Czy Jezusowi się palnęło

Gdy się zacznie na poważnie wcielać w życie sugestię papieża Franciszka, by zamiast książek o Ewangelii czytać Ewangelię – prędzej czy później trzeba zmierzyć się z kłopotami.

23.10.2017

Czyta się kilka minut

W czasie nader licznych ostatnio spotkań i dyskusji z ludźmi w różnych zakątkach Polski non stop konfrontujemy się choćby z tym nieszczęsnym 25. rozdziałem Ewangelii Mateusza, w którym Jezus wyraźnie pyta swoich naśladowców, czy przyjmą Go, gdy będzie przybyszem (w oryginale jest: „obcym”). Nie dodając nigdzie małym drukiem: „pod warunkiem, że nie będziesz muzułmaninem albo młodym, silnym mężczyzną ze smartfonem”.

Przy nakazie odwiedzania więźnia Pan – dziwne – nie dopowiada: „pod warunkiem, że nie jest on kimś odrażającym: pedofilem, zabójcą mojego bliskiego, bo wtedy można wykonać na nim karę śmierci”. Przy „byłem głodny, a daliście mi jeść” Jezus nie dopowiada nic o konieczności dostarczenia wyniku badania USG świadczącym o pustym układzie pokarmowym oraz podpisania zobowiązania, że od jutra koniec z alkoholizmem, bezdomnością, i pierwsze lekcje na kursie spawania. Co kończy tę znaną wszystkim wyliczankę? Uwaga: twarda zapowiedź piekła dla tych, którzy nie przyjmą, nie nakarmią, nie ubiorą. Którzy nie rozpoznają Boga przychodzącego nie na feretronach, tylko w czasem obdartym, krwawiącym, nierokującym dobroczynnego sukcesu społecznym wyrzutku.

Mianujesz się chrześcijaninem? Zmierz się więc, koniecznie dziś, na poważnie z Łukaszowym (z rozdziału szóstego jego Ewangelii): „Dawaj każdemu, kto cię prosi, i nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoją własność”. Ot tak się Panu Jezusowi palnęło? Przecież to skrajny brak rozsądku, to podważa zasady „mądrego pomagania”, ba – to bomba podłożona pod współczesną ekonomię, pod bankowość! Ewangelia Mateusza, rozdział tym razem dziesiąty. Przekonujesz mnie gorąco, drogi bracie, że nie możemy przyjąć do Polski tych stu czy dwustu chorych uchodźców (którzy, jak wiadomo, tylko czekają, by nas zabić a także zislamizować, a zwłaszcza mają to w planach niemowlęta), bo przecież „ordo caritatis” i najpierw trzeba dbać o naszych własnych synów i córki – proszę cię, w kontekście powyższych wezwań Jezusa, zmierz się i z tym: „Kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. I jeszcze: „Kto chce ocalić swoje życie, straci je. A kto straci swoje życie z Mego powodu, ten je ocali”. Skąd wiedza, że Jezusowi nie chodziło o naszych synów i córki, tylko o jakieś inne? Że On tak naprawdę też sądził, że najważniejsze w życiu jest bezpieczeństwo? Że największym polskim świętym jest Jan III Sobieski, i że zawsze lepiej jest pomagać na miejscu?

Od dwóch tysięcy lat wiele tęgich chrześcijańskich umysłów pracuje nad przykrawaniem Boga do rozmiarów ludzkiego serca i umysłu. Sam przez lata, płodząc kolejne eseje, ciągnąłem się w intelektualnym ogonie tego zacnego grona. Zauważam jednak ostatnio, że gdy na moment odpuszczę chwalebne dzieło rozcieńczania Prawa, gdy w przypływie chwilowego szaleństwa na moment pozwolę, by Bóg znowu był Bogiem, dam placet, by to Jego słowo zmieniało moje życie (a nie moje wielosłowie usiłowało wpłynąć na Niego) – zaczyna się (na ten krótki czas) spełniać w moim życiu mądra zasada świętych ludzi: „Zajmij się Ewangelią, a Ewangelia zajmie się tobą”. Zabawnie brzmi to wyznanie w ustach człowieka ochrzczonego lat temu 40, który wysłuchał w życiu z dziesięć tysięcy kazań, wygłosił dziesiątki rekolekcji i sprzedał ludziom setki tysięcy swych pobożnych książek: wreszcie czuję, jakbym zyskiwał zupełnie nowe życie.

