził się pomysł: któregoś dnia postanowili zjechać z drogi prowadzącej do Tarnowa w kierunku wsi, która skusiła ich nazwą (Zielona) i urodą majaczącego w oddali krajobrazu.

Jednak oglądając „Z daleka widok jest piękny”, trudno oprzeć się wrażeniu, że znaleźliśmy się w przestrzeni wyizolowanej, oddzielonej od reszty świata granicą pól, łąk i lasów, filmowanych pięknie i uważnie. O tym, że istnieje jakaś inna rzeczywistość, świadczą jedynie tory kolejowe, po których od czasu do czasu przemyka pociąg towarowy – oczywiście nie zatrzymując się (można najwyżej policzyć wagony). Świadczą o tym srebrnoszare, migocące ekrany telewizorów w zapuszczonych, biednych pokojach. A także zwożone nie wiadomo skąd wraki samochodów, rozkładane na zabałaganionych podwórkach, nie wiadomo po co.

Taka motoryzacyjna ruina stanęła właśnie przed równie zrujnowaną chatą: wyizolowaną jeszcze bardziej, bo stojącą na skraju wyizolowanej wsi. Okazuje się, że w domu nie ma nikogo: chorą na starczą demencję matkę przyprowadzi, wprost spod lasu, sąsiadka. Wykąpaną do czysta w starej wannie matkę syn – mimo jej oporów – wsadzi do samochodu i wywiezie. Dokąd? Nie wiadomo. Przypisana mu dziewczyna (między obojgiem nie ma krzty czułości) zaczyna sprzątanie, szoruje podłogę, zmienia pościel; teraz to wszystko będzie należeć do niej. W jej zachowaniach nie wyczuwa się chciwości. Raczej zwierzęcą wolę przetrwania.

Oddamy jak wróci

W tym świecie los, który spotkał matkę, to coś naturalnego. Kiedy dziewczyna powiadamia rodziców, że chłopak wywiózł swoją matkę, ojciec kwituje sprawę stwierdzeniem, że powinien to zrobić dawno temu. Sąsiad, paląc papierosa, mówi, że sam będzie musiał to zrobić, gdy jego ojciec przestanie się nadawać do pracy. To jedno z nielicznych zdań z podmiotem i orzeczeniem, które padają w filmie. Zazwyczaj słychać tylko pojedyncze słowa wypowiadane gniewnie lub obojętnie, bez patrzenia rozmówcy w oczy. Bo i po co? Całe życie można przecież opowiedzieć za pomocą czasownika „wypier...”.

Życie tymczasem znowu nieruchomieje (kadry zmieniają się tak powoli, że można na nie patrzeć jak na świetnie skomponowane dzieła malarskie – wystarczy przywołać długą scenę w której obserwujemy profil śpiącej dziewczyny). Aż do chwili, gdy o zmroku – po statycznej, rytualnej niedzieli nad rzeką – chłopak niknie. A raczej rozpływa się w lesie, takim samym jak ten, który stał się tematem jednego z najbardziej znanych obrazów Wilhelma Sasnala z cyklu odwołującego się do filmu „Shoah”. I tym razem niemal idylliczna natura, uchwycona w słonecznym lecie, ma w sobie coś dwuznacznego: istnieje obok człowieka, swoją urodą kontrastuje z biedą i beznadzieją jego egzystencji, obojętnie i bezlitośnie przyglądając się jego postępkom.

Potem następuje grabież. Najpierw nieśmiała, domagająca się usprawiedliwienia: „oddamy, jak wróci”. Potem gwałtowna, nocna – ale jeszcze zawstydzona. Wreszcie jawna i coraz bardziej agresywna. Najpierw pojedyncza, potem rodzinna, wreszcie grupowa. Sąsiedzi zaglądają do szuflad, zdzierają z łóżka kołdrę, rozkładają szafę, by wynieść, co się da, z opuszczonej chaty. Tempo staje się coraz szybsze, uczestnicy grabieży wpadają w niszczycielski trans: wybić szyby, wyrwać framugi z okien, wreszcie podłożyć ogień...

Odniesienia do Holokaustu są wyraźne – nie tylko wtedy, gdy jeden z mężczyzn, zapytany przez syna, potwierdza, że w rzece zginęli kiedyś ludzie. Najpierw kobiety utopiły swoje dzieci, a potem same skoczyły do wody. Ze strachu. Ale to było w czasie wojny, a ci, którzy się utopili, nie byli Polakami. To oczywiste, że wątek dotyczący pamięci i relacji polsko-żydowskich musiał pojawić się w filmie twórców należących do pokolenia, dla którego lektura książek Grossa była doświadczeniem formującym.

