Człowiek o wielu cieniach

Opowieść o miłości i mroku Amosa Oza przypominają nieco kubistyczne obrazy, w których światło miesza się z cieniem... , rozpadając się na tysiące fragmentów, z których czytelnik dyskretnie składa sobie całość - nigdy jednak nie dopowiedzianą do końca. Czyż ta mozaika świateł i cieni nie zostaje zapowiedziana już w tytule?.

21.08.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Jeden z najpiękniejszych fragmentów tej książki dotyczy Szmula Josefa Agnona, izraelskiego noblisty, najbardziej chyba zakorzenionego w kulturze jidysz pisarza języka hebrajskiego. Równie ciepły, co ironiczny portret człowieka bogobojnego, który “wierzy w Boga i lęka się Go, ale Go nie kocha", kończy się próbą rozliczenia relacji między pisarzami dwóch pokoleń; relacji odziedziczonych w pewnym sensie po rodzicach, którzy z małym Arim odwiedzali czasem Agnona w jerozolimskie soboty. “Ale czego właściwie się od niego nauczyłem?" - pyta Oz. I odpowiada: “Może tak: rzucać więcej niż jeden cień. Nie wybierać rodzynek z ciasta. I jeszcze jednego - ujmę rzecz dobitniej, niż zdarzyło mi się to wyczytać u Agnona: Jeśli zabrakło ci łez, by płakać, to nie płacz. Śmiej się".

Autoportret zwielokrotniony

Autobiografia Oza, wydana niedawno w znakomitym przekładzie Leszka Kwiatkowskiego, w całości zdaje się dowodzić prawdziwości tych słów. Czyż mozaika świateł i cieni nie zostaje zapowiedziana już w tytule? “Opowieści" przypominają nieco kubistyczne obrazy, w których światło miesza się z cieniem, rozpadając się na tysiące fragmentów, z których czytelnik dyskretnie składa sobie całość - nigdy jednak nie dopowiedzianą do końca. W tym sensie książka nawiązuje także - być może w sposób niezamierzony - do stylu dawnej literatury żydowskiej, też na swój sposób kubistycznej, której sensem była nie tyle ciągłość narracji, ile powtórzenie, konsekwentnie prowadzące do sedna zdarzenia.

I jak skomplikowana stylistycznie struktura biblijnej pieśni o dniach stworzenia świata, w której Bóg kilkakrotnie oddziela światło od ciemności a ziemię od wody, tak babcia Szlomit po kilkakroć wysiada ze statku, którzy przywiózł ją z Europy, z poczuciem, że oto wkracza w przestrzeń królestwa najrozmaitszych mikrobów. I po kilkakroć, zapętlona w chorobliwej żądzy czystości, umiera w wannie na zawał serca. Niektóre obrazy powracają - nigdy jednak jako proste powtórzenia. Za każdym razem oświetlają inny, jeszcze zacieniony fragment tego samego zdarzenia, sprawiając, że przeszłość zaczyna skrzyć się migotliwie.

Cienie i światła tworzą w książce rozlewne, zamknięte jednak mocnym konturem pola, jakby “komórki" z obrazów Gauguina. To właśnie dlatego “Opowieść" jest autoportretem zwielokrotnionym. To biografia: Żyda, urodzonego pod brytyjskim mandatem - dokładnie wtedy, gdy po drugiej stronie Morza Śródziemnego zaczynała się Zagłada; Izraelczyka, który jako dziecko śnił o pionierach nawadniających pola daleko za Jerozolimą, a później, już jako kibucnik, nie chciał brać ślubu pod chupą (baldachimem) wspartą na karabinach; pisarza, który twierdzi, że jest tylko “kieszonkowcem-paparazzim": patrzy na spotkanych przygodnie ludzi, zadaje sobie pytania dotyczące ich życia i wymyśla im nowe, nierzeczywiste historie; wreszcie - syna, który jako dwunastolatek doświadczył tragedii najbardziej niezrozumiałej: samobójstwa matki.

