Godność w godzinie rozpaczy

W sytuacji granicznej nie mamy możności rozważania na temat dobra i prawdy. Wszystko się zaciera, gdy przychodzi ból, głód i lęk. A jednak wciąż odzywa się w nas głos, który z tych wartości płynie, którego nic zagłuszyć nie może.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Barbara Skarga /
Barbara Skarga /

Dla niektórych ludzi poczucie godności jest wyrazem egoizmu i braku pokory, pewności siebie, nawet zarozumialstwa. Rodzi lekceważący stosunek do innych, brak tolerancji, zamknięcie się w swoich poglądach... Jeżeli by godność w takich postawach się przejawiała, nie mielibyśmy dla niej uznania. Byłaby sprzeczna z podstawowymi nakazami etyki.

Wiemy jednak, że jest przeciwnie. Ten, kto ma poczucie godności, broni tego, co uznaje za jedną z najwyższych wartości - człowieczeństwa, a więc człowieka jako człowieka. Broni niezależności jego myślenia, wolności, ale także tego, co w nim "ludzkie", czyli rozumiejące innych i nakazujące współżycie moralne z innymi. Rozumienie innych wyklucza zaś egoizm. A zatem, człowieczeństwo domaga się realizacji etycznych zasad i przez to właśnie ma "udział w wieczności i boskości", jak pisał Arystoteles. Człowiek to cel sam w sobie, pouczał Kant. Zatem, nigdy i dla nikogo, człowiek nie może się stać środkiem do celu, nigdy nie może być potraktowany instrumentalnie. Człowiek godny czuje się obrońcą wyznawanych idei i wciela je w życie, nie zgina więc karku wobec nikogo i nie zgina go mimo najtragiczniejszych i najgroźniejszych sytuacji, nie rezygnuje z wartości, które wyznaje, ze swego własnego wolnego sądu. Chce pozostać sobą. Człowiek ma prawo być sobą. I za tę "sobość" jest w pełni odpowiedzialny. Jak mówił św. Tomasz: "Dignitas humana prout scilicet homo est naturaliter liber et propter seipsum existens", czyli: "Godność człowieka wypływa z wolności i opiera się na tym, że człowiek istnieje dla siebie i przez siebie" ("Suma teologiczna", l, Londyn 1963, q.29).

Człowiek godny - to znaczy taki, który szanuje siebie i innych, i tą postawą wzbudza uznanie dla siebie. Można nie zgadzać się z jego poglądami, nie podzielać wyznawanych przez niego wartości, ale otoczenie wie, że on nie kłamie, że takie są - a nie inne - jego racjonalnie przemyślane wybory. Wielu ludzi nie podzielało przekonań Giedroycia, lecz wszyscy z szacunkiem chylili przed nim głowy, bo to był człowiek pełen godności. Przykłady można mnożyć, wśród ludzi znanych i nieznanych.

Stoi mi w oczach prosty chłop rosyjski, już stary, po życiu pełnym ciężkich chwil, tragicznych śmierci synów, przed którym ludzie ze wsi zrzucali czapki z głowy. Nie miał żadnej siły, żadnych dostatków, żadnej władzy, ale powszechnie wiedziano, że zawsze mówił to, co myślał, i robił, co uważał za stosowne. Był niezłomny. O takich ludziach mówi się, że jest w nich prawość. Prawość, niezłomność, szacunek, godność - oto pojęcia ściśle wiążące się z sobą.

Cóż jednak się dzieje? Ludzie tracą swą godność nader łatwo. Niektórzy w ogóle jej nie mają. Nie chcą być odpowiedzialnymi za swoje działania, swoje wypowiedzi. Podporządkowują je siłom, które nad nimi dominują, słuchają tych, które mogą przynieść realne korzyści. Niestety, wielu jest takich niewolników z urodzenia, głuchych na wszelkie zasady etyczne. Nie trzeba żadnych szczególnie krytycznych okoliczności, aby ukazali brak godności. To rozmaitego rodzaju oportuniści, ludzie słabi, bez, jak to się mówi, charakteru. Nie warto zajmować się nimi.

Głód, ból i strach

Spytajmy: co może nadszarpnąć godność tych, którzy mają jej poczucie? Czy są okoliczności powodujące upadek? Bez wątpienia są. Czasem wystarczą cierpienia, których los nie szczędzi. Mogą one sprzyjać postawie bierności, poddania się, obojętności wobec wyznawanych dotąd zasad. Jakby ów, dotąd godny człowiek, stał się nagle nikim, albo kimś, kogo się nie szanuje. Tak bywa, ale chyba być nie musi.