Sasnalowie nie zatrzymują się jednak na konstatacji faktu, nie ustawiają się za bezpiecznym murem poczucia grozy... Próbują zrozumieć przyczyny. I okazuje się, że podział na Polaków i obcych nie jest w tej przestrzeni jedyny. Każda, nawet biologiczna, rodzinna więź to jedynie pozór.

Okrucieństwo i współczucie

W tym filmie ważną i wieloznaczną metaforą jest rzeka, znak nieudanej odświętności i pozornego porządku. Czasem na brzegu pojawiają się mieszkańcy wsi, by wypalić papierosa albo na chwilę wejść do wody. W niedzielę ojcowie w świeżo wyprasowanych koszulach, trzymający za rękę dzieci, wsiadają na prom, którym przeprawią się na drugi brzeg, do kościoła. Tyle tylko, że kąpiący się w rzece brodzą w zbiorowym grobie. I nie są w stanie o tym porozmawiać. Nie rozmawiają przecież w ogóle.

A ludzie, którzy przeprawili się przez rzekę, by wziąć udział w nabożeństwie? Jedni niedbale klęczą, inni patrzą gdzieś w przód spojrzeniem bez wyrazu, jeszcze inni oglądają się za siebie, jakby chcieli stąd uciec. Kamera nie odwraca się nawet w kierunku ołtarza – tak jakby nie było tutaj żadnego sacrum. Wyłaniający się zza pochylonych postaci fragment napisu na ścianie: „Módlmy się za...” brzmi ironicznie. Nikt tym ludziom nie pomoże, a oni sami pomóc sobie nie potrafią.

I o tym przede wszystkim jest równie okrutny, co pełen współczucia film Sasnalów. To nowy rodzaj opowieści o polskiej wsi, niemal nieobecny dotąd w kinie, sztukach wizualnych czy literaturze. Zamiast krytycznego filmu socjologicznego, satyry albo surrealistycznej baśni otrzymujemy metaforyczną przypowieść o samotności i opuszczeniu. To, co kojarzyliśmy dotąd z anonimowością metropolii, okazuje się o wiele boleśniejsze (i groźniejsze) w małej gromadzie zagubionej w sielskim krajobrazie. Może dlatego, że tu wszyscy znają swoje imiona, a mimo to nie potrafią się spotkać? Przy czym osamotnienie nie ma w tym przypadku wyłącznie społecznego i kulturowego wymiaru, nie jest też subiektywnym odczuciem bohaterów – istnieje obiektywnie i dotyka najgłębszych pokładów egzystencji.

W dodatku każdy, wcześniej czy później, skazany zostanie tu na wykluczenie ze wspólnoty, której przecież nie ma. Matka, która się zestarzała i straciła rozum. Stary mężczyzna, z którym dziś syn pije piwo, a jutro sprawdzi kopniakiem, czy ojciec umarł, czy tylko drzemie. Chłopak, który znikł w lesie. Sprzedawczyni z przydrożnego baraku, której nieobecny w filmie ksiądz nie da rozgrzeszenia, bo urodziła nieślubne dziecko.

Wszyscy „obcy” byli kiedyś „swoi”. Wszyscy „swoi” wiedzą, że kiedyś mogą stać się „obcy”. Ten podszyty samotnością lęk budzi albo otępienie (przypatrzmy się młodym ludziom z papierosem w ustach, wspartym o samochody), albo bezinteresowną agresję (dlaczego sąsiadka, która dopiero co przyprowadziła synowi matkę, wylewa opuszczonemu przez właściciela psu wodę z miski i okręca łańcuch tak, by zwierzę nie mogło się ruszyć?).

***

Pod koniec filmu zaginiony chłopak powraca. Dziewczyna wsiada do jego samochodu. Przy wyjeździe ze wsi wbija chłopakowi nóż w serce. Wysiada i spokojnym krokiem wraca do wsi. Nie wiemy, dokąd chciał ją zabrać. Do lasu, do tajemniczego miejsca, do którego wywiózł wcześniej chorą matkę, do lepszego świata, który gdzieś przecież być musi?

Nie wiemy, dlaczego go zabiła. Czy był to akt zemsty, bo znikając skazał ją na wstyd kobiety narażonej na kąśliwe uwagi sąsiadek: „Ten twój cię zostawił...?”.

Czy mordując, chciała się uwolnić od swojego losu? Czy też odwrotnie: była to ucieczka przed szansą na wolność? Przecież dziewczyna musiała mieć w pamięci obraz starej kobiety stojącej nocą w oknie i wydającej z siebie coraz głośniejsze nieartykułowane, rozpaczliwe krzyki... 

„Z daleka widok jest piękny” – reż.: Anka i Wilhelm Sasnalowie, wyst. m.in.: Marcin Czarnik i Agnieszka Podsiadlik, prod. Filmpolis i Anton Kern Gallery.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012