Ale “Opowieść" to także monografia miasta, państwa, języka i literatury; wreszcie, zarówno wspomnienie spotkanych niegdyś ludzi, jak i przeczucie osób, których nigdy się nie spotkało, a którzy z jakiegoś nienazwanego, ale jakże wpisanego w tę tradycję powodu, stają się bliscy.

Pamięć diaspory

Bo w tej na wskroś izraelskiej książce odbija się przeszłość diaspory. Dostrzec ją można w codzienności jerozolimskiego przedmieścia Kerem Awraham, gdzie urodził się pisarz. Dzielnica ta “należała do Czechowa". Rodzice, gdy nie chcieli, żeby dziecko ich zrozumiało, mówili po rosyjsku. W domu spierano się o wyższość kultury brytyjskiej nad francuską, a francuskiej nad niemiecką. Po ulicy Malachiasza przechadzał się “Tołstoj" z sepiowej fotografii, którego dzieła Oz przeczytał już jednak po hebrajsku.

Pisarzowi trudno jest ukryć dumę, gdy pisze (to prawda, z uszczypliwością) o swoim praprzodku, zmarłym w 1794 r. rabbim Aleksandrze Zyskindzie, o którym słynny Nachman z Bracławia powiadał, że “był chasydem jeszcze przed narodzinami chasydyzmu". Choć mały mieszkaniec Jerozolimy nie wyobrażał sobie siebie jako pochylonego nad zwojami Tory studenta jesziwy, ale jako ogorzałego pioniera z kibucu, do którego w końcu odszedł jako piętnastolatek - po to, by na własnej skórze przekonać się, że obrona własnej niezależności oznacza dialog a nie konfrontację.

Figurą, w której wspomnienie diaspory najmocniej chyba miesza się z syjonistycznym entuzjazmem, jest dziadek. W nienagannym garniturze, z łańcuszkiem od zegarka przy kamizelce, w Świętym Mieście wydaje się jakby wycięty z odeskiej albo wileńskiej pocztówki. Po pracy, gdy przestaje być agentem handlowym, pisze wiersze o Jerozolimie - ale po rosyjsku (hebrajski zawsze będzie sprawiał mu kłopoty). Tęskni do Rosji, której już nie ma, ale marzy o mieście, w którym stała Świątynia. Choć codziennie, jadąc “na ważne spotkanie", przekonuje się, że jej mury niewiele różnią się od innych.

Diaspora ma jednak swój cień. Cień, który ostatecznie wygrywa ze światłem. Ciocia Sonia, siostra matki, mówi o rodzinnym Równem: “Sama nie wiem, do kogo teraz należy. I nawet mnie to za bardzo nie obchodzi: tego, co było kiedyś, już nie ma, a to, co jest teraz, za ileś lat też przestanie istnieć". Kiedy indziej pada tajemnicze porównanie: Żyd z diaspory jest jak kot - “w tym złym znaczeniu"...

Bez odpowiedzi

Na ile diaspora pchnęła matkę do samobójstwa? To pytanie nie pada wprost, przewija się jednak między nieco chaotycznymi, za to wartkimi opowieściami ciotki, która na chwilę staje się narratorem, opowiadając o życiu między Rosjanami, Ukraińcami i Polakami. Wśród ukrytych i jawnych represji, w czasach, gdy kobiecie wolno już studiować (lepiej jednak za granicą, na przykład w Pradze), ale jej światowe zaangażowanie powinno skończyć się wraz z pierwszą ciążą. Być może nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Amos Oz, adresat tych opowieści, przyznaje się do swoich obaw przed wyjazdem do Równego.

