Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
JAN STRZAŁKA: - Pani Profesor, chciałbym porozmawiać o Bergmanie.
PROF. BARBARA SKARGA: - Kłopot w tym, że nie jestem filmoznawcą ani krytykiem.
- Nie chodzi o uczone analizy, lecz o przywołanie wrażeń kogoś, kto Bergmana przeżywał i pamięta czasy, kiedy powstawały jego największe arcydzieła.
- Moja pamięć może być zawodna, uprzedzam. Filmy Bergmana oglądałam, ale dawno temu i najczęściej w Paryżu, gdzie pokazywano je wcześniej niż w polskich kinach, ten ponury Skandynaw utrwalił mi się więc w pamięci w wersji francuskiej i z paryską publicznością w tle, która chłonęła jego dzieła z ogromną uwagą.
- Jakie uczucia budziło w Pani wówczas kino Bergmana? Czy to było, powiedzmy, bolesne przeżywanie?
- Oglądając film czy przedstawienie teatralne, nigdy nie odczuwam tego rodzaju emocji, zawsze pozostaję chłodna, chcę zrozumieć intencje twórcy i nie przeżywam; owszem, dostrzegam w dziele emocje, ale im nie ulegam, bo to nie moje emocje. Ciekawa jestem, jak film jest zrobiony, zwracam uwagę na grę aktorów, na scenografię, na cały entourage, a Bergman umiał poprowadzić aktorów, mistrzowsko dobrać wszystkie szczegóły swoich dzieł. Dlatego zapamiętałam nie tyle ich fabułę, co raczej klimat, nade wszystko kadry czy sceny, na przykład procesję biczowników z "Siódmej pieczęci": obraz średniowiecznych praktyk religijnych czyni piekielne wprost wrażenie, ale zarazem zmusza do myślenia o współczesnej nam religijności, która staje się sztuczna i opiera się głównie na rytuale. Świat fanatycznych biczowników zderzony jest w tym arcydziele ze światem wędrownych kuglarzy, którzy są naturalni, otwarci, prości, jak gdyby prawda była po ich stronie, a nie po stronie biczujących się, przeżywających swoje grzechy, jak gdyby to, co marne w człowieku, siedziało w owych fanatykach, zaś kuglarz to ktoś pełen radości i naiwnego, ale szczerego zachwytu życiem.
- I pewno Bóg spogląda na kuglarzy z miłością, bo przecież jednemu z nich objawia się uśmiechnięta Matka Boska z Dzieciątkiem. Kuglarze są radośni, choć żyją w czasach czarnej śmierci - Bergman nie skrywał, że dżuma jest tu metaforą bomby atomowej. Obsesja atomowa powraca w "Gościach Wieczerzy Pańskiej", gdzie jeden z bohaterów popełnia samobójstwo, nie chcąc żyć w świecie pędzącym do samozagłady.
- Nie ulega wątpliwości, w tych filmach pojawia się wizja zagłady jądrowej, którą Bergman był przerażony, zresztą niewiele wiem o tych jego obsesjach. Mnie raczej chodzi o rzecz ogólną, jaką wyniosłam z jego filmów: ludzkości zawsze grozi zagłada, z takiego bądź innego powodu, może unicestwi nas bomba, może zginiemy inaczej, ale widmo unicestwienia zawsze wisiało i wisi nad naszym losem. Oglądając Bergmana, czułam - właśnie, co czułam? Czy można nazwać to pesymizmem Bergmana? Byłoby to zbyt trywialne określenie, bo Bergman widzi świat w całej jego męce i we właściwej mu grozie. Co jest tą męką? Gra ze śmiercią w szachy? W tym pojedynku człowiek zapewne przegra, ale może i wygra, albowiem gra daje cień nadziei. Może więc zamiast o pesymizmie słuszniej mówić o kondycji ludzkiej widzianej z perspektywy niesłychanie ponurej - o ile sobie przypominam, najbardziej czuć to w "Milczeniu", gdzie groza osiąga apogeum, choć nie wiadomo, co w istocie stanowi jej przyczynę: po ulicach fikcyjnego państwa jeżdżą czołgi, dziecko krąży po hotelowych labiryntach, w pokoju umiera młoda kobieta. Jednym słowem: groza. Gdy myślę o Bergmanie, uderzają mnie dwie kwestie: człowiek jest zagrożony, mówi reżyser, choć w znikomym stopniu uświadamia sobie, że żyje na krawędzi; mało tego: gdyby spytać, dlaczego jest zagrożony, nie ma na to pytanie odpowiedzi. Czy sami gotujemy sobie zagładę, czy zagrażają nam pewne siły?