Nasze poznawcze wysiłki nie mają tworzyć alternatywnych Ewangelii, ale prowadzić nas w głąb tej, która została nam dana. To zaś może oznaczać prawdziwą rewolucję: konieczność zredefiniowania „zdroworozsądkowych” prawd, które zostały przez nas zdogmatyzowane. Jezus przychodzi porządnie zamieszać w życiu również pobożnym i moralnie wzorowym katolikom. Jego Duch wywraca stoły z naszymi uciułanymi oszczędnościami, burzy ogrodzenia domów, wpycha w objęcia ludzi, którymi każdy porządny człowiek instynktownie gardzi, stawia na głowie nasze hierarchie, bezwzględnie odziera (również religijne) instytucje ze wszystkiego, co nie jest w nich służbą.

Wydawnictwo Znak wypuściło ostatnio na rynek polskie tłumaczenie poruszającej do szpiku duszy książeczki („Halo, tu Franciszek”) o prywatnych rozmowach papieża Franciszka. Ma on zwyczaj, gdy poruszy go jakiś list albo przeczytana w gazecie wiadomość (papież nie ogląda telewizji), szukać numeru do kogoś, o kim czyta, dzwonić doń, rozmawiać.

Proszony, by zadzwonił następnego dnia, zamiast strzelać focha na tych, co nie pojęli zaszczytu – pokornie się zgadza. Dopasowuje swój kalendarz do ich możliwości spotkania. Czasem dzwoni przez parę miesięcy z rzędu, sprawdzając, jak idą sprawy, co słychać. Nie udaje, że siedzi w głowie Pana Boga, robi jednak wszystko, co powinien zrobić człowiek. Matce, która straciła dwoje dzieci, daje różaniec, by – jeśli nawet nie jest w stanie nic mówić – po prostu trzymała go w ręce, bo „milczenie też jest modlitwą”. Kobiecie o powikłanym życiorysie, która pyta papieża, czy będzie mogła ochrzcić swoje dziecko, odpowiada: „Jeśli nie znasz żadnego kapłana, masz przecież mnie. Daj mi tylko znać. Ja ochrzczę twoje maleństwo”. Studentowi, który pisze doń list z pytaniem o wiarę, proponuje przejście na „ty”: „Czy myślisz, że apostołowie nazywali Jezusa »Jego Ekscelencją«? Byli przyjaciółmi, takimi jak teraz ja i ty, a ja do przyjaciół zwykłem mówić »ty«”.

Wiele razy słyszałem sam, jak ten dobry proboszcz świata osobiście angażuje się w detaliczne ludzkie biedy, jak sięga po niesłychane wręcz środki, rozwiązując najbardziej powikłane dramaty daną mu przez Pana absolutną władzą kluczy.

Bóg każe Dobrej Nowinie wyprzedzać tak często hamującą świętość parę: „chłopski rozum” i „zdrowy rozsądek”. Przypomina – choćby przez Franciszka – że Jego imieniem jest nie tylko Sprawiedliwość, ale i Troska oraz Czułość. Coraz częściej łapię się na tym, że nie jestem w stanie znaleźć słów wdzięczności za to, że dane jest mi uczestniczyć w tej klasy przygodzie. Jasne, w Kościele jest parę mrocznych, gnuśnych, obumierających miejsc. Zauważam jednak, że coraz sprawniej idzie mi powstrzymywanie swojego masochizmu i chodzenie raczej tam, gdzie moi bracia nie tyle okadzają albo rozkminiają, ale po prostu na śniadanie, obiad i kolację jedzą Ewangelię. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017