A może powodem tragicznej decyzji było rozczarowanie małżeństwem? Czy rodziców zawiodły ich wyobrażenia o Ziemi Obiecanej? “Mama marzyła chyba, że w Ziemi Izraela będzie wieść żywot wrażliwej, wykształconej wiejskiej nauczycielki, która w wolnym czasie pisuje liryczne wiersze, a może też sentymentalne, pełne niedomówień opowiadania. (...) Z kolei ojciec widział sam siebie jako osobę, która pewnego dnia zostanie tu, w Jerozolimie naukowcem, oryginalnym odkrywcą, śmiałym pionierem odnowy hebrajskiego ducha...". To wyobrażenie niewiele różniło się od obrazu jerozolimskich murów, zbudowanych ze szlachetnych kamieni.

Pytania, jak zawsze, bez odpowiedzi. Jedno jest pewne: matka doskonale wyczuwała świadomie archaizowane opowiadania Agnona. Niemal się nie znali, a jednak było między nimi jakieś tajemne porozumienie. Może chodziło o midraszową pogodę ducha, o kwiecisty, wykwintny język i miarową rytmikę, które w twórczości noblisty zauważył jej syn, pisarz dojrzałej hebrajszczyzny?

Siła języka

Bo “Opowieść o miłości i mroku" to także autobiografia języka hebrajskiego, odradzającego się niemal po tysiącleciu i przeżywającego swój okres heroiczny. Bohaterami książki Oza są przecież także Chaim Bialik i Saul Czernihowski, najwięksi twórcy nowohebrajskiej literatury, którzy odwiedzali jego rodzinę w Odessie i o których toczono w Jerozolimie nieustanne spory.

Ale bohaterem jest także wuj Józef Klausner, który przybywszy do Palestyny po I wojnie światowej, zostaje członkiem Komitetu Językowego i redaktorem miesięcznika literackiego “Ha-Sziloach". To właśnie on “wprowadził do użytku garść zwykłych, codziennych słów, sprawiających wrażenie, jakby istniały od zawsze (...) Co bym właściwie wkładał na siebie co rano, gdyby wuj Józef nie dał nam »koszuli«? Może »szatę z rękawami«?".

To język staje się punktem wyjścia do stworzenia obrazu miasta i państwa. Jedno i drugie powstają pomału na kartach książki. Jerozolima - Oz już przed laty zamienił ją na pustynny Arad - jest tutaj przede wszystkim zbiorem prastarych przedmieść i zaułków, tak naprawdę odległych o lata świetlne od wielkiego świata, którego zapowiedzią jest nadmorski Tel Awiw. Podobnie kształtuje się obraz państwa: wielka polityka bardziej obecna jest w sobotnich opowieściach przy herbacie (bo twórcy państwa Izrael, wśród których wyrastał przyszły pisarz, łączyli w harmonijną całość pionierskiego ducha z tęsknotą za drobnomieszczaństwem). Ważniejsze od ruchów wojska stają się niewinnie intrygujące spotkania z arabskimi dziewczętami...

***

Co ciekawe, Holokaust wydaje się w tej książce wydarzeniem determinującym, budzącym grozę, ale analizowanym z w pełni usprawiedliwionym dystansem. Wuj Dawid, brat ojca, do końca pozostał w Wilnie, “na swym posterunku, na jednym z najdalej wysuniętych i najbardziej newralgicznych szańców europejskiego oświecenia intelektualnego o szerokich horyzontach, tolerancyjnego i liberalnego". Ten świat, świat europejskiej diaspory, został ostatecznie zgładzony w komorach gazowych.

Amos Oz pozostaje przedstawicielem innej rzeczywistości, powstałej w 1948 r. “Sabra" to zwyczajowe określenie pokolenia urodzonego już w Izraelu, ale także nazwa popularnego w Izraelu owocu, charakteryzującego się twardą, chropowatą skórką, pod którą kryje się soczysty, słodki miąższ. I taka jest właśnie ta książka.

AMOS OZ “Opowieść o miłości i mroku", przeł. Leszek Kwiatkowski; Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA, Warszawa 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2005