- Jakie siły?
- Jakie? Diabelska śmierć. Ona nie jest łaskawa - to śmierć, która nadciąga z ciemnej strony, bo na pewno nie z jasnej, ciemna śmierć nie przynosi jakiegokolwiek wybawienia, nie ma w sobie ni krzty wzniosłości. To śmierć w najstraszliwszej postaci: biczowanie, błoto, pobojowisko trupów, którym przygląda się Rycerz z "Siódmej pieczęci".
- Jakby groby wypluły umarłych, by przypomnieć Apokalipsę...
- Widziałam wojnę i wiem, jakie ona niesie okrucieństwa. O śmierci można rozprawiać niesłychanie wzniośle, czego dowodów dostarcza literatura, lecz u Bergmana nie czuć nawet lęku przed śmiercią, czuć znacznie więcej - czystą grozę, bo ciemna śmierć przywodzi na myśl jedynie nędzę i upadek człowieka konającego w błocie.
- Czy takie widzenie ludzkiego losu nastało dopiero w XX wieku?
- Trudno byłoby je znaleźć u św. Augustyna, na próżno szukać go w starożytnej Grecji, bo weźmy śmierć Temistoklesa, jasną i heroiczną, weźmy bohaterów "Iliady" - Achilles opłakując Patroklesa, pogrąża się w rozpaczy i smutku, ale jego bohaterski przyjaciel poległ wszak w walce. Bergman zaś pokazuje śmierć jako najstraszliwszy i najgłębszy upadek. Nie ma w niej nic wzniosłego.
W filmach Bergmana, szczególnie w "Milczeniu", "Personie" czy w "Szeptach i krzykach", poraża mnie również kwestia naszej absolutnej samotności i niemożności porozumienia nawet z kimś, kto - wydawałoby się - powinien być blisko, na przykład bohaterki "Szeptów i krzyków" nie umieją porozumieć się z umierającą matką, kontakt z nią potrafi nawiązać jedynie służąca, choć nie łączą ich więzy krwi i są sobie obce...
- Podobnie w "Milczeniu": Ester umiera, Anny, jej siostry, nic to nie obchodzi, woli iść do kina, baru, poderwać kelnera, z Ester rozmawia natomiast pracownik hotelu, choć porozumiewają się, nie znając swoich języków.
- Relacje między Ester i Anną są przerażające, w jakiś sposób kobiety te są sobie bliskie, ale zarazem każda jest sama w swojej rozpaczy, samotności, wyobcowaniu i poczuciu niezrozumienia. W jednej ze scen Ester szuka ratunku w akcie autoerotycznym, bo nie ma nikogo bliskiego. Motyw absolutnej samotności powraca niemal w każdym filmie Bergmana. Pamiętam scenę z "Fanny i Aleksander", gdy chłopiec chroni się na strychu - na jego twarzy wypisane jest pragnienie bycia kochanym, bycia z kimś i to kimś ważnym, pragnienie, by coś znaczyć dla innych, bo nic nie znaczy.
- To pragnienie żywią i inni bohaterowie Bergmana, choćby pielęgniarka Alma z "Persony": "Wierzyć w coś, dokonać czegoś, mieć świadomość, że własne życie coś znaczy, to mi imponuje. Znaczyć coś dla innych". Ale zazwyczaj ich pragnienie odrzucane jest przez innych ze wzgardą.
- Otóż to: znaczyć coś dla kogoś. Bohaterki "Szeptów i krzyków" zapewne coś znaczą dla konającej matki, ale ona dla nich nic nie znaczy; towarzysząc jej przy łożu śmierci, spełniają jedynie przykry obowiązek, co prawda starają się nawiązać z nią kontakt, ale nie są do niego zdolne, bo człowiek Bergmana stara się porozumieć z innym, co nie jest łatwe albo wręcz niemożliwe. Jego dzieła nie niosą zbyt wielkiej nadziei.