Faktem jest tylko, że cierpienie nie uszlachetnia. Zbyt wielkie może nas złamać. Nie każdy potrafi mu stawić czoło. Można jednak cierpieć z wielu powodów, poważnych i błahych, zarówno z powodu straty bliskiej osoby czy zdrowia, jak z powodu odrzuconej miłości czy zachwiania się politycznej kariery. Reakcje ludzi są rozmaite. Nie o takie jednak przeżycia mi chodzi.

Istnieją bowiem momenty, które łamią najbardziej odpornych, najdumniejszych, silnie przywiązanych do wartości etycznych, momenty, które można by nazwać za Jaspersem granicznymi. Są to sytuacje w codziennym życiu pokojowego społeczeństwa niemal niespotykane. Powodują je siły potężne, których lekceważyć nie wolno, wyznaczając granice możliwości oporu i zachowania siebie. Takimi są: ból, głód i strach. Kto wie, czy strach nie jest decydujący, bać się bowiem można nie tylko o siebie.

Ból i głód to cierpienia fizyczne, uderzają jednak nie tylko w ciało, ale i w psychikę. Pod wpływem bólu i głodu rodzą się obsesje, zwidy, lęki, zaciera się wszelka racjonalna myśl. Jakże trudno było wtedy pozostać sobą. Ból bywa nie do zniesienia. Nie każdy może go wytrzymać, o tym dobrze wiedzą więźniowie sowieckich i niemieckich obozów.

Dobrze też je znają różne represyjne władze, rozporządzając zazwyczaj bogatym zespołem środków. Czasami sama groźba ich użycia wystarczy, by człowiek był gotów robić wszystko, czego oprawcy żądają. A jednak widziałam ludzi, którzy się im oparli, tracili zdrowie i zachowywali godność. Zwłaszcza kobiety. Kobiety są silniejsze. Może dlatego łatwiej znoszą ból fizyczny? Nie wiem. Widziałam jednak ich bohaterską odporność. Łatwiej też znoszą głód. W mojej długiej praktyce więziennej spotkałam wielu mężczyzn, którzy nie mogąc znieść głodu, łaknienia choćby skórki chleba, gotowi byli nie tylko płaszczyć się, wykonywać najgorsze roboty, grzebać w śmietnikach, kraść, lecz także zabijać, jakby głód odbierał im nie tylko godność, ale resztki człowieczeństwa. Jednak i tu byli tacy, którzy nie zniżyli się do żadnej podłości, umniejszenia swojej naturalnej dumy.

Łamie godność także strach. Gdy dotyczy własnego losu, wydaje się niewybaczalny. Inaczej człowiek reaguje, gdy ogarnia go strach o innych, a zwłaszcza o najbliższych. Gdy na przykład spotyka go szantaż grożący rodzinie, matce, żonie, dzieciom, gdy ma podstawy, by się o nich bać, wtedy może się załamać zupełnie. I w takich wypadkach także kobieta, zwykle bardziej twarda od mężczyzn, jest zdolna zapomnieć o swojej godności i paść przed katem na kolana, błagając o litość nie dla siebie, lecz bliskich. Czy można ją potępiać, czy można dla niej stracić szacunek? Ona wie, że swą godność traci, ale dla bezstronnego świadka, przeciwnie, zyskuje na godności, bo nie o siebie walczy, lecz o innych, o to, co ma wartość widocznie dla niej wyższą niż ona sama.

Kiedy wspominam owe nieraz bohaterskie postawy, zadaję sobie pytanie, skąd w takich granicznych przypadkach rodzą się siły pozwalające zachować godność. Czy płyną z jednego decydującego źródła, czy tych źródeł może być wiele?

Głos

Według doświadczeń niektórych więźniów siły czerpie się z wiary religijnej. To prawda. Byli tacy, co się do niej uciekali. Jeśli zaś nie dawała dosyć siły, przynosiła pocieszenie. Lecz jednocześnie tylu innych wierzących niekiedy traciło godność z błahych, koniunkturalnych przyczyn i nie miało żadnych wyrzutów sumienia. Wiara powinna budować moralne siły, ale niestety nie zawsze buduje. Zresztą, zgodnie z naukami Kościoła, raczej nakazuje pokorę, poddanie się losowi. Gdy los wymaga zapomnienia o sobie, pochylenia głowy, stania się prochem, to się nie walczy, tylko mówi się sobie: widocznie tak trzeba.