Patrzę na Bergmana z perspektywy współczesnej kultury. Gdy się pojawił jako reżyser, Vittorio de Sica realizował "Złodziei rowerów", arcydzieło neorealizmu, kierunku, który mierzył się z największymi problemami społecznymi ówczesnych Włoch, ale niemal w tym samym czasie Sartre tworzy swoje dramaty. Nikt wówczas jeszcze nie słyszał o Levinasie i jego "Innym", ku któremu trzeba podążać z szacunkiem, wszyscy natomiast powtarzali za Sartem, że "piekło to inni".
Bergman również uległ wpływom francuskiego egzystencjalizmu - choć zapewne wiele zaczerpnął również z filozofii Kierkegaarda czy z twórczości Strindberga, nie przeceniałabym natomiast wpływów Heideggera, bo choć podobnie jak Heidegger był przekonany, iż człowiek jest skończonością, co kształtuje bycie, czego każdy powinien być w pełni świadomy. Heidegger nie lubił jednak moralizatorstwa, los człowieka rozpatrywał poza wszelką aksjologią, Bergman natomiast zawsze odnosi się do tego, co pozytywne, w jego świecie istnieje moralność, jasne widzenie tego, co dobre i co złe. Najbliżej więc mu do Sarte'owskiego egzystencjalizmu, na wskroś przejrzał lęki, jakimi żyła powojenna kultura, skłonna widzieć wszędzie raczej zło aniżeli dobro, krzywdę człowieka aniżeli gesty międzyludzkiej solidarności.
- Tu przywołać można np. "Personę". Jeśli coś w tym filmie jest prawdą, to zdjęcia, którym przygląda się Liv Ulmann: śmierć Wietnamczyka, który oblał się benzyną, czy chłopiec z warszawskiego getta, do którego esesmani mierzą z karabinów. Jakby Bergman chciał powiedzieć: oto prawda o człowieku.
- Widocznie gorycz Bergmana była reakcją na wszystko, co przyniosły lata wojny i zimnej wojny, być może wszyscy - choć nie chcę się bawić w psychologię mas - ulegliśmy owej goryczy. Nie wiem, chcę tylko stwierdzić, że Inny dla pokolenia Bergmana okazywał się najczęściej obcym i groźnym, a sztuka tamtego czasu przesiąkła nieufnością i podejrzliwością wobec Innego. Dla filozofii i sztuki powojennej charakterystyczne jest również zainteresowanie opozycją pozoru i rzeczywistości, wystarczy wspomnieć "Powiększenie" Michelangelo Antonioniego: był trup w parku, czy go nie było? Bohater filmu gorączkowo więc powiększa przypadkowo wykonaną fotografię, by pochwycić rzeczywistość, nie obchodzi go zupełnie, kim był zamordowany człowiek, pragnie jedynie prawdy o rzeczywistości, lecz prawda i pozory całkowicie mu się rozmywają, aż w finale podnosi niewidoczną piłkę i zaczyna ją odbijać niewidoczną rakietą. Była piłka, czy jej nie było? Nie wiadomo, znów stajemy przed kwestią rozróżnienia pozorów od rzeczywistości. Antonioni znakomicie wyraził ducha lat sześćdziesiątych. W filmach Bergmana rolę pozorów pełnią zaś twarze - maski, za którymi kryje się pustka albo zło: cierpienie, nienawiść, egoizm i nic więcej. Gdzie więc odnaleźć rzeczywistość? Tylko w świecie kuglarzy.
Antonioniego wspomniałam nie bez powodu, cenię go głównie za "Noc" z młodą Jeanne Moreau i Marcello Mastroiannim, i za "Zawód reporter". Antonioni wydaje się bardziej zintelektualizowany niż Bergman, gra nie na emocjach, lecz na chłodnej obserwacji, ale i Bergman, i Antonioni postawili podobną diagnozę kulturową i egzystencjalną. "Noc" to opowieść o ludziach, dla których każdy pozostaje obcy i którzy z nikim nie umieją nawiązać autentycznego kontaktu, nawet ze sobą, choć są małżeństwem, a gdy się kochają, ich akt przypomina samotny krzyk rozpaczy ludzi pragnących być sobą. Czy to w ogóle możliwe, skoro nie mogą odnaleźć własnej tożsamości? To dramat charakterystyczny dla naszych czasów, który dręczył zarówno Bergmana, jak i Antonioniego. Przypomnijmy "Personę": bohaterki filmu nie rozumieją, kim są, bo czy Elżbieta jest Almą czy Alma Elżbietą? Poszukując tożsamości, której nie posiadają, stapiają się w końcu w jedną postać.