Tymczasem zachowanie godności wymaga innej postawy. Musi być zatem w wierze coś jeszcze, jakaś moc, co wiarę może wzmocnić, ale nie musi z wiary religijnej pochodzić, gdyż dostępna jest także tym, którzy wiary nie mają. Ta moc ma źródło raczej w pełnej świadomości siebie, jako tego, a nie innego człowieka. Jestem człowiekiem, a każdy człowiek jest wartością, więc i we mnie wartości także tkwią, te, które świadomie wybrałam, te, które pielęgnuję i których nie mogę utracić, gdyż mnie ukształtowały. Jestem z nimi w jedności, bez nich mnie nie ma, przestaję być sobą. Ich utrata, czyli postępowanie im wbrew, prowadzi do zniszczenia tego, co mnie stanowi, a więc jest równoważne ze śmiercią, co więcej - ze śmiercią niegodną. Świadomość siebie domaga się buntu, oporu nie fizycznego, lecz psychicznego. Bez niej godności nie uda się zachować.

Myślę więc, że siłę daje przede wszystkim przywiązanie do wybranych wartości i zarazem pewność co do słuszności ich wyboru. Bez tych wartości mnie nie ma. Jednakże wartości są względne, zsubiektywizowane. Mało tego, są zmienne w czasie, w rozmaitych epokach coraz to inne uznawano za naczelne. Różnicują je nie tylko historia, ale także warunki bytu, przyroda, a jeszcze silniej wyobrażenia, tradycje, całość kultury, religijne wyznania.

Mam jednak przekonanie, że istnieją wartości bezwzględne, a więc niepodważalne. Gdybyśmy ich nie uznawali, nasze życie indywidualne i społeczne pogrążyłoby się w chaosie. To one mają moc regulowania naszych uczuć, działań, a przede wszystkim stosunków z innymi, jak to już dawno pouczał nas Kant. Takimi wartościami są na pewno prawda i dobro. Dla nas też, którzy żyjemy w orbicie określonej kultury o głębokich korzeniach judeo-greckich i chrześcijańskich, zawsze wartością był człowiek jako człowiek, a więc ten, który nie tylko wartości wyznaje, ale przede wszystkim usiłuje je realizować. W tej kulturze nigdy nie skrywano wiedzy o słabości człowieka, o jego moralnej nędzy, o żywionych przez niego pragnieniach poddania się siłom zapewniającym korzyści lub przyjemność. Przeciwnie, podkreślając to wszystko, co mu grozi upadkiem i małością, wskazuje się drogę ku wartościom najwyższej etycznej miary.

W sytuacji granicznej nie mamy możności rozważania na temat dobra i prawdy, ideałów platońskich i racji z nich płynących. Wszystko się zaciera, gdy przychodzi ból, głód i lęk. A jednak wciąż odzywa się w nas ten głos, który z tych wartości płynie, głos, którego nic zagłuszyć nie może. To on nakazuje nam zachowanie godności. Mówi do mnie: nie kłam, nie oszukuj siebie, zostań sobą. Powiedz oprawcom: chcecie mnie poniżyć, zniszczyć, nic z tego. Możecie zadręczyć moje ciało, obrzucić obelgami, bezcześcić, ale wobec moich myśli, uczuć, wartości, żadnych sił nie macie, nie zmusicie mnie, bym je zdradził, bym postąpił przeciw nim. Kto tego głosu słucha, zachowuje godność, czuje, kim jest, co w nim najlepsze, najcenniejsze, i tego się wyrzec nie może, nawet w godzinie rozpaczy.

BARBARA SKARGA (ur. 1919) jest profesorem filozofii PAN. Studiowała filozofię na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Była łączniczką AK; w 1944 roku aresztowana przez Sowietów i skazana na 11 lat obozu pracy. Po wyjściu z niego otrzymała nakaz dożywotniego osiedlenia w kołchozie. Do Polski wróciła w 1955 r. Była redaktor naczelna pisma "Etyka". W 1995 r. została odznaczona Orderem Orła Białego. Była Kanclerzem Orderu w latach 2001-2005. Autorka wielu książek. Właśnie ukazał się wywiad rzeka z Panią Profesor pt. "Innego końca świata nie będzie" (Znak).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Barbara Skarga 1919-2009