- Twarze bohaterów Bergmana, szczególnie kobiet, są piękne...
- Człowiek nie jest pięknym zwierzęciem, jak to pisałam, piękno zaś bywa oszustwem, nawet piękna twarz kobieca, która jest maską, podobnie jak i oblicze mężczyzny, a pod maską kryje się coś, co piękne wcale nie jest.
- Świat czasami jednak pełen jest chwały Bożej, a ludzie bywają piękni, jak rodzina kuglarzy z "Siódmej pieczęci", którzy częstują Rycerza poziomkami i mlekiem. Więc może nie zawsze "piekło to inni"? Nie bez powodu w filmach Bergmana padają słowa o współczuciu i czułości, jakie powinniśmy sobie wzajem okazywać.
- To prawda, bo nawet w "Szeptach i krzykach" służąca okazuje czułość umierającej pani.
- Czułość i miłość, "jakiś rodzaj miłości", o czym w filmie "Jak w zwierciadle" mówi ojciec do syna, którego po wielokroć wcześniej odrzucał. "Jaki rodzaj?" - pyta syn. "Każda miłość: ta wielka i ta maleńka, ta śmieszna i ta piękna". "Dla ciebie miłość jest dowodem na istnienie Boga?". "Nie wiem, czy na istnienie Boga czy jest samym Bogiem. Opieram swoją pustkę i nieczystą beznadzieję na tej myśli. Nagle pustka przemienia się w królestwo, a beznadzieja w życie. To jest niczym ułaskawienie od kary śmierci".
- Widzi pan, nie pamiętam tych słów, pamiętam natomiast zło, klęski, cierpienie, samotność i ból, jakich doświadczają bohaterowie Bergmana. Poza tym jest wielka tajemnica. Bóg bowiem milczy, ale dlaczego, tego nie wiemy. Bergman miał eschatologiczną potrzebę istnienia Boga, a zarazem, jak każdy niewierzący, pytał: gdzież jest Bóg i dlaczego milczy?
- Skąd mamy to wiedzieć, skoro milczą nawet nasze telefony, jak mówi bohaterka "Gości Wieczerzy Pańskiej" w rozmowie z pastorem, który skarży się na milczenie Boga. Milczenie ludzi okazuje się równie straszliwe jak milczenie Boga.
- Jeśli gdzieś doszukiwać się więc nuty Bergmanowskiego pesymizmu, to właśnie w zgodnym milczeniu i Boga, i naszych telefonów. Bergman był wielkim artystą, który zdołał opowiedzieć o wszystkich naszych lękach, więc słuchano jego słów niczym objawienia. Słucha się ich nadal i słuchać będą przyszłe pokolenia, bo tragedie zawsze żyją dłużej niż komedie, ponieważ jesteśmy stworzeniami tragicznymi, to w nas jest dramat, a nie poza nami. Zawsze więc większe wrażenie wywiera na nas "Hamlet" aniżeli "Sen nocy letniej", chociaż to rzecz cudownie dowcipna i poetycka, zaś z "Boskiej komedii" pamiętamy "Piekło", a zapominamy o "Niebie". Tacy jesteśmy, dlatego twierdzę, że człowiek to nie jest piękne zwierzę. Sofokles powiada: w człowieku jest to, co najpiękniejsze, i to, co najstraszliwsze, człowiek buduje i niszczy jednocześnie. Bergman pewno by się z tym zgodził. Żal mi, że odchodzą tacy świetni reżyserzy jak Bergman, Antonioni czy Federico Fellinii którego wolę nade wszystko, bo jest zgryźliwy, dowcipny i pokazał, czym może być kino, a najbardziej spośród jego dzieł lubię "Amarcord" i "Rzym". Bergman i Antonioni uprawiali psychologię, Fellinii zaś pokazał, czym jest sztuka obrazu. Gdy zbrakło tych wielkich reżyserów, przestałam chodzić